Duch wygrał Konkurs im. Lutosławskiego
Przezabawna okoliczność: 18-letnia koreańska wiolonczelistka Tae-Yeon Kim, która otrzymała I nagrodę, nazywa się tak samo jak postać z koreańskiego horroru.
A ten horror nazywa się po prostu Cello. Ściśle rzecz biorąc – jak można przeczytać w tym streszczeniu – osoba o tym nazwisku, też wiolonczelistka zresztą, w filmie już nie żyje, zginęła w wypadku, ale ukazuje się bohaterce (i – jak się okazuje – swojej morderczyni) jako duch. Chyba to jednak nie przypadek: nasza zwyciężczyni urodziła się właśnie wtedy, kiedy ukazał się ten film, więc rodzice musieli być świadomi tej zbieżności, a może nawet specjalnie tak ją nazwali i specjalnie posłali na wiolonczelę? Ale powodzi jej się bardzo dobrze: zdobyła już trochę nagród, jest na stypendium w Curtis Institute, a tam przecież byle kogo nie przyjmą. Jest rzeczywiście ogromnie sprawna i wyrazista. Trochę mnie zdziwiło, że to właśnie ona wygrała, ale wstydu z tego werdyktu nie ma. Ciekawa jednak jestem, jak ona się czuje z takim „prototypem”…
No, ale do rzeczy. Najpierw oczywiście były „wręcze”, które przedłużały się niemożliwie, bo większość polskich filharmonii zapragnęła zaprosić kogoś z młodych muzyków, oczywiście głównie zwyciężczynię, ale też pozostałych laureatów nagród, a Esteban Jiménez Suárez, który dostał wyróżnienie (zaszkodził mu chyba pechowy wypadek z pękniętą struną), otrzymał również nagrodę za najlepsze wykonanie Wariacji Sacherowskiej (i tu się zgadzam!) oraz jeszcze nagrodę rzeczową (z za najlepsze wykonanie Grave uhonorowana została zwyciężczyni).
Koncert rozpoczął się właśnie od jego wykonania rzeczonego utworu Lutosławskiego – jeszcze z II etapu pamiętam, że udało mu się tam wydobyć rzeczy, które nie wszystkim wychodziły. Potem laureat IV nagrody Gustaw Bafeltowski z pianistą Radosławem Kurkiem wykonali Sonatę Poulenca – bardzo porządne granie, choć chciałoby się jeszcze trochę więcej polotu. W każdym razie ten solista mógł zaprezentować się najdłużej, bo ten utwór na cztery części. Antoni Wrona (III nagroda) zagrał z kolei repertuar z I etapu: Sonatę A-dur „Imperatrice” Boccheriniego z gitarzystą Andrzejem Powałą – lekko i efektownie.
W drugiej części z orkiestrą – obie panie. Maria Leszczyńska (II nagroda) z wdziękiem i swobodą pokazała się w pierwszej części Koncertu C-dur Haydna, a Tae-Yeon Kim pozostało wykonanie Koncertu patrona. Zagrała go z właściwym sobie rozmachem, choć nie wyszły jej flażolety pod koniec pierwszej kadencji i najpierw trochę się zdziwiłam, że mimo to ją nagrodzono, ale sprawdziłam – podczas wczorajszego finału takiej obsuwy nie było.
Z rozmów pokonkursowych wynika, że faktycznie różnice punktów były mikroskopijne, także w ocenie finałów. Tak więc to, że coś się w punktacji wahnęło w jedną czy drugą stronę, to przypadek. Natomiast przypadkiem nie jest, że poziom był wysoki i że polska szkoła wiolonczelowa, kontynuowana przez Andrzeja Bauera, Tomasza Strahla czy Marcina Zdunika (przy większości przedstawicieli naszej ekipy któryś z tych trzech jurorów musiał się wyłączać), jest w naprawdę dobrym stanie.
PS. Wyrazy uznania dla Marka Mosia, który prowadził orkiestrę FN. Nie dość, że zrobił to znakomicie, to wspaniale współpracował z solistami – bardzo go chwalili.