Bozhanov sam, Mields z Goernerem
Co ja poradzę, że każdego wieczoru są po dwa koncerty, a oba są ważne i nie wypada któregoś pominąć w tytule wpisu? No, ale jutro i pojutrze to się zmieni – będzie tylko po jednym wydarzeniu.
Bozhanov. Mam wciąż mieszane uczucia. Dokąd ten pianista chce dojść i jak zamierza to zrobić? Czy jest aż tak nerwowy, czy ma inne problemy charakterologiczne? Rozgryźć go nie mogę. No, bo jest tak nierówny… Ma cudowną technikę, fortepian nie ma dla niego żadnych tajemnic; umie, jak chce, operować niuansami, ma wspaniałe poczucie rytmu, szczególnie widoczne w utworach tanecznych. Ale: czasem ujmująca muzykalność, a za chwilę jakieś bezguście, zamazanie… Jak to efektownie ujął 60jerzy, spod jedwabiu barchan wychodzi.
Szkoda, że nie trzymał się wcześniej podanego programu – w pierwszej części w ostatniej chwili zmienił mazurki na Sonatę h-moll. Na początek jeszcze zaszemrał Barkarolę (tak, była jakaś szemrząca, mezzo voce, poza finałem). Sonata miała momenty, ale całości się nie czuło; scherzo zapędzone do granic możliwości, a np. piękny temat III części. Na koniec wreszcie wrócił do tematu koncertu – „Let’s Piano Dance” – i zagrał trzy walce; nie wszystkie równie dobrze jak na konkursie, op. 34 nr 3 w moim mniemaniu zamazał ponad miarę.
W drugiej części też trochę zmienił program. Najpierw ładne 12 Laendlerów op. 171 Schuberta, potem trochę niedopracowane, ale ciekawe La plus que lente i L’isle joyeuse Debussy’ego, bardzo ładny, nieznany mi wcześniej Walc f-moll op. 38 Skriabina i na koniec Liszt, ale zamiast zapowiadanej transkrypcji walca z Fausta Gounoda – Mefisto. Czyli niby w tematyce, ale inaczej. Efektownie, ale nierówno. Na bis Liszta Sonet 104 Petrarki i Chopina Mazurek cis-moll op. 41 nr 4. Owacje szalone. On tym razem przypomniał sobie o gestach, choć wykonuje ich zdecydowanie mniej niż kiedyś. Żałuję, że zamiast Sonaty nie zagrał obiecanych mazurków, a także rzeczy, które nie tylko mnie szalenie się na konkursie podobały: Ronda a la Mazur i Poloneza B-dur.
Wieczorny koncert w Teatrze Stanisławowskim – przepiękny. Dorothee Mields i Nelson Goerner muzykujący z prostotą i pokorą. Goerner na pleyelu; grał solo nokturny – no, po prostu tak, jak je grać należy. Mields przeurocza, a jej głos ma naprawdę niesamowitą barwę. Niby taki anielski, ale mocny. No i precyzja, i pełne zrozumienie, o czym się śpiewa. Jedno tylko. Cudownie wykonywała pieśni Mozarta (a tu jestem wyjątkowo wybredna) i Schuberta (plus jeszcze Resignation Beethovena na jeden z bisów). Chopina i Moniuszkę – cóż, piękną barwą, ale niewiele można było zrozumieć; więcej w Chopinie, którego ma już poduczonego, gorzej z Moniuszką, z którym się dopiero zapoznaje. Posprzeczałam się na ten temat z moją ulubioną Dyrekcją: on uważa, że jej barwa i sposób śpiewania są idealne do wykonywania właśnie takich utworów jak Chopina czy Moniuszki i w takim razie wszystko jedno, jaką ma wymowę („dla mnie to może nawet śpiewać la la la”). Ja jednak w tej materii bliższa jestem poglądowi PMK, że tekst powinien być czytelny i zrozumiały, bo pieśń to muzyka i słowa w jednym, oba elementy na równi się liczą. Na razie się żachnął, ale mam nadzieję, że da mu to trochę do myślenia… Pani Mields podobno uczy się polskiej wymowy od córki swojej gosposi, a ponoć też jej ojciec ma polsko-ukraińskie korzenie, ona jednak tego języka nie zna. Ale go studiuje. Jeżeli rzeczywiście ma się brać za Moniuszkę, niech studiuje dalej…
PS. Na NIFC-owskiej płycie Herreweghe’a będzie nagranie live z koncertu: Step i Koncert f-moll z Lonquichem, plus być może ten bisowy motet Brahmsa jako bonus. Inne Brahmsy z tego koncertu zostaną nagrane na płytę, już nie NIFC-owską, razem z Deutsches Requiem. A Lonquich dostał propozycję nagrania recitalu chopinowskiego do czarnej serii.
Komentarze
Pobutka.
Nie tylko czytelny i zrozumialy, bo to mozna miec nawet przy paskudnej wymowie, ale w najdoskonalszym sensie „wykonany”. To znaczy mają śpiewać, jak, bojawiem, Tebaldi, a jednocześnie recytować, jak Eichlerówna. W przeciwnym razie kontrakt został wypełniony tylko w połowie, jakby pianista zagrał tylko jedną ręką, a drugą dłubał w nosie.
