Wskrzeszeni Beatlesi

Wyznam, że jako stara beatlemanka wzruszyłam się tą „ostatnią piosenką Beatlesów”, a ściślej, ostatnią piosenką Johna Lennona „with a little help from his friends”, która właśnie ma dziś premierę…

Wzruszająca jest w ogóle ta historia: Yoko, wdowa, znajduje kasetę z nieznaną domową próbą, szkicem właściwie, który John jeszcze w latach 70. zaśpiewał sobie z pianinkiem, i oddaje ją 20 lat później jego kolegom z zespołu. Oni zapragnęli już wtedy dołączyć się i po raz ostatni zaśpiewać z Johnem. Zrobili aranżację, nagrali swoje partie, ale okazało się, że nic nie da się zrobić z rozstrojonym pianinem Johna, więc musieli wtedy zrezygnować i włożyli rzecz do szuflady. Kilka lat później (w 2001 r.) zmarł też George.

I stało się coś podobnego jak w przypadku Archiwum X: pojawiła się w końcu technika oparta na AI, dzięki której można z takiego nagrania wyodrębnić sam głos, a pianino nagrać na nowo. Dobry traf chciał, że tę technikę przynieśli muzykom współpracownicy Petera Jacksona, tego od sfilmowanego Władcy Pierścieni, który jest wielkim beatlemanem i kręcił o nich wcześniej serial dokumentalny Get Back. Teraz można było zrobić wszystko: dograć partie Paula i Ringa, dołączyć gitarową solówkę George’a, dograć jeszcze smyczki, wygładzić – i proszę, „nowi” Beatlesi gotowi.

Bartek Chaciński napisał do ostatniego numeru „P” artykuł o nowej płycie Rolling Stonesów (którzy odświeżają wizerunek – ale w tym wypadku wizualny – również z pomocą AI) oraz owej piosence Beatlesów. I snuje przy okazji rozważania, czemu ten rozwój techniki będzie mógł posłużyć. „To technologia, która będzie wykorzystywana w przyszłości, ale posłuży artystom z przeszłości. Każdy z nich ma w szufladach stare demówki słabej jakości z nigdy niezrealizowanymi pomysłami. (…) Kolejnym krokiem jest oczywiście nagrywanie piosenek, które w ogóle nie zostały zaśpiewane – dlaczego nie sięgnąć po zapiski z tekstami Jima Morrisona i wygenerować głos wokalisty? Albo nie zrealizować kolejnych coverów w wykonaniu Johnny’ego Casha? The Beatles – choć sami na razie niczego sztucznego, jak powtarzają, w studiu nie wygenerowali – ośmielą innych”.

Ja mam jeszcze inne obawy: kreowania na tych podstawach wielkich humbugów. Dziś zapewne fenomen takiej Florence Foster Jenkins mógłby w ogóle nie zaistnieć, bo wszelkie fałsze tak wygładzono by w nagraniu, że nikt nawet nie dowiedziałby się o tej szczególnej atrakcyjności rzeczonej „śpiewaczki”. A to tylko mały przykład. Wszystko teraz da się podkręcić, trochę trzeba tylko się wysilić, żeby znaleźć odpowiedni sposób.