W stronę muzycznego teatru

Festiwal Prawykonań polega na tym, że u kompozytorów zamawiane są utwory na któryś z zespołów związanych z NOSPR. A wszystkie są wybitne.

W piątek więc były dzieła dla głównych gospodarzy oraz dla Kwartetu Śląskiego, w sobotę przyszła kolej na AUKSO i Cameratę Silesię, w niedzielę zaś – znów NOSPR, ale podzielona na małe grupy oraz Orkiestra Muzyki Nowej, a między nimi wyjątkowo gość z zewnątrz, z Krakowa – Spółdzielnia Muzyczna.

Jako że tym razem AUKSO przypadła opera dla dzieci – Figle pamięci Jerzego Kornowicza, na zakończenie festiwalu będzie słuchowisko (ale w wersji scenicznej) Jak by to powiedzieć… Tadeusza Wieleckiego, a ponadto czeka nas jeszcze spacer po budynku NOSPR w Field 8. Elixir Wojciecha Blecharza, na kolejnym spotkaniu z publicznością poruszony został temat teatru muzycznego dziś: czy opera ma przyszłość. Blecharz uważa, że ma, ale musi wyjść z gorsetu tradycjonalizmu, ze starych schematów, i pójść raczej w sztukę instalacji. Dla Kornowicza to już kolejna opera dla dzieci, a Wielecki opierając się na doświadczeniach uznaje, że publiczność z zewnątrz lepiej odbiera muzykę współczesną, gdy ubrana jest w gesty teatralne. Zresztą każdy napisał to, co u niego zamówiono. Blecharz już kiedyś stworzył spektakl będący spacerem po zakamarkach Opery Narodowej, ale tamten zawierał jeszcze jakąś fabularną opowieść, a ten dla NOSPR nie. Kornowicz (którego poprzednia opera też była wędrówką po teatrze) dostał libretto zamówione u Michała Rusinka, a Wielecki dostał zadanie napisania słuchowiska, które zostanie nagrane, choć za pierwszym razem będzie wystawione. Wybór formy nie całkiem więc zależał od nich.

Wracając do Figli pamięci, wystawiono je w dużej sali NOSPR – w reżyserii Natalii Babińskiej, z symboliczną scenografią oraz animacją stworzoną z rysunków Joanny Rusinek, siostry autora libretta, z udziałem dwojga śpiewaków – Ewy Biegas i Jana Jakuba Monowida, którzy grali rodzeństwo. Spektakl przyciągnął mnóstwo rodziców z dziećmi, co było tym bardziej budujące, że pogoda była paskudna. Opowieść była z początku pandemiczna – brat i siostra nudzą się w domu nie mogąc wyjść, więc zaglądają na strych i znajdują stary album rodzinny – ale tekst został zmodyfikowany o tyle, że rodzeństwo nadal się nudzi i nie może wyjść „tak jak podczas pandemii”, tyle że właściwie nie wiadomo dlaczego. W każdym razie w albumie znajdują zdjęcia różnych postaci rodzinnych, o różnych zawodach, a także różnych nacjach – wszystko oddane aluzjami muzycznymi. Wędrówka w przeszłość w poszukiwaniu przodków kończy się na… małpie (tu śpiewacy świetnie wydają małpie odgłosy). Ogólnie, tak jak poprzednią operę tego autora, można ją nazwać musicalem eklektycznym z elementami współczesności. Reakcje dzieci, jak widziałam, były różne – nawet płacz, że było za głośno. Trudno ten problem rozwiązać: śpiewacy mieli mikroporty, żeby tekst można było lepiej zrozumieć (i tak było z tym różnie), ale gdy śpiewali głośniej – a były takie momenty – to rzeczywiście dawało po uszach.

Wieczorem na koncercie Cameraty Silesii również skręcano w stronę teatru. W pierwszych utworach bardziej dyskretnie – Sirens Dariusza Przybylskiego opowiada (z grubsza) o tym, co śpiewały Syreny, a co Odyseusz zmilczał, a Respira Agnieszki Stulgińskiej łączy przedziwny gardłowy śpiew Inuitów z łacińskim tekstem chorałowym. Natomiast Process Karola Nepelskiego to właściwie performans z całą choreografią i użyciem nietypowych źródeł dźwięku (różne rodzaje dzwonków, w tym elektryczne, maszyna do pisania, niszczarka), w którym w tekście użyte są cytaty z Orwella (głównie 1984) czy Kafki, ale też abstrakcyjne okrzyki przypominające demonstracje polityczne. Wszystkie te utwory łączyło jedno: absolutnie niezwykły kunszt zespołu Anny Szostak.