Buon giorno a tutti quanti!
No, no… ponad 250 komentarzy to się nie spodziewałam 😆 Nawet licząc te nabijane, jak ostatnie zeena (to prawie jak: Poniedziałek Ja. Wtorek Ja. Środa Ja. Czwartek Ja. 😉 ). Zaimponowaliście mi i bardzo ucieszyliście. Będzie do czego nawiązywać – zwłaszcza do szerokiej dyskusji o siedmiu (?) cudach muzyki. Ale to już przy kolejnym wpisie. Bo najpierw wypada zdać krótką sprawę z wyjazdu, z którego wróciłam dziś nad ranem.
Przez pierwszy tydzień mojego – jak zawsze za krótkiego – urlopu kręciłam się autokarem po całej Sycylii, od Cefalu po Agrigento, od Erice po Syrakuzy. I jak zwykle (byłam już kiedyś na Sycylii z chórem) fascynował mnie ten stop kultur, tak różnych, a składających się na bardzo spoisty obraz. Ale tym razem miałam też wrażenia przyrodnicze, które nawet trudno opisać – byłam na Etnie. Dymiła zaraza siarką piekielną, ale tym razem siedziała cicho – Leonardo Sciascia wyraził się kiedyś, że jest ona „wielkim domowym kotem, który mruczy i co chwila się budzi”; podobno rzeczywiście to, co z siebie wydaje, to coś pośredniego między pomrukiem a grzmotem.
Moje wrażenia muzyczne z czasu wycieczki objazdowej to przede wszystkim słuchana podczas autokarowych przejazdów muzyka ludowo-turystyczna Sycylii (niektórzy twierdzą z pogardą, że dziś prawdziwa ludowa muzyka na tej pięknej wyspie nie istnieje). Instrumenty – to przede wszystkim flecik trzcinowy czyli fiscalettu, drumla zwana tu marranzano (której towarzyszenie nadaje tym piosenkom bardzo charakterystyczne brzmienie), akordeon (często w małej formie zwanej organetto), tamburyn i oczywiście gitary i mandoliny. Rytm tarantelli, popularny tu, jak i na włoskim bucie, daje do myślenia w kontekście powiązań rytmów muzyki ludowej z usposobieniem ludzi, którzy ją tworzą. To jest i na trzy, i na dwa – po dwie triole w takcie, czyli rytm marszowy, ale z podskokami, wnoszący element wesołości i niefrasobliwości.
Po tym tygodniu drugą połowę mojego sycylijskiego czasu spędziłam w małym miasteczku Sant’Alessio Siculo, niedaleko od Taorminy (też oczywiście robiłam stamtąd wypady). Tam w hotelu przy posiłkach puszczano wszelkie rodzaje mniej czy bardziej kulturalnej tapety – tarantelle i tu się zdarzały, ale ogólnie były to przeróbki wszystkiego, od koncertu Mozarta (a nawet Chopin raz się zdarzył) po „Satisfaction”. Jak „W oparach absurdu” Tuwima i Słonimskiego, „działa łagodnie nie przerywając snu” (w oryginale dotyczyło to środka przeczyszczającego).
Na spacerach słyszało się różne bardziej i mniej znane ptaszki-świergolaszki, w tym dość charakterystyczny był chyba pettirosso – o końcówce melodii takiej trochę skowronkowej (urzekła mnie historyjka, którą wyczytałam pod załączonym linkiem; podejrzewam, że chodzi tu o Polonez es-moll).