Nawet „rodzeni” mają z tym kłopoty, bo ich nikt nigdy nie uczył, jak się śpiewa tekst – i po co, właśnie na tle opinii wygłoszonej przez Kierownictwo (że jak dźwięk przepiękny, to reszta nieważna), no i śpiewają coż w rodzaju „lalala”… A co dopiero obcy uczący się fonetycznie od córki gosposi…
Czyli będzie pół pieśni Chopina i pół Moniuszki…
PMK
Pani Doroto, Bozanow, to po prostu ARTYSTA. To, co ma w sobie, czasem emanuje do palców, czasem na twarz, nogi i całe ciało, ale najwazniejsze, ze emanuje w eter i udziela sie publiczności. Zgadzam sie z Pania calkowicie co do ocen Pani jako krytyka muzycznego. Ale to tak, jakbysmy zarzucały rózy, ze ma kolor jakis nie taki, a do tego platki zwiędłe przy koncach, podczas gdy jej zapach jest obezwladniajacy. Te walce byly przesadne w „przytupie” niewatpliwie, mazurek na bis tez, ale taka chyba jest uroda mazurkow:))) Trafila sie pianiscie jakas przypadkowa publiczność, niestety, ktora zaczeła bić brawo po pierwszej części sonaty, więc pianista w poplochu zaczął zbyt szybko zaczynać kolejne części, zeby nie dać szansy barbarzyncom. Ale ladna byla ta sonata, zwłaszcza część ostatnia. Jednak to, co bylo po przerwie, mnie osobiscie rzucilo na kolana…
Z artystą wielkiego formatu mamy do czynienia zazwyczaj, gdy wtopieni w muzykę zapominamy o czasie, a w jakimś momencie dostrzegamy, że stan ten udziela się całej sali, która po horyzont wypełniona jest szumami, zlepami, ciągami…
U Bożanowa taki moment nastąpił niewątpliwie w Largo z sonaty h-moll, mógł – gdyby chciał – osiągnąć to samo choćby w Sonecie – ale wolał popis. Wieczorem Goerner takie stany osiągał co i rusz.
Na marginesie wieczornego koncertu: po pani Mields – nawet przy „wyłączonej fonii” można było zorientować się jaki tekst w danym momencie śpiewa: przy tekstach niemieckich wyraźny luz, oddalenie się od pulpitu; przy polskich pełne napięcie, skupienie nad papierami, przed „Posłem” wręcz nie wytrzymała i uroczym gestem z gatunku „mamusiu, ratuj” pokazała, że ma świadomość wypadu na wirażach polskiej wymowy. Razem z Goernerem stanowili cudowną parę – bo i Nelson, co trzeba podkreślić, jako akompaniator jest fenomenalny.
A jeszcze na dodatek, gdy wzywano ją do bisu, rozbrajającym torem spytała: „You really want me to sing another Polish songs?” 😆 No i zaśpiewała Ślicznego chłopca: ślicznyż on powinien być, a nie śliczny, jak zaśpiewała, no i ma mieć czarny wąsik, nie wącik, a to tylko dwie drobne uwagi, takich jest daleko więcej…
Panie Piotrze, opinia była Dyrekcji, nie Kierownictwa 😉 Ja jeszcze próbowałam użyć argumentu poniżej pasa, czyli że Moniuszko to nie jest muzyka znów takiej jakości, że sama sobie wystarczy 😛
Ja od prof. Marchwińskiego zainfekowałam się alergią na słowo akompaniator i stwierdzam, że Nelson jest fantastycznym kameralistą 🙂
A wracając do naszego bułgarskiego dziwaka, zgadzam się, że druga część była lepsza niż pierwsza. Jestem też nie aż tak strasznie krytyczna w sprawie Sonetu Petrarki jak 60jerzy (odbiór tego utworu zresztą skutecznie mi niegdyś zakłócił Zygmunt Krauze w swoim The Last Recital, gdzie nałożył na siebie kilka nagrań odtwarzanych nierówno). Ale tak w ogóle wciąż się zastanawiam, jak długo będziemy usprawiedliwiać Bozhanova, że ma tremę, że się rozproszył, że miał ciężkie dzieciństwo? Ja bym chciała podczas słuchania go nie mieć stresu, czy się zaraz nie wywali – a teoretycznie takich stresów być nie powinno, bo naprawdę facet mógłby z fortepianem robić, co tylko chce…
Do Pana 60jerzego:
Zacytowane przez Pania Dorote panskie okreslenie gry Bozanowa jako „barchan ukryty pod jedwabiem” mnie osobiscie nie przekonuje. Widze jego gre jako odrzucenie narzuconego przez i kompozytora, i tradycje interpretatorska zimnego, śliskiego jedwabiu na rzez…no wlasnie, czego? Nie jest to w zadnym wypadku „barchan” w rozumieniu tej dyskusji. Czy mozemy bowiem nazwać „barchanowa” muzyke Gorana Bregovicia? To jest jakas sila, energia, nawet troche rozpasanie i brak dyscypliny, jakie spotyka sie na Bałkanach. Troche jest tego i nad Wisłą, dlatego moze te owacje w warszawskiej Filharmonii?
