Chopin, Schumann i…
…i nieznane sonaty fortepianowe Grażyny Bacewicz – to największa niespodzianka dzisiejszego dnia. Znakomita!
Bartosz Skłodowski to pianista (rocznik 1993), który wywodzi się z Jeleniej Góry, a na studia pojechał aż do Gdańska, do prof. Waldemara Wojtala. Ukończył je z wyróżnieniem, zrobił również doktorat. Tematem pracy były właśnie sonaty Bacewicz. Jak wiadomo, w jej spisie kompozycji oficjalnie widnieją dwie: z 1949 i 1953 roku. Tymczasem było ich w sumie bodaj sześć. I też nie wszystko się chyba zgadza z tym, co w doktoracie: z całkiem nowej publikacji Grażyna Bacewicz. Życie w słowach i obrazach, nad którą czuwały córka kompozytorki Alina Biernacka i wnuczka Joanna Sendłak, wynika, że zagrana dziś Sonata z 1935 bodaj roku, o której wiadomo, że została wykonana na koncercie kompozytorskim w Paryżu, w istocie nosiła już numer 2, a kolejna, powstała w 1942, dziś wykonana jako Sonata nr 2, była III Sonatą. Jednak wszystkie zostały przez Bacewicz wykreślone z oficjalnej listy kompozycji. Kompozytorka była ogromnie samokrytyczna, trudno powiedzieć, jakie przyjęła kryteria oceny, bo wykreśliła też wiele innych utworów, pozostawiając inne powstałe w tym samym czasie. Na szczęście ich nie wyrzuciła, więc można było je znaleźć w papierach po niej i przywrócić życiu.
Kiedy słucha się tych wykreślonych, można się zdziwić – to bardzo dobra muzyka, niezwykle oryginalna, zaskakująca, już neoklasyczna, ale w jakiś sposób obok. Żadnej sztampy pod żadnym względem, sama świeżość. Końcówka tej z 1942 r. – po prostu rollercoaster, podkręca i podkręca napięcie, by nagle się skończyć. Bacewicz to potrafiła. Ale kiedy się porówna z najbardziej znaną oficjalną II Sonatą, którą tak wspaniale grał Krystian Zimerman, a którą Bartosz Skłodowski – też świetnie – wykonał na koniec koncertu, można się domyślić, co było w tej sonacie lepszego od poprzednich: przede wszystkim forma, niezwykle zdyscyplinowana i konsekwentna. Jest to w ogóle dzieło o wiele dojrzalsze, jego język znamy też z innych dzieł, m.in. z powstałych 3 lata później znakomitych 10 etiud na fortepian.
Słychać było, że pianista pasjonuje się po prostu owymi dziełami, zwłaszcza tymi świeżo odkrytymi. Ta część recitalu była o wiele ciekawsza od pierwszej, w której znalazł się jeden z najbardziej konwencjonalnych nokturnów Chopina – As-dur op. 32 nr 2, a także Arabeska i Humoreska Schumanna, przyzwoicie wykonane. Ale to Bacewicz była kulminacją tego koncertu. A na bis pojawił się Mazurek Władysława Szpilmana.
Chopin i Schumann wypełnili też program koncertu wieczornego – cóż, można powtórzyć słowa sprzed pięciu lat… Nic się na lepsze nie zmieniło, tyle, że tymczasem sam Quatuor Mosaïques grał Kwartet Schumanna (i też niestety fałszował, choć może trochę mniej), a jeśli chodzi o Kevina Kennera, który wystąpił z kwartetem i kontrabasistą Grzegorzem Frankowskim, wyglądało na to, że po prostu się obu utworów (Rondo a la Krakowiak i Wariacje B-dur) nie douczył. Publiczność klaskała z poczucia obowiązku, muzycy z poczucia obowiązku zabisowali finałowym polonezem z Wariacji, ale bynajmniej nie lepiej…
Nadchodzi wielki finał. Ale przedtem – już wiem – pójdę raczej na „Domówkę u Mietka Wajnberga”.