Öcsi
Z parodniowym opóźnieniem dowiedziałam się, że 29 czerwca, kiedy ja słuchałam w Krakowie pewnego wybitnego pianisty, w Warszawie zmarł inny, genialny pianista, kompozytor i pedagog – Szabolcs Esztényi.
Wszyscy mówili na niego Öcsi, nie wiedząc, co to znaczy, a nawet jak się pisze (niektórzy myśleli, że to jakiś skrót nazwiska). Ja wiedziałam tyle, że to słowo po węgiersku oznacza małego braciszka, smarkacza, takiego lekceważonego. Dopiero całkiem niedawno dowiedziałam się, że wyraz ten ma również znaczenie… hm, nie całkiem przyzwoite. Ale nasz Öcsi był naszym prawdziwym bratem, choć jako Węgra moglibyśmy go nazwać bratankiem. Urodzony w Budapeszcie, miał za sobą wstrząsające przeżycia z powstania w 1956 r., ale większość życia spędził w Polsce i nam dał z siebie to, co miał najlepszego. Był po prostu nasz, choć do końca życia pozostał mu w mowie charakterystyczny węgierski akcent.
W zeszłym roku na walnym zebraniu Związku Kompozytorów Polskich otrzymał godność członka honorowego; przyszedł, przyjął, otrzymał wielką owację na stojąco – wszyscy go kochaliśmy. Wyglądał wciąż nieźle, choć był przygaszony – rok wcześniej zmarła jego ukochana żona, także pianistka i pedagożka (w liceum uczyła m.in. Piotra Anderszewskiego) – Teresa Rosłoń, z którą przeżył 54 lata i którą w ostatnich jej latach pięknie się opiekował w ciężkiej chorobie. W przerwie obrad wyszedł, zdążyliśmy się jeszcze przywitać i uściskać, widzieliśmy się wtedy po raz ostatni.
Tutaj jego krótki życiorys. Tutaj audycja wspomnieniowa z radiowej Dwójki. Ale najważniejsza jest jego muzyka.
Był człowiekiem o ujmującej skromności i bezpośredniości, pedagogikę improwizacji traktował jak misję. Choć ogólnie był raczej pesymistą, katastrofistą. Pamiętam długie dyskusje o tym, jak ten świat chyli się ku upadkowi – jeszcze wiele lat temu. Te wątki są i w wywiadzie sprzed paru zaledwie lat (trochę mnie zresztą tu zdziwił swoją aprobatą dla Orbána…). Nic dziwnego, że był tak wybitnym – najlepszym – interpretatorem utworów Tomasza Sikorskiego, swojego kolegi ze studiów (tutaj płyta sprzed kilku lat poświęcona jego muzyce; nie wiem, czemu w opisie nie ma nazwiska pianisty). Także jego wykonanie Dwóch etiud Pawła Szymańskiego jest moim zdaniem najlepsze (tutaj pierwsza część, tutaj druga). Jego własne improwizacje, głównie cykl Muzyk kreowanych, to rozsnuwanie dźwięków jak gwiazdozbiorów, delikatne i subtelne. Tutaj koncert sprzed kilku lat, a tutaj – ostatnia płyta z jego udziałem.
Wśród tych gwiazdozbiorów go teraz widzę. Öcsi drogi – żegnaj.
Komentarze
I właśnie pamięci Szabolcsa Esztényiego poświęcili dzisiejszy koncert na Ogrodach Muzycznych wykonawcy Canto ostinato Simeona ten Holta. Pianista był w czwórce pierwszych w Polsce wykonawców tego utworu. Był to występ w ramach Światowych Dni Muzyki 1992, a pozostałymi pianistami byli: Jerzy Witkowski, Eugeniusz Knapik i Andrzej Dutkiewicz. Pamiętam ten koncert, odbywał się w UMFC (podówczas jeszcze Akademii) i był trochę wydarzeniem towarzyskim: panowie grali przez dobre parę godzin i można było wchodzić i wychodzić w trakcie.
Oryginalny skład to właśnie cztery fortepiany, ale teraz wykonuje się go rozmaicie. Dziś wystąpili ci sami artyści, co dwa lata temu w namiocie Sinfonii Varsovii: https://www.sinfoniavarsovia.org/wydarzenia/xxii-festiwal-sinfonia-varsovia-swojemu-miastu/koncert-minimal-music-canto-ostinato/
Dziś trwało to półtorej godziny, ale też koncert różnił się dodatkiem warstwy wizualnej autorstwa znakomitego fotografa Kacpra Kowalskiego, który improwizował wyświetlając kolejno swoje zdjęcia robione z paralotni. I już wreszcie wiem, po co się na tym lata! Takich widoków zwykły człowiek nie uświadczy. Trochę można się zapoznać z tym na stronie artysty: https://www.kacperkowalski.pl/pl
Piękne wspomnienie ciekawego człowieka i wybitnego muzyka.
Nazwisko słyszałam, ale muzykę poznałam dopiero teraz dzięki PK. Zatem – dzięki!
Pozdrawiam.