Na zabawowo i na poważnie

Po południu wydarzenie muzyczno-towarzyskie w dobrym gatunku, wieczorem nowe spojrzenie na poważną operę.

Publiczność tym razem szczelnie wypełniła salę FN, bo Bruce Liu to bożyszcze. Ale tym razem nie wystąpił sam, lecz ze swoim pedagogiem, Dang Thai Sonem. Bardzo to dziwny pomysł: jutro usłyszymy dokładnie ten sam Koncert Es-dur na dwa fortepiany KV 365 Mozarta, tak samo z London Mozart Players pod batutą Marka Mosia, tyle że w wykonaniu Kate Liu i Erica Lu. Z tej czwórki tylko Dang wystąpi jeszcze raz (jutro), co do reszty, to w dziedzinie występów solowych obejdziemy się tym razem smakiem.

Jeszcze nie widziałam tak dziwnie ustawionych w stosunku do siebie dwóch fortepianów, ale miało to sens, bo pianiści się widzieli, siedząc na jednej wysokości i będąc zwróconymi do siebie. Myślę, że nieczęsto mają okazję grać razem w ten sposób, i jak na to nierówności było niewiele, a co do dźwięku i artykulacji byli znakomicie zgrani. A po Mozarcie zasiedli już do jednego fortepianu, by grać na cztery ręce. Najpierw rzadko wykonywane, nie wydane za życia Chopina młodzieńcze Wariacje D-dur, którymi pysznie się bawili, a potem moment sentymentalny – znany Walc Brahmsa.

A że lubimy na tym festiwalu mieć troje pianistów na tym samym koncercie, to wystąpił dziś jeszcze Lukas Geniušas z Koncertem D-dur Haydna. Trochę się dziwiłam, że do tego tak łatwego utworu, który zresztą miał obkuty na blachę, postawił sobie jeszcze na pulpicie tablet z nutami. Widać taka moda. Na bis bez tabletu zagrał Etiudę f-moll op. 25 nr 2 Chopina. Dwa numery okalające należały do samej, zasłużonej orkiestry: na początku akcent brytyjski (Simple Symphony Brittena), a na koniec polski (Serenada Karłowicza).

W Operze Narodowej w swoim cyklu Moniuszkowskim Fabio Biondi z Europa Galante, Chórem Opery i Filharmonii w Białymstoku i solistami przedstawił tym razem Parię. Zdziwiło mnie trochę, że uwertura została wykonana dopiero przed I aktem, a prolog zaczął się po prostu od orkiestrowego wstępu, ale może takie łagodne wprowadzenie do akcji miało sens. Orkiestra brzmiała niesamowicie, zwłaszcza instrumenty dęte i perkusja, które dodawały minimalnego smaczku egzotycznego. Soliści śpiewali z dużym zaangażowaniem, trochę trudno się tego słuchało z samego przodu, ale nie ma co narzekać, bo po bokach – koncert znów zorganizowano na scenie – nic z kolei nie słychać. Na pytanie, czemu znów urządzono to w takim miejscu, w którym dwie trzecie publiczności ma upośledzone słuchanie (czego efektem było wyjście wielu osób w przerwie), usłyszałam odpowiedź, że w tym miejscu dobrze się nagrywa. Hmmm… Do solistów wracając, mam akurat na świeżo wykonanie opery poznańskiej i pod tym względem wcale tam nie było gorzej, a Iwona Sobotka jako Neala podobała mi się o wiele bardziej niż Marta Torbidoni, która ma dość ostre forte. Z dzisiejszego składu naprawdę znakomity był Dżares – meksykański baryton Germán Olvera, ze świetnie umiejscowionym głosem, bardzo emocjonalny, co szczególnie uderzało w duecie z tenorem Davidem Astorgą w roli jego syna Idamora. Po raz kolejny można było się przekonać, że Paria to dobre dzieło, a niektóre momenty mają wydźwięk aż nadto, tragicznie aktualny.