Maria-metafora

Tango-operita Astora Piazzolli, Maria de Buenos Aires, którą wystawiono właśnie na scenie kameralnej Opery Narodowej, jest dziełem namiętnym i zawiłym zarazem, potrzebuje też świetnych wykonawców i tu ich znajduje.

Trudno powiedzieć, by to dzieło miało jakąś akcję. Autor libretta Horatio Ferrer stworzył tekst poetycki, o spiętrzonych, surrealistycznych przenośniach, niełatwy w odbiorze, choć sięgający kultury dołów społecznych. Kim jest Maria z Buenos Aires? To sprzeczność sama w sobie. Święta grzesznica, wolna i zniewolona, uwielbiana i znieważana. A w gruncie rzeczy to symbol, legenda, metafora miasta, które jest – a w czasach Piazzolli było jeszcze bardziej – tyglem mieszczącym właściwie wszystko. Przy tym Maria to imię nieprzypadkowe, kojarzące się oczywiście z matką Jezusa, i tekst z tą aluzją igra, zwłaszcza pod koniec, gdy zamiast niego rodzi się dziewczynka – kolejne wcielenie Marii (reżyser spektaklu Wojciech Faruga czyni tu odniesienia do Dziecka Rosemary). Bo Maria rodzi się i umiera, pojawia się jako duch i odradza się. Jak miasto, które uosabia.

W spektaklu Farugi samego miasta nie ma, inscenizacja jest abstrakcyjna z kilkoma ciekawymi pomysłami, reżyser próbuje też dopowiedzieć swoją historię Marii, która jednak też nie jest do końca jasna, ale to akurat nie jest wada, bo jasne tu nic być nie może. Najważniejsza jest oczywiście postać tytułowa – bez niej nie ma tego dzieła i długo zastanawiałam się, wiedząc, że zostanie ono wystawione w TWON, kim to zrobią. Kiedy jednak usłyszałam, że będzie to Natalia Kawałek, byłam już spokojna, znając tę artystkę, która umie zaśpiewać zarówno dzieła barokowe, jak songi Weilla. Nie podejrzewałam jednak, że po pierwsze ma takie doły (na co dzień jest mezzosopranistką, w tej partii operuje chwilami w skali niskiego altu), a po drugie – że potrafi śpiewać niesiona przez sześć osób głową w dół. Drugą istotną postacią jest tu baryton Łukasz Karauda, łączący różne partie, które są tu właściwie jedną, próbujący z powodzeniem przywołać szlachetność głosu Carlosa Gardela. Trzeci bohater, Duende, pełniący rolę narratora (po polsku; śpiewacy używają hiszpańskiego), to rola mówiona wykonywana przez aktora Damiana Kwiatkowskiego i tu nie mam tak dobrego wrażenia; najgorzej, że trochę seplenił (może to miało brzmieć jakby z plebejska – nie nadążam tu za koncepcją). Ale dla śpiewu – bardzo warto. Gra zaś kameralny zespół złożony z muzyków Opery Narodowej plus Klaudiusz Baran na bandoneonie i Andrzej Olewiński na gitarze. Kolejne spektakle (w Sali im. Młynarskiego) 21 i 23 marca, 29 kwietnia oraz 12 i 14 maja.