Spacery zresztą były o wiele ciekawsze wieczorem, kiedy nadchodziła pora passegiaty – codziennego promenowania mieszkańców, czasem całymi rodzinami, od staruszków po najmniejsze bambini, starannie ubranych, pokazujących się i obserwujących innych, spotykających się na ploteczki, na lody czy też po prostu zażywających wieczornego, lżejszego już po dziennym upale powietrza. Pod koniec pobytu rozpoznawało się już niemal wszystkich 🙂 . To fajny zwyczaj, integrujący i ciepły, nadający codzienności odświętność. Jaki to jednak awantaż klimatu…
Bo tak poza tym to Sycylijczycy są całkiem podobni do Polaków. Też dumni indywidualiści, mający władzę za nic (co wynika z pewnego podobieństwa losów – przez wieki ich ktoś najeżdżał i zdobywał), też początkowo nieufni, choć towarzyscy, lojalni przede wszystkim wobec własnej rodziny, odmawiający robienia czegokolwiek, co przekraczałoby ich z góry ustalone zobowiązania. O mafii nie będę się wypowiadać 🙂
To tyle pierwszych wrażeń. Nie zmieściła mi się tu opowieść o śladach Króla Rogera (i Szymanowskiego), co obiecuję naprawić. Dodam tu tylko, że passpartout ma pełną rację: po „romantycznym bajorku” w Syrakuzach, zwanym dumnie Źródłem Aretuzy, rzeczywiście pływają białe kaczki. A z poprzedniego pobytu wydawało mi się, że to były łabędzie 😆 I, o ile pamiętam, to nie wredna Artemida zmieniła biedną nimfę w źródło, to sama Aretuza chciała w ten sposób uciec przed niechcianym zalotnikiem Alfejosem…
Komentarze
Welcome back, Pani Dorotecko. Wszyscy juz stesknieni wielce.
Mniejsza o muzyke, Co dawali jesc? Jakie desery?
Tak po cichu liczyłem na nowy wpis w ten weekend. Póki nie pojawią się wątki poboczne, w których będę bardziej kompetentny 🙂 poprzestanę na samym powitaniu, bo co tu ukrywać, Sycylia to dla mnie terra incognita.
Powitać Panią Redaktor!!! Alllle podróż… ja tylko do Wezuwiusza i Capri dotarłam (daaawno temu, w epoce zdjęć kolorowych jako dobra luksusowego 😉 ). Też liczę na szersze relacje 🙂 🙂 🙂
Heleno miła, to raczej temat na blog Pana Piotra z Sąsiedztwa 🙂 No owszem, bywało nieźle (acz nie zawsze). Np. fantastyczna caponata (nie przyszłoby mi do głowy zetknięcie w jednej potrawie kaparów i rodzynek… oprócz tego bakłażan, papryka, cebula, fenkuł), świetne ryby, przyjemne zupki. Wielu specjalności jednak nie popróbowałam i żałuję. Co do deserów, rzucałam się głównie na rewelacyjne lody, może trochę dla niektórych za słodkie, ale mi podchodziły w pełni. Po raz pierwszy spotkałam się z osobliwym zwyczajem podawania lodów w… słodkiej bułce typu brioszka – nawet niezłe, ale zapycha na amen 🙂
A co do win… za późno obejrzałam film Pana Piotra i nie wiedziałam, że czerwone wino trzeba przetrzymać pół godziny odkorkowane, więc tak na łyk wydawało mi się, excusez le mot, kwachem 🙁
No, witamy, witamy!
Już sam początek: Buon giorno zamiast Buona sera zapowiada się nieźle. Ale na Sycylii godzina 19:58 to jest widocznie Buon giorno, ot siła przyzwyczajenia….
Nasza przemiła Gospodyni uległa czarowi języka, ale po dwóch tygodniach?
Zaraz potem mnie osobiście przyprawia gębę gombrowiczowską, narażając na szykany ze strony Ministerstwa Wstrzymywania Edukacji. Mimo, że pan minister aktualnie jest w stanie przechodzenia w stan odpoczynku, to możliwości dania mi w gębę zachował….
Jeśli Etna to zaraza, to ja się pytam kim jest pani Dorota, skoro przy niej Etna cicho siedzi, co najwyżej dymka puści….
No, ale ja się tej Etnie nie dziwię, jak by mnie tak zdeptano, też pewnikiem cicho bym siedział.
No i po tygodniu Sycylia zaczęła mieć dość i dawaj się odgryzać: do posiłku serwujemy przeróbki tak, by wywołać pożądane tempo trawienia….
Szybko się poznali, co?
Jedno trzeba przyznać: dwa tygodnie nie poszły na marne, przynajmniej jeśli chodzi o naukę o milczeniu. Już sam Tołstoj pisał: Cichy Don – tak o głowie rodziny, jak i o całej należy milczeć, i słusznie.
Po opisaniu pierwszych wrażeń, obiecuje Gospodyni poprawę, po czym pisze, że passpartout ma pełną rację. Chyba żywnościową, bo jakążby inną?
Dwa lata krajowych doświadczeń wystarczyły, by w miejsce przebrzydłych łabędzi pojawiły się piękne białe kaczki….
Prawdziwie patriotyczna postawa….
😉
Buona notte….
Ja też witam serdecznie. 🙂
Już miałam iść spać, ale rzuciłam jeszcze okiem, a tu proszę, jest Pani Dorotecka.
Ładny jakiś ten świergolaszek. Jutro sobie posłucham linków.
Pozdrawiam. 😀
Nie udała się pułapka, program nie przepuścił komentarza z błędem, który przypisywał autorstwo Cichego Dona Tołstojowi, kiedy rzeczywistym autorem milczącego Dona był Szołochow, choć i to nie jest pewne, gdyż sam Sołżenicyn uważał, że prawdziwym autorem był Fiodor Kriukow.
Wrzuciłem komentarz o północy, by po siedmiu godzinach się poddać i stwierdzić, że trzeba wysłać wyprostowanie, bo inaczej się nie ukaże.
Dobrze,że już Pani wróciła (tak sobie wrednie pomyślałam), nie, żebym chciała Panią wakacji pozbawić i wrażeń sycylijskich, tylko, że człek się przyzwyczaja. Witamy.
A nie ostrzegałam, drogi zeenie, czym grozi częsta zmiana nicków? Dopiero przed chwilą wpuściłam komentarze z poczekalni… 🙂
Jak mawiają starzy górale Powitać. stęskniliśmy się bardzo i brakowało świeżego powiewu na blogu.
Teraz odrabiam zaległości w słuchaniu. Odnalazłem nagraną z radia Concertzender płytę z polskimi tangami z lat 30. Dla holendrów wielkie odkrycie . Ach jak pięknie brzmi Donna Klara.
Donna Klara czyli Tango Milonga…
Mama mojego kolegi gdy usłyszała płytę popłakała się ze wzruszenia bo nie słyszała większości piosenek ponad 60 lat.
Na płycie można znależć wykonawców takich jak Adam Aston, Chór Dana, Wiera Gran , Albert Harris.
Znalazłem płytę !!!
http://wsm.serpent.pl/sklep/albumik.php/alb_id/8120/Polskie-Tango-1929-39—Old-Wo/Various
Misiu 2, a propos Wiery Gran mały przyczynek opowiadający o pewnym jej wielkim przeboju z nieludzkich czasów: http://www.midrasz.pl/2003/kwi/kwi03_02.html
Pisywał też o niej Ryszard Marek Groński.
Pani Doroto, a ciepło chociaż było na tej Sycylii? 🙂 Bo u nas od wysokiej temperatury niektórzy aż w malignę wpadli, a o tych ugotowanych nawet nie wspominam 😀
Ale przyzna Pani, pani Doroto, że w zabawie z nickiem tkwią duże mozliwości, które jednym dają wyrazistość, innym zaś okazję do zabawy w skojarzenia :))
Odkładam wrednego na półkę bo szykuję się do trasy, a tam wobec klientów muszę być piacevole – by się trzymać języka sycylijskiego ;))
Nie znaczy to, że tutaj będę tylko w wersji maligno, będę także piacevole.
Warto pamiętać, że dr Jekyll i Mr Hyde spali w jednym łóżku …..
Nie mam nic naprzeciwko języka sycylijskiego, wręcz przeciwnie, ale pod warunkiem, że pojawią się „przyp. tłum.”
Swoją południową drogą, mobile zeen, jeśli zahaczysz o Katowice o przyzwoitej godzinie, to zapraszam na mocną kawę lub coś jeszcze mocniejszego
Dziękuję foma za zaproszenie, jutro planuję nocleg w Żorach, daleko to od Ciebie? Może jest gdzieś obok Ciebie nie za drogi hotel, do którego się da doczołgać po mocnej kawie i żywszej w związku z tym muzyce :))
Przyłączam się do radości z powrotu Pani Gospodyni!
Właściwie to jestem po lekturze kilku artykułów o muzyce 😉 ale chyba jeszcze będzie okazja do nich nawiązać. Tak liczę. Bo nie są powiązane z Sycylią.
Tołstoj pisał „Cichy Don”, maligno-zeenie?
A ja byłam przekonana, że to całkiem ktoś inny, jakiś Szołochow 🙂
Witamy z powrotem, Pani Doroto! O, ale się Pani dziwi, że blog taki popularny! A nie namawialiśmy dawno temu z Torlinem, że potrzebny blog muzyczny?! Namawialiśmy!
Żory to już kawałeczek, a teraz podobno drogowcy są jeszcze bardziej bezlitośni dla kierowców niż zwykle 🙂 Hoteli kilka by się znalazło, choć czy niedrogie, nie wiem. Najbliższy przyzwoity za przyzwoite pieniądze jest w Zabrzu. Tyle że jutro nie jest dobry dzień…
A jednak Alicja się dała wpuścić na szerokie wody literatury radzieckiej :))
A pisał, pisał! Ino nie dokończył….
Namówił Szołochowa a sam zajął się Lolitą…
Tylko on z tych, co to zaczynają i nie kończą :)) Zatem Lolitę też porzucił w połowie jak mu Anna Karenina dała w pysk…
No cóż, innym razem zatem. Skoro kawy nie budiet, trzeba rychtować coś spokojniejszego na uszy.
Alicja mi przypomniała, że dawno nie słuchałem Gov’t Mule. Mam ich sporo koncertów, bo to koncertowa kapela przede wszystkim.
Warren Haynes opuściwszy Allman Brothers, stworzył bardzo pożyteczne zwierzę rządowe. Jeśli ktoś lubi okolice bluesa i tzw. southern rock to polecam, naprawdę warto.
Buongiorno Signora Dorotea e tutti quanti!
Pani Dorotko, biale kaczki wyrastaja z pieknych kaczatek, labadki tylko z brzydkich… Moze ta Artemida faktycznie nie byla wredna tylko litosciwa. Za to ten paskud Zeus byl przebieglejszy, niz jakas Nereida i jej bogini. W meskiej solidarnosci z Alfejosem zamienil go w rzeke na Peloponezie i tenze nadal ugania sie za biedna Aretuza wzburzajac od czasu do czasu Morze Jonskie (jak jej dopadnie).
Pettirosso to nasz poczciwy rudzik.
No to znaczy, że Chopin ściągał z rudzika… 😆
No tak, wiem, że Alfejos zamienił się w rzekę, żeby dopaść biednej Aretuzy, ale jakże on jej dopada? Chyba za pomocą morskiego prądu 😉
Zeenie wredny i paskudny (to tak ciepło dodaję:),
ja sobie wypraszam, „Cichy Don” to jedna z najlepszych książek, jakie zdarzyło mi się przeczytać! Przy okazji, mam kopię wydaną w ’52 roku, nagrodzoną nagrodą Stalina (zeskanuję, przyrzekam, ale nie w tej chwili!) i założę się, że Stalin tej książki nie przeczytał, a jeśli, to BEZ ZROZUMIENIA. Zajrzyj, zobaczysz, jakie to antykomunistyczne dzieło. I mi tu nie mieszaj Tołstoja, Bułhakowa, Nabokowa i Szołochowa, bo Ci przyłożę w siedzenie!
Pani Dorotko, z Olimpii do Syrakuz bedzie nie wiecej, niz 300 mil, coz to dla takiego pradu, a milosc nie takie przeszkody pokonywala. A tak miedzy nami, to ten Alfejos najpierw do Artemidy startowal, wiec nie wiem, jak to z ta litoscia bylo 😉
Aliści Alicjo mieszasz Dony z Donami.
Włoski Don po sycylijsku to głowa rodziny, o której próbowali pisać ci wszyscy literaci i o takim Donie ja pisałem także, przewrotnie mieszając co się da.
A Don ścichapęk rzeka – Twoje wydanie jest szarawe z podwójnym czerwonym paskiem w trzech tomach? Nie jestem w domu, ale ja takowe też posiadam…..
A siedzenie wyrychtowane: wal! Bo nie zamierzam przestać :))
Jak już się nacieszysz moim siedzeniem to napisz co myślisz o Warren Haynes lub Dave Matthews….
A jeszcze jest Donna Leon, o której wspomniała EmTeSiódemecka… 🙂 Aleć ona nie z Sycylii, nie z Włoch nawet. Co do sycylijskich kryminałów, to ja wzięłam sobie na wyjazd jedną z książeczek Andrei Camilleriego o komisarzu Montalbano. Wszystkich uroków tej literatury nie jesteśmy w stanie docenić w tłumaczeniu, ponieważ on używa gęsto zwrotów z dialektu sycylijskiego – a to już prawie osobny język… Intryga co prawda dosyć naciągana (cosa nostra ma tam oczywiście istotną rolę), ale couleur local fajny.
W dwóch tomach, zeenie,
szarawo-zielonkawa okładka tekturowo-płócienna, paski wypłowiałe granatowe chyba i skłamałam niechcący, polegając na pamięci, bo wydanie VI z 1955 roku, właśnie zajrzałam i się kajam.
No, nie znam włoskiego, to skąd mam wiedzieć, jaka różnica między Donem a Donem! I się chyba nie nauczę, bo nie mam motywacji. Natomiast przez Toronto przepływa co? A Don, wyobraz sobie!
Zeskanowałam szczegóły co do Cichego Donu:
http://alicja.dyns.cx/news/Cichy_Don.jpg
Dave Mathews? Bardzo lubię, a pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to „Blood in the Water”. On ma ciekawy styl, nie wiem, jak to nazwać i jak zaklasyfikować, ale podoba mi się. Tego Haynesa nie kojarzę, pewnie dlatego, że od paru lat nie słucham radia, nie rzuciło mi się w ucho.
Twoje siedzenie daruję zdrowiem, tak ochoczo nadstawiasz, że pomyślałam, czy czasem nie zrobiłoby Ci przyjemności takie przetrzepanie? Nie ma lekko, trzeba zasłużyć 🙂
Miłego dnia wszystkim, ja wróciłam od dentysty, czyli najgorsze poza mną !
Ta Donna Leon, która mieszka w Wenecji od 1981 r. nie pozwala przetłumaczyć swoich ksiażek na włoski bo …. nie chce się stać „celebrity” w miejscu, w którym mieszka … 🙂 ….. Pani Leon uwielbia muzykę barokową a szczególnie uwielbia opery i oratoria Handla oraz kantaty Bacha … pozdrawiam wszystkich serdecznie 🙂
Kajam się, mój Don jest z 1951r. wydanie IV, Czytelnik. Tomy są cztery, ale w dwch opasłych księgach…. Na stronie po dwie kolumny tekstu.
A Warren Haynes był długie lata jednym z Allman Brothers.
Greg Allman do dziś gra (był kiedyś żonaty z Cher), jego brat Duane grał w Derek and the Dominos z Claptonem, zginął 1971r. Słynny riff gitary z Layla to jest sprawka Duane’a a nie Erica, jak większość myśli.
Nie mów, że nie słyszałaś Gov’t Mule – przecież to z Twojego kręgu chyba jedna z najlepszych kapel.
Byłoby śmiesznie, gdyby Cię borowała moja stryjeczna siostra….
Sorry, ten nick wyżej to przez niedopatrzenie…
zeen,
torturował mnie bardzo sympatyczny dentysta osobisty, ale powolny to on jest strasznie!
O, i jeszcze musi poplotkować, poopowiadać o swoich czterech córkach, i o przyjacielu Holendrze, który zjechał był na weekend, i tak dalej. W sumie wizyta miała być 15 minutowa, a przeciągnęła się o godzinę.
A mówią, że to kobiety są gadatliwe! Ja się nic nie odzywałam, mając gębę szeroko otwartą, a ten nadawał i nadawał!
Tak mi mów, Allman Brothers! Ja nie rozróżniam, który jest który. Spadniesz z krzesła, ale nie kojarzę
Gov’t Mule. Nie dziw się, moja znajomość tytułów, składu zespołów jest dosyć wybiórcza, tym bardziej, że nie słucham radia, nie oglądam tv i w ogóle jestem do tyłu. Chyba, że ktos mi coś podsunie!
No to Ci podsuwam, jak Ci się spodoba, to wracamy do tyłeczka?
Na początek spróbuj „Live with a Little Help from Our Friends ”
Gov’t Mule grają z różnymi basistami po śmierci swojego.
Pani Doroto,
Ciesze sie, ze miala Pani udane wakacje. Pobyt na Sycylii to chyba taki samograj: zawsze wychodza. No chyba ze Etna da sie we znaki i trzeba uciekac przed jej kaprysami.
Albo nadepnie sie niechcacy na wypucowany but jednego z klanu Corleone. Don Corleone dla scislosci. Tez trzeba potem uciekac.
Ze slynnych Donow jest jeszcze Don Juan Giovanni Moczarta.
Pozdrowienia,
Jacobsky
Jolinko, ja myślę, że Pani Donna Leon(e), nie pozwala tłumaczyć swoich książek z obawy, że Włosi ją wyrzucą, kiedy się dowiedzą jaką opinię upowszechnia o nich i ich ojczyźnie.
No i właśnie ten ostatni wymieniony przez Jacobsky’ego Don najbardziej za mną w tej krainie chodził. Ogólnie zresztą opery Mozarta. Jak miło, kiedy niby nie zna się języka (bo nigdy się go regularnie nie uczyło), a jednak zna – dzięki określeniom muzycznym i dzięki operom, a dla mnie jedyne opery, które znam niemal na pamięć – to właśnie Mozart, ściślej: tzw. trylogia Da Ponte (Wesele Figara, Don Giovanni, Cosi fan tutte). Jak dla mnie to to jest z pewnością na jednym z pierwszych miejsc rankingu na cuda muzyki 😀 Tak więc wciąż coś mi się kojarzyło… A Da Ponte genialnym librecistą był i porozumienie dwóch geniuszy, w dziedzinie słowa i w dziedzinie muzyki, było idealne (co przecież nie musiało się zdarzyć).
la donna mobile!
Albo jakoś tak ? 🙂
Połączenie dwóch geniuszów….
Pierwsze co przyszło mi na myśl w tym kontekście to para Wasowski – Przybora. I toutes proportions gardées – Mc Cartney i Lennon, Bernie Taupin i Elton John. Opera nie jest moją mocną stroną, pisałem o tym. Późno dostrzegłem urodę arii i nie potrafię docenić wspomnianej pary, choćby na brak języka. Nie musiało się zdarzyć spotkanie A. Zielińskiego z Osiecką, Moczulskim, Młynarskim ale się zdarzyło – na szczęście dla nas.
Powstały piosenki – małe formy słowno-muzyczne o dużym ciężarze gatunkowym. Wspominam genialne serie mini dzieł, nie pojedyncze strzały, chociaż one przez swą pojedynczość nie tracą na wartości.
Oj! Skaldowie! Nie ruszyliśmy tego tematu – a to przecież ewenement w polskiej muzyce 🙂
Wspaniali muzycy, Andrzej i Jacek, plus Agnieszka swoje. Nie ma szatana !
Dla podrozujacych na Sycylie polecam : http://www.zoneeuropa.tv/na/10_sycylijskich.php
Do czytania: Sciascia, Camilleri i „Lampart” Giuseppe Tomasi di Lampedusy. A potem wypicie wina Sedara z Donnafugaty i wycieczka w okolice Ragusy…
zeen, a Micka Jaggera i Keitha Richardsa nie wspomnisz?
Pani Doroto!
Serdecznie witam!
Alicjo!
Dzięki za przypomnienie, ale widzisz – ja czytając różnego rodzaju wpisy czuję się taki malutki, nawet nie wiem co napisać. Dla mnie ta tematyka jest za trudna.
A w sprawie Twojej dyskusji z Zeenem – musisz mieć więcej poczucia humoru, tego rodzaju dowcipy znane są od setek lat.
mt7 ja też bym tak pomyślała po tym co pisałaś o jej ksiązkach i co piszą w róznych w recenzjach ….. ale to są jej słowa z wywiadu, który przeczytałam zaciekawiona nią ….. pozdrawiam 🙂
Osmiele sie przypomniec, ze to byla moja sugestia – kryminaly Donny Leon jako przewodniki po Wenecji ze wzgledu na dokladne opisy miasta. Krytyczny stosunek autorki do korupcji we wloskiej polityce i melancholia komisarza Brunetti powodowana rozdzwiekiem miedzy przyzwoitym zyciem jego rodziny a zgnilizna panstwa, ktore reprezentuje jako policjant – sa moze przerysowane (to amerykanska tradycja jeremiady), ale moze wlasnie dlatego jej ksiazki sa bestsellerami. Sympatyczny commissario walczacy ze zlem tego swiata… Na dodatek akcje kazdego kryminalu mozna przesledzic chodzac po miescie z planem w reku. Notabene, od jedenastego tomu sergente Vianello jest na ty z Brunettim!
Passpartout, wiem, ze to Ty mnie zachęciłeś.