Pani Doroto, czy naprawde Pani tak drzy o to, zeby Bozanow sie nie „wywalil”? Prosze sobie wyobrazic, ze ja zas czekam na to z utesknieniem. Jego nieprzewidziane „wywalenia” sa po prostu powalajace:)))
O Goranie Bregoviciu lepiej nie mówmy, to jest hochsztaplerka. Na jednym, zabranym komuś innemu temacie, jedzie pół życia 👿
Może to i prawda, że lubimy brak dyscypliny? Dlatego zresztą taki tu był szał i za Pogorelichem. Oj, widać to w naszym życiu, widać. Bajzel totalny. Ja chyba nie stąd (to, co mówię, będzie wodą na młyn tego gościa, co parę dni temu zrobił sobie dobrze nazywając mnie brzydką Żydówką 😆 ) – jestem jednak zwolenniczką innych standardów, nie od dziś. Dlatego w 1980 r. Lonquicha bardziej mi było szkoda niż Pogorelicha, ale cieszyłam się, że wygrał Dang, bo był moim faworytem 😛
Ja przepraszam, ale jak wywalenia mogą być powalające? One znaczą tylko, że się czegoś nie douczyło.
Jesli nie lubi Pani i Bregovicia, i Pogorelicia – to ja PASSSSS…:))) Co do innych spraw – prosze nie wierzyc w zadne slowo tego goscia. Jest Pani bardzo mila i ładna, nawet jesli lubi Pani tak bardzo nudny muzyczny porzadek. Ja tez sobie czasem daje dyspensę, chocby na takiego Glenna Goulda:)))
Rzecz w tym, że „wina” jest tu po obu stronach: wprawdzie to Naczalstwo (nie wiem dokładnie, kto się kryje za rozróżnieniem…), wychodząc z fatalnego założenia, że w śpiewie (a cóż dopiero w pieśniach!), wystarczy sam piękny dźwięk, a słowo nie odgrywa żadnej roli, powierzyło Spiewaczce zadanie ponad siły – niemniej Spiewaczka zadanie to przyjęła i męczy się teraz najzupełniej zbytecznie, bez żadnej nadziei na sukces, jak u Chandlera „tancerz z drewnianą nogą”…
Pomyślała pewnie, że skoro w przeciwieństwie do Niemców, którzy są pod tym względem bezwzględnymi rygorystami (nawet masakrując Wagnera scenicznie, dykcję dopieszczają do ostatniej, końcowej spółgłoski…) – Polacy lekceważą tekst śpiewany w mowie ojczystej, to pewnie takie tu panują obyczaje i nie ma co być bardziej papieskim od Papieża…
Co do „akompaniatora”, to już Janek Weber walił po łapach. Ostatecznie można było „przy fortepianie Leży Jefeld”, ale „akompaniowanie” tępił okrutnie. Podobnie zresztą jak gadanie w obsadzie operowej, po liście solistów, że „chór i orkiestra pod dyrekcją”, skoro istotnie wszyscy „pod dyrekcją”, soliści też!
PMK
Już wróciłem 🙂
No i jak tam? 🙂
Panie Piotrze, chodzi o Stanisława Leszczyńskiego.
fragment wywiadu z R.Fleming:
-Miała pani jakikolwiek kontakt z muzyką polską, na przykład z pieśniami Chopina?
RF:Na razie nie, sądzi pan, że mogłabym nauczyć się je śpiewać?
-Polski uchodzi za najtrudniejszy z języków słowiańskich.
RF:No właśnie, też słyszałam taką opinię.
Myślicie, że będzie próbowała…
@ Dorota Szwarcmann
Very good. Thank you – tak było :d
😆
A tu chyba nie było kaliny 😉
http://kultura.dziennik.pl/artykuly/84975,goran-bregovic-wygwizdany.html
Wczoraj wracałam do domu ze śpiewającą koleżanką – Beatriz Blanco. Beatriz jest Wenezuelką, ale mieszka w Polsce w sumie już chyba dłużej niż w swojej ojczyźnie. Tu dwa razy wychodziła za mąż za Polaków, tu urodziła wszystkie dzieci, ostatnio nawet została babcią. I po tych wszystkich latach Beatriz mówi, że nie ośmieliłaby się śpiewać po polsku Moniuszki ani Chopina 😉
Panie Piotrze, na Dywanie Kierownictwo jest tylko jedno 😉
Baaardzo mi się dobrze czyta wykłady dywanowych autorytetów o wadze tekstu. Terapeutyczne. Ileż lat ja robiłam wśród znajomych za kaczkę dziwaczkę przez to, że upierałam się, iż tekst jest nieważny tylko w utworach instrumentalnych! 😉 Skoro tekst jest, to ma być dobry, poprawny gramatycznie i wykonany zrozumiale oraz ze zrozumieniem. Wszak na początku było Słowo – taki początek chyba, do licha, do czegoś zobowiązuje. Jesteśmy z gatunku homo loquens, a nie z bełkotków przydrożnych!
Może DM męczy się z polskim z musu, bo po prostu do Chopina i Moniuszki nie ma niemieckich tekstów? To ja mogę przetłumaczyć, od tego chłopca poczynając. 😈
Groß und jung, ein wenig dumm,
seine Schönheit haut mich um.
schwarzer Schnäuzer, weiße Haut.
toller Kerl, das sag ich laut.
Hat’s nicht so mit Pünktlichkeit,
trinkt nur Schnaps, kein Cola light,
schwarzer Schnäuzer, weiße Haut.
toller Kerl, das sag ich laut.
Jedes Wort aus seinem Mund
klingt verdreht und nicht gesund,
schwarzer Schnäuzer, weiße Haut.
toller Kerl, das sag ich laut.
Wie geht’s weiter? Ist doch klar –
schon bald wird aus uns ein Paar.
Schwarzer Schnäuzer, weiße Haut.
toller Kerl, das sag ich laut.
Dziękuję za oświecenie w sprawie zawartości pierwszej części recitalu Bożanowa. Bo te walce to tak szły nie wiadomo w co (walc na sposób mazurski, mazurek w walcu ?), może i muzycznie nie jestem wykształcona, słuch też znikomy, ale aż tak źle to ze mną nie jest i popadłam znowu w konsternację. Deja vu z konkursu, niestety. Z naszych (podkreślam) miejsc barkarola była raczej reminiscencją podróży po wzburzonym morzu.
Ale druga część, czego się spodziewałam, bardzo dobrze.
Korekta: niektórzy z nas są z gatunku canis sehr loquens 😆
Ja wiem, że sznaucery są najpiękniejsze, ale coś tu się z rytmem nie zgadza, Bobiczku… 😉
Barkarola na konkursie najbardziej mi się podobała w wykonaniu Trifonova 🙂
Próbuję sobie od rana wyobrazić, jak to by było gdyby Mileds zaśpiewala kantatę 84 bez słow, tylko na ‚la la la”. Piękną barwą. I jak tak sobie wyobrazam, to mi jednak czegoś brakuje…
Tym razem, wbrew pozorom, to nie jest Schnauzer, tylko Schnäuzer, wąsik, Pani Kierowniczko. 😉 Szwarcer sznojcer, wajse haut. Co się ma w rytmie nie zgadzać? 😈
Ja przecież żartuję 😉
A nie zgadza się, bo: np. Groß und jung, ein wenig dumm to nie ten sam rytm, co Wzniosły, smukły i młody…
A w ogóle to na płycie są te same pieśni po polsku i po niemiecku. Po niemiecku jest inna nieco treść, ale rytm się zgadza:
Augen, die durchrollt Feuer,
Und ein Herz als Gold treuer,
Kann ein Bursche schöner sein?
Und der Bursche, der ist mein!
O kurczę, faktycznie się rąbnąłem w sylabach. 😳 Widocznie za bardzo się skoncentrowałem na refrenie. 😉
Mógłbym szybko przerobić, ale po co, skoro już są niemieckie słowa. To już lepiej do mojego tekstu dopisać nową melodię. 😈
Wstęp do płyty napisał John Allison, brytyjski krytyk i przyjaciel Polski 🙂 Pisze on tam, że lipskie wydawnictwo Peters wydało te pieśni (bez bodaj najważniejszej – Śpiew z mogiły) w tłumaczeniach Wilhelma Henzena i Maxa Kalbecka. „Nazwisko tego ostatniego ma szczególne znaczenie w próbach umiejscowienia Chopina w kontekście jego europejskich rówieśników oraz następców – Kalbeck był słynnym wiedeńskim krytykiem muzycznym, a także przyjacielem i stronnikiem Brahmsa. Jako poeta był Kalbeck autorem kilku utworów, do których Brahms napisał muzykę, dostarczył także libretto do operetki Johanna Straussa Jabuka. Jako tłumacz opracowywał z kolei libretta Bastien i Bastienne oraz La finta giardiniera Mozarta, był również odpowiedzialny za przejrzenie i poprawienie librett wykorzystanych w kierowanych przez Mahlera przedstawieniach Wesela Figara i Don Giovanniego w wiedeńskiej Operze. Napisał ponadto ośmiotomową biografię Brahmsa i opracował jego korespondencję. Tłumacząc pieśni Chopina musiał być jednak świadomy swych śląskich korzeni: urodził się bowiem [w roku 1850] w Breslau, dzisiejszym Wrocławiu. To między innymi właśnie z przekładów Kalbecka korzystała Dorothee Mields”.
Przypuszczałem właśnie, że chodzi o Pana Stanisława, tylko tytuł mi się pomylił…
To trzeba było wszystko nagrać w najczystszej niemczyźnie – wszyscy by na tym skorzystali, z Chopinem włącznie!
Na niemiecki więcej się zresztą tłumaczyło, niż nam się zdaje. Zawsze warto przypomnieć siedem Ballad Carla Loewego do niemieckich przekładów Mickiewicza. Nagrała je dziesięć lat temu Urszula Kryger, parę z nich figuruje też w wielkiej edycji pieśni niemieckich Michaela Raucheisena.
PMK
Chopin po francusku. W tym wykonaniu brzmi to raczej jak piosenka o jesieni, a nie o wiośnie. 🙁 Poza tym – ja jednak poproszę po polsku. http://www.youtube.com/watch?v=AHZCSbmzOF8
No, ale pani Koshetz śpiewa tu Fais dodo, mignonne, czyli zrobiła z tego regularną kołysankę 😆
A Staszek wczoraj wykrzyknął na to wszystko: To ja specjalnie dla ciebie zrobię recital Moniuszki po angielsku! Na co ja oczywiście: no, ale chyba że ty będziesz śpiewał 😆
(tu kontekst jest taki, że na studiach on był na solfeżu słynny z tego, że odmawia śpiewania 😉 )
I tak jest moją ulubioną Dyrekcją 😀
Szkoda swoją drogą, że nie wyszło nagranie Prégardiena ze Staierem, po niemiecku, z ubiegłegorocznego ChiJE. Wykonanie było świetne.
To „la la la” niestety trafnie streszcza miejsce repertuaru pieśniowego w kraju nad Wisłą, już o znajomości jego natury (jedność słowno-muzyczna, do której w sensie wykonawczym dochodzi się przez lata świadomego obcowania z materią) nie wspominając. Rzecz się nie kończy na dykcji, to ledwie podstawa, jedna noga… Do tańca jeszcze daleko. Dlatego „w tym temacie” mocno trzymam się Niemców, nie tylko ze względów zawodowych. Na szczęście i u nas są wyjątki, jak Olga Pasiecznik na przykład 🙂
To już lepiej recital Moniuszki/Chopina po (pięknym) polsku w Anglii. 😉 Co zrobić, słowa nie tylko znaczą, ale i dźwięczą. ‚Śliczny chłopiec’ dźwięczy ślicznie, ‚szyczny hopiec’ dźwięczy paskudnie, a ‚handsome boy’ dźwięczy … nieadekwatnie. Kiedy „‚Chłopcze mój piękny, chłopcze mój młody’ zanuci czule dziewica”, to brzmi to zupełnie inaczej, niż gdy rzeczona young lady zwróci się do obiektu: ‚Hey, handsome boy’. Tłumacze natchnieni są na wagę złota, ale nawet ich obowiązują limity na cuda.
Już kiedyś tu chyba dywagowaliśmy na temat „ptaszka pieczonego” u Moniuszki – wczoraj znów go niestety usłyszałam… 🙁 (ma być: ptaszku pieszczony)
Jak chodzi o ptaszka, to ja jednak zdecydowanie jestem za tą wersją z pieczonym. 😈
No, w sumie za stołem to ja też 😉 To właśnie przed tą pieśnią (Pieśń Nai) solistka wymownie westchnęła – utwór ma bardzo długi tekst, który zaczyna się: Śliczny szczygiełku, ptaszku maleńki. Znakomity zwłaszcza dla osób, które nie znają polskiego, ale nie tylko 😆
Przepraszam, ze ja z nie na temat.
Czy ktos moze wie, czy Orkierstra Czasów Zarazy wydala jakas CD? Strony wlasnej nie maja przynajmniej ja nie znalazlam. I czy gdzies nie wystepuja blizej Gdanska?
Chodzi mi o ten projekt:
http://www.youtube.com/watch?v=qBXj41MPCM4
No, na razie to wiem, że we Wrocławiu i Jarosławiu, czyli od Gdańska daleko. Może kiedyś zlądują bliżej…
A naprawdę są bardzo fajni. Płyty jeszcze nie mają, a przydałaby się.
No, no – Dorothee Mields śpiewała specjalnie dla Bobika, choć go tam nie było. Liczyła pewnie na to, że ktoś mu tego ptaszka doniesie – i nie przeliczyła się. Żeby nam teraz tylko rozpuszczony Bobik nie zaczął kręcić nosem na walutę obiegową w postaci pasztetówki – bo pójdziemy z torbami. Po ptaszki do pieczenia. Bobiku, wielka sława to żart – nie zapomnisz? 😉 Lepsza pasztetówka na Dywanie, niż ptaszek w niepewnym wykonaniu – bo on może być raz pieczony, ale kiedy indziej jednak pieszczony, spiaszczony, pierzony, no w każdym razie nienadający się na kolację. 😉
O, to, to 😆
Ja miałbym się wyrzec pasztetówki? 😯 No nieee, pasztetówka to pasztetówka. A nawet Pasztetówka.
Ptaszki pieczone i inne takie to tylko niewiele znaczące skoki w bok. Przyjemnostki cielesne, bez zaangażowania uczuciowego. 😉
Myślę, Pani Ago, że tekst bywa ważny nawet w muzyce instrumentalnej, zwłaszcza romantycznej, gdzie się muzyka nażarła literatury, nawet ta nieprogramowa. Garrick Ohlsson, o ile dobrze pamiętam, naczytał się Mickiewicza żeby się rozeznać w Chopinie – a czytanie poetów Schuberta i Schumanna napewno nie szkodzi w graniu ich kawałków na pianino oburącz.
Nikt z pewnością nie byłby w stanie oddać walorów brzmieniowych, uczuciowych i poznawczych słynnej Ody do Pasztetówki Wurst-Presskopfa, nie skosztowawszy uprzednio jej przedmiotu.
PMK
Oczywiście racja. Tylko że wtedy to już nie jest tekst (do śpiewania) tylko pod-tekst i kon-tekst 😉
Bożanowa rzeczywiście trudno zrozumieć. Według mnie co do rangi i formatu, obok Choziainowa najlepszy na konkursie. Ale dziwna hybryda: niewiarygodne wyczucie czasu i dziania się utworu, jego wykonania są prawdziwymi wizjami (co się rzadko dzisiaj zdarza). Słychać w grze jego czyste serce. Wewnętrznie uczciwy, zdyscyplinowany, niezwykle muzykalny, panujący jak mało kto nad fortepianem. I do tego jakieś dziwne pomysły, czasem tanie efekciarstwo i ten cały teatr min i gestów, w gruncie rzeczy akcesorium bez znaczenia.
Chyba nie do końca osadzony w sobie.
Z wrodzonej skromności nie będę wspominał, na kim wzorował się Wurst-Presskopf pisząc swój utwór. Każdy może sobie sam sprawdzić. 🙄
Ale z tymi walorami Piotr ma oczywiście rację. 😎
Mnie to się zdaje, że Bożanowowi po prostu brak odpowiedniego mentora. Kogoś fachowego, z autorytetem, kto by z nim siadł, uczciwie i bez owijania w bawełnę przejrzał, przeanalizował, wskazał, gdzie przełyski geniuszu, a gdzie tanie grepsy… No, właśnie jakoś go osadził.
Ale bo ja wiem… Może B. to jest typ Zosi Samosi, co i tak nikomu nie da sobie powiedzieć?
No, zdaje się, że właśnie tak. Choć ponoć wciąż kontynuuje studia z prof. Georgem Friedrichem Schenkiem w Duesseldorfie…
Ale z nim tak już jest: miał zaproszenie od Marthy do Lugano i wypiął się. Niech mi kto powie dlaczego.
Może dlatego, że nie byłby jedyną gwiazdą z konkursu? Armellini miała tam recital.
Jeja, może miał co innego do roboty albo coś, co za różnica. Na tym festiwalu też nie jest jedyną gwiazdą i występuje przecież.
Nie wiem, czy to znane, ale zrobiono z nim w radio wywiad
http://www.polskieradio.pl/8/192/Artykul/420661,Jewgenij-Bozanow-%E2%80%93-Jestem-niczym-stonoga%E2%80%A6
W „powrót do Warszawy” wrażenia pani, która z nim rozmawiała.
No, Argerich to na pewno nie jest dla niego mentor. To towarzystwo z Lugano to chyba nie jego bajka. Dzisiaj nikt już tak w takim stylu jak on nie gra. Kto miałby mu doradzać? Horowitz był chyba ostatni. Hamelin np. to już nie ten format.
Żaneta – witam i dziękuję za link. Nie bardzo mam czas teraz słuchać radia, ale od koleżanki właśnie słyszałam historię o trudnościach, jakie miała z tym wywiadem. Świetnie, że go wrzucono na stronę. Posłucham w wolniejszej chwili. Zabawne z tą stonogą 🙂
No, dziś to był prawdziwy minizlot 😀 Mieliśmy przyjemność poznać w realu bazylikę – mt7, Aga, 60jerzy i ja. Wypłakiwaliśmy w przerwie swoje żale na Rosjan, którzy nas ogłuszyli… 😈
Używali helu? 😈
Decybeli 😀
W zeszłym roku aż tak nie rąbali, ale Denis Matsuev i owszem (miał wtedy recital). W połowie drogi na koncert pomyślałam: o ja fujara, no przecież trzeba było wziąć zatyczki do uszu… 😈
Nie, liszta pancernego z haubicą typu DM2011
Czyściec przed rajem będę miał krótszy. Taka korzyść z dzisiejszego wieczoru.
A ile trwa droga na rowerze z filharmonii na Żoliborz? 😉
Zresztą, gdybyż to tylko o hałas chodziło, to pal licho.
Matsuev z przeproszeniem – nakopał z pomocą orkiestry i Lisztowi i tej części sali, która w istocie poczuła się zażenowana po koncercie. Była jednak w mniejszości – takie czasy.
5-6 minut. Później było pławienie się w żoliborskiej ciszy.
Teraz pora siąść – w ciszy – do pracy.
To drogie dziateczki dzisiaj na tyle.
Może w szkole muzycznej Matsueva, popularna była gra, kto mocniej walnie w klawisze i szybciej rozwali forte/piano. 😀
Rozbawił mnie, ale wyszłam zmęczona po koncercie.
Jerzy powiedział, że musi poszukać jakiś normalnych nagrań tych utworów Liszta, bo do końca życia nie będzie mógł ich słuchać.
Właśnie odsłuchałam kawałek.
Trzeba chyba dobrze poszukać. 😀
Jerzy,
czy tam jest cały czas ścieżka rowerowa?
Auć. Łomotko. I nudy na dodatek. Za to widok 60jerzego odjeżdżającego z fasonem spod filharmonii na rowerze – bezcenny. 😆 Miałam po powrocie łyknąć aspirynę i położyć się z nogami na ścianie, ale że na dokładkę jeszcze zmarzłam w drodze powrotnej – tak, tak, a niektórzy się śmiali z mojego płaszczyka – a słuchu nie odzyskałam, to straciłam cierpliwość, poszłam na skróty i otworzyłam butelkę. Słuch mi wraca. 🙂
A Matsuev urodził się w Irkucku. „Rzeźnik z Irkucka”? 😉
Wielki Hałaśnik.
Marthunia nasza kochana w młodości też sobie porąbała… 😉
http://www.youtube.com/watch?v=M2A47M44iBM&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=gebNzfdbbrg
Tego pewnie nie można grać delikatnie, ale oprócz gry liczy się też gestykulacja.
W pewnym momencie pomyślałam, że chyba go orkiestra rozstrzelała.
Podskakiwał, rzucał się wściekle na klawiaturę, od której odpadał każdą częścią ciała w inną stronę, aż orkiestra po raz koleiny rąbnęła potężnie, a Denis Leonidowicz wykonał wyrzut ciała do tyłu rozrzucając ręce, jak trafiony przez pocisk.
Siedziałam dość blisko i pod takim kątem, że tak to wyglądało.
Zresztą wszyscy się solidnie przyłożyli do ogłuszenia publiczności i autor, i wykonawcy.
Czy on zawsze gra te same numery na bis?
Tabakierkę Ladowa grał i w zeszłym roku. To zresztą był jedyny utwór, jakiego dało się słuchać…
Żeby nie było, że wszyscy Rosjanie katują Griega:
http://www.youtube.com/watch?v=ucjmczNechU
Ta dziewczyna nagrała do tuby wszystkie utwory z tego pięknego, późnego, bardzo folkowego cyklu. Kiedyś znalazłam to i nie mogłam się oderwać, póki nie wysłuchałam wszystkich 🙂
Pani Kierowniczko, nie potwierdzam i nie zaprzeczam, bo ja już wtedy (bis-time) nic nie słyszałam 😆 / 🙁 ale jednak bardziej 😆 , skoro słuch wrócił …
No dobra. Nie ogłuchliśmy. To teraz można spokojnie iść spać 😀
Ago, są bilety na Trifonova na 29.08. do S1 występuje z leniwą orkierstrą http://www.eventim.pl/pl/plan_sali/283801/?currency=PLN&disable_gzhandler
Czy już kiedyś wspominałem, że słuchanie romantyków może być szkodliwe dla zdrowia? 😛
Tajest! Nie ma to jak zdrowy barok. Pobutka!! 😀
http://www.youtube.com/watch?v=klDQLKZ5-vc&feature=related
Heroida – uraz akustyczny (tak to się medycznie nazywa). Emocjonalny też trochę, takie bojowniczo-rewolucyjne nastroje to nie moje, chociaż mimo wszystko dawało się usłyszeć frapujące momenty. W Orfeuszu też z lekka przesadził (Liszt do spółki z orkiestrą). Czuję, że już wypełniłam powinność ustalenia, czy to mój kompozytor – dziełkom orkiestrowym plus chóralno-orkiestrowym mówię nie (to nie tylko efekt wczorajszego wieczoru, lekcję odrobiłam jak należy), zostaję przy fortepianie solo. No i może oba koncerty fortepianowe, całkiem interesujące. Choć pierwszy natychmiast przywodzi pamięć przeróżnych mniej i bardziej poważnych filmów.
Matsueva aż tak tragicznie nie odebrałam, ale fakt, lubię, z rzadka i z dalszego rzędu, jak artysta czasem huknie i poleci po klawiszach. Chociaż czasami wyglądało to na testowanie wytrzymałości fortepianu. I zawsze można zaraz potem wrócić do kląskania fortepianu historycznego (ukłony dla mt7…)
Lecę po zatyczki pod kolor sukienki na dzisiejszy wieczór. Czajkowski to nie Liszt, Trifonow to nie Matsuev, ale orkiestra ta sama…
@mt7: Wielkie dzięki! 🙂 Ktoś się widać rozmyślił bądź zagapił i nie wykupił zarezerwowanych biletów. Skorzystałam.
@bazylika: Heroida – tak uroczo się nazywa, a tak fatalnie przeżywa… 🙁 Ja również skreśliłam utwory symfoniczne Liszta ze swojej playlisty – przejawiając przy tym większy radykalizm, bo koncertom też nie darowałam. Zdecydowanie nie mój kompozytor.
Słuch wrócił, ale jekieś resztki dudnienia plączą mi się między uszami, a rzeczywistość jawi się w stanie poszatkowanym – zanim sięgnę po barok, spróbuję chyba odczarować Mozartem. 🙂
Hoko! Ta pobutka była bezlitosna. 😉
Taka z gatunku „nie tupaj” 😛
Heroida: utwór poetycki utrzymany w konwencji listu miłosnego; najbardziej znany autor: Owidiusz 😯
Heroida do Matsueva (ponieważ jestem leniwa – choć nie aż tak, jak pewna orkiestra – utwór będzie krótki i podkradziony):
Gdy cię nie słyszę – nie wzdycham, nie płaczę. Ps. I żadnych ‚jednakże’.
Fajnego kota znalazłem 🙂
http://technabob.com/blog/wp-content/uploads/2009/03/cat_guitar_hero.jpg
Oczywiście ani słowa o tym, że tę gitarę kotu podarował pies, bo potrzebował miejsca do spania:
http://www.ashevillenow.com/files/picture/dog_in_guitar_case363.jpg
Czarna niewdzięczność! 👿
😆
Nie dla psa gitara? E, kto by tam liczył na kocią wdzięczność. Kotom, wg ich własnej opinii, po prostu się należy – wszystko. Gitara widać też. 😉
Jakieś kalumnie.
Koty są skromne, powściągliwe – w przeciwieństwie… – ciężko walczą o przeżycie. Zdarzają się wyjątki, ale gdzież ich nie ma.
Tak jest. Koty są super i very gut. A wyjątki tylko potwierdzają regułę. 😀
http://images.kittenads.co.uk/bad-cat.jpg
Nie do wiary! Czyżby … No naprawdę wygląda na to, że w tej salaterce początkowo były zimne nóżki, które kot podarował psu, żeby mieć miejsce do spania. 😯 (Mandarynki są ewidentnie późniejszym, artystycznym dodatkiem.)
Psu to kot podarował to, co zostało z tych nóżek 😆
W przelocie-m (choć nie Gostek), więc tylko zostawię to tutaj. W międzyczasie wszelkie ukłony międzywakacyjne dla PT Sosajety.
