Opowieści i żywioły
Bardzo epicka była niedziela na ChiJE – pomijając koncert w południe, bo na nim nie byłam.
Na jubileusz Bedřicha Smetany (200-lecie urodzin, 140-lecie śmierci) po raz pierwszy usłyszeliśmy w Warszawie cykl poematów Moja ojczyzna na instrumentach historycznych w najlepszym, bo czeskim wykonaniu: poszerzonego (także o muzyków z Polski i z innych zagranic) składu Collegium 1704 pod batutą Václava Luksa. Muzycy dokonali tego po raz pierwszy na tradycyjną Smetanowską inaugurację Praskiej Wiosny w czasie pandemicznym, trzy lata temu, i można jeszcze ten koncert odsłuchać – link jest w tamtym wpisie. Na żywo brzmiało to nieco inaczej niż w internecie, np. instrumenty dęte miały ostrzejszą barwę, ale ogólnie było bardzo ciekawie, a przy tym mogłabym dokładnie powtórzyć to, co wówczas napisałam o dynamiczności dyrygenta. Pod jego batutą wysłuchaliśmy sześciu pasjonujących opowieści o czeskiej historii i legendach. Nawiasem mówiąc, drogą odległego skojarzenia podczas słuchania Táboru przypomniało mi się, że tej samej husyckiej pieśni bojowej użył Viktor Ullmann w skomponowanej pod koniec pobytu w obozie w Terezinie VII Sonacie fortepianowej, która po zinstrumentowaniu miała stać się II Symfonią (dokonano tego później według jego notatek), pod koniec finałowych wariacji na temat pieśni hebrajskiej, do której włącza się w tym momencie owa pieśń husycka oraz protestancki chorał. „To prawdziwa demonstracja wielokulturowości, ekumenizmu i siły ducha” – pisałam kiedyś o tym utworze. Ale to tak na marginesie.
Wieczorny koncert Sinfonii Varsovii pod batutą Jerzego Maksymiuka miał pierwszą część nieoczywistą. W jej programie znalazły się dwa utwory dyrygenta. Pierwszy z nich, Liście gdzieniegdzie opadające, był już wielokrotnie grywany z udziałem autora jako pianisty, który częściowo swoją partię improwizował. Tym razem – zaskoczenie – nie włączył się, więc utwór został wykonany bez fortepianu (choć ma go w tytule). Ale prawem twórcy jest zmieniać własną muzykę. Zmienić też musiał swój nowy koncert fortepianowy, który w programie został zatytułowany W ogrodzie wzruszeń. Muzyka na fortepian i dużą orkiestrę, tymczasem na partyturze, którą otrzymałam od kompozytora, widnieje tytuł: W ogrodzie marzeń. Koncert Des-dur na fortepian i orkiestrę. Wbrew temu zresztą utwór raczej nie jest tonalny (ale w Des-dur rzeczywiście się zakończył). Składa się z licznych epizodów: Przez furtkę, Muzyka niepokoju, Z oddali, Tęcza maluje postrzeganie itp. Ale kompozytor wyciął dużą część. Nie można więc powiedzieć, że to było prawykonanie. Odbędzie się ono dopiero, kiedy utwór zostanie wykonany w całości (i ktoś się go nauczy).
Druga część koncertu była już zupełnie bezproblemowa: V Symfonia Sibeliusa, po prostu wspaniale wykonana, pełna mocy i blasku. Tę symfonię lubię – w odróżnieniu od innych nie jest depresyjna, przywodzi na myśl potęgę i piękno natury. Stojak był natychmiastowy, długo oklaskiwano orkiestrę i dyrygenta.
Komentarze
No nie wiem. Na wieczornym koncercie w rzędach przed sobą widziałem jedną klaszczącą na stojąco panią z lewej strony sali. Nie pamiętam jednak, czy było to po pierwszej części czy na koniec. Co innego po koncercie o 17.
Zapewne po pierwszej części.
Po 17 też, tak.
Skąd informacja o tym, że orkiestra oraz solista nie zdążyli się nauczyć? Brałam udział w tym projekcie i zapewniam, że wyglądało to zupełnie inaczej. Jeśli chodzi o trudność dzieła – orkiestra byłaby w stanie wykonać je a’ vista pod batutą przeciętnego dyrygenta. Ilość czasu na próbach była wystarczająca, jednak Maestro wolał przeznaczyć go na monologizowanie – trochę do orkiestry, a trochę do kamer, które nam towarzyszyły, na wprowadzaniu zmian w nutach, dopisywaniu partii na świstkach papieru, aż w końcu na vidowaniu dzieła podczas próby generalnej – nie wiadomo dokładnie w jakim celu i w jakich miejscach! Zupełny brak profesjonalizmu i ogromny stres dla muzyków orkiestry i solisty. Podczas koncertu dyrygent zagubiony we własnej partyturze, nie pokazujący wejść orkiestrze, krzyczący do solisty, kiedy ma grać, a kiedy przestać. Zastanawiałam się, czy to jeszcze koncert, czy to performance, czy może ukryta kamera i za chwilę ktoś wyjdzie tłumacząc, że to wszystko to był tylko żart. To miło ze strony Maestro, że podarował Pani partuturę. Gdyby podarował wcześniej komuś z muzyków orkiestry – może ten koncert dałoby się odratować.
Chciałem tylko powiedzieć, że nie dziwi mnie ani trochę to, co zrelacjonowała Muzyczka. My uże priwykli. Może trochę tylko mnie dziwi, że istnieje taka Muzyczka, która się przejmuje. 🙂
A tak w ogóle, to dodałbym robienie muzyki do tych rzeczy, o których podobno kiedyś Bismarck powiedział, że normalny człowiek nie powinien nic o tym wiedzieć. Tak jak z jego kiełbasą i polityką, efekt też bywa bardzo różny, czasem wychodzi dobrze, jednak obserwowanie ciągu technologicznego zawsze powoduje niesmak. 😎
Zapewniam Wiekiego Wodza i wszystkich zainteresowanych, że wszyscy muzycy orkiestry zawsze się przejmują swoją pracą bo na tym polega profesjonalizm. Niestety niekiedy obrywamy niezasłużone cięgi-przypominam, że na podium stoi dyrygent który ponosi odpowiedzialność za całokształt.Proces tworzenia jest dostèpny-można przyjść na próbę i dostrzec zarówno wielki profesjonalizm orkiestry jak również podejście dyrygentów. Oczywiscie dla chętnych.