Od Bacha do jazzu

Takie koncerty jak te wtorkowe raczej nie zdarzają się na innych festiwalach.

Jeżeli się zastanowić, kto jest lub był w stanie zagrać na jednym koncercie cały I tom Das Wohltemperierte Klavier Bacha (a 6 września zagra jeszcze II tom), to chyba tylko legendarna Tatiana Nikołajewa, zresztą ważna postać dla Ewy Pobłockiej, która miała u niej niegdyś lekcje w Salzburgu i w swojej książce forte-piano (tutaj piszą, że nakład wyczerpany, ale na stoisku festiwalowym NIFC są jeszcze jakieś egzemplarze, jeśli by to kogoś ciekawiło) wspomina: „Jej lekcje i wykonania Bacha wniosły wiele nowego do mojego spojrzenia na muzykę i nauczyły mnie nieustannie poszukiwać własnej drogi”.

W każdym razie wykonanie 24 preludiów i fug podczas jednego popołudnia (z przerwą w połowie) to zaiste wyczyn. Trzeba doprawdy mieć kondycję. Nawet nie dziwi, że zdarzały się potknięcia (chyba po to pianistka trzyma nuty na pulpicie, żeby się zabezpieczyć przed poważnymi wpadkami, choć przecież gra ten repertuar od wielu lat) – wynagradzały to momenty o niesamowitym zamglonym, jakby oleistym brzmieniu (to z kolei w nawiązaniu do niegdysiejszej wypowiedzi wielkiej klawesynistki Elżbiety Chojnackiej, która mawiała, że w jej uszach dźwięk fortepianu jest tłusty). W tych momentach Pobłocka każe nam przypominać sobie o twórczości organowej Bacha. Nawiasem mówiąc, grała na steinwayu, nie na Shigeru Kawai – zasugerowałam się, ponieważ właśnie na tamtym instrumencie nagrywała obie płyty z WTK dla NIFC. Światło było przyćmione, więc można było spokojnie zapaść w kontemplację, unieść się gdzieś w Bachowski świat.

Wieczór – to już światło, rytm i nerw, bo inaczej być nie może z Martyną Pastuszką i jej {oh!} Orkiestrą Historyczną. A forma tego wieczoru charakterystyczna dla ChiJE: trzy koncerty. Pierwszym był V Koncert skrzypcowy Feliksa Janiewicza, znów w wykonaniu Chouchane Siranossian, która domknęła nim cykl. To ostatni, najdojrzalszy jego koncert i choć od wielu lat Janiewicz robił karierę światową – w Wiedniu, w Paryżu, wreszcie w Wielkiej Brytanii, gdzie położył ważne zasługi, m.in. stworzył festiwal w Edynburgu (pewnie byłby w szoku, gdyby zobaczył, jak jego dzieło się rozwinęło), to wciąż powracał do motywów znanych ze swoich rodzinnych stron: główny temat I części ma posmak ukraiński, a finał oparty jest na melodii ni to klezmerskiej, ni to kołomyjki. Skrzypaczka zachwyciła zwłaszcza drugą, liryczną częścią, z której bezpośrednio zresztą przechodzi się do tego żywiołowego ronda, które jest po prostu samograjem. Przyjęta owacyjnie, zagrała na bis długi, popisowy i napuszony kaprys Locatellego (z lekkim przymrużeniem oka).

Tomasz Ritter wykonał IV Koncert fortepianowy Beethovena na grafie. Instrument był ustawiony w środku orkiestry, która niestety często go przygłuszała – graf ma przecież niewielki dźwięk. Pewnie trochę w związku z tym pianista zinterpretował ten utwór nie „skowronkowo”, ale z energią – może i tak go czuje, ale też widoczne było, że chciał być jednak słyszalny. Ale grał świetnie, a na bis, również znakomicie, wykonał jeszcze Preludium Des-dur Chopina – tu przynajmniej był w pełni słyszalny.

Makoto Ozone wybrał z kolei erarda z 1838 roku, który jest o wiele głośniejszy, więc z jego słyszalnością takich kłopotów nie było. Grał Koncert Es-dur KV 271 i było trochę jak na tym czerwcowym koncercie Maseckiego: Mozart po bożemu. z drobnymi „jazzawymi” (nie mylić z jazzowymi) odchyleniami, tylko w finale cały fragment o posmaku knajpianym. Takie zabawy (najlepiej się bawią chyba wykonawcy) nie wiadomo specjalnie, czemu służą. Są chyba dla tych, którzy na co dzień specjalnie nie słuchają ani Mozarta, ani jazzu. Dopiero w bisie Ozone pokazał trochę, czym zajmuje się naprawdę, i to było fajne.

Orkiestra jeszcze za parę dni do nas powróci. A dziś Sinfonia Varsovia. A wcześniej recital Kate – nie mogę się doczekać.