Kameralne zabawy
Festiwal Beethovenowski, zwłaszcza ten w wersji warszawskiej, kojarzy się przede wszystkim z dużymi orkiestrowymi występami w filharmonii czy Teatrze Wielkim. Tymczasem dla mnie najbardziej urocze są popołudnia z muzyką kameralną (już tu kiedyś pisywałam nie raz, że mam wyjątkową słabość do kameralistyki), które są naprawdę na wysokim poziomie i tylko można żałować, że odbywają się o porze kiepskiej dla wielu ludzi, zwłaszcza pracujących.
Ciekawe, że poza zespołami stale ze sobą grywającymi koncertują też na tym festiwalu muzycy, którzy na co dzień są solistami, ale doraźnie tworzą zespół. Efekty bywają różne, na którymś z poprzednim festiwalu pamiętam taki sekstet wspaniałych solistów, który się rozjeżdżał, bo nie było kiedy zrobić porządnej próby. Ale w tym roku nie było podobnych rozczarowań. Może tylko, że niektórych, naprawdę fantastycznych, bardzo chciałoby się posłuchać również solo.
Np. takiej Sharon Kam, wspaniałej izraelskiej klarnecistki mieszkającej w Niemczech – zresztą ona akurat już kilka razy w Polsce koncertowała (grała różne rzeczy, w tym Pendereckiego); nie zapomnę w jej wykonaniu środkowej części koncertu Mozarta. Ale tym razem wystąpiła z braćmi Gustavem i Paulem Riviniusami z Niemiec. I np. taki Gustav, który ma za sobą wygrany Konkurs im. Czajkowskiego w Moskwie jako pierwszy w historii Niemiec – też byłoby ciekawe usłyszeć, co miałby do powiedzenia jako solista. We trójkę zagrali tria Beethovena, Brahmsa i Alexandra von Zemlinsky’ego (bardzo ciekawa muzyka), klarnecistka z pianistą – Cztery utwory op. 5 Albana Berga, a wiolonczelista z pianistą – Wariacje Es dur Beethovena. I co do nich, słychać, że jednak od czasu do czasu razem grywają – była i precyzja, i perfekcja, i przeżycie.
Młode łotewskie siostry Baiba (skrzypaczka) i Lauma (pianistka) Skride robią karierę zarówno razem, jak osobno. Do nas przyjechały razem i pokazały nietuzinkowy program, bo co prawda w pierwszej części była prościutka Sonata D-dur Schuberta i pogodna Sonata G-dur op. 30 nr 3 Beethovena, ale po przerwie Lauma zagrała niesamowity, ponury cykl We mgle Janaczka, a na koniec obie wykonały I Sonatę Schnittkego, utwór, od którego chodzą ciarki.
Wczorajsze popołudnie było urocze – grało trio młodszych jeszcze chyba ludzi, każde skądinąd: skrzypaczka Patricia Kopatchinskaja urodziła się w Mołdawii, wiolonczelistka Sol Gabetta – w Argentynie (z korzeniami francuskimi i rosyjskimi), a pianista Henri Sigfridsson – w Finlandii. Wszyscy są obywatelami świata, świetnymi utytułowanymi solistami i wszyscy uwielbiają kameralistykę – to widać. Grywają ze sobą, jak mają czas, i bawią się przy tym pysznie. W Triu G-dur Haydna słynny węgierski finał zagrali, można powiedzieć, folkowo (nie znalazłam ich nagrania na YouTube, ale te młodziaki w charakterze grają trochę podobnie, choć tamci – dużo lepiej, wdzięczniej. Znalazłam za to nagranie Sol Gabetty, przy którym mi z lekka szczęka opadła). Uwielbiane przeze mnie Trio D-dur op. 70 nr 1 Beethovena zwane powszechnie „Duchem” z powodu niesamowitego nastroju drugiej części (sorry za reklamę głupiego filmu, ale wykonanie tu jest dobre) zagrali w skrajnych częściach może zbyt już żywiołowo, podobnie z Triem B-dur, które wyglądało na niedopracowane, ale mnie ujmowało, że oni ze sobą rozmawiali, odbierali od siebie motywy jakby puszczali sobie oko. Wywołali skrajne reakcje – większość publiczności wyraziła entuzjazm, zmuszając ich do bisów (Piazzolla i Marin Marais), ale część była zdegustowana, jeden nawet zabuczał i wyszedł…
Dziś w południe na Zamku – Petersen Quartet z przedziwnie schizofrenicznym, ni to pogodnym, ni to ponurym II Kwartetem F-dur Prokofiewa (też folk – utwór oparty na melodiach kabardyjskich, pochodzących z regionu, gdzie kompozytora wysłano podczas wojny), młodzieńczym, romantycznym jeszcze utworem Weberna Langsamer Satz oraz Kwartetem Śmierć i dziewczyna Schuberta. I tu można było docenić, jaka jest różnica, kiedy zespół gra stale w tym składzie – słychać dopracowaną, wspólną myśl. Wśród niemieckich muzyków znalazł się gość z północnego Wschodu – altowiolistka Ula Uljona, krajanka Kremera współpracująca z nim (od razu zwróciłam uwagę na brzmienie tej altówki, zanim spojrzałam w program).