Krytyczny stosunek autorka ma do wszystkiego, korupcja kwitnie wszędzie, obijają się jak mogą, szkło weneckie z Czech, koronki z Tajlandii chyba, rybacy niszczą lagunę, łowią w skażonych wodach, wylewają chemikalia do morza, ponura solidarność dotyczy nawet zbrodniarzy…. Wyliczać mogłabym długo. Możesz to nazwać przerysowaniem, mnie dosyć przygnębiało, mam nieodparte wrażenie, że kryminalna intryga i atrakcyjna lokalizacja są tylko pretekstem do uproszczonych, krytycznych ocen, z wyczuwalną nutą poczucia wyższości autorki.
Poza tym masz rację. 🙂
Ja nie mam poczucia humoru, Torlinie?!
Akurat „ten rodzaj” mnie może ominął, toteż pytam, pytam, bo kto pyta, nie błądzi podobno, albo błądzi mniej 🙂
A zresztą… ja już nic nie muszę, co najwyżej mogę.
I to jak mi się zachce chcieć 🙂
mt7, taka jest uroda kryminalow, ze musi byc czarno i ponuro. Jak Donna Leon napisze, ze spotkala uczciwego notariusza i ksiedza przestrzegajacego celibatu, to kogo to obejdzie? A smuta i beznadzieja w polskich filmach, to realny obraz rzeczywistosci? Ja tam i bez Donny Leon nigdy nie zanurze stopy w nurtach laguny weneckiej, a i ryby z niej nie zjem, bo za duzo wiem o okolicznym przemysle. Natomiast nie mam obaw prawie co roku podrozowac po Sycylii, nawet do Corleone, gdzie gniazdo rodzinne Cichych Donow. Bardziej nieobliczalna jest ta pomrukujaca gora na wschodzie Wyspy, ale i na nia mieszkancy znalezli sposob. Jak juz sie mocno wzburzy i plunie lawa w poblizu zamieszkalych miejsc, to Sycylijczycy stawiaja obraz Matki B. na wprost toczacego sie jezora. W miare potrzeby obraz jest cofany, tak dlugo, az zmeczona lawa sie zatrzyma. Wowczas tryumfalnie stawia sie marmurowa figure na cokole z napisem „Tu Matka Boska powstrzymala potok lawy”. Mozna zobaczyc to np. w poblizu miejscowosci Zafferana Etnea, gdzie lawa plynela przez 9 miesiecy zanim ustala. Tak zatkana szczelina w zboczu nie otworzy sie wiecej przez dziesieciolecia, a wiec mozna z ufnoscia udac sie „pod obrone”…
Potwierdzam, czystość wody w Morzu Jońskim jest wspaniała, tyle że ostatnio grasują w niej stada gryzących meduz 🙁 Mnie, przyznam się, zdumiewało, że ludziom się chce żyć w pobliżu czynnego wulkanu, póki nie zobaczyłam, jak wszystko pięknie rośnie na wulkanicznej glebie… Co więcej, lawa jest często wykorzystywanym budulcem. Niesamowicie wyglądają barokowe budowle z portalami czy gzymsami z lawy (w ogóle barok sycylijski jest niesamowity). Tak więc Etna grozi, niszczy i zabija, ale także żywi i buduje. A pewna niedbałość widoczna czasem w tym budowaniu też nie dziwi, skoro te budowle może łacno szlag trafić… Nie zdążyłam z autobusu zrobić zdjęcia domkowi na stoku Etny, zatopionemu w lawie (wystaje tylko dach). Ale zdjęć zrobiłam niemało i muszę chyba założyć jaką galerię na picasie 😉
Pani Dorotko, galeria koniecznie! Znam sporo ludzi zyjacych na zboczach Etny i wiem, ze kochaja te gore i jej nienawidza. Najczesciej leczona przypadloscia jest… depresja! Za to owoce, oliwa i wino sa wspaniale, a ziemniaki zbiera sie 3 razy w roku. W sadach pomaranczowych i cytrynowych ludzie spiewaja przy pracy, a na sniadanie wiosna jedza dojrzale cytryny z oliwa, sola i chlebem, siedzac pod kwitnacymi drzewami. Znam miejsca nad lodowata rzeka Alcantara, gdzie w kwietniu spiewaja slowiki. Nie wspomne o miodzie, bo sie misie zbiegna, ale miele di timo, castagno, eucalipto, arancia, limone, fiori di alta montagna etc. