Co słychać w Pradze

Ano to, co zawsze w maju – rozpoczęła się Praska Wiosna. Większość koncertów odbywa się online, tylko inauguracyjny i parę innych – hybrydowo. Można je wciąż oglądać.

Inauguracja, jak już wcześniej wspominałam (powtórzona następnego dnia), była wyjątkowym wydarzeniem. Co roku przy tej okazji zostaje wykonany cykl poematów symfonicznych Bedřicha Smetany Moja ojczyzna w sali jego imienia. Planowano wcześniej, że zagra je w tym roku Rundfunk-Sinfonieorchester Berlin pod batutą Vladimira Jurowskiego, jednak przyjazd tak tego, jak i kilku innych zespołów zagranicznych (m.in. LSO pod Rattlem, Ensemble Correspondance Sébastiena Daucé, Symphonieorchester des Bayerischen Rundfunks, Budapest Festival Orchestra, Mahler Chamber Orchestra czy Klangforum Wien) okazał się niemożliwy. I wymyślono świetną rzecz: żeby do tego zaszczytnego zadania zatrudnić Collegium 1704 pod batutą Václava Luksa. Nie było to zresztą pierwsze na festiwalu wykonanie tego cyklu na instrumentach historycznych (prymat przypada tu London Classical Players pod Rogerem Norringtonem, którzy dokonali tego w 1996 r.), ale pierwsze takie pod czeską batutą – zespół, choć też oficjalnie czeski, jest, a w każdym razie w swej zwiększonej formie na tym festiwalu był, międzynarodowy.

W krótkiej rozmowie przed koncertem Luks powiedział ciekawą rzecz: o ile w muzyce barokowej czy klasycznej, którą uprawiają na co dzień, różnice między wykonaniem „historycznym” a „współczesnym” jest bardziej oczywista, o tyle romantyzm wydaje się nam bliższy, ale to wrażenie pozorne, ponieważ w rzeczywistości romantyczne koncepcje są również zupełnie inne, a grając dziś mamy świadomość, że gramy dla dzisiejszej, nie ówczesnej publiczności. Co frapuje w tym wykonaniu, to inne brzmienie orkiestry niż to, do którego się przyzwyczailiśmy: instrumentów smyczkowych ze strunami jelitowymi oraz instrumentów dętych z epoki. Kiedy słucha się tych poematów, szczególne wrażenie wywiera łagodniejsze od współczesnych brzmienie klarnetów, fletów czy obojów – to zupełnie inna jakość. Przy tym Luks jest tak dynamicznym dyrygentem, że ta muzyka jest pod jego batutą ogromnie żywa, wyrazista (jak każda inna zresztą). Można ją w pełni docenić i odkryć na nowo.

Pierwszy tydzień festiwalu to przede wszystkim finały konkursu Praska Wiosna na kwartet smyczkowy oraz dla pianistów (triumfowali Koreańczycy), ale też kilka koncertów. Na razie wymienię te, których zdążyłam wysłuchać: absolutnie balsamiczny występ Huelgas Ensemble Paula van Nevela z muzyką Josquina Desprez (w pustym Kościele św. Anny na Skrzyżowaniu) oraz recital Garricka Ohlssona w również pustym Rudolfinum.

Pianista przyjeżdża do stolicy Czech już prawie 50 lat i jest to zdecydowanie jedno z tych miejsc, gdzie przyjeżdżać lubi i gdzie jego lubią. Program w tym roku dobrał wyłącznie XX-wieczny i słowiański. Prawdę powiedziawszy nie usatysfakcjonowały mnie te wykonania w pełni. Zaczął od III Sonaty Szymanowskiego – to utwór jeszcze dla niego świeży, grał go z nut. Przyciężkie to było, brakło polotu, wydobycia ważnych linii. Co tu gadać – jak się zna wykonanie Anderszewskiego… Również zbyt ciężka była VIII Sonata Prokofiewa (którą z kolei gra od dzieciństwa niemal) – wciąż mam w pamięci dwa wspaniałe wykonania z ostatnich czasów: zadziorne i bardzo rosyjskie Avdeevej oraz absolutnie baśniowe – Kate Liu. Stosunkowo więcej zrozumienia odczuwało się w sonacie Z ulicy Janáčka (choć oczywiście i tu wolę Anderszewskiego), swobodnie czuł się w utworach Skriabina, ale też chciałoby się tu więcej finezji (i w tym wypadku słyszało się wiele dobrych wykonań…).

Cdn. oczywiście.