W Konstancinie na urodziny
Oczywiście urodziny Konstancina – 125. Z tej okazji był dziś koncert w Hugonówce, czyli Konstancińskim Domu Kultury, a ja wcześniej wybrałam się do Villi La Fleur, którą bardzo polecam.
Jeżeli ktoś jeszcze tam nie dotarł, a lubi malarstwo i rzeźbę początku XX w. i czasów międzywojennych, z Ecole de Paris na czele, koniecznie musi tam się udać. A już dla miłośników Tamary Łempickiej wręcz obowiązkiem jest odwiedzenie tego miejsca do 17 grudnia. Wystawa, która została urządzona w podziemiu willi, jest niewielka, ale chyba lepiej zorganizowana i ciekawsza niż ta w Lublinie, gdzie trzeba było pchać się przez wąski, ciemny korytarz. Znajdziemy tu kilka obrazów, które tam były, ponieważ były stąd wypożyczone – łącznie z słynnym Autoportretem w zielonym bugatti – ale też bardziej oryginalne, np. abstrakcje z lat 60., „rozmyte” obrazy z ostatnich lat, albo barwne akwarele z czasów dzieciństwa. Także martwe natury i kilka obrazów zupełnie niespodzianych. Łempicka zmieniała style, we wszystkich coś miała do powiedzenia, choć nie zawsze zdobywała uznanie – całkowicie sklejona z okresem i stylem art déco.
Ale to tylko podziemie, a poza tym jest jeszcze parter i pierwsze piętro, ogród z rzeźbami i druga willa, gdzie obrazy i rzeźby są na parterze i dwóch piętrach. Jest tego tyle, że można dostać zawrotu głowy. Osobne sale poświęcone twórczości Alicji Halickiej (najciekawsze są cudowne kolaże-scenki rodzajowe, których nie znałam), jej męża Louisa Marcoussisa (Ludwika Markusa), Meli Muter, Mojżesza Kislinga, Eugeniusza Zaka, Zygmunta Menkesa i wielu innych. Trochę rzeczy absolutnie oryginalnych, jak parę obrazów Jankiela Adlera, rzeźby Ossipa Zadkine’a, rzeźby Gauguina, Modiglianiego czy Fernanda Légera, kubistyczny obraz Mieczysława Szczuki (znanego bardziej z gazetowych kolaży)… można tak wyliczać i wyliczać. Wstęp nie jest tani – normalny bilet 30 zł, ulgowy 20 zł – ale naprawdę warto. Ja dziś po prostu przebiegłam przez całość (więc pewnie kiedyś wrócę), bo część czasu pochłonęło mi stanie w kolejce do Tamary – na dół schodzi się po krętych schodach i pani reguluje ruch, a gości dziś było co niemiara. Nie podejrzewałam nawet, że będzie ich aż tylu – o święta naiwności, każdy przecież chce zobaczyć Tamarę. Zapewne we środę i czwartek przychodzi mniej ludzi niż w weekend, więc jeśli ktoś ma czas w środku tygodnia, to lepiej wtedy się tam udać.
Ja wybrałam się dziś, bo połączyłam tę przyjemność z zaproszeniem na koncert, który odbył się właśnie z okazji 125. urodzin Konstancina. Sala w Hugonówce jest całkiem duża, nie wiem do końca, jak z akustyką, bo zostałam posadzona blisko, a zresztą było nagłośnienie (choć dyskretne). Głównym bohaterem koncertu był altowiolista Michał Zaborski, ten z Atom String Quartet – objaśnił, że jego związek z Konstancinem polega na tym, że kupili tu kiedyś z żoną działkę, bo im się bardzo tu podobało, ale skończyło się na tym, że mieszkają w Legionowie (było jednak taniej). Zostały u niego zamówione na dzisiejszą okazję duety na dwie altówki, które wykonał z Lechem Antoniem Uszyńskim, pochodzącym ze Szwajcarii, ale mówiącym po polsku członkiem Stradivari-Quartett (w którym drugim skrzypkiem jest znany nam z poprzedniego Konkursu Wieniawskiego Stefan Tarara). Te duety – to pogodna, choć trochę nostalgiczna muzyka na pograniczu jazzu. Uszyński wykonał jeszcze solo Kaprys Henriego Vieuxtempsa, a potem był już jazz (podobno z elementami etno, ale nie słyszało się ich wiele): Michał Zaborski Quartet. To chyba jedyny przypadek, że altowiolista jest liderem jazzowego zespołu (fortepian, kontrabas, perkusja). Grali utwory z płyty Feeling Earth wydanej w tym roku. A duety, które miały dziś prawykonane, też prawdopodobnie będą nagrane.
Komentarze
U nas wczoraj dał przedstawienie (połączone z koncertem 😉 ) Fazil Say. Couperin (F) i Mozart wyraznie mu nie leżą. Debussy może troche bardziej. Ale tak naprawdę pokazał się we własnych produkcjach. Dołączył do grona wariującego na temat 24 kaprysu. https://www.youtube.com/watch?v=okl7_SDhVSU Widownia wyprzedana – superentuzjastyczna turecka diaspora w Toronto stawiła się tłumnie. A jak na bis dał „przekompowanego” marsza tureckiego (Yuja też to kiedys grała) sala normalnie oszalała. Nie to co zimnokrwiste anglosasy.
No tak, to trochę cyrk. Ale ludzie lubią cyrk. I to bez męczenia zwierząt 😉