Fortepian razy dwa

Odwiedzili nas po raz chyba pierwszy bracia pianiści, którzy robią dużą karierę: Lucas i Arthur Jussen. Młodym Holendrom (31 i 28 lat) towarzyszył za dyrygenckim pulpitem Christoph König, po raz pierwszy jako główny dyrygent gościnny.

Wygląda na to, że jeden trend ustanowiony swego czasu przez Andrzeja Boreykę jest kontynuowany: wykonywanie nieznanych wcześniej warszawskiej publiczności utworów. Zarówno Koncert As-dur na dwa fortepiany i orkiestrę Mendelssohna, jak suita symfoniczna z Elektry Richarda Straussa zabrzmiały tu po raz pierwszy.

Koncert 15-letniego Mendelssohna to dzieło ambitne, rozbudowane i efektowne. Napisane zostało w czasie rozkwitu kariery modnego wówczas Johanna Nepomuka Hummla, więc nic dziwnego, że naśladuje jego styl, z cieniem mozartowskim w tle (w końcu Hummel był jako cudowne dziecko uczniem Mozarta). Bracia Jussen wykonali ten utwór może trochę zbyt masywnie (co wymusza brzmienie współczesnych fortepianów), ale z widoczną frajdą, która się udzielała, zwłaszcza w finale. Publiczność doczekała się bisu, którym była transkrypcja na dwa fortepiany arii sopranowej z Pasji Mateuszowej Bacha – Aus Liebe will mein Heiland sterben, w której uspokoili nastrój. Tu należy dodać, że w ogóle lubią grać Bacha na bis, ale raczej na cztery ręce – pięć lat temu nagrali płytę z jego utworami, na której znalazł się Koncert na dwa fortepiany oraz opracowania chorałów organowych: kilka przez György Kurtága (wciąż się wzruszam wspominając, jak grali je z żoną Mártą) i jeden, ten najsłynniejszy, przez Myrę Hess. Nie wiem, czyje to było opracowanie dziś, ale może szykuje się więcej Bacha na dwa fortepiany?

Za to wiadomo, kto zrobił suitę orkiestrową z Elektry, i nie był to Richard Strauss. Ale chyba nie miałby pretensji. Powstała ona całkiem niedawno – w 2016 r. i skompilowali ją Manfred Honeck i Tomáš Ille. Całkiem nieźle im się to udało – ten ponadpółgodzinny utwór, w którym części połączone są attacca, brzmi jak jeszcze jeden poemat symfoniczny Straussa, ale od wszystkich mroczniejszy, bo taka jest muzyka Elektry. Zespół wykonawczy, jak w operze, jest ogromny. Dla orkiestry Filharmonii Narodowej było to trudne zadanie, widać było, że ciężko jej się to gra. Chyba muzycy mają sympatię do swojego nowego głównego dyrygenta gościnnego, którego przecież już nieźle znają, bo nieraz już tu dyrygował. Starali się więc, ale jeszcze dużo potrzeba czasu i pracy, żeby ta orkiestra stała się dobrze naoliwioną muzyczną machiną. Czy to się kiedyś stanie – dziś trudno ocenić.