Klarnecista na podium
Mikhail Mering, laureat III nagrody na zeszłorocznym Konkursie im. Grzegorza Fitelberga, zrealizował właśnie swoją nagrodę od Polskiego Radia i poprowadził warszawską radiówkę w Studiu im. Witolda Lutosławskiego.
Miał 24 lata, kiedy został drugim klarnecistą w nie byle jakiej orkiestrze, bo moskiewskiego Teatru Bolszoj, będąc jeszcze studentem Konserwatorium Moskiewskiego. Jako solista otrzymał kilka nagród na międzynarodowych konkursach. Jeszcze w 2022 r. zadebiutował w Bolszoj jako dyrygent, w spektaklu łączącym Dyrektora teatru Mozarta z Pimpinone Telemanna. Ale zaraz potem zapakował wraz z żoną parę walizek i uciekli z Rosji. Ich celem był Izrael, gdzie Mikhail szybko otrzymał obywatelstwo. Początkowo pracował jako klarnecista w telawiwskiej operze, ale dziś już jest asystentem Juliana Rachlina (który przecież też jest i dyrygentem, i instrumentalistą) w Jerusalem Symphony Orchestra. Batuta jednak okazała się silniejsza.
Jako dyrygent jest skromny, trochę nieśmiały, jego gesty nie są efektowne, ale plastyczne. Widziałam na katowickim konkursie, jak prowadzi próbę – z dużą pokorą wobec muzyki i empatią wobec muzyków. Sam przecież wie, jak to jest z drugiej strony. Orkiestrze Polskiego Radia też się podobał, wśród publiczności wrażenia były różne – od stojaka (część sali wstała) do narzekania. Ja jestem pośrodku: wydaje mi się, że dyrygent wyciągnął z tej orkiestry, co się dało; najsłabszym ogniwem były waltornie, co szczególnie dało się usłyszeć w utworach Wagnera i Mozarta.
Rozpoczynając koncert Idyllą Zygfryda Mering trochę jakby skorzystał z okazji, że może sobie podyrygować Wagnera, bo w Izraelu raczej nie będzie miał wielu okazji. Podobało mi się, że postarał się wydobyć z tego utworu kameralność i intymność, która przecież leżała u jego podłoża: to był prezent urodzinowy dla żony Cosimy po tym, jak urodziła ich syna Zygfryda. Ten Zygfryd z tytułu dotyczy więc zarówno postaci z Tetralogii, jak i syna, który po tej postaci otrzymał imię (a opera została ukończona jeszcze później i materiał z Idylli został do niej włączony). Smyczki brzmiały tu bardzo ciepło. Takie refleksje mnie nachodziły: wiadomo, jak paskudną osobą był Wagner, ale także jego żona, a i syn, gdy dorósł, też nie był aniołkiem. A jednak ta muzyka między nimi może wzruszać. Tak to bywa.
Brahms – całkowite przeciwieństwo Wagnera, pod każdym chyba względem. Mnie jego muzyka wzrusza o wiele bardziej, jest coś takiego w jego harmoniach, rytmach, nastrojach, co jest mi bliskie. Wariacje na temat Haydna (utwór pierwotnie napisany na dwa fortepiany, wersja orkiestrowa powstała później, prawdopodobnie zresztą nie Haydn był autorem tego tematu) mają te ważne brahmsowskie cechy. Orkiestra tu wystąpiła w największym tego wieczoru składzie, ale same wariacje są raczej kameralne, dopiero finałowa passacaglia narasta, by zakończyć się potężnie – i to wrażenie było.
Linzka Mozarta znajdowała się w programie I etapu Konkursu im. Fitelberga, więc widziałam w listopadzie, jak Mering nad nią pracuje, oczywiście z inną orkiestrą – Filharmonią Śląską – ale i ówczesna jego praca mi się podobała, i dzisiejszy efekt również. Miło było w końcu usłyszeć całość – podczas konkursu to były tylko ćwiczone fragmenty, przerywane przez jury. Oddane były i ukłony w stronę Haydna, i teatralne wręcz momenty, a finał wprawiał w dobry humor – oczywiście poza tymi, co byli niezadowoleni…
PS. Skoro przy dyrygentach jesteśmy, to należy odnotować sukces Zofii Kiniorskiej: od przyszłego sezonu zostaje asystentką Jonathana Notta w Orchestre de la Suisse Romande. Orkiestra zacna, a pomysł ciekawy: był to konkurs na asystentkę właśnie – koniecznie kobietę. Przystąpiło więc do niego 60 pań. Konkurencja, jak widać, wciąż rośnie, tym większe osiągnięcie pani Zofii. Powodzenia!