Perełki z II połowy XX w.

Kameraliści Filharmonii Narodowej mieli zagrać pod batutą Macieja Tomasiewicza rok temu, gdy ten był jeszcze tu dyrygentem-asystentem (dziś jest związany z Operą Śląską), ale z powodu choroby Agaty Zubel koncert przełożono o rok. I warto było czekać.

Program został starannie ułożony: w każdej części najpierw utwór instrumentalny, potem – z głosem. Pierwsza część poważniejsza, druga – z humorem.

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy 24-letni James MacMillan bawił się w studenckie eksperymenty z przekładaniem gamelanu na muzykę instrumentalną (Trzy rytuały świtu), liczący sobie już ponad pół wieku György Kurtág pisał swój trzeci już cykl pieśni do wierszy Rimmy Dalos – Sceny z powieści op. 19. O utworze MacMillana nie ma co się rozpisywać, choć słucha go się miło. Natomiast z dziełem Kurtága całkiem inna sprawa. Rimma Dalos to rosyjska poetka (z domu Trusowa), która wyszła za mąż za Węgra i zamieszkała z nim w Budapeszcie. Jej niesłychanie zwięzłe wiersze, pisane wciąż po rosyjsku, zainspirowały nie tylko Kurtága, ale także Sofię Gubajdulinę. Kurtága – właśnie z powodu ich haikupodobnej zwięzłości, wyrażeniu ogromu emocji w kilku słowach, a twórca ten, zarazem miłośnik Weberna i Becketta, starał się robić to samo w muzyce. Niektórzy koledzy wyzłośliwiali się, że używa on rosyjskich tekstów, by udawać sowieckiego dysydenta. Myślę jednak, że powodzenie, z jakim spotkały się te pieśni, miało inne przyczyny: właśnie to absolutnie niezwykłe skondensowanie wyrazu. Sopranowi towarzyszą tylko trzy instrumenty – skrzypce, kontrabas i cymbały, a razem tworzą cały kosmos. Geniusz Kurtága wówczas dopiero zaczynał się objawiać. Wiersze dotyczą niespełnionej, tragicznej miłości, chociaż nie brak w nich gorzkiej autoironii; solistka starała się oddać tu wszelkie niuanse uczuć.

Siedem scen z życia codziennego krowy duńskiego kompozytora Andersa Koppela – to przezabawna muzyka, bardzo obrazowa, trochę crossoverowa z jazzowymi akcentami. Można się nią wspaniale bawić. Dyrygent pod koniec wciągnął też do wspólnej zabawy publiczność, która chętnie klaskała do rytmu. Inny ton pojawił się w finałowych Folk Songs Luciano Berio, niegdyś wielkim przeboju Cathy Berberian (pamiętam wciąż dobrze to niezapomniane wykonanie). Agata Zubel podeszła do tych pieśni inaczej, próbując wplatać folkowe emisje, w przypadku każdego utworu inną, co czasem przekonywało mniej (w piosenkach amerykańskich), ale częściej zachwycało – w tych bardziej egzotycznych, łącznie z tą słynną azerbejdżańską, którą Berberian spisała ze starej sowieckiej płyty fonetycznie, nie wiedząc, o czym jest tekst. I nadal nie wiadomo, o czym on jest, co nie przeszkadzało dziś solistce go „odgrywać” z takim wdziękiem, że musiał zostać powtórzony. Przydałoby się, żeby ktoś z Azerbejdżanu w końcu rozszyfrował te słowa.

Myślę, że muzykom filharmonicznym bardzo dobrze robią tego typu koncerty.