Hamlet wiecznie żywy

W Operze Paryskiej pojawił się Hamlet Ambroise’a Thomas. Dla nas interesujące jest dodatkowo, że reżyserię powierzono Krzysztofowi Warlikowskiemu, a spektakl będzie można zobaczyć w sieci, na Arte Opera.

30 marca obejrzymy transmisję na żywo kolejnego spektaklu ze sceny Bastille, a później będzie dostępny na platformie arte.tv przez rok. Warto będzie posłuchać, bo to piękny przykład mało niestety w Polsce znanego gatunku francuskiej grand opéra, a przy tym znakomity pod względem muzycznym. Co do realizacji Krzysztofa Warlikowskiego, który jak zawsze pracował z Małgorzatą Szczęśniak jako scenografką i Felice Ross jako realizatorką światła, nie jest to tak przekonujące jak zeszłoroczna premiera, ale, wraz z dramaturgiem, którym był tym razem Christian Longchamp, próbowali jakoś wyciągnąć daleko idące konsekwencje ze zmian, jakie libreciści (Michel Carré i Jules Barbier, na podstawie opracowania Alexandre’a Dumas) dokonali w stosunku do szekspirowskiego oryginału. Wyszło jeszcze bardziej zawile; na premierze reżyser został nawet wybuczany, ale pokazywał już na tej scenie obrazy mniej przekonujące, a Opera Paryska wciąż go ceni (to już dziewiąta jego realizacja dla niej).

W operze Hamlet nie umiera, wprost przeciwnie, zabija w finale Klaudiusza i pomściwszy w ten sposób śmierć ojca zostaje królem, zresztą z udziałem ducha ojca w akcji (stara zasada deus ex machina). Ponadto nie zabija Poloniusza, który tu jest zmarginalizowany (a część postaci, jak Fortynbras, Rosencrantz i Guildenstern, w ogóle jest wykreślona), z kolei zamiast szekspirowskiego finału, po którym na scenie pozostają same trupy, nie umiera w pojedynku Laertes (pojedynek zresztą odbywa się z innego niż w sztuce powodu – Laertes chce zemsty obwiniając Hamleta za śmierć Ofelii), nie ginie też od trucizny królowa. Nie mówię już o całym filozoficznym ładunku szekspirowskiego oryginału, którego boleśnie brak – dość powiedzieć, że słynny monolog Hamleta jest skrócony praktycznie do słów „Być albo nie być (…) umrzeć, zasnąć”. I tyle. Dla francuskiej publiczności operowej w czasach Thomas na pewno taka wersja była bardziej strawna.

Co z tym zrobić dziś? Realizatorzy zastosowali znany sposób „na dom wariatów”. Udawanie szaleństwa przez Hamleta zostaje tu rozciągnięte na całą społeczność szalonych pensjonariuszy domu opieki, która latami odgrywa jako psychodramę ten sam spektakl – podobnie jak Ofelia z Laertesem grają wciąż w karty, stara Gertruda na wózku inwalidzkim ogląda wideo (nie bez kozery są to Damy z Lasku Bulońskiego Roberta Bressona), a Hamlet, jako podstarzały syn-safanduła w zapyziałym sweterku, opiekuje się matką. Ślub czy pogrzeb, wszystko jedno, tłum pensjonariuszy na początku i na końcu występuje w czarnych strojach – ale jest też efektowna scena teatru w teatrze (z improwizacją saksofonu), a w IV akcie, przed samobójstwem Ofelii (odgrywanym w wannie) – barwna scena baletowa. Przed II aktem czas cofa się o 20 lat – bo trzeba ukazać Gertrudę jeszcze stosunkowo młodą. Duch występuje w białym kostiumie błazna (w finale Hamlet przywdziewa czarną wersję tego stroju). Trudno tu faktycznie znaleźć spójność, choć same intencje wydają się przejrzyste.

Jednak przede wszystkim liczy się tu muzyka, pięknie poprowadzona przez Pierre’a Dumoussauda. Największą gwiazdą jest Ofelia – Lisette Oropesa, wspaniała sopranistka koloraturowa pochodząca z Nowego Orleanu. Trudne zadanie ma Ludovic Tézier w roli tytułowej, który musi przeskoczyć swój mało efektowny wizerunek, ale udaje mu się to świetnie. Eve-Maud Hubeaux jako Gertruda i Jean Teitgen w roli Klaudiusza dopełniają znakomicie główny kwartet śpiewaków. We właściwym czasie podrzucę link do spektaklu. Ale i teraz jest na Arte Opera wiele do obejrzenia.