Różne strony minimalu
Dziś w pociągu do Krakowa spotkałam znajomego, który jechał na koncert Jaroussky’ego w ramach Opera Rara. A ja wybrałam się na coś zupełnie innego, co, prawdę mówiąc, o wiele bardziej mnie interesuje.
Kiedyś tak nie było, żeby Opera Rara i Sacrum Profanum nakładały się na siebie. Ale ten pierwszy festiwal z wymienionych ma porozrzucane terminy, zresztą organizatorem jest obecnie Capella Cracoviensis, natomiast Sacrum Profanum pozostaje pod skrzydłami Krakowskiego Biura Festiwalowego. Po paru wcześniejszych koncertach-zapowiedziach teraz, od czwartku do niedzieli, odbywa się właśnie główna część tego festiwalu.
W Filharmonii Krakowskiej miał właśnie miejsce koncert Vibrant Strings. I rzeczywiście, brały w nim udział wyłącznie instrumenty strunowe, a dokładniej smyczki i gitara elektryczna – ta ostatnia w pierwszej części koncertu. Mary Halvorson kojarzymy raczej z jazzem, i to takim specyficznym, niedaleko Johna Zorna. Ma ona jednak korzenie akademickie, pierwszym jej instrumentem były skrzypce – i właśnie podczas pandemii zasiadła do komponowania pierwszych w swoim życiu utworów z udziałem kwartetu smyczkowego. Nagrała je później z Mivos Quartet – ów młody amerykański zespół kontynuujący tradycje Kronosa, czyli specjalizujący się w muzyce współczesnej, przyjechał też do Krakowa i zagrał najpierw krótki, a intrygujący utwór Alethea Patricka Higginsa (również gitarzysty, który nawiasem mówiąc także swego czasu odwiedził Sacrum Profanum). Natomiast cykl krótkich utworów Halvorson pt. Belladonna (płyta z nimi również nosi ten tytuł) jest stylistycznie jakby pośrodku – nie całkiem jazz, bardziej muzyka współczesna, trochę muzyka repetycyjna. Sama gitarzystka łączy swoje dźwięki z kwartetowymi w sposób dyskretny, dopiero w ostatnim utworze „budzi się” i włącza pełnię elektrycznego dźwięku.
Mówi się czasem o muzyce repetycyjnej „minimal music”, ale właściwa estetyka minimalowa to raczej budowanie muzyki z jednego brzmienia, co najwyżej ulegającego modyfikacjom. Taki repertuar wykonała Sinfonietta Cracovia pod batutą Lilianny Krych. Specjalnie zamówiony na ten koncert utwór młodej i już bardzo wziętej kompozytorki i sound designerki Aleksandry Słyż Pure Voices to właśnie takie, wciąż zmieniające się współbrzmienie smyczków i elektroniki. Brzmienie mocne, donośne, nawet jakby epatujące ową mocą, jak budzący się olbrzym. Niby podobne, ale jednak zupełnie inne jest Elogation of Nights litewskiej kompozytorki Justė Janulytė – tu brzmienie jest czysto akustyczne, świetliste i migotliwe jak zorza polarna. Zimową atmosferę, ale innego rodzaju, przywołał też utwór Tomasza Sikorskiego Pejzaż zimowy (właśnie mija 35 lat od śmierci kompozytora), nie tylko poprzez tytuł, ale przez lodowate brzmienia na początku i mroczną atmosferę w dalszej części. Mawia się, że Tomasz Sikorski to jeden z pierwszych w Polsce minimalistów. On sam by się na to określenie nie zgodził. Ja zresztą też (może z wyjątkiem zrealizowanej w Stanach elektronicznej Samotności dźwięków). Krzysztof Pietraszewski, kurator festiwalu, który zapowiadał koncert, powiedział, że Jan Topolski pisze właśnie książkę o Tomaszu Sikorskim. Bardzo jestem jej ciekawa.