Między krokodylem a ośmiornicą
Obejrzałam w końcu inscenizację Così fan tutte w Operze Narodowej – reżyser tymczasem zdążył zostać dyrektorem Teatru Dramatycznego. Trochę współczuję teatrowi.
Dawno nie widziałam tak niemądrego i chaotycznego spektaklu. To druga realizacja Wojciecha Farugi w Operze Narodowej, pierwsza na dużej scenie – poprzednią była Maria de Buenos Aires Piazzolli w Sali im. Młynarskiego. Nie była bardzo wdzięczna, jeśli chodzi o reżyserię oraz scenografię (której autorką była również Katarzyna Borkowska), ale to doprawdy nic w porównaniu z tym, w co ubrano nieszczęsnego Mozarta.
Reżyser przeniósł akcję do Stanów Zjednoczonych czasów prezydentury Nixona, czasu wojny w Wietnamie i dzieci-kwiatów, a Ferrando i Guglielmo, by oszukać swoje narzeczone, przebierają się za hippisów. Ten pomysł zupełnie nie jest nowy, ale przy jakiejś przejrzystej koncepcji nie byłby zły. Tyle że przejrzystości tu za grosz. Don Alfonsowi został dopisany motyw zemsty na kobietach z przyczyn osobistych, bo Despina, z którą na wstępie się żeni (podczas uwertury oczywiście), na własnym ślubie zdradza go z kobietą, a ubranie pokojówki, które nosi później, ma być przebraniem z jakąś wydumaną złośliwą intencją. Kiedy śpiewa pierwszą arię, podaje jednocześnie kawę Alfonsowi, ale zaraz wyrywa mu ją i ciska na ziemię. Zastawa ma się zresztą w ogóle marnie w tym spektaklu, bo Fiordiligi rozbija kilka talerzy śpiewając Come scoglio. Ale to dopiero początek, ponieważ pod koniec tej arii wchodzi do szklanej gabloty, by towarzyszyć wypchanemu krokodylowi. Bo wnętrze, w którym rozgrywa się I akt, to coś w rodzaju muzeum z gablotami i posągami; wszystko przesuwa się przy tym w sposób chaotyczny.
W II akcie sceneria ma niby pasować do dzieci-kwiatów, ale jest po prostu paskudna, mnie w każdym razie na jej widok robiło się niedobrze (znajoma stwierdziła, że to wysypisko śmieci). Jest też basen oglądany w lustrze, a na proscenium pyszni się wielka ośmiornica, której mackami owija się Fiordiligi w duecie z Ferrandem.
Nie ma się co rozwodzić nad tym czymś – to jeden z takich spektakli, przy których należy zamknąć oczy i po prostu słuchać, bo pod względem muzycznym jest naprawdę dobry. Młodzi śpiewacy trochę zresztą się rozkręcali, ale w II akcie to już była prawdziwa przyjemność. Wszystkich trzeba pochwalić: Aleksandrę Orłowską (Fiordiligi), Zuzannę Nalewajek (Dorabella), Magdalenę Stefaniak (Despina), Łukasza Kózkę (Ferrando), Huberta Zapióra (Guglielmo) i Artura Jandę (Don Alfonso). Jedno zaskoczenie: nie dyrygował Yaroslav Shemet, który przygotował premierę, lecz młoda dyrygentka Martyna Szymczak, i tak się zastanawiałam, czy orkiestra grała przyzwoicie i równo dlatego, że dobrze przygotował ją Shemet, czy też dlatego, że ta dyrygentka też jest dobra. Pewnie jedno i drugie.
Komentarze
Dołączam się do wyrazów współczucia dla Teatru Dramatycznego. Na „Cosi fan tutte” w Operze Narodowej nie byłem, ale obejrzałem po sąsiedzku, w Teatrze Narodowym, „Dekalog” wg Kieślowskiego również w reżyserii Wojciecha Farugi. Dawno nie widziałem czegoś tak pretensjonalnego, jeśli chodzi o inscenizację. W dodatku to nudziarstwo zostało obsypane wszelkimi możliwymi nagrodami krytyki. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że Faruga okaże się lepszym menadżerem niż reżyserem.
1. Starzejemy się, zatem tolerancja na różne głupoty i głupotki, niedorzeczności, brak logiki, bałagan itp. maleje.
2. Jest basen, więc przynajmniej ten wspólny wątek jest zachowany…
3. Kolejna kompetentna kobieta na podium dyrygenckim – im więcej tym lepiej. Myślę, że z czasem przyniesie to zupełnie nową jakość w interpretacji muzyki…
p.s. – z tym plusem w nicku – zobaczyłem to raz czy dwa u innych osób na innych blogach (już po opublikowaniu), więc nie wiem czy systemowo coś się nie pomerdało.
Ale teraz się już nie merda. Jedna była zmiana, i to niemała, ale „za kulisami”, czyli dla mnie – musiałam natychmiast się przestawić, i to będąc na wyjeździe parę tygodni temu; na szczęście nie sprawiło mi to wiele kłopotu, a nawet uważam, że teraz jest wygodniej. Może coś przy okazji się zacięło dla komentujących, w każdym razie ogólnie przeszło gładko.
@Andrzej Multanowski
Od prawie 2 lat bezskutecznie usiłuję się dostać na ten „Dekalog” Farugi, niestety bilety wyprzedane na pniu. A zatem chyba nie tylko krytyka nagradza – publika głosuje tu nogami. Także wczorajszy spektakl „Cosi fan tutte” w TWON był bardzo gorąco nagradzany brawami, na pewno niewymuszonymi. Z wielkim trudem udało mi się zdobyć bilety na „Marię de Buenos Aires”. Dla jasności : nie podobał mi się żaden spektakl tego reżysera, bez wyjątku nawet dla „Matki Joanny od aniołów” w TN, ale widać nie nasze gusta decydują. I nie podejrzewam, aby W.Faruga podjął się dyrekcji Teatru Dramatycznego dla ambicji menedżerskich – co to to nie.
Ale Cosi fan tutte jest dobre muzyczne, tak więc było co oklaskiwać.
To prawda, ale wielu moim znajomym podobała się też inscenizacja, z akcentem na scenografię. Proszę też zerknąć na wywiad z twórcami w ramach „Ruchu w Wielkim” (wisi na YT). Entuzjazm wykonawców dla reżysera chyba niekłamany!
Miałem zupełnie odmienne wrażenie, gdy oglądałem ten spektakl w marcu: wesoły, pełen życia i świeżości, wciągający. Rzadko kiedy udaje się znaleźć reżyserom jakiś atrakcyjny koncept wobec tej akurat opery Mozarta. Dla mnie była to jedna z najlepszych premier Teatru Wielkiego w ostatnich latach, nie tylko z powodów muzycznych, ale i teatralnych. Bardzo mnie zdziwiła ta negatywna opinia Pani Redaktor.
I wzajemnie… ale cóż, de gustibus non disputandum est.