A teraz idę na Gurrelieder Schoenberga. Rzadka okazja.
Komentarze
Tak na szybko, to tylko mogę pozazdrości Gurreliederu. Rzeczywiście, rzadka okazja, a z płyt polubiłem… (U nas, to by słuchaczy nazwisko kompozytora wygnało z koncertu*, a to przecież dzieło późnoromantyczne, żadna tam awangarda…)
—
*) Co piszę z doświadczeń w wysłuchiwaniu westchnień filharmonijnych, czy nosprowych sąsiadów… 🙁
Gurre-Lieder (Piesni zamku Gurre) to utwor na wielka orkiestre, samych instrumentow detych jest tam 50! Do tego smyczki, duza sekcja perkusyjna, 4 harfy i lancuchy 😯 No i jeszcze solisci i rozne chory, chetnie bym to zobaczyla na zywo… Zazdroszcze kierowniczce.
Co Wy tak co chwila z tą zazdrością, trzeba było pójść do szkoły dla kierowniczek, byście mieli to samo….
Prawda zeen, ponoć każdy nosi buławę w tornistrze 🙂
A co Wy, myślicie, że ja chodziłam do szkoły dla kierowniczek? 😆
A jakżeby inaczej? 😯
A nie?! Tylko po szkole dla kierowniczek mozna być dobrą kierowniczką 😎
I co, była ta ogromna orkiestra?
Była ogromna orkiestra, było jeszcze więcej łebków w połączonych chórach (ale fajnie, kiedy taka ludzka masa zaśpiewa cicho – bo głośno to żadna sztuka), byli soliści, a najbardziej niesamowita Wielka Dama Christa Ludwig (właśnie kończy 80 lat!), która (jako Błazen Klaus) zademonstrowała, jak się robi najprawdziwszy Sprechgesang. Nie powiem, ciekawe to było doświadczenie, ale jak dla mnie ze dwa razy za długie… Interesujące, że nawet w ponurych momentach akcji muzyka nie jest aż tak ponura. Znajoma stwierdziła, że to dlatego, że Schoenberg miał dobry charakter 😉 (chyba raczej nie znała go osobiście 😆 )
PS. A ja bez szkoły jestem taka dobra! 😈
Pani Kierowniczko,
jak Pani jest bez szkoły to mogę polecić dwie: falenicką i otwocką….
Zatem aż strach pomyśleć co by dało połączenie tego wrodzonego talentu z porządną szkołą dla kierowniczek… 😉
To może nie myśleć, po co się stresować… 😆
Quake wydaje się niespodziewanie strachliwy, a przecież hodowcy kóz do takich nie należą…
No, chyba że przyjdzie ren… 😉
zeen, nie szafowałbym zanadto określeniem „niespodziewanie strachliwy”. Takie epitety w kręgach hodowców kóz…, zresztą wiadomo o co chodzi, prawda?
A niespodziewanie drażliwy, może być?
No dobra, Twój jest ten kawałek podłogi…
Nie chciałbym zostać źle zrozumiany ale później strasznie trudno odbudować dobrą opinię jaką się pierwotnie miało u kóz… 😆
Oj niełatwo, nie, ale tak zupełnie przechlapane to jest z baranami. U nich to już całkiem człek przepadł…
Taaa, znałem jeden taki przypadek. Chłop się po tym nie mógł otrząsnąć i rozpił się straszliwie…
Byłem kiedyś na kilku recitalach Młynarskiego i mówił przy okazji kozy, co ma krechę u rena, jak nazywa się taki typ tekstu naśladującego obcą mowę, ino mnie ze łba wyleciało, może ktoś pamięta?
