Muzyka drogi

Od wędrówki po budynku NOSPR w kompozycji Wojtka Blecharza po słuchowisko o wędrówce (i nie tylko) Tadeusza Wieleckiego – bardzo ciekawy był ostatni dzień Festiwalu Prawykonań.

W samo południe ruszyliśmy, każdy swoim szlakiem, po wszystkich piętrach, korytarzach i zakamarkach tego wspaniałego gmachu, który okazał się sam w sobie wielkim, pięknym, rezonującym instrumentem. Na wstępie utworu pod tajemniczym tytułem Field 8. Elixir kompozytor poinstruował nas, jak należy się podczas tego spaceru zachowywać: cicho, nie przeszkadzając muzykom NOSPR w grze (choć można było między nich wchodzić), nie rozmawiając, wsłuchując się – można było nawet się położyć, kto chciał, mógł też zdjąć buty i chodzić w otrzymanych do tego celu skarpetkach. Muzycy siedzieli pojedynczo lub grupami – np. pojedyncze waltornie, grupa skrzypiec lub kontrabasów w rządku, kółko wiolonczel, dwa klarnety na najwyższym piętrze, na dole perkusja. Wszystkie nutki, jak podejrzałam, były precyzyjnie wypisane, określony czas trwania kontrolowany przez muzyków za pomocą komórek. Dopasowane były brzmienia i harmonie, co jakiś czas niektóre grupy milkły, a inne się odzywały. Wszystko to trwało koło godziny i ani przez chwilę nie nużyło. Temu gmachowi coś takiego się należało.

Po południu koncert Spółdzielni Muzycznej, który zawierał utwory będące eksploracją rozmaitych, nietypowych brzmień. The Suspense Anny Sowy był właściwie performansem z niemal teatralnymi sposobami wydobywania dźwięku z amplifikowanych instrumentów. Najbardziej minimalistycznie podszedł do sprawy Viacheslav Kyrylov (pochodzący z Donbasu, ale podkreślający, że jako kompozytor ukształtował się w Krakowie na studiach u Magdaleny Długosz i Wojciecha Widłaka) w utworze close to the zero intensity, w którym rzeczywiście dźwięki amplifikowanego tria smyczkowego były bliskie ciszy. Więcej elementów zawierała Solastalgia Katariny Gryvul, również kombinująca brzmienia amplifikowanych instrumentów, ale w bardziej zróżnicowanym zestawie. Chłód emanujący z tych dźwięków zgadzał się z opisem utworu jako poniekąd związanego z wojennym losem. Najciekawszy był utwór ostatni – ice to weep Pawła Malinowskiego, również absolwenta krakowskiej uczelni oraz modnej w ostatnich latach akademii w Aarhus. To właśnie z tej kompozycji wywodzi się ów tytułowy „śnieg wyobrażony”, obrazowany przez wysmakowane brzmienia i śpiew lub recytację Barbary Kingi Majewskiej.

No i wielki finał: Jak by to powiedzieć… Tadeusza Wieleckiego. Pierwszy takich rozmiarów – 65-minutowy – jego utwór. Tutaj jest dość dokładny jego kompozytorski opis, z którego wynika, że to dzieło bogate i wielowarstwowe – i tak rzeczywiście jest. A przy tym opowiedziane językiem charakterystycznym dla Wieleckiego, z charakterystycznymi muzycznymi gestami-refrenami, powtórzeniami, parodiami, zabawą słowem i zastępowaniem go muzycznym zwrotem. Świetna Joanna Freszel ze swoim dzwoneczkowym sopranem plus dwoje mówiących aktorów: Matylda Damięcka i Jędrzej Wielecki (syn kompozytora); w tle ekran z pędzącym pociągiem zmienionym w smugę światła (pomysł reżyserki Pii Partum), a ponadto znakomita Orkiestra Muzyki Nowej pod batutą Szymona Bywalca. Będzie z tego nagranie, które ukaże się na płycie nakładem wydawnictwa Anaklasis. Warto by było jednak to pokazywać na żywo, ale na razie się na to nie zanosi.