Diabły w klawesynie

Jean Rondeau opowiedział anegdotę o tym, jak pewien Anglik, gdy usłyszał w Wenecji grającego Scarlattiego, miał powiedzieć, że w tym klawesynie słychać tysiąc diabłów. Ale – dodał młody klawesynista – Scarlatti zasługuje na to, by mówić w związku z nim nie o jednym, ale o dziesięciu tysiącach diabłów.

Prawdę powiedziawszy te diabły wygoniliśmy i zrobiliśmy (my pianiści – poczuwam się, bo też grywałam…) takiego poczciwego człowieczka, który pisał sobie okrąglutkie, symetryczne sonatki o bardzo prostej formie. A guzik prawda. Mądrale z późniejszych wieków powyrywały mu zęby i pazury, pozabierały masę dysonansów, które są solą tych utworów. Wiele z tych trudniejszych nie jest po prostu grywanych. Jean Rondeau (młody gniewny 23-letni, o efektownej fryzurze drapichrusta) gra w większości te mniej znane (niektórym chyba diabelstwa jeszcze dodając), ale zobaczmy jeden ze znanych hitów. Sonatę d-moll K 141. Rondeau gra tak (zwróćmy uwagę na pierwsze, dysonansowe akordy w lewej ręce). A porównajmy: Martha ma sama w sobie dość diabelstwa, ale te akordy gra w wygładzonej wersji, i ja nuty tej sonaty w takiej redakcji pamiętam. A weźmy jedną z tych mniej znanych – to wykonanie jest nudniejsze niż dziś słyszane, z drugiej strony wydawało mi się, że Rondeau jeszcze te dysonanse zagęszczał… Nie są więc bynajmniej te sonaty niewinnymi bibelocikami a la pasterka i kominiarczyk. Nawiasem mówiąc, Kocia fuga też była w programie, a solista wyraził pogląd, że nie wierzy w tę anegdotę o kocie Scarlattiego, którzy rzekomo przespacerował się po klawiaturze jego klawesynu i dostarczył mu natchnienia.

Młody Francuz dodawał jeszcze swojego temperamentu (czasem i tzw. sąsiadów…), zwłaszcza w umieszczonym na koniec programu Fandango Solera (tam każdy sobie musi poszaleć i poimprowizować, on pod koniec grał już prawie rockowo). Ale o wiele bardziej mnie ciekawił w sonatach wolniejszych, refleksyjnych, w których potrafił się zatrzymać i wsłuchać w nie. Na przykład w tej. W sumie bardzo ciekawa osobowość; pokaże się jeszcze na tym festiwalu dwa razy ze swoim zespołem Nevermind (w sobotę i niedzielę).

To był drugi koncert dzisiejszego wieczoru – zdaje mi się, że był transmitowany, bo widziałam Klaudię Baranowską z boku przy scenie przy stoliku. Jeśli więc ktoś słuchał transmisji, ciekawa jestem wrażeń.

Na pierwszym koncercie wystąpili gambistka Friederike Heumann, która w zeszłym roku grała zarówno solo, jak z Markiem Mauillonem (jest charakterna, jak pisałam kiedyś, ale instrument coś cicho brzmiał), oraz klawesynista Dirk Börner – Cezary Zych napisał o nim w programie, że jest to „klasyczny mistrz drugiego planu”, ale naprawdę interesująco wychodził na pierwszy plan. Ten koncert poświęcony był Bachom i to, co było na nim najbardziej interesujące, to właśnie dzieła klawesynowe: Freye Fantasie fis-moll Wq 67 CPE Bacha (tutaj na fortepiano – to jednak trochę inne wrażenie, też ciekawe) oraz trzy polonezy Wilhelma Friedemanna – tutaj są wszystkie, dziś usłyszeliśmy trzeci, czwarty i dwunasty – zwłaszcza drugi z nich niesamowity. Obydwoje artyści też jeszcze zagrają – w zespole Stylus Phantasticus (w poniedziałek) i, dodatkowo, znów z rodzeństwem Mauillonów (w środę, ale to mnie już niestety ominie).