Oda do chwały

Na swoim aktualnym tournee soliści i chór towarzyszący Ukrainian Freedom Orchestra śpiewają Odę do radości po ukraińsku, zamieniając słowo „Freude” na „sława”, jak w haśle „sława Ukraini”.

A „sława” w ich języku oznacza właśnie „chwałę”. Chwała Ukrainie – chwała bohaterom (Sława Ukrainiherojam sława). To oczywiście pewne nadużycie, ale w obecnej sytuacji można je wybaczyć (czy Beethoven byłby zadowolony – to już inna sprawa). Szczególnym smaczkiem jest, że i chór (Opery i Filharmonii Podlaskiej), i większość solistów to Polacy – mieli być wszyscy, ale Tomasz Konieczny zrezygnował z powodów głosowych i zastąpił go ukraiński baryton Andrii Kymach. Ponoć nie wiadomo jeszcze, czy dyrektor artystyczny festiwalu zaśpiewa jutro Holendra – oby mu się polepszyło.

Dzisiejszy koncert UFO pod batutą jak zawsze pomysłodawczyni Keri-Lynn Wilson (i przy obecności jej małżonka Petera Gelba oraz dyrektora TWON Waldemara Dąbrowskiego – współorganizatorów) odbył się w nietypowym miejscu – stoczni CRIST S.A. w Gdyni. Wciąż działającej, jako stocznia prywatna. W hali, w której zabrzmiała dziś muzyka, buduje się statki i trzeba było zatrzymać pracę bodaj na trzy dni, żeby wszystko ustawić, przygotować, a potem sprzątnąć. Miejsce robiło wrażenie, ale efekt akustyczny był do przewidzenia: ogromny pogłos; z tyłu, jak mówi koleżanka, która tam siedziała, była kompletna kasza. Ja miałam szczęście siedzieć w szóstym rzędzie, więc wszystko słyszałam jak trzeba, także to, że zdarzyło się parę momentów rozchwiania, ale i tak podziw dla muzyków – bardzo byli zmobilizowani i naprawdę sobie poradzili, nawet słynne solo waltorni z III części symfonii wyszło perfekt. Soliści mają tu tym trudniejsze zadanie, że napisane jest to dla nich morderczo. Trochę mnie zaniepokoił krótki oddech Izabeli Matuły, zapewne zmęczonej po zaśpiewaniu partii Liu w sobotę (ale przecież pojutrze ma ją śpiewać drugi raz), co niestety miało wpływ na wytrzymywanie wartości rytmicznych. Barwowo też wszyscy trochę siłowo brzmieli, ale to już składam na karb warunków, choć nie wiem, czy może ukraiński solista zawsze tak silnie wibruje.

IX Symfonię Beethovena poprzedził krótki utwór Bucza. Lacrimosa ukraińskiej kompozytorki Viktorii Polevy, którą poznaliśmy już na tym koncercie. O ile tamten utwór był bojowy, to ten ze zrozumiałych względów miał charakter elegijny, z wzrostem napięcia i dramatyczną kulminacją pośrodku. Autorka omówienia w programie określiła styl jako „minimalistyczno-postmodernistyczny” i jest to określenie trafione.

Patronat nad tym koncertem objął Lech Wałęsa (jak by nie było, były stoczniowiec) i przybył osobiście, co wywołało sensację: wiele osób potraktowało go jak misia na Krupówkach, coraz to ktoś się do niego przed koncertem dosiadał, żeby zrobić sobie z nim zdjęcie. On nie miał nic przeciwko, wręcz mu się to chyba podobało, a w końcu został poproszony o kilka słów. Na początku postraszył, że właściwie mógłby mówić 40 minut, ale skończyło się na kilku, zresztą był pilnowany. Może nie wszystko powtórzę, co mówił, ale parę momentów było zabawnych. Po pierwsze, że kiedy był prezydentem, zdawał sobie sprawę, że do całkowitego zwycięstwa „trzeba zrobić porządek z Rosją”, ale przyjechała do niego Madeleine Albright i powiedziała mu, żeby absolutnie dalej nie iść w tę stronę, bo tam są w różnych republikach ładunki nuklearne i nigdy nie wiadomo, czy i przez kogo mogą zostać użyte.. A druga rzecz – to że ma wyrzuty sumienia wobec Ukrainy i Białorusi, bo zamierzał sprawić, byśmy całą trójką weszli do Unii i NATO i niebacznie zostawił to sobie na drugą kadencję, ale ją przegrał. Cóż, dla obecnych Ukraińców na pewno było to jakoś miłe, jeśli można tu użyć tego słowa. W każdym razie dyrygentka po koncercie przekazała mu swój bukiet, a na zakończenie poprowadziła jeszcze ukraiński hymn – Szcze ne wmerła Ukraina w lirycznym opracowaniu Jurija Szewczenki. Tym razem grał inny solista, ale ten z filmiku, Marko Komonko, wykonał za to partię solową w pierwszym utworze.