Jako osoba urodzona i zamieszkala w Falenicy przez pierwsze 26 lat zycia, oraz pracujaca zawodowo w Otwocku przez trzy lata musze przyznac zeenowi, ze szkoly te sa jak niebo i ziemia albowiem dzieli je terytorialnie Gmina Jozefow oraz Swider (kto chce niech wygoogluje detale tzw kultury swiderskiej) czyli Kraina Sosen…
Ciekawe to miejsca: Falenica i Otwock. Wspaniala drewniana architektura przdwojennych letniakow w stylu tzw Swidermajer, ech lza sie kreci…
Pani Doroto,bardzo sugestywnie opisała Pani koncerty. Zaintrygowała mnie I Sonata Schnittkego, utwór, którego nie znam, a od którego, jak Pani pisze, przechodzą ciarki. Pogrzebałem w swoich płytach – ale mam tylko concerti grossi; ponieważ polegam na Pani guście poszukam tej sonaty. Ale proszę powiedzieć , choćby trzema wyrazami, co w tej muzyce wywołuje ciarki , dobranoc Piotr Modzelewski
Mam kłopot. Tramwaj przejechał mi przez śniadanie 😀
Co w duszy gra?
W niedzielny poranek słucham palestyńskiej artystki Rim Banna.
Piękna niezwykła muzyka .
http://www.rimbanna.com/biog_e.htm
http://www.youtube.com/watch?v=W5xqF_u71Ho&feature=related
Dzień dobry!
Piotr Modzelewski: przy I Sonacie Schnittkego przechodzą ciarki oczywiście wtedy, gdy jest naprawdę dobrze grana. A dlaczego? Trudno takie rzeczy opisywać. Jak to u Schnittkego – ale mniej niż w późniejszych utworach – są w tej sonacie cienie tradycji, ale bardziej dyskretne (i jak dla mnie bardziej przez to przejmujące). Dla mnie Schnittke to muzyka bolesna, pęknięta. To właściwie więcej niż muzyka.
Ania Z. – ja też znam linię otwocką, w dzieciństwie jeździłam do Śródborowa. Uwielbiam sosny, a świdermajer był cudowny, niestety podupada – przy tym budulcu brak opieki jest zabójczy, a jeszcze na dodatek drewno jest łatwopalne… Słyszałam o wypadkach, kiedy to zrujnowany świdermajer podpalano, żeby móc wybudować nową chałupę 🙁
Czy to od tego chodzą ciarki? (tylko zamiast skrzypiec jakiś instrument bałałajkowy)
http://www.youtube.com/watch?v=xjBqVHYPz_4&feature=related
PAK
ja to bym właśnie przed „dziełami późnoromantycznymi” uciekał 🙂 I przed tym Schoenbegiem jak najbardziej…
Torlinie,
zarząd komunikacji dwie przecznice dalej 😆
No właśnie. Ale w życiu by mi nie przyszło do głowy, że można to grać na domrze! Ech, Rosjanie… 🙂 (Ale dla mnie bez pociągnięć smyka to zupełnie nie to samo).
Schoenberg dla mnie najlepszy był w Ocalałym z Warszawy czy Mojżeszu i Aronie. Gurrelieder to taki Schoenberg niewypierzony, jeszcze z poprzedniej epoki, ni pies ni wydra.
A z całej tej wiedeńskiej gromadki ja najbardziej lubię Weberna…
http://www.youtube.com/watch?v=6GTeIMmkxw0
Hoko:
Też tak kiedyś miałem. W Schoenbergu najbardziej nie lubiłem echa późnego romantyzmu. Ale przeszło mi, a Gurrelieder polubiłem, choć (z powodów dość oczywistych) z płyt. Nie wiem, czy bym lubił siedząc tyle czasu w foteliku na sali koncertowej.
(Swoją drogą twarde fotele są najlepszym gwarantem owacji na stojąco na końcu…)
Pani Kierowniczko:
1) Schoenberga oczywiście nie znam, ale przypominam sobie taką anegdotkę, bodajże z pobytu jego w Barcelonie, kiedy to Schoenberg wkręcił się w miejscowe elity i wcale dobrze bawił. Aż jeden z jego przyjaciół przybył do miasta i wpadł na pomysł, by wykonać, któryś z utworów Schoenberga. Schoenberg miał go zaklinać:
— Proszę, nie rób mi tego! Ludzie mnie tu lubią, grywają ze mną w tenisa. Co będzie jak usłyszą co piszę?!
Więc sądzę, że lubić go może i by się dało 🙂
2) Wczoraj słuchałem (z płyty…) „Dziecię naszych czasów” Tippeta. I w tych potężnych chórach też najbardziej mi się podobało, gdy śpiewały cicho… Zresztą, co ja będę mówił — w II Mahlera jest to samo…
O Schoenbergu faktycznie się mówi, że dawał się lubić. Ale znanej nam Pani J. W.-N. raczej nie podejrzewam, że miała okazję to sprawdzić 😆
Sabine Meyer,Sharon Kam,Meryl Streep,Dorota Szwarcman…Co laczy te wybitne kobiety ?
Te wybitne kobiety łączy to, że ich imię lub nazwisko zaczyna sie na S
Piotr Modzelewski
Zadna nie byla w szkole dla kierowniczek? A juz na pewno nie w falenickiej?
Pani Doroto!
Ja tez najbardziej lubie Weberna.Najwiekszy udzial ma w tym sluchanie przez kilkadziesiat? lat czolowki „Pegaza”.
Mozna powiedziec,ze my Polacy jestesmy w scislej, swiatowej czolowce(zgoda nie zawsze swiadomie) jesli chodzi o stycznosc z tym kompozytorem.Nawet,jezeli ktos probowal przelaczyc czy tez szybko wylaczyc telewizor to musial te kompozyzje na fortepian przynajmniej we fragmencie uslyszec.
Piotr Modzelewski-zimno
Kobiety wymienione przez Witolda mógłby łączyć jeszcze klarnet, gdyby było wiadomo, że Meryl Streep próbowała grać na tym instrumencie 😉 Bo ja owszem, próbowałam, kiedy studiowałam kompozycję, musiałam troszkę się pouczyć na jakimś instrumencie pobocznym i wybrałam właśnie ten – bardzo lubię jego barwę i możliwości dynamiczne. Chadzałam na lekcje do legendarnego śp. prof. Ludwika Kurkiewicza, który już wtedy był wielce starożytny i mawiał: „Widzi pani, że w ogóle nie mam zmarszczek? Bo klarnet to najlepsza kuracja odmładzająca!” 😆
Wszystkie lubia Mozarta i podoba im sie Robert Redford?
Meryl lubila sluchac klarnetu 🙂
Robert Redford to dla mnie budyń z soczkiem 🙁
Passpartout(napisz jak Ciebie sie czyta)-brawo
To co je scisle laczy to Adagio z koncertu klarnetowego Mozarta.Meryl Streep lubila rozmyslac o Redfordzie(nie wiem jak inne Panie) wlasnie przy dzwiekach tego koncertu w „Pozegnaniu z Afryka”.
Czy Meryl Streep naprawdę lubiła – nie wiadomo. Wiadomo, że jej tak kazał Sydney Pollack 😉
Ja niby mam wrodzony talent do bycia psem, a do szkoły dla psów i tak mnie posłali. 🙁
Dla Piotra M. informacja spóźniona, lecz szczera: ta dama w biustonoszu to istotnie była Mopsiczka, nie mylić z MO-psiczkami, bo to z kolei przeważnie były Wilczyce. O ile w tamtych strasznych czasach w ogóle dopuszczano damy do służby. 🙂
A mama prosi o przekazanie, że przymusowo konsumowany budyń (zwłaszcza waniliowy, brrr!) był zmorą jej dzieciństwa i jednym z nielicznych powodów, dla których warto było wejść w wiek… hm… żeński. I że nie rozumie, jak można odczuwać cokolwiek dla Roberta R., jak się chociaż raz widziało Denzela Washingtona. 🙂
De gustibus non est disputandum. 🙂
I znikam, jak sen jaki złoty.
Witoldzie,
mnie się czyta paspartu z akcentem na u 😉
O, ja też w sobotę bawiłam sie kameralnie. Wykonaliśmy utwór na cztery ręce pt. „Wiosenne porządki” z towarzyszeniem dwóch kotów i stada mazurków, przetykanego gdzieniegdzie trznadlami. Wykonanie utworu było koniecznością, ponieważ zaczęły się u nas zachody słońca i trzeba im było umyć okna.
Potem były animacje na Kulturze. Końcówka „Piotrusia i wilka” trochę mnie uwiera, jakby zabrakło jeszcze kilku klatek, nie wiem jak to określić.
A dzisiaj siedzę w pracy, nadal bardzo kameralnie, jak zwykle przed świętami. Posłuchałam wszystkiego, co było zadane na czerwono w ostatniej lekcji i jeszcze trochę z rozpędu.
PS. Bardzo się bałam o włosy tej pani od szczęki Pani Doroty.
mt7: co prawda,to prawda. Toteż dyskusji z moją mamą na temat Denzela W. nie próbowałbym nawet zaczynać. Ma się w końcu ten instynkt samozachowawczy! 🙂
Passpartout -Witold zapewne pyta jak sie czyta twój nick ponieważ zmyliła go pisownia. Passe partout – to we Francji abonament na koncerty lub do opery, u nas uzywa sie tego określenia w jego drugim znaczeniu – czyli nazywa sie tak karton, na ktorym umieszcza sie zdjęcie lub obraz aby włozyć do ramki. W Anglii określenia tego uzywa sie głównie w hotelach, wymiennie z master key ( zgodnie z pierweotnym znaczeniem) Pozdrowienia Piotr Modzelewski
Określenia passpartout używają obecnie wszyscy ramiarze na świecie innej nazwy nie widziałem. Wcinam codziennie 🙂
Dziś mam dzień śródziemnomorski. rano była muzyka z Palestyny , potem Radio Galgalatz , teraz słucham koncertu muzyki greckiej.
Makaron po włosku był na obiad, na deser pomarańcze z Sycylii.
Nawet ramiarze za szkoły Tartu
obejść nie mogą się bez passpartout
i w semiotycznych konają drgawkach,
kiedy passpartout zemży im mżawka. 🙂
Bobiku,
mam nadzieje, że przeczytałeś moje objaśnienia w sprawie „Inez” i już możesz spać spokojnie 🙂
Piotrze M.
passepartout w mojej okolicy to zarówno karton pod obrazek jak i klucz uniwersalny, pasujący do wszystkich drzwi. Był jeszcze towarzysz Phileasa Fogga. Jako określenie abonamentu jest dziś przestarzałe.
Ja jestem passpartout bez e, bo nie zauważyłam błędu wpisując, a sami wiecie, jak długo się kiedyś czekało na akceptację, więc tak zostało i już 😎
PS
u mnie właśnie mży mżawka 🙁
Schoenberg był świetny! Takie momenty jak finał pieśni leśnego gołębia (Waldtaube) albo w ogóle finałowy chór po prostu przyspieszają tętno ^^ Właśnie szkoda, że rzadka okazja. Najlepiej śpiewała chyba właśnie mezzosopranistka jako Waldtaube. Trochę się zawiodłam na panu Treleavenie, ale trzeba przyznać, że partię miał wymagającą… momentami to było może nawet trudniejsze niż Tristan Oo Ale niektóre kawałki wyszły mu świetnie. No i pani Christa Ludwig… już samo zobaczenie jej na żywo było niesamowitym doświadczeniem. Miałam wrażenie, że jak ją oklaskuję na stojąco, to nie tylko za tę rolę narratora, ale też za rolę Brangeny z nagrania z Bayreuth anno domini 1966 😉 Sama muzyka, jak już pisałam, zapierająca dech w piersiach, taka a la Mahler i jego Symfonia Tysiąca (która też jest świetna), tylko momenty z cichymi męskimi chórami odrobinkę nudnawe. Na tym kwartecie o 12.00 też byłam (i do teraz żałuję, że nie kupiłam jakichś wywiadów z Barenboimem w niebieskiej okładce – może je gdzieś jeszcze znajdę). Fajna muzyka, zwłaszcza Schubert, ale jednak blednie dla mnie w porównaniu z Gurrelieder. Webern, przyznam szczerze, taki mało wyrazisty obok Prokofiewa… ale to może dlatego, że taki krótki. Idę jeszcze na Mahlera i Brucknera w czwartek, może Barenboim tam będzie… tj. nie Barenboim osobiście, tylko wywiady z nim w niebieskiej okładce 😉
passpartout, przeczytałem, smacznie spałem, ale podziękować zapomniałem – uderzam się w pierś włochatą: bum! bum! 🙂
Mżymżawkę mamy tyż. 🙁
I my też… 🙁 Ale możemy również powiedzieć: to jeszcze jedno, co nas łączy! (Always look on the bright side of life 😉 )
Witam niejaką AT! Wywiady w niebieskiej okładce (Paralele i paradoksy, rozmowy Daniela Barenboima z Edwardem W. Saidem) będą na wszystkich koncertach, to specjalna promocja wydawnictwa (po zniżonej cenie). Ja ją już mam i pewnie prędzej czy później o niej napiszę, bo bardzo ciekawa, zapoznałam się z tymi wywiadami dużo wcześniej, kiedy przetłumaczył je p. Alek Laskowski (ten, co daje takie ciekawe przeglądy kulturalne prasy zagranicznej w niedzielnych Porankach Dwójki radiowej). A PIW ustami swojego dyrektora p. Skąpskiego zapowiedział, że co roku w okolicach Festiwalu Beethovenowskiego będzie wydawał ciekawe pozycje związane z muzyką.
Bobiczku, ja też określenia „budyń z soczkiem” użyłam w sensie pejoratywnym 😉
„Wywiady w niebieskiej okładce (Paralele i paradoksy, rozmowy Daniela Barenboima z Edwardem W. Saidem) będą na wszystkich koncertach, to specjalna promocja wydawnictwa (po zniżonej cenie).”
Oooo, świetna informacja 🙂 Pewnie na Gurrelieder nie mogłam ich znaleźć, bo wszędzie kłębiły się prawdziwe tłumy i kobiety w jaskrawoczerwonych sukniach. Swoją drogą ciekawe, że kiedy wychodziliśmy z koncertu, mnóstwo osób wchodziło (z zewnątrz) na jakieś ekskluzywne (?) przyjęcie. Zapewne miało ono nikły związek z Gurrelieder, jako że większość publiczności już wychodziła, z trudem przeciskając się między eleganckimi gośćmi zastanawiającej imprezy.
Tak, to jest szczególny punkt Festiwalu Beethovenowskiego – niektórzy uważają go wręcz za najważniejszy 😆 Jeden z koncertów, zwykle taki najbardziej okazały, sponsoruje firma Ghelamco, która po koncercie robi nieprzyzwoicie wielkie bankietto, z grającym zespołem (zdarzyło się to, tj. granie, m.in. Andrzejowi Jagodzińskiemu). Najzabawniejsze, jak rzecz się dzieje np. po Requiem… (był raz po Verdim) 😉 Po prostu Pani Ria z Ghelamco, która jest w komitecie honorowym festiwalu, tak właśnie lubi. W tym roku zbojkotowałam, bo mi się nie chciało, ale zdarzyło mi się zaglądać w poprzednich latach. Żarcie zwykle strasznie eleganckie, Veuve Cliquot lała się strumieniami 😀
Kobiety w jaskrawoczerwonych sukniach to hostessy w strojach nawiązujących do plakatu. W tym roku plakat wykonała Grupa Twożywo.
Pani Kierowniczko, a co jest pejoratywnego w budyniu z soczkiem, zwłaszcza waniliowym? 😯 😉
SZANOWNI PANSTWO UZUPELNIENIEM TYCH ROZMOW MOGA BYC FRAGMENTY ZE STRONY http://www.youtube.com/user/LvBAssociation
Odpowiadam zamiast Pani Kierowniczki, bo może być akurat bardzo zajęta wzywaniem na dywanik. 🙂
Budyń jeszcze gorszy od herbaty z kopru!
Po jego konsumpcji ratownicy z GOPR-u
zwożą delikwenta w szoku budyniowym,
topiąc go po drodze w soczku waniliowym. 🙁
Pejoratywna jest słodkość w zestawieniu z męską urodą 😉 Robert Redford był też taki słodziutki…
A z Bobiczkiem się nie zgadzam – nawet budyń, jeśli się go dobrze przyrządzi, może smakować 🙂
Pana manu 29 proszę o zajrzenie do swojej poczty.
Budyń z soczkiem to jest cymes!
Lepszy nawet niż zimny guinness.
Można wręcz rzec: „budyń kicks ass”
z kompa głośników leci „Czarna Inez”
http://sheee.wrzuta.pl/audio/rJFB0YLcD1/ 😉
Pani Doroto, niech już Pani nie torturuje R.R. Co on biedny miał zrobić z takim wyglądem. Wystarczyło być to i był, kto chciał to mdlał. Czasem popatrzeć miło, a myśleć przy tym za bardzo nie należy.
Ja po prostu nie gustuję przesadnie w blondynach…
A guinness to się jutro przyda na pewno bardziej niż budyń 😉
Jutro, pojutrze i za tydzień 🙂
Ale jutro szczególnie, bo mamy St. Patrick’s Day… 😉
To też niezła okazja 😉
Zdrowie ja takiego wzniosę winem mszalnym,
co budyń potrafi uczynić jadalnym.
Guinessa natomiast i zjem, i wypiję,
i jeszcze na koniec łapy w nim umyję.*
*Zeby potem jeszcze długo paluszki lizać 🙂
Jeszcze do Pana manu 29, domyślam się już, co z Pana linkiem jest nie tak, jak sprawdzę i wszystko się uda, wrzucę Pana komentarz. Pozdrawiam.
Mam czapkę, mam dodatek do czapki. Miłego zielenienia.
Nie wiem, co się stało, poprawiłam komentarz i zniknął mi z poczekalni 🙁 Pan podpisujący się powyższym nickiem przekazał nam link na materiały wideo z Festiwalu Beethovenowskiego, ale był w nim błąd. Po poprawce wchodzi, na szczęście zanotowałam:
http://www.youtube.com/user/LvBAssociation
He he, jakby kto nie wierzył, że Wasza Kierowniczka była w Krakowie na wystawie manuskryptów, to można się o tym przekonać na pierwszym z dwóch filmików na ten temat, trochę przed piątą minutą 😆
Już wiem, wcale nie wcięło tamtego komentarza, tylko pokazał się o tej godzinie, kiedy został wrzucony 😉
Coś już kiepsko kontaktuję o tej porze…
Posyłam na dobranoc 3 zwrotki PIEŚNI SZALONEGO OGRODNIKA Lewisa Carrolla, w tłumaczeniu Andrzeja Nowickiego:
Myślał, że ujrzał słonia, co
Na fujareczce świstał;
Gdy spojrzał znów, przekonał się,
Że mu listonosz list dał
Od żony. „Życie – smutno rzekł-
Jest jak komedia czysta”.
Myślał, że ujrzał żubra, co
Siadł cicho u kominka;
Gdy spojrzał znów przekonał się,
Że była to kuzynka
Ciotecznej babki. „Niech stąd – rzekł-
Odejdzie ta szatynka.
Myślał, że ujrzał dowód na
To, że sam jest papieżem;
Gdy spojrzał znów, przekonał się,
Że to mydełko leży.
„Straszna to myśl – cichutko rzekł –
Lecz nikt w to nie uwierzy”.
Dobranoc Piotr Modzelewski
Nie wiem, czy słusznie kojarzę. Czy Pani Kierowniczka była na tej wystawie oblana kolorem marki bordeaux?
I czy tego guinessa należy zacząć pić już teraz?
Bobiczku (północny), no, powiedzmy, że coś koło tego 😉
A z tym guinnessem – jeśli jest na podorędziu, to why not? Ja nie mam, więc idę spać. I Piotrowi Modzelewskiemu dzięki za dobranockę 🙂
Ja sam i tak tylko wącham, zwłaszcza jak Uherski jest w pobliżu 🙂 ale jak się wie, że wolno a nawet należy, to sny jakieś przyjemniejsze.
„Jak Puli o Guinessie śnił” – to by był dobry tytuł, tylko jeszcze nie wiem czego. Może sen przyniesie odpowiedź? 🙂
Juz od kilkunastu minut Święty Patryk jest! Teroz to juz kapecke późno, ale mom nadzieje, ze jutro ftoś zaśpiewo cosi piknego irlandzkiego? 🙂
„Jak Puli o Guinnessie śnił” – to może być tytuł nowej irlandzkiej ballady, którą Bobik zapewne napisze. Hej nonny no… (ja wiem, że to Szekspir 😉 )
No to Szekspir/Morley na dobranoc 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=rPOz01Ckxvo&feature=related
Zauważcie, że pod pierwszy wers można podłożyć słowa „Jak Puli o Guinnessie śnił” 😆
To jeszcze nie ta ballada, tylko ostrzeżenie:
Kto na Sw. Patryka
nogami nie fika
i piwa nie tyka –
w zadek mu zastrzyka!
A kto nie zaśpiewa,
tego czeka lewa-
tywa i kompresik
i nie dlań guinessik! 🙂
Sixbeer?!
Pani Doroto ładnie Pani wyglada na tym filmiku … 🙂
bardzo dziekuje za zamieszczenie mojego wpisu.mam nadzieje ze filmiki sie podobaja .nastepne w trakcie beda tez 7-1o mimutowe fragmenty koncertow,nie tylko wypowiedzi wykonawcow
Pani Kierowniczka nieładnie wyglądać po prostu nie może:
Kto by łgał, że Kierowniczce
złe przystoi wyglądanie,
w Barcelonie na uliczce
sprawię temu wielkie pranie! 🙂
pani Doroto jestem ciekaw jak sie podobaja filmiki.co brakuje i co dodac aby bylo lepiej.serdecznie pozdrawiam i dziekuje za taki piekny blog
manu 29: wie Pan, smutna prawda jest taka, że nie bardzo miałam czas wszystkiego obejrzeć. Dopadam blogu i przyległości w wolnych chwilach między innymi robótkami. W każdym razie dobrze, że jest dokumentacja, jestem przede wszystkim za kawałkami muzyki, żeby ci, co nie mogą dotrzeć, a są ciekawi, mogli choć liznąć 😉 Pozdrawiam wzajemnie!
Więcej muzyki i więcej Pani Doroty 😀
po festivalu beda zamieszczone wszystkie fragmenty koncertow 7-10 minut z dobrym dzwiekiem co w materialach internetowych jest rzadkie .jeszcze raz zapraszam i dziekuje za przyjazne potraktowanie mojej skromnej osoby.
Bry!
Myślicie, że wiosna??? Lepiej niech ktoś potwierdzi…
http://alicja.homelinux.com/news/Zwierz/
Alicjo – jaka ślicznota!
A z tą wiosną to trochę podejrzane. Jednak na mojej ulicy już pierwsza forsycja nieśmiało się otwiera…
O proszę. Forsycja! Przed każdymi świetami wielkanocnymi ucinam parę gałązek forsycji i mam na święta kwiatki w wazonie. W tym roku nie dość, że zapomniałam, to jeszcze musiałabym się do tego krzaka po pas w śniegu… Trochę już pózno, one potrzebują z tydzień-dziesięć dni, żeby się rozwinąć. Dobrze mi tak!
Z muzycznych wiadomości kolejny nekrolog, Ola Brunkert z ABBY zmarł na Majorce. Z tego, na ile mi moja nieznajomość niemieckiego pozwala wyczytałam, że w tajemniczych okolicznościach.
Więcej pani Doroty? Tak z 80 kg?
Hoko…..
Ulubionej osoby nigdy za dużo 😆
Np. Ulubiony Zenobiusz, który ma dwa metry w pasie 😉
To nie pościł?! Trudno, będziemy go przeskakiwać, bo obchodzić za długo 😉
Skromnie przypomnę, że zeen ma 2 metry w pasie, Zenobiusz być może też, ale nie znam człeka, nie będę obmawiał….
@zeen: Nie ważne obwody, a proporcje – nieprawdaż Mistrzu Z? 😉
A propos forsycji – u mnie w prawie-pełnym blasku: na krzewach, krzewikach, w żywopłotach… 🙂
… u mnie dopiero spod śniegu musi wychynąć 🙁
To kim do licha jest Zenobiusz?!
Alicjo,
to najprawdopodobniej zeen 🙂
A u mnie forsycje jeszcze nie mają zamiaru kwitnąć 😥
Poszłam po zaspach (nawet się w śniegi nie zapadłam, tak zlodowaciała pokrywa, albom ja taka letka?!), ułamałam kilka gałązek. Niech rozkwitają choćby w wazonie.
Na Dywanie cisza wielka
gdzieś w tle stoi butelka.
Dzisiaj święto jest Patryka
każdy (śp)pi(e)wnie sobie bryka 🙂
Czy w Polsce obchodzono kiedyś świeto Patryka? Myślę, że wątpię. Przecież to Zbigniewa dzisiaj!
To może zdrowie Zbyszków?
Po raz pierwszy!
Patryk czu Zbyszek – wsio rawno 😉
Nie sadzę. Zbych to Zbych. A Patryk to kto?
http://alicja.homelinux.com/news/Zwierzatko_po_poudniu/
Moim zdaniem kazda okazja jest dobra, zeby sie napic. Partyk czy „patyk” – detale…
Hehe, Alicja,
ja mam to na video, jak przychodza do mnie pod dom:
http://www.youtube.com/watch?v=rrdWHaphPrU
Przychodza praktycznie rzecz biorac codziennie, co widac po sladach na sniegu. Objadaja wszystko, co sie da. Ostatnio zabraly sie za pedy na tujach.
Jaruto, przed młodzieżą Twojej Ryby rysują się być może świetlane perspektywy! Oglądałem właśnie film dokumentalny o Nuriejewie, w którym opowiadał on o swoim pierwszym zetknięciu z baletem. Najbardziej zachwyciły go kandelabry i złocenia. 🙂 Potem w przedszkolu znalazł sobie jakiś żyrandol, pod którym zaczął tańczyć, a potem już pooooszło. No i mamy wreszcie receptę na edukację kulturalną – więcej żyrandoli w placówkach! 🙂