Na buchholtzu i steinwayach
Dziś na fortepianach współczesnych grali nie tylko Kate Liu i Eric Lu, ale też, po raz pierwszy w Warszawie, Dmitry Ablogin. I było to przepiękne.
Oczywiście zaczął od części granej na fortepianie historycznym. Jako że w jej programie znalazły się utwory z pierwszych dwóch dekad XIX w., wybrał buchholtza. Bardzo ciekawe było porównanie Ronda a la Mazur Chopina z Sonatą E-dur op. 6 Mendelssohna. Oba utwory powstały w 1826 roku – Chopin miał 16 lat, Mendelssohn 17, za jakiś czas mieli się spotkać i wspólnie muzykować, a Felix napisze do siostry Fanny, że „było tak, jakby spotkali się i prowadzili rozmowę Kafr z Irokezem”. Mieli do siebie nawzajem sympatię, ale były to zupełnie odmienne od siebie osobowości. I już w tych utworach to słychać. Dziełko Chopina jest żywiołowe i taneczne, rozbrykane, można by rzec – smarkate. Dzieło Mendelssohna – stateczne, klasyczne, spoglądające zarówno w przeszłość (CPE Bach!), jak przyszłość, ale niedaleką. Co nie znaczy, że Mendelssohn był w porównaniu z Chopinem ponurakiem – pamiętamy przecież napisany rok wcześniej genialny, słoneczny w nastroju Oktet, a także, pochodzącą z tego samego roku co Sonata, słynną Uwerturę do Snu nocy letniej, zwiewną i pogodną. I ciekawe, że te utwory są przy tym od Sonaty bardziej dojrzałe; nie do końca ona mu się udała, choć ma ciekawe fragmenty i jako że słyszałam ją po raz pierwszy w życiu, słuchałam z zafascynowaniem. Tym bardziej, że Ablogin jest w stanie wyczarować poezję nawet z nie do końca udanego, czy w ogóle dość prostego dzieła, jak to zrobił też z trzema nokturnami Fielda. I znów pięknie preludiował między utworami.
Drugą część poświęcił Brahmsowi i grał go już na współczesnym fortepianie. Zdumiewające, ale na steinwayu jego brzmienie było równie subtelne i aksamitne, jak na pianoforte. Jeszcze nie słyszałam tak zagranej Ballady H-dur op. 10 nr 4; także Rapsodia h-moll op. 79 nr 1 i cały opus 118 były poetyckie, głębokie, grane ze świadomością roli każdej nuty. Pięknie łączył i kontrastował poszczególne utwory; można było zdać sobie sprawę, że ich kolejność nie jest przypadkowa. Jestem bardzo wymagająca w kwestii wykonań Brahmsa, ale tym razem byłam po prostu zachwycona. Nie tylko ja zresztą: nagrodziliśmy pianistę stojakiem, a pierwszy wstał… pianofil, co też rzadko się zdarza. Ablogin bisował trzy razy: pierwszego bisu nie rozpoznaliśmy (a jakoś nikt nie poszedł do niego zapytać), a później zabawiał się z Chopinem – Walcem cis-moll i Nokturnem Es-dur op. 9 nr 2.
Kate Liu i Eric Lu nie od dziś grają w duecie – słychać, że są zgrani. Kiedy grają na cztery ręce, zmieniają się: w Allegro a-moll D 947 Schuberta górną partię grał on, dolną ona (i dobrze, bo to utwór pełen energii i Lu się tu sprawdził), a w Fantazji f-moll odwrotnie, i moim zdaniem pokazała, że umiejętnością tworzenia nastroju bije go o głowę. Już pierwsze wejście tematu było w charakterystyczny dla Kate sposób lunatyczne, oniryczne wręcz, co zostało zrobione samą barwą. Później oczywiście bywały fragmenty mocniej zakorzenione w rzeczywistości, ale ogólnie zdecydowanie ciekawiej wypada ten duet, gdy dominuje Kate.
Część Schubertowska była poważna, a druga część koncertu, na dwa fortepiany – pogodna i żartobliwa. W Sonacie D-dur KV 448, w finale pojawił się nawet w jednej z kadencji grany przez Erica motyw z Koncertu skrzypcowego Czajkowskiego (!). Młodzieńcze Rondo C-dur Chopina, napisane dwa lata po tym z recitalu Ablogina, to typowy wykwit stylu brillant, ale z elementami charakterystycznymi dla tych czasów u Chopina (np. dumka jako drugi temat). Bisowali znów na cztery ręce: Bachem (fragment jednej z kantat) i słynnym walcem Brahmsa jako dobranocką.
Komentarze
Rozgladałam się za Kierowniczką w Filharmonii, ale zginęła jak sen jaki złoty.
Mój Boże, 20 lat! Pamietam początki, jakby to było wczoraj, co za przeżycia!
Szefa Chopiejów powinniśmy nosić na rękach.
https://youtu.be/cZbTWu3Cn48?si=Cn1GK7SizUMZwsCx Czy nie to na 1 bis?
No tak, chyba to 🙂
Tego finałowego (tutaj nawet podwójnie) Brahmsowskiego walca najbardziej lubię w wersji na piłę (patrz „Ziemia obiecana”) 😉 A z występu duetu przypadł mi do gustu zwłaszcza bisowy Bach. Repertuar wieczoru był w ogóle niebywale piękny, choć gdy chodzi o same wykonania, chyba ani przez chwilę występ pary nie wzniósł się jednak na poziom prezentowany przez Abłogina. Dyskutowaliśmy potem nawet, co by z tego Schuberta czy Mozarta wyczarowali np. Lubimow z Abłoginem właśnie…
Nie pierwszy raz się więc potwierdza, że artystyczną kulminację dnia (a w tym konkretnym wypadku może i festiwalu…) dostajemy już po południu, kto zaś wybiera wyłącznie na koncert wieczorny, traci wiele.
Oczywiście na samym końcu bez ‚na’ 🙂
Albo „wybiera się” i wtedy z „na” 🙂
Pierwszy bis Ablogina to En Einsamer Quelle Op. 9 No. 2 from Stimmungsbilder, Richard Strauss. Zapytalem po koncercie.
Ano właśnie, wyraźnie nie mogłem SIĘ zdecydować. Tak czy inaczej – TRACI 😀
Cichosza tutaj o okładce Newsweeka?
@ Benfun – dzięki, już Ewelina też wyżej podała link.
@ Brunnet – no co tu dodać, co ująć. Wszystko prawda. Teraz będą procesy, hehe. Z nami już ta pani próbowała się procesować, niech i z nimi spróbuje. A czy ten artykuł coś da? Zdaje się, że to towarzystwo niereformowalne.
W tym utworze Straussa (słyszałam go wcześniej) słyszę wyraźnie wpływy Schumanna i chyba Mendelssohna. Czy to ma sens? Jest prześliczną miniaturką. Poszukam nut!
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za wszystkie inpresje. Ależ mają Państwo szczęście mieć taki Festiwal u siebie!
@Bs Słyszę w tej miniaturze jakoś najbardziej Felixa, więc coś chyba na rzeczy być musi 🙂
Tak, ja też z samego początku pomyślałam, że może Felix albo nawet Fanny, bo utwory obojga Ablogin z upodobaniem grywał, ale potem, w temacie zabrzmiało takie połączenie harmoniczne, którego by Mendelssohnowie raczej nie użyli.