Parę pocztówek nadatlantyckich
Ocean. To całkiem inny zwierz niż morze… przynajmniej tam, gdzie wczasowałam, tj. w miasteczku Peniche. O, nie było tam tylko tak jak na tych zdjęciach… Były same pogodowe niespodzianki. Co rano szaro, większa lub mniejsza mgła, marna, a czasem nawet żadna widoczność, wiatr wręcz chłodny… Ale w ciągu dnia mogło wydarzyć się wszystko. Mogło przetrzeć się już przed jedenastą, mogło dopiero w południe czy nawet o trzeciej, mógł zrobić się upał, ale mogło i padać. Oczywiście ta szarówka była jak najbardziej zdradliwa – któregoś dnia poszliśmy wybrzeżem, to był akurat taki dzień, że rozjaśniło się późniejszym popołudniem… nie nasmarowałam się kremem do opalania i skutki były opłakane…
Wybrzeże groźne i skaliste, ale też przepiękna plaża z drobniutkim piaseczkiem, oddzielona od lądu wysokimi wydmami. Podczas odpływu można chodzić po niej jak po stole, taka jest twarda i równa, a na brzegu leżą pęki wodorostów. Potem przychodzi przypływ i zjada większość plaży. Wielkie fale – raj dla surferów…
Dźwięki. Głęboki uspokajający szum słyszy się cały dzień, ale krajobraz dźwiękowy w ciągu dnia jest zdominowany przez całkiem inne brzmienia. Ogromne tłumy mew nie tylko odprawiają sceny prawie jak z Ptaków Hitchcocka, ale i miauczą jak koty, płaczą jak dzieci, skrzeczą jak sroki, kraczą jak wrony, kwaczą jak stare kaczki, śmieją się jak wisielce in spe – w życiu nie słyszałam takiej rozmaitości mewich odgłosów. Z wyjątkiem tupotu białych mew, którego jakoś nigdy się nie dosłuchałam… ale one nie były całkiem białe…
Przebrani za turystów. Pod koniec pobytu trafiliśmy na festę – święto miejscowe. Najważniejszą świętą jest tu Nossa Senhora de Boa Viagem (dobrej podróży), patronka rybaków. To nie była główna feta jej poświęcona, taka jest w sierpniu, ale i ta jest od czterdziestu lat atrakcją dla okolicy. Atrakcją przede wszystkim dla miejscowych, bo bawi się całe miasteczko. Portugalczycy są bardzo rodzinni, bawią się razem dziadkowie z wnukami, starsze panie z młodziakami. Tak właśnie wyglądała parada przebierańców, w której tańczyli kobziarze, lodziarze, starożytni Egipcjanie, klauni, królewny – fajnie było obserwować, jak jedna pani przebrana za słońce popija piwko z plastikowego kubka, inny pan przebrany za dobosza walił w werbel jedną pałeczką, drugą ręką trzymając papierosa, klaun rozpaczliwie próbował się podrapać przez gruby kostium. Wśród publiczności zwracała uwagę pani po czterdziestce, wytańcowująca rozkosznie z czerwonym punkowym grzebieniem na głowie. Ale najzabawniejsza była grupa postaci przebranych w pogrubiające poduchy koloru szaroburego, na to żółte kostiumy kąpielowe, żółte ręczniki przewieszone przez ramiona, a w rękach buteleczki z wodą. Turyści…
Wakacyjnych opowieści ciąg dalszy nastąpi.
Komentarze
Podróż Pani nie wykończyła, już Pani pracuje…
Poranne mgławice?! Wiatry?! Za własne pieniądze?! Mnie to wcale, ale to wcale nie zachęca! A czy mewy były żarłoczne?!
Festa jednak brzmi pociąająco… 🙂
Turystow (ponoc angielskich) poznaje sie po skarpetkach do sandalow i chustce do nosa na glowie zawiazanej w cztery rogi.
Atrakcją przede wszystkim dla miejscowych, bo bawi się całe miasteczko. Portugalczycy są bardzo rodzinni, bawią się razem dziadkowie z wnukami, starsze panie z młodziakami.
To prawie jak na blogu 😉
„Prawie” tu nie robi takiej wielkiej różnicy 😀
A chustkę do nosa na głowie zawiązaną w cztery rogi pamiętam z dzieciństwa, co wykonywał też mój własny ojciec… nie myślałam, że jeszcze ktoś to robi 😆
Piękna okolica. Kocham wybrzeża klifowe. Byłam tam raz w kwietniu przy słonecznej pogodzie i porywistym wietrze. Temperatura nie przekraczała 15 stopni, na skałach kwitły piękne kwiaty… Niedaleko jest Batalha ze słynnym klasztorem i… Fatima. W Leirii wspaniała hala targowa z doskonałymi serami, szynkami, chlebem, owocami i rybami.
Byłam w Batalhi (tak to należy odmieniać? nie wiem 😉 ), przepiękna, zrobiłam masę zdjęć… W Leirii też byłam (i też zdjęcia robiłam), ale nie w hali targowej. Przez Fatimę przejeżdżałam.
Byłam też w prześlicznym Obidos i również pięknym i ciekawym Tomar. Zdjęć jest dobrych parę setek… szkoda, że Państwo tego nie widzą 🙁 (Może coś się da zrobić i wtedy podlinkuję.)
No i oczywiście dwa razy Lizbona! 😀
Mewy miaucza jak koty? To skandaliczne naduzycie i naruszenie prawa autorskiego.
Takie to czasy nastali, jak mowi nasza Dochodzaca.
Tutaj w jednym miasteczku opisywana byla w prasie i TV taka historia. Jakis pan z malego miasteczka uratowal zamiast zjesc mewie piskle. Wychuchal, wydmuchal i wypuscil na wolnosc. BLAD! Ta mewa z jakichs swoich mewich powodow na niego sie uwziela i ilekroc wychodzil z domu, rzucala sie na jego lysine i usilowala rozdlubac mu czaszke. Siedziala na plocie w poblizu jego domu, nie jadla, nie pila, tylko pilnowala, kiedy wyjdzie. Niesczesny zbawca mewy zaczal nosic kapelusz i ciemne okulary, ale ona go rozpoznawala w kazdym przebraniu. Parokrotnie wyladowal w szpitalu z obrazeniami. Sam widzialem w tv jak bardzo go atakowala zza wegla, schowana aby jej nie zauwazyl.
W koncu sluzby miejskie za zgoda calego miasteczka musialy te mewe odstrzelic.
Ale stalo sie cos jeszcze gorszego zeszlego lata. Otoz coraz wiecej innych mew, niewatpliwie koelzanek tamtej niewdziecznicy zaczelo wypowiadac wojne WSZYSTKIM mieszkancom tego miasteczka i atakowac wszedzie – na parkingach samochodowych, przed sklepami czy w parkach. To nie byly jakies male dziobniecia – strach bylo wypuscic dzieci na ulice, bo wracaly pokrwawione . Pod koniec lata miasteczko wraz z ornitologami sprowadzonymi z Londynu poradzilo sobie z oblakanymi mewami z pomoca jakichs radarow i dzwiekow, nieslyszanych przez ludzkie ucho, ktpre te ptaki rozpedzaly na cztery wiatry.
Nie sa to sympatyczne stworzenia. Lepiej ratowac koty niz mewy.
To ten przywołany wyżej Hitchcock nie był całkiem od rzeczy…
O, widzę, że jakiś Boa w tej Portugalii był… 😆
Pani Kierowniczko!
Piękny opis festy! Ale fotki, fotki? 🙂
Fotki są tajne i muszą zostać najpierw dopuszczone do obiegu przez specjalną komisję 🙂
Tupot białych mew o pustą plażę,
Białe myszki też się mogą zdarzyć,
Co to w sobie ma piękna Portugalia…
Wszyscy bawią się starzy i młodzi,
Każdy w czym tam chce to sobie chodzi,
Żółte z przodu ma, ciekawe kiedy prał….
Oceanu zew jak w sobie czujesz,
Szybciej krąży krew, myśl ci się kluje,
Co też w sobie ma, że tak mi w duszy gra….
Coś tak czułam, że kiedy Zenobiusz Ulubiony ujrzy wzmiankę o kolorze żółtym, to nie wytrzyma 😆
Ja tu jestem od odcieni
Żółci, brązów i czerwieni 😉
Nic mnie chyba nie odmieni,
Choćby starać się szalenie 🙂
😆
Bo Zenobiusz Ulubiony ma w sobie coś z dziecka…
Kolorowe kredki
w pudełeczku nosi
kolorowe kredki
bardzo lubią go
kolorowe kredki
kiedy je poprosi
namalują wszystko
front i tło
A co… z zielenią? Albo błękitem?
No bo fiolet to wiadomo – denaturat…
A co do pomarańczy…
„Ach, świat ten jest pomarańczą,
Która mi z tyłu wycieka”
(W oparach absurdu)
Zieleń z racji długich, bezdeszczowych tygodni wyschła i nabrała burobrązowego odcienia…
A nieprawda. Liście drzew cytrusowych są wciąż intensywnie zielone…
Dla chcącego nic trudnego:
Błękit wszak to cień sinego,
Lubo śliwa podokiemna
pierwej jasna, później ciemna.
Zieleń trzeba? Do roboty,
Zieleń choćby – kotozwroty.
Pierwej kotek trawę skraca,
By za chwilę bieg odwracać…
No a w sprawie pomarańczy,
Z którą Tuwim pięknie tańczy:
Wepchnąć można toto w kuper
Bo zasłużył se kurdupel….
Jeszcze róż
I już…
Prawdę mówiąc, nazywanie Tuwima kurduplem mi się nie podoba.
O ile pamiętam, to kuper przypisywany jest innemu gatunkowi…
Bohatera ostatnich dwóch wersów bardzo serdecznie pozdrawiamy 🙂
A ja tam wiem, co Poeta chciał przez to powiedzieć?… 😉
To co, kot jest kurduplem? 😯
Tam, gdzie człowiek ma swą d….ę
Zwykle kaczka ma swój kuper….
W lic twych róż
Wbijam nóż
Tyś na wieki moja już….
Kaczka kurdupel to kaczuszka…
To fakt nie do odparcia ze kolor i muzyka maja cos w sobie co toto łączy i to bez wazeliny która uzyc by nalezalo do zeen_a przepisu. Mają nawet podobnye zwroty typu tonacja harmonia spoko … czytałem kiedyś o Rosjaninie który chciał kolor z muzyka połączyć i wymyślił pianino w którym każdy klawisz reagował innym odcieniem kolorowej żarówki. Nie doczytałem się czy były to żarówki niemieckiej firmy osram
Canard a l’orange harmonizuje pięknie 😉
Ten Rosjanin to był Skriabin:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksander_Skriabin
A było jeszcze wiele podobnych pomysłów…
Byłam kiedyś na wystawie w Centre Pompidou, gdzie były takie instrumenty 🙂
„…z wyjatkiem tupotu bialych mew,ktorego jakos nigdy sie nie dosluchalam…”I dobrze.To znaczy,ze bedac na wakacjach prowadzi Pani higieniczny tryb zycia.
Już myślałam, że Witold ma blog 😉
Witam dawno niewidzianego 😀
A higieniczny, i owszem. Codziennie wieczorem wineczko… przecież trzeba było jakoś zdezynfekować stołówkowe jedzonko…
Ja wiem, niektórzy z tutejszych nie znoszą zdrobnień. Ale powiedzieć w tym wypadku „wino” i „jedzenie” – to jakby o coś zupełnie innego chodziło 😉
Nie odzywam sie zbyt czesto,ale to nie znaczy,ze jestem nieobecny.Siedze sobie po prostu cichutko w kaciku,”calkiem spokojnie wypijam trzecia kawe” i przysluchuje sie z ciekawoscia(badz nie).
No to tym bardziej pozdrawiam 😀
Trzecią kawę to ja właśnie teraz piję 🙂
Widzę, że dziś blog rozbłysnął wszystkimi kolorami tęczy… 😉
Dobry wieczór, dziś miałam latający dzień i doskakiwałam do kompa w pędzie, więc dopiero z perspektywy ujrzałam swą tępotę z okolic godziny 14 😳 😆
Tez bym chciał łatać cały dzień … na kite_ lub windsurfingu. Byle do piątku. A później frrrrrrrrru. I tyle mnie tu będzie. No chyba ze przestanie wiać to surfowac będę tu 😆
Zawsze można naostrzyć, choć to ginące rzemiosło…
A ja jutro tu nie surfuję – jadę na jeden dzień do Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa, ale ponoć tam leje… 🙁
Ta jest, leje, przed chwileczką mi to siostra własna potwierdziła – i że ma lać przez następnych pare dni.
U mnie też chmurzasto i deszczowo. Takie dziwne lato.
W Warszawce trochę tylko pokapuje, ale szaro jest cały dzień…
No! Były niby wszystkie kolory, ale o szarości jeszcze nic nie było! 😆
Ale Kraków bywa fajny nawet w deszczu, jedzonko i winko też niczego sobie tam mają 😉 A po Portugalii Kierowniczka pewnie zaprawiona w reagowaniu na niespodzianki pogodowe.
O, Beata się w końcu zarumieniła 😀
Ja się przyznam od razu bez bicia, że już zaglądałam wcześniej, i nawet chciałam coś wpisać, ale jak zobaczyłam te blogspotowe procedury… odłożyłam na później 😉
I przyznam się też, że do tego Krakowa to ja jadę tym razem po prostu towarzysko, a wtedy każda pogoda dobra 😀
Co tu dużo gadać… jadę na miniminizlot… czy też randkę blogową (bo z jedną osobą)… no, strasznie się cieszę! 😀 😀 😀
Będzie jakaś kronika wirtualnie-realna…?
W przypadku minizlotu czy też randki wchodzą w grę wyłącznie pogodowe plusy dodatnie (plusów ujemnych brak) 😉 Pogoda zwana potocznie złą doskonale nadaje się na długie posiady przy jedzonku i winku.
Nie bez kozery zła pogoda nazywana jest pogodą barową… 😉
Barową? Że niby ciśnienie niskie? 😉
Quake: No właśnie…
Kronika? Pewnie będzie 😀
z Bobikiem?
No tak, właściwie trzeba by powiedzieć, że nie z jedną, ale z Dwiema Osobami: Bobikiem i Mamą 😉
Pani Doroto, skąd Pani czerpie siły na te wszystkie wyprawy?! Z semiwegetarianizmu?! Ja na jednodniowy wypad do Krakowa szykuje się około trzech tygodni! A potem przeżywam przez następne trzy!
Zazdrościmy, zazdrościmy! (Randki w pięknym mieście!)
Mnie faktycznie nosi… geny koczownicze czy jak? 😆
To proszę przekazać:
Mamie – ukłony,
Bobikowi – życzenia wielu smakowitych chwil!
No tak, Bobik wspominał, że wybiera się powęszyć operacyjnie w krk. Jakoś wszyscy jutro ruszają cztery litery i jadą gdzieś…
Tak, są takie geny! Ale w niesprzyjających okolicznościach zapadają w wieloletni letarg! To jest mój przypadek. Padłam ofiarą samouśpienia nomadycznych zamiłowań!
A kogo jeszcze jutro nosi?
Raczej kogo nie nosi?
Mnie poniesie do Śródmieścia.
A w Zakopcu prawie powódź 🙁
Wicestarosta Zakopanego przed chwilą powiedział w TVN24, że sytuacja się ustabilizowała i generalnie nie jest tak źle.
Mam nadzieję, że się ustabilizowała, bo nie uśmiecha mi się kryzys tzw. utraty lokalizacji…
Mnie zaniesie mówiąc gwarą
Tam, gdzie dzisiaj było szaro
Szaroburo, pada, dżdż,
Jedzie się na ten wygwiżdż –
Kielce mówią na to gdzie
Scyzorykiem wciąż tną się…
Później dalszą drogą co
Do Rzeszowa pobyć czczo…
To na tę drogę do Kielc:
http://www.poema.art.pl/site/itm_65259.html
😉
zeen, a za co taka kara?! Coś ty nabroił, że musisz jechać na zsyłkę do Kielc?!
Przez wygwizdów to przejadę,
Potem Rzeszów – jak dam radę…
Lecz uwaga: od Rzeszowa
To niektórych boli głowa 😉
A dlaczego boli głowa? I niektórych,
Od Rzeszowa?
zeen, „do zwycięstwa trzeba nam odwagi, odwagi i jeszcze raz odwagi” (W. Molotow). zeenie! Odwagi! Będziemy z Tobą!!!
Allla wspiera mnie –
Jestem już w niebie….. 😆
zeen, wracaj na ziemię! 😆 Na teren oswojony!
Boli głowa od Rzeszowa,
Bo tam flaszek moc się chowa 😉
zeen jedzie po flaszki??? zeen, a zapamietałeś, co kto z nas pija?!
Ostatnio piliśmy zena. To dobrze, w tę pogodę to może się schłodzi 😉
zeen, pamiętaj! Lubimy oryginalne smaki! zen morelowy, ryżowy, wisienkowy… Jedna butelka zena starczy na 12 osób! 😉 I na rok!
To następnym razem jaki smak?
Ale to naprawdę musi być dobrze schłodzone, bo inaczej jest mało pijalne…
A ten, który Alicja pokazywała kiedyś na zdjęciu, był bodaj herbaciany 😯
Toto schłodzone koniecznie! Można za to odważyć się na stwierdzenie, że zen w temperaturze pokojowej dostarczył nam doznań ekstremalnych 😉
A propos doznań ekstremalnych: Pani Kierowniczka rusza do Krakowa dziś bladym świtem czy o jakiejś humanitarnej porze?
Nie, no o humanitarnej… nie będziemy się z Bobiczkiem dręczyć od świtu 😆 Rano jeszcze tradycyjnie powiem Wam dzień dobry, no i późniejszym wieczorem pewnie chwilę pogadam… 🙂
Najważniejszą świętą jest tu Nossa Senhora de Boa Viagem (dobrej podróży), patronka rybaków.
O, krucafuks! To niedobrze! No bo wyobroźmy se, ze taki rybak pływo po oceanie swojom łódeckom, jaz tu nagle straśliwy storm nadchodzi. No to co robi rybak? Wzywo świętom Nosse Senhore de Boa Viagem. Ale przecie zanim bidok zdązy popytać o pomoc świętej o tak długim imieniu, to łódka moze póść juz na dno! 🙂
W takim razie biegnę spać, żeby zdążyć na dzisiejsze „dzień dobry”. Dobrej nocy 🙂
Może mówi w skrócie „Boa” 😉
No to dobrej nocy. I tradycyjnie nowy wpis 😀
Zamiast „Boa”, proponuje „de” – bedzie jesce krócej 🙂
… a u mnie burza okropna 🙁
Idę się schować. Do szafy 😯
A według jakiej to tradycji nowy wpis?
Według tradycji przeczekiwania ostatnich komentatorów pod poprzednim wpisem i wrzucania nowego w środku nocy 😀
Aaaaa! Ja tam wolę tradycję wrzucana ranną porą…
A co jest lepszego w tej tradycji? I w ogóle jaka różnica? 😯
Jak wrzucam w nocy, to najranniejsze ptaszki już zostaną wpisem obdarowane… A jak rano, to jeszcze nie…
Ja mam mniej ptaków do karmienia 🙂 A jak skończę nocą, to rano mogę jeszcze spojrzeć z dystansem…