Koty nie lubią mieć zimnych nóżek.
Salaterka jest zwyczajowym miejscem do drzemki:
http://prowincjalnawioska.blox.pl/2011/03/Mala-pomocnica-kuchenna.html
Jakiś gamoń włożył mandarynki, nie wie, do czego służą salaterki.
http://leksykot.top.hell.pl/koty/obraz/varia/idx.php?pg=poowocowy-1
Kłaniamy się wzajemnie babilasowi i cytowanemu przezeń telemachowi, który uczy nas, jak się zachować w operze 😉
Podoba mi się zwłaszcza:
Kobieta ma być skoordynowana w stroju z mężczyzną – poszczególne elementy jej skromnego ubioru winny z jednej strony nawiązywać w swej stylistyce do stroju partnera, z drugiej zaś zapobiegać nieprzyjemnym dysonansom. Dres raczej czarny (lub w ciemnym kolorze), biżuteria – brylanty lub jakiś inny gatunek kamieni sztucznych, które od brylantów mogą odróżnić tylko fachowcy-jubilerzy, np. cyrkonia, staranna fryzura, wygodne sportowe obuwie (zakryte pięty i palce), mała torebka, najlepiej pod kolor adidasów. Jeśli pada deszcz lub jest mokry śnieg przychodzimy w butach zimowych lub kaloszach i dopiero w szatni zmieniamy je na przyniesione ze sobą tzw. papcie.
Mała niespodziewajka:
http://www.youtube.com/watch?v=EmoC-LZ-zgQ
Wielkie mi mecyje, salaterka na jednego kota. Naprawdę pojemna salaterka to jest tu:
http://www.grossspitze.de/bilder/welpen23.jpg
Wprawdzie galarety już w niej nie ma, ale za to aż 28 nóżek. 😈
Pani Doroto, ojej, cała przyjemność jest chyba raczej z całą pewnością po mojej stronie. Być pochwalonym za ten akurat skromny tekst właśnie tutaj, to dla mnie, przedstawiciela milczącej większości Pani czytelników najładniejsza nagroda. Dziękuję.
Oooo, 28?
To jest coś! 😀
Miło, że milcząca większość czasami się odzywa. 🙂
Parę dni temu podszedł do mnie w filharmonii sympatyczny pan z bródką, przedstawił się jako „milcząca większość” i podziękował mi w imieniu tejże za blog 😀
Nie muszę mówić, jak mi było przyjemnie 😉
Słucham właśnie płyty Diny Yoffe z Danielem Vaimanem. Jak było do przewidzenia, na historycznych instrumentach brzmi to dużo lżej i wdzięczniej niż brzmiało na współczesnych w sali kameralnej FN. A potem świetny solowy popis Diny w Koncercie f-moll – orkiestra i solo w jednym 🙂 W sumie urocza płyta.
Teraz anegdota o Kwintecie Zarębskiego. Dzwoni do mnie Dorota Kozińska, czy aby nie wiem, co to za świetne nagranie na youtube, bo przecież to nie to z Marthą – dynamiczne, ale zdyscyplinowane:
http://www.youtube.com/watch?v=IxGxUM9OTNc
Po namyśle i zajrzeniu do płytoteki stwierdziłam, że najpewniej jest to nagranie sprzed sześciu lat, kiedy to na chwilę „reaktywował się” Kwintet Warszawski – de facto z oryginalnego składu był tam tylko altowiolista Stefan Kamasa. Poza nim: Kulka, Krzysztof Bąkowski, Rafał Kwiatkowski i Krzysztof Jabłoński. Byłam na ich koncercie w sali kameralnej FN, grali naprawdę znakomicie. Potem wyszła płyta z kwintetami – właśnie Zarębskiego i Bacewiczówny (I Kwintet).
Cudze chwalicie, swego nie znacie… Najbardziej dają do myślenia komentarze na tubie pod każdym pojawieniem się tego utworu: że fantastyczny. I co? Trzeba było dopiero przekonać Marthę, żeby więcej ludzi na świecie mogło go usłyszeć…
A tak swoją drogą ja też bywam „milczącą większością” na blogu telemacha 🙂 Ale inne wpisy chwaliłabym raczej w innym miejscu 😉
Włączyłam Zarębskiego na tubie. I natychmiast teleportowało mnie do filharmonii. Haczykowaty utwór – chwyta i nie puszcza. 🙂 Tak jak kiedyś 2. sonata Brahmsa na skrzypce i fortepian.
Kusi, kusi, żeby zaokrąglić liczbę wpisów…
Nagrania Świtały i Knapika też są bardzo dobre.
Moja klasyfikacja:
1. Świtała
2. Knapik
3. Jabłoński
No i jak było dzisiaj?
Powie ktoś?
Powiem, powiem… 🙂
To poczekam. 🙂
Sądząc po emotce, tym razem nie była to masakra na fortepian i orkiestrę. 😉 Dobranoc. http://www.youtube.com/watch?v=8ZTwkBhC1qg
Czemu oni wszyscy stoją na tym filmie?
Jesli mozna kilka slow na temat Dorothea Mields . Niestety nie mialam okazji jej w Warszawie posluchac ale mialam okazje innym razem . Jestem amatorka tego typu muzyki ale jedno wiem : jaka to sztuka tak wyraznie spiewac po polsku nie znajac ni w zab tego jezyka …