Suity francuskie w wariantach
To była prawdziwa przyjemność wysłuchać kompletu Suit francuskich Bacha w wykonaniu Macieja Skrzeczkowskiego w sali kameralnej FN.
Koncert odbył się w ramach cyklu edukacyjnego „po prostu… Filharmonia!”, ale każdy meloman mógł przyjść. Dawno nie widziałam tej sali prawie pełnej. Średnia wieku też chyba była niższa niż zwykle.
Młody klawesynista (ma tylko 23 lata, a ile już osiągnął) wyszukał mniej znane wersje tych popularnych utworów, które grywa chyba każdy adept pianistyki. Ciekawie też, nie po kolei, ułożył suity: w pierwszej części te w tonacjach bemolowych, w drugiej – w krzyżykowych, a każda część zaczynała się od suity, do której było dopisane preludium. Jak wiadomo, suity francuskie w powszechnie grywanej wersji preludiów nie mają, rozpoczynają się zawsze od Allemande, później jest Courante, Sarabanda, ewentualnie jakieś jeszcze części i na koniec Gigue (z wyjątkiem IV Suity Es-dur, która kończy się Arią).
Tym razem więc wykonana jako pierwsza IV Suita rozpoczęła się Preludium, które brzmiało po Bachowsku, więc niewykluczone, że wyszło spod jego pióra, a wzięte zostało z kopii dokonanej przez pewnego Włocha. Natomiast VI Suitę E-dur rozpoczęło Preludium, które znamy z I tomu Wohltemperiertes Klavier. Nawet pasowało. Jeszcze była drobna przestawka części: po Gawocie był Polonez (tu nazwany Menuet polonais – sic!), a zwykle po nim następujący Menuet został wyrzucony na koniec suity po Gigue, zatytułowany Petit Menuet i zagrany w rejestrze lutniowym. Instrument zresztą był świetny, wypożyczony z UMFC (filharmoniczny klawesyn był w użyciu na próbie przed kolejnymi, orkiestrowymi koncertami cyklu).
Ten solista ma to do siebie, że łączy fantazję z powagą: ogólnie sprawia wrażenie osoby bardzo skupionej, skoncentrowanej, ale przy tym jego gra jest pełna polotu i swobody. Na pewno jeszcze wiele o nim usłyszymy. Właśnie wspominałyśmy dziś z p. Anetą z Działu Edukacji FN, że akurat 10 lat temu mieliśmy tu w ramach festiwali Czarka Zycha (temu cyklowi też patronuje) Jeana Rondeau, którego wówczas jeszcze mało kto znał, a miał on wtedy dokładnie tyle ile Maciej Skrzeczkowski dziś – a obecnie jest gwiazdorem. Nasz klawesynista nie jest takim dowcipnisiem jak Rondeau, ale nie szkodzi. Ciekawe, gdzie będzie za dziesięć lat; myślę, że też czeka go piękna kariera.