Między przyjemnością a nieprzyjemnością

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Disinganno tłumaczy się jako rozczarowanie, ale dokładnie to oznacza: pozbawienie złudzeń. O tym z grubsza jest oratorium młodego Haendla.

Wystawione właśnie zostało jako opera w Polskiej Operze Królewskiej. Na pewno było w pewnym sensie dziełem zastępczym, bo w tym czasie akurat w Rzymie, gdzie przebywał kompozytor, nie wolno było wystawiać oper. Może więc nie miałby nic przeciwko scenicznemu wystawieniu, choć wątpię, czy z dzisiejszego cokolwiek by zrozumiał. Ja też nie bardzo wiem, co artysta (reżyser Waldemar Raźniak) chciał przez tę inscenizację powiedzieć, więc nie będę się na jej temat rozpisywać. Dodam tylko, że zrobiono tam dość obszerne skróty, co było słyszalne nie tylko z powodu zaskakujących czasem zestawień tonacji, ale też nagłych zwrotów treści. Jednak dodano przerwę, a w sumie publiczność mogła spokojnie rozjechać się do domów po dwóch godzinach i kwadransie. Dobrze, że parę największych hitów zostało…

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Taka gmina

Samorządy z bliska nie wyglądają najlepiej. W Polsce lokalnej sporo korupcji, nepotyzmu i dyktatorskich rządów miejscowej władzy. Czy to czas na nową reformę?

Norbert Frątczak, Katarzyna Kaczorowska

Zatrzymam się więc przy wykonawcach. Tak się złożyło, że właściwa premiera odbyła się wczoraj, a jej nieszczęśliwe nałożenie się na premierę w Operze Narodowej wynikło ponoć stąd, że to TWON zmienił termin. Ale nie wszyscy przecież wybierali się na Straussa, więc mogli podziwiać Iwonę Lubowicz (Bellezza), Anetę Łukaszewicz (Piacere), Annę Radziejewską (Disinganno) i Sylwestra Smulczyńskiego (Tempo).

Dziś natomiast wystąpiła obsada złożona z młodych śpiewaków, która mnie zresztą bardziej interesowała, bo tamte głosy znam, choć, jak się okazało, te właściwie też. Julii Pliś (która jest jeszcze studentką UMFC na studiach magisterskich) słuchałam miesiąc temu w szczecińskiej Operze na Zamku w roli Paminy w Czarodziejskim flecie – napisałam wówczas, że była mocna i wyrazista. Ale dopiero na tej niewielkiej scenie można było usłyszeć w pełni tę moc – głos ma tak silny, że z początku sprawiał wrażenie nagłośnionego. Świetny materiał, nad którym potrzeba jeszcze wiele pracy, ale jest nad czym. Jako Piacere wystąpiła z wdziękiem Justyna Rapacz, która ma głos piękny, ale o mniejszej sile i dlatego ich duety z Bellezzą brzmiały nierówno. Dopiero teraz guglując zorientowałam się, że to Justyna Ołów, o której już parokrotnie tu pozytywnie pisałam, tyle że przez ten czas wyszła za mąż i zmieniła nazwisko. Rozpoznać ją też nie było łatwo, ponieważ miała perukę-łyskę i wypuczony sztuczny brzuszek, który czasem musiała kokieteryjnie pokazywać odsłaniając poły szlafroka w kolorze magenta. Disingannem był Jakub Foltak, też słyszany przeze mnie zarówno na tej scenie, jak w Operze Bałtyckiej (pierwszy raz słyszałam w tej roli kontratenora; w pamiętnym krakowskim wykonaniu rolę tę wykonała Sara Mingardo); Aleksandra Rewińskiego (Tempo) też już wcześniej słyszałam (nie poznałabym go również, gdybym nie wiedziała, bo i jego zrobiono na łyso, a bynajmniej taki nie jest). W sumie dobry komplet. Orkiestra brzmiała trochę nierówno, zwłaszcza oboje się sypały, ale to naprawdę trudne dzieło. Młody Haendel nie miał litości.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj