To sobie poszalałam
Jak podliczę: zaliczyłam dziś siedem koncertów, ponadto zajrzałam na parę. Zupełnie dobra porcja jak na ten festiwal. Opowiem więc po kolei.
Dla takich słuchaczy jak ja największą atrakcją Szalonych Dni Muzyki jest możliwość zetknięcia się z utworami rzadko wykonywanymi. Zatem pospieszyłam się na 11. do Sali Mefisto (kameralnej), by posłuchać młodzieńczych utworów Richarda Straussa w wykonaniu Franka Braleya. Sympatyczny młody długowłosy pianista najpierw opowiedział o nich to i owo po angielsku – 5 Klavierstücke op. 3 powstały, gdy kompozytor miał lat zaledwie 16, i napisane zostały pod nader widocznym wpływem Schumanna, Stimmungsbilder op. 9 – rok później i wykazują ogromny postęp warsztatowy: można już rozpoznać prawdziwego Straussa. Po czym zagrał je bardzo subtelnie, z dużą wrażliwością. W tej samej sali wysłuchałam świetnego młodego, znanego mi już z Nantes pianistę rosyjskiego Andreia Korobeinikova z utworami Brahmsa z op. 117 i 76, granymi z prawdziwym wyczuciem. Po czym pospieszyłam do Sali Blumine – zascenia, oddzielonego od głównej sceny żelazną kurtyną (i oddalonego jeszcze trochę. Byłam ciekawa, jak to możliwe, że w tym samym czasie mogą się i z przodu, i z tyłu odbywać koncerty – w kwadrans po tym, na który się wybrałam, na głównej sali (zwanej teraz Zaratustra) odbywał się koncert Sinfonii Varsovii. Okazuje się, że żelazna kurtyna jest całkowicie dźwiękoszczelna; jedyne, co słyszeliśmy, to głos inspicjentki, na szczęście krótko. Grał skrzypek Olivier Charlier, o którym, przyznam się, nie słyszałam wcześniej, a który okazał się w sonatach Brahmsa (z Frankiem Braleyem) skromny i żarliwy zarazem, czyli taki, jakim w tej muzyce być trzeba.
Potem wróciłam jeszcze do Sali Mefisto, by wysłuchać kolejnego pianisty, Florenta Boffarda. Świetnie zagrał La lugubre gondola Liszta i 3 Klavierstücke op. 1 Schönberga; trochę mnie rozczarował op. 118 Brahmsa, po dwóch pierwszych punktach programu spodziewałam się więcej. Następnie zwróciłam się do mało znanego Liszta: węgierska pianistka Edit Klukon w Sali Roksana (sale redutowe) grała jego dewocyjne późne kawałki, które rzadko się wykonuje; było to spokojne, dyskretne i kontemplacyjne. Nie żebym w tym bardzo zagustowała, ale ciekawie było posłuchać. Podobnie jak pierwszej części recitalu jej męża, Dezső Ránki – nieczęsto da się posłuchać Wiegenlied, Toccaty, Polki Mefisto czy Impromptu; później zagrana Sonata h-moll była niestety banalna.
Krótkie zerknięcie na naprędce dobrany sekstet: Prazak Quartet plus Michał Zaborski (altówka) i Henri Demarquette (wiolonczela) – tego ostatniego zresztą znam z Nantes, niezły instrumentalista – czasu starczyło tylko na Verklärte Nacht Schönberga, potem trzeba było wiać na występ Sinfonii Varsovii pod Minkowskim. W programie Brahms: Uwertura akademicka i I Symfonia. Dyrygent starał się chwilami, by udowodnić, że nie jest prawdą znane nam skądinąd stwierdzenie, że „Brahms musi być ciężki”, ale – zwłaszcza w finale – było też „od ucha”, co zresztą wywołało niekłamany zachwyt publiczności.
Na co jeszcze zajrzałam? Po pierwsze – na jedną z dwóch Smykofonii, czyli koncertów dla maluszków zupełnych, góra do 5 roku życia. Wspaniała sprawa. Prowadzi je Ada Kortas, która zwykle działa w Bydgoszczy. Są to specjalne opracowania, krótkie fragmenciki, i – zasada – cały czas interaktywność, cały czas współpraca dorosłych (rodziców czy dziadków) z dziećmi. Super! Widziałam, że Janusz Marynowski zachwycił się ideą i stwierdził, że w przyszłym roku na festiwalu musi być więcej takich koncertów.
Zaglądałam też do namiotu festiwalowego, trafiając na świetnych licealistów Mariannę Bednarską (marimba) i Tomasza Rittera (fortepian; grał Ginasterę). A po wyjściu z ostatniego koncertu – jeszcze na kawałek występu Muzsikás, który wywołał euforię.
Blogownictwa trochę się stawiło: spotkałam mt7 ze znajomą z Łodzi, bazylikę z mamą, Brunneta, był też legat8, a także… Pietrek z małżonką (na wizycie w Polsce), którzy, jeśli ktoś tu się jeszcze nie domyślił, są rodzicami Gostka (jego samego nie było).
Przed nami jeszcze jedna dniówka szaleństwa.
Komentarze
Wszyscy śpią? To Pobutka 😀 W ramach popierania młodych:
http://www.youtube.com/watch?v=S5ipCNHj9xc&feature=related
Pietrek usprawiedliwił nieobecność Gostka 👿 🙁
Cóż – to był pech w stylu klasycznym.
Dziś jeszcze podejście do op. 77 i op. 102 Brahmsa
No, ale mam nadzieję, że tamten problem rozwiąże się pozytywnie…
Nooo, właśnie się budzi, rzeźwieje i zbiera siły na dziś.
Wczoraj pełna rozmaitość, nareszcie Mahler (może śpiewanie pieśni przyjmie się w Polsce?), trochę jazzu, cudny subtelny Kun Woo Paik, w przerwie nawet orkiestra z Nadarzyna, a i znakomite, bardzo dojrzałe, Trio Concordia w namiocie. Braleya zazdroszczę, słyszałam go w piątek z Charlierem, znany z bardzo dobrego nagrania sonat LvB na skrzypce i fortepian z Capucon.
Braley jeszcze opowiedzieć słowami potrafi 🙂
Moje ambitne plany na dziś to:
1. Kwartet Modigliani (Brahms, Webern),
2. Bertrand Chamayou (Liszt; nie znam pianisty, więc niespodzianka),
3. niby jest okazja posłuchać Kun Woo Paika w Brahmsie z SV i ponoć świetnym dyrygentem uzbeckim Azizem Shokhakimovem, ale pół godziny później jest Pierrot lunaire, więc pewnie na to się wybiorę,
4. po przerwie obiadowej – Charlier z SV i Azizem, też w Brahmsie, ale skrzypcowym,
5. Braley i Kwartet Modigliani – Kwintet f-moll Brahmsa (uwielbiam!),
6. a końcóweczka w namiocie – z naciskiem na Szymanowski Big Band, prowadzony przez kotlistę z SV 🙂
To lecę! 🙂
Aga
🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 i jeszcze 🙂
Wydaje mi się, że ten poprzedni Żurek był wielce zindywidualizowany – Pierre Hantai, Mei xxx-xxx z wariacjami Goldberga, Pasiecznik, Berezowski i wiele innych……..
W tym – mimo, że jestem od festiwalu nadal te same 20 km, jakoś mi się nie chce..
Może dlatego, że wszędzie trąbią że trzeba.. Taki PiAr. Co to jestem zawsze wbrew … Cóż, już sie chyba nie zmienię..
—
Za to w trybunale udało mi się ładnie wytypować 2 i 3 miejsce (Heifetz i Nizioł) – o Shahamie niestety nawet nie pomyślałem 🙁
Bazyliko miła,
może trochę tego Kun Woo Paika mi żal, a na pewno schoenbergowskiego Pierrota, ale jak to mawiała moja śp. Babcia – trudno się na różnych weselach jedną swoją osobowością znależć…
Cieszę się wciąż jeszcze z mego pobytu w Bajzel (tak też słyszałem o Bazylei) ze wspaniałymi muzeami (tam od tysiącleci chyba nie mieli żadnego przemarszu wojsk zaprzyjaźnionych i zbiory są nieprawdopodobne).
Na instrumenty przeznaczyłem tylko 3 godziny a powinno się 10x więcej.
Zrobiłem dużo zdjęć, ale każde z nich zajmuje jakieś 7 M (lustrzanka) więc wyślę na indywidualne życzenie PTD. Samych lir korbowych chyba ze dwadzieścia – a cezura czasowa chybać ze trzech stuleci.
Wirginałów szpinetów klawikordów – ilości nieprzebrane. Nawet klawesyn (sic) młoteczkowy z 16set coś tam, Czyli taka wydra juz zapowiadająca Cristoforiego..
Trybunału dziś słuchałam bez zgadywania (z powodu nieosłuchania), ale z dużą ciekawością. Bardzo jestem Dywanowi wdzięczna za podsunięcie tej audycji pod nos. Wyłączywszy radio złapałam za torbę i pognałam na koci dyżur.
A zwłaszcza tego Pierrota można żałować.
Co mi tam, choć mało komentarzy, zrobię osobny wpis.