Jest czy nie ma?
Chodzę na Warszawską Jesień, słucham utworów – jak już wspomniałam – w większości hiszpańskich czy latynoamerykańskich i trochę się rozczarowuję: liczyłam na więcej takich swoistych doświadczeń jak te, które opisałam w poprzednim wpisie. Tymczasem słyszę utwory dość konwencjonalne, utrzymane w swoistej lingua franca współczesności, możliwe do stworzenia czy w Madrycie, czy w Sztokholmie, czy w Paryżu, czy w Berlinie.
Ten utwór, La celda (Cela) Mesiasa Maiguashca – teatralny właściwie – też poniekąd taki jest i w ogóle jest gdzieś o pół godziny za długi, ale chcę się przy nim chwilę zatrzymać, ponieważ podłożem jego jest opowiadanie Borgesa, które kiedyś wywarło na mnie wielkie wrażenie: Tajemny cud, o fikcyjnym czeskim pisarzu pochodzenia żydowskiego Jaromilu Hladiku, aresztowanym i skazanym na śmierć przez hitlerowców w 1938 r., zaraz po ich wejściu do Pragi. Opowiadanie rozgrywa się w celi śmierci, bezpośrednio przed egzekucją (rozstrzelaniem).
Hladik, pisarz, poeta i tłumacz (miał przetłumaczyć m.in. kabalistyczne dzieło Sefer Jecirah), został przez Borgesa określony jako „autor niedokończonej tragedii Wrogowie, dzieła Obrona wieczności i studium nad pośrednimi wpływami hebrajskimi na Jakoba Boehmego”. W dalszym ciągu opowiadania opisana jest w skrócie owa Obrona wieczności: „pierwszy tom kreśli historię rozmaitych wieczności wyobrażanych przez ludzi, od nieruchomego Bytu Parmenidesa aż do zmiennej przeszłości Hintona; drugi przeczy (za Francisem Bradleyem), jakoby wszystkie wydarzenia wszechświata tworzyły serię czasową. Udowadnia, że liczba możliwych doświadczeń człowieka nie jest nieskończona i że wystarczy jedno ‚powtórzenie’, aby dowieść, że czas jest złudzeniem… Niestety nie mniej złudne są argumenty, które wykazują to złudzenie; Hladik wymieniał je zwykle z pewnym pogardliwym zmieszaniem”.
Większe jednak znaczenie przywiązywał fikcyjny autor do dramatu Wrogowie, pisanego wierszem. „Ukończył już pierwszy akt i kilka scen trzeciego (…). Pomyślał, że brakuje jeszcze dwóch aktów i że w bardzo krótkim czasie nie będzie żył. Przemówił do Boga w ciemności: ‚Jeżeli w jakiś sposób istnieję, jeżeli nie jestem jednym z Twych powtórzeń i Twych erratów, istnieję jako autor Wrogów. Aby doprowadzić do końca ten dramat, który może usprawiedliwić mnie i usprawiedliwić Ciebie, potrzeba mi jeszcze jednego roku. Przyznaj mi te dni, Ty, do którego należą stulecia i czas'”.
I niespodziewanie jego życzenie się spełnia podczas egzekucji. „Karabiny skupiły się na Hladiku, ale ludzie, którzy mieli go zabić, pozostawali nieruchomi. (…) Wiatr zatrzymał się jak na obrazie. Hladik próbował krzyknąć, poruszyć ręką. Zrozumiał, że jest sparaliżowany. Nawet najmniejszy odgłos nie docierał do niego z wzbronionego mu świata. Pomyślał, jestem w piekle, umarłem. Pomyślał, oszalałem. Pomyślał, czas zatrzymał się. Później uświadomił sobie, że w takim wypadku również jego myśl by się zatrzymała. (…)”
Zrozumiał, że otrzymał właśnie czas, żeby ukończyć swoją pracę – ten czas się skończy, gdy on dopełni swojego dzieła. „Nie dysponował niczym oprócz pamięci (…) Drobiazgowy, nieruchomy, tajemniczy, snuł w czasie swój wysoki, niewidzialny labirynt. Przerobił dwukrotnie trzeci akt. Pominął niektóre zbyt oczywiste symbole: powtarzające się bicie zegara, muzykę. Nic nie zakłócało mu spokoju ani nie rozpraszało uwagi”. Kiedy znalazł ostatni przymiotnik tekstu swojego dramatu, czas znów ruszył – „poczwórny wystrzał spiorunował go”. Ów „rok” trwał w istocie dwie minuty.
Dwa pytania mi się zawsze w związku z tym nasuwały. Czy rzeczywiście jest możliwa jest taka kondensacja czasu w ostatnich chwilach istnienia, by, jak to mówi się w anegdotycznych zwrotach, „przesunąć przed oczami wyobraźni całe swoje życie”, czy też właśnie dokonać intensywnego procesu myślowego w rodzaju tego, który jakoby stał się udziałem owego Hladika? To mi się zawsze wydawało bajką; tego zresztą nie dowiemy się nigdy, bo w momencie, kiedy moglibyśmy się tego dowiedzieć, wszystko się skończy.
Drugie: czy ktoś, kto w myślach wyobraża sobie własne dzieło, ale go nie zapisuje, jest tego dzieła autorem? Tu oczywiście można snuć długie rozważania na temat intencjonalności, można przywoływać rozważania Ingardena ze słynnej rozprawy Utwór muzyczny i sprawa jego tożsamości. Dla mnie to ma wymiar bardzo konkretny: czy jeśli kiedyś np. wyobraziłam sobie kwartet smyczkowy, zaczęłam go zapisywać i nie skończyłam, ale wiem do dziś, jak brzmi od początku do końca, i nawet zdarzyło mi się słysząc początek innego kwartetu pomyśleć: jaki on podobny do mojego – to czy jestem jego autorką? Przecież wiem o tym tylko ja. Tak jak o całości dramatu Wrogowie wiedział w opowiadaniu tylko Hladik, a w rzeczywistości – jego twórca, Borges. Różnica jest taka, że mnie nikt nie wymyślił. Ale skąd mogę być tego pewna? 😉
Komentarze
Na pytania postawione w tym tekscie nie ma odpowiedzi, to znaczy prostych odpowiedzi. Można byłoby wprawdzie posługując się logiką dywagować – ale lepiej pozostać w niepewności. Jeśli pogodowa beznadzieja przyczyniła się do powstania tego pięknego wpisu – niech nadal trwa.
Jest Pani autorka,ale nie ma szans na prawa autorskie:).
„…i w ogóle jest gdzieś o pół godziny za długi…”
To jest zarzut, który można postawić wielu utworom (współczesnym), niestety, proporcjonalnie zmieniając jedynie „o ile jest za długi” w stosunku do długości całego utworu…
Hu hu, ale egzystencjalne zakończenie…
To ja mam jeszcze gorzej, bo kiedyś śniło mi się, że coś komponuję – tak właśnie w myślach, bez zapisywania – i zostało mi tylko wrażenie, że było to dzieło bez dwóch zdań epokowe, a samego utworu ni w ząb nie mogę sobie przypomnieć. Więc nawet nie mogę stwierdzić, czy mi kto pomysłu nie podprowadził… 🙂
Piotrze M, nie tylko pogodowa beznadzieja, ale też wspomnienie Borgesa, a nade wszystko nieprzytomność o drugiej w nocy, co objawia się nawet w tytule 😆 A Witold ma chyba całkowitą rację 😉
Takie sytuacje jak Hoko to chyba wielu z nas przeżywa… Mnie się nawet nie tak rzadko coś muzycznego plęgnie po głowie przed snem i czasem sobie myślę – gdyby to zapisać… ale potem myślę jeszcze:… ech, tyle już nut na świecie… banał…
Tu już nie pada, ale dalej szaro.
Gostku, gdybyś nie bywał tu tylko Przelotem, to miałbyś wiele okazji naczytać się o takich niewspółczesnych (a zwłaszcza jednym), którzy skończyć nie umieli w porę. 🙂
A opowiedziane opowiadanie nasunęło mi jeszcze inne myśli. Są na świecie grupy ludzi obywające się bez czasu przyszłego – w wyobrażeniach i w gramatyce. Ciekawe, jak ktoś taki zawierałby podobny pakt z Bogiem? Czy prosiłby go o „wydłużenie” przeszłości? Czy o powrót w jakiś moment przeszłości ze świadomością, że musi się pospieszyć z pracą? Ale wtedy jednak musiałby zostać obdarzony również wyobrażeniem przyszłości, a jak to zrobić, jak się ku temu nie ma odpowiednich form gramatycznych? Czy Bóg w ramach swojej wszechmocy mógłby rozszerzyć czyjeś pojmowanie poza granice języka? 😉
Tak mi się snuje, bo właśnie usiłuję rozgryźć i zrozumieć 🙄 tę bezprzyszłościową koncepcję czasu. 🙂
A z prawami autorskimi to jest po prostu bezlitosna zasada: kto pierwszy ten lepszy. Ile ja już miałem znakomitych pomysłów, tylko jak co do czego, to okazywało się, że są już wcześniej wymyślone i ci, co je pierwsi ogłosili publicznie, uchodzą za autorów! 👿
Są nawet dziecięce rymowanki, które każde dziecko samo niezależnie wymyśla 😉
Bobiczku, a gdzie są tacy ludzie? Afryka czy Ameryka (Indianie)?
Pani Kierowniczko, może i w Ameryce też, ale na tym to ja się za mało znam. 😀
A trochę poważniej: w Afryce spotyka się taką koncepcję czasu, w której, z grubsza mówiąc, przeszłość i teraźniejszość współistnieją i przebiegają cyklicznie, a przyszłości praktycznie ni ma. Bardzo skomplikowane, jak na gowę zwykłego kundla. Ale z drugiej strony, jak się tak dobrze zastanowić, czy podział na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość z linearnym przebiegiem nie jest również nieco absurdalny? 😉
@Bobik
Akurat teraz jesiennie-warszawsko-goebbelsowsko sobie myślę o tych zadługościach.
A zbyt dłudzy współcześni inaczej…? cóż. W każdej epoce znajdzie się kilku.
Gostku, to właściwie był z mojej strony leciutko tylko zamaskowany hommage à foma, czyli fommage 😆
Ale nie chodzi o legendarny serek fommage?
(żarcik taki)
W najbardziej wyuzdanych snach nie śmiałbym porównać Komisarza do wyżej wspomnianego serka! Nawet gdyby Komisarz był w trzech smakach! 😀
Ja też byłam, Gostku, na tym utworze Heinera Goebbelsa, i on po prostu chyba źle wypadł w wykonaniu i kontekście. Byłam właśnie dopiero co w Krakowie na koncercie jego utworów, na którym bardzo mi się spodobała jego Samplersuite – jej kawałki zostały wykorzystane w tym warszawskojesiennym utworze, łącznie z obsesyjnym (w Krakowie granym na fortepianie) cytatem z przepięknej, nietypowej Sonaty h-moll (Longo 33) Scarlattiego. O, tej:
http://www.youtube.com/watch?v=9lmqDOjHx70&feature=related
W Samplersuite jeszcze lepiej jest widoczna jego metoda kolażu, która sprawia, że ta muzyka jest żywa. Jeden jest zaskakujący fragment: kiedy wykorzystane jest nagranie śpiewaka synagogalnego. To jest jak uderzenie pięścią – nagle wśród abstrakcyjnych i w sumie dość pogodnych, a właściwie emocjonalnie obojętnych gier pojawia się coś tak rozpoznawalnego i o takim ładunku dramatyzmu, że przez chwilę się myśli: co to tu robi? I co on z tym zrobi? Ano zrobił jedyną właściwą rzecz: muzyczne „otoczenie” dostosowuje się do cytatu i zmienia się w akompaniament, nieśmiało towarzysząc swoimi harmoniami. Wychodzi prawie kicz, ale jednak tylko prawie 🙂
Będą to jeszcze w Dwójce odtwarzać.
Bobiku, wspomniałam o Ameryce, bo przypomniały mi się dawne moje lektury o Indianach, np. o tym, co Benjamin Lee Whorf uważał na temat pojęcia czasu u Hopi (twierdził na podstawie badań ich języka, że postrzegają czas zupełnie inaczej niż my. Tu znalazłam trochę opisu: http://czytelnia.onet.pl/0,1216304,5,do_czytania.html )
Off topic – dla jasnego gwinta o Filharmonii Krakowskiej.
Pisze Pani: „tego zresztą nie dowiemy się nigdy, bo w momencie, kiedy moglibyśmy się tego dowiedzieć, wszystko się skończy.”
Pozwolę sobie zauważyć, że na pytanie pierwsze odpowiedź istnieje i brzmi: tak. Owa kondensacja czasu się zdarza i jest do przeżycia. Wyszła Pani z założenia, że jak w sztuce: tylko tuż przed śmiercią – jeśli nawet to z tą wiedzą odchodzimy, czyli dowiemy się…
Z pytaniem drugim jest kłopot większy, ale pozornie 😉
Jeśli nie zapisaliśmy (namalowaliśmy, wyrzeźbiliśmy) to niezmaterializowane dzieło pozostaje naszą własnością i nie da się go sprzedać. Czyli dzieło gotowe do sprzedaży dopiero posiada autora…
Pani Kierowniczko, serdecznie dziękuję za linkę. Przyda się. Zwłaszcza bibliografia! 🙂
Już opisać inne spostrzeganie czasu jest trudno, ale tak rzeczywiście je zrozumieć, uwalniając się przy tym od własnych nawyków, to czysta katorga! 🙄
zeenie, ja nie wyszłam z żadnego założenia, ja po prostu czegoś takiego nigdy nie przeżyłam. Może ktoś przeżył, nie wykluczam 😉
A co do odpowiedzi na drugie pytanie, to widzę tu pewną niekonsekwencję: skoro „niezmaterializowane dzieło pozostaje naszą własnością”, to my jako właściciele jesteśmy autorami! (A czy dzieło POSIADA autora, to już insza inszość – może w niektórych wypadkach rzeczywiście… 😆 )
Właściciel i autor to niekoniecznie to samo – mozna być posiadaczem praw autorskich (czyli de facto właścicielem), nie będąc samym autorem 🙂
Gdyby w pobliżu był Quake, to poprosiłbym go o wyjaśnienie jeszcze kilku wątpliwości prawnych. Na przykład czy można zostać pozbawionym praw autorskich za, powiedzmy, fizyczne lub moralne znęcanie się nad dziełem? Czy można dzieło oddać do adopcji albo legalnie zaadoptować dzieło anonimowe? Albo co się dzieje w przypadku, kiedy dzieła jeszcze przed pierwszym wykonaniem zostaną zamienione w filharmonii i autorzy zorientują się dopiero po latach? 😯
Hoko, ale jeśli dzieło nie wyszło z naszej głowy, to jak ktoś inny może być jego autorem? 😯
A telepatycznie! 😀
Bobiku, czy to ładnie tak dręczyć Pana Radcę? Siwizna, bezsenność i pomieszanie prawniczych zmysłów zapewnione 😉 Ale bardzo jestem ciekawa odpowiedzi.
Czy Galatea była własnością Pigmaliona?
Dla jasności – ciekawa jestem odpowiedzi Quaka na pytania Bobika.
O, z tą Galateą to ciekawe 😀
Ale to mit 😆
A Pan Radca młody jeszcze, do siwizny mu daleko 😉
Jak przeczyta pytania Bobika będzie mu znacznie bliżej 😆
Od jednego celnie wymierzonego pytania można osiwieć w ciągu bardzo krótkiego czasu. 🙁
Ale niektórym z siwizną bardzo przystojnie i szlachetnie. Miejmy nadzieję, że to przypadek Pana Radcy. 🙂
Bo Haneczka zainspirowała mnie do jeszcze jednego pytania: czy Galareta (z nóżek) artystycznie i niepowtarzalnie wykonana przez mamę, może być moją własnością? 😀
Oj, Bobiczku, bo mama ścierą trzepnie 😆
Moja mama chyba nie zna czasu przyszłego, jak ci Indianie. Już trzepnęła! 👿
Wydaje mi się, że Galatea chyba byla wlasnością Pigmaliona jako posąg /oj, zaraz chyba posypią się na mnie gromy/. W chwili gdy Afrodyta tchnęla w nią życie, tą wlasnością nie powinna być, ale jako że rzecz dzieje się w starożytności różnie to moglo wyglądać. 😉 🙂
Bobiku (11:11), gdyby szczeniaki piły piwo, miałbyś u mnie całą zgrzewkę… 😆
A próbując niegodnie zastąpić Pana Radcę, pozwolę sobie na głośne rozmyślania nad Bobikowymi dylematami:
Czy można zostać pozbawionym praw autorskich za, powiedzmy, fizyczne lub moralne znęcanie się nad dziełem? Troszeczkę można; taki paskuda uzyskuje od publicznego trybunału tytuł „wyrodnego ojca/matki”, niegodnego do opieki nad dzieckami…
Czy można dzieło oddać do adopcji albo legalnie zaadoptować dzieło anonimowe? Można. Nazywa się to „opracowanie” (rzadziej: „przysposobienie”). A adoptujący bywa czasem przezywany „ojczymem”…
Albo co się dzieje w przypadku, kiedy dzieła jeszcze przed pierwszym wykonaniem zostaną zamienione w filharmonii i autorzy zorientują się dopiero po latach? Zdarzenia takie nie należą do sfery fantastyki, zdarzają się w niektórych szpitalach (tfu! filharmoniach) położniczych i stanowią przykład nieumyślnego zamienienia dzieci. Kiedyś dość częste, obecnie, dzięki odpowiednim opaskom, kodom kreskowym itp. są rzadsze. Niektórzy rodzice, po latach, kiedy uznają, że mają problemy rodzicielskie ze swoimi nie-pociechami, próbują znaleźć „prawdziwe” swoje dziatki, zwykle wśród znanych i popularnych opusów…
lkg hj dlgkg gk dw;rnglgm, sj fke wiksm fje sal dkee djeod, fwkl dsjs;l djsal djf wldf fjs fkf fek wepoirn5873n dj2lrn ** rew59 mu13lm gfnmsak 239
Uprzejmie informuje, ze mój poprzedni post to moje dzieło, na ftórym kapecke poznęcołek sie fizycnie i moralnie. Fce po prostu doświadcalnie sprawdzić, cy teroz wkrocy prokurator i pozbawi mnie praw autorskik. Wynik tego doświadcenia bedzie jednoceśnie odpowiedziom na pierwse z Bobickowyk pytań 🙂
owcarku! Jakie znęcanie? Ta następująca w drugiej części utworu powolna cyfracja tworzywa, zakończona w pełni cyfrową kodą (239) to wstrząsające zobrazowanie digitalizacji obecnej cywilizacji, w której i tak mało jest, podkreślających melodię i możliwość płynnego wyrażania się, samogłosek. Znęcanie, a i owszem, obecne, jest pozorne; dotyka bezosobowej materii, której owcarkowa twórczość nadała nowego ducha! Cóż z tego, że ułomnego. Tym samym o żadnym delikcie nie ma mowy.
A poza tym nie wspominałem słowem o prokuratorze… Trybunał publiczny nie potrzebuje zewnętrznego oskarżyciela.
O, krucafuks! Z tego, co gwarzys, Fomecku, wyniko, ze najgenialniejse dzieła to jo ryktuje wte, kie na chybił-trafił praskom łapom po klawiaturze. Jaze zacąłek załować, ze nie prasłek więcej, bo literacki Nobel juz byłby mój 🙂
Ja przez Was pęknę ze śmiechu po raz kolejny…
Dziś wcześniej jestem, bo nie ma nocnego koncertu 😀
Mam koncepcję odpowiedzi na pytania Bobikowe, ale nie prawnych, lecz muzycznych.
1. Kompozytor nie może fizycznie lub moralnie znęcać się nad swoim dziełem – wszystko, co zrobi z nim, będzie po prostu kolejną fazą twórczości.
2. Oddanie dzieła do adopcji jest w muzyce równoznaczne z adaptacją, np. zinstrumentowaniem, opracowaniem, zmianą stylu, wariacjami, a nawet użyciem tematu do improwizacji jazzowej. Nawet nasz hymn państwowy został zaadoptowany (czyt. zharmonizowany i zinstrumentowany) przez prof. Kazimierza Sikorskiego i ta właśnie zaadoptowana wersja, nie oryginalna, oficjalnie obowiązuje 😉
3. Taki przypadek nazywa się bezczelnym plagiatem 😆
OK, genialność obu Panów nie podlega zakwestionowaniu…
… ale jest tu ktoś ważniejszy – PANI
W Polsce już prawie północ 😉 …dobrze, dobrze, mój komputer ma permanentny czas polski i jeszcze ze 20′ zostało…
… ale tak czy siak wznoszę toast JUSZSZSZ! 😀
🙂 🙂 🙂
Urodzinowe zdrowie Pani Redaktor po raz pierwszy!
Zdrowia, radości, wszelkich satysfakcji!
🙂 🙂 🙂
(Jak się zacznie imprezę wcześniej – to potrwa (ona) dłużej! 😉 )
O, jest już PANI 😀
Zatem – najlepszego po raz drugi!
(Ale te Politykowe zegary spóźniają znacznie… 🙄 )
O cholera…
Dzięki, dzięki! 😆
A ja chciałam siedzieć cicho… i tylko ten 200. wpis kropnąć w nocy 😉
O, widzę, że się nieco spóźniłem żeby odpowiedzieć Bobikowi 🙁 Całe szczęście Komisarz mnie wyręczył 🙂
No ale nie spóźniłem się na toast – zdrowie Pani Kierowniczki!! 😀
Chyba w tej sytuacji muszę już napełnić jakiś kieliszek…
Ale, Quake’u, czy wykładnia Komisarza jest prawidłowa?
A jest coś takiego jak jedynie słuszna i prawidłowa wykładnia? 😯 😉
No ale OK, spróbujmy…
„czy można zostać pozbawionym praw autorskich za, powiedzmy, fizyczne lub moralne znęcanie się nad dziełem?”
Ale o jakich prawa autorskich mówimy? Jeśli o autorskich prawach osobistych to o ich pozbawieniu mowy być nie może. Zgodnie z ustawą autorskie prawa osobiste chronią nieograniczoną w czasie i niepodlegającą zrzeczeniu się lub zbyciu więź twórcy z utworem. 😎
„Czy można dzieło oddać do adopcji albo legalnie zaadoptować dzieło anonimowe?”
Tu w pełni zgadzam się z Komisarzem 🙂
„Albo co się dzieje w przypadku, kiedy dzieła jeszcze przed pierwszym wykonaniem zostaną zamienione w filharmonii i autorzy zorientują się dopiero po latach?”
A tego za bardzo nie rozumiem: jak autorzy mogą się nie zorientować od razu? 😯 😉
p.s. potwierdzam, że siwizna mi nie grozi 🙂
A propos ostatniego pytania: toteż ja od razu odrzuciłam wersję, że autorzy się nie zorientowali, przyjęłam taką, że jeden ukradł drugiemu 😉
A co do tej siwizny, to może kiedyś – nie ma co się zarzekać 😆
Dziękuję wszystkim, którzy pospieszyli z odpowiedziami na moje pytania, ubolewając równocześnie odrobinkę, że nie dostałem jasnej i korzystnej dla mnie odpowiedzi w sprawie dla mnie osobiście najważniejszej, czyli Galarety 😆
Troszkę też żałuję, że o 20.07 nie dostałem jednak od Komisarza tej zgrzewki, bo mógłbym ją teraz – jako niepijący szczeniak – postawić do dyspozycji Dywanika i impreza mogłaby się rozkręcić. 🙂
Ale toast i tak mogę wznieść. Tylko czy to wypada brudną kałużanką…?
Zaraz, zaraz, eureka! Naleję sobie miseczkę czystej i – zdrowie Pani Kierowniczki! 😀
A jeszcze odnośnie samego wpisu: F. Dostojewski został skazany na karę śmierci przez rozstrzelanie, w ostatniej chwili car odwołał tę karę i zamienił ją na więzienie połączone z ciężkimi robotami. Ale nie pamiętam czy pisał coś na temat „kondensacji czasu w ostatnich chwilach istnienia” – trzeba by to sprawdzić.
p.s. nigdy nie mów nigdy 🙂
To tak jak z tym słynnym światłem w tunelu. Niektórzy je przeżyli 😉
Bobiczku, ja wirtualnie mogę jakąś Galaretkę wystawić… choć sama nie wyrabiam, bo nie jadam 😀
Pani Kierowniczko, to może wirtualnie wystawi Pani operę pt. „Browarek i zimne nóżki czyli Piwmało i Galareta?” Autorstwo ustalimy po premierze. 😀
To jo jesce dlo Solenizantki od godziny:
Hepi bersdej tu ju, hepi bersdej tu ju, hepi bersdej, dier Poni Dorotecka! Hepi bersdej tu juuuuu!!!! 🙂
Bobiczku, najważniejsze w tym wypadku nie jest autorstwo, lecz prawo do konsumpcji – a to całkowicie oddaję w Bobicze łapki 😉
Owcareckowi sęk ju, sęk ju wery macz 😀
Pani Kierowniczko, ja nie konsumuję łapkami, tylko całkiem czym innym! 😆
Jeszcze raz zdrowie i udaję się na spoczynek, bo jakbym wyżłopał jeszcze jedną miseczkę czystej, to chyba zacząłbym chodzić na dwóch nogach. 😀
Nawiasem mówiąc, bez względu na to, czy żłopię czystą, czy kałużankę, Rodzina nazywa mnie moczymordą. Chyba przez słomkę zacznę pić, czy co? 😯
Dobranoc 🙂
Przecież ja prawo oddaję w łapki, nie produkty do konsumpcji 😉
Dobranoc, moczymordko 🙂
Spóźnione urodzinowe życzenia Kierownictwu ślę. Tyle przyjemnostek, ile plagiatów się błąką po świecie 😉
ps. moje rozważania nie były w żadnym stopniu wykładnią, tylko zdystansowanym gdybaniem i cobybylizmem (copyright by foma, że od razu zastrzegę…).
Pani Kierowniczko: urodzinowe uściski 😀 I niech słońce jak najczęściej świeci Pani tej jesieni 😀
Także spóźniłem się…
Dużo zdrowia i dobrego humoru a także mnóstwa atrakcyjnej muzyki do słuchania a także mnóstwa przyjaznych dusz wokół życzę 🙂
Jakie spóźnione, przecież to dziś 😀
Szkoda tylko, że jedynie przed południem mogę się z Wami tu pobawić – dziś koncerty w pełnym wymiarze i tak jest co roku… Jednemu się dziwię – że pogoda się nie poprawiła – zwykle w moje urodziny świeci słoneczko i mogę sobie zaśpiewać piosenkę z rozkosznej francuskiej bajeczki o Koziołku Roudoudou nadawanej w czasach prehistorycznych przez radio:
Dziś są moje urodziny,
Jest słoneczny, piękny czas,
Na huśtawkę i na torcik
Roudoudou zaprasza Was!
Potem następowało głośne meczenie w wykonaniu odgrywającej rolę Koziołka Ireny Kwiatkowskiej 😆
W Poznaniu Pani Kierowniczka by mogła zaśpiewać „Koziołka”, słońce właśnie zaświeciło 😉 Bardzo podoba mi się ten zestaw: huśtawka i torcik (mam nadzieję, że marchewkowy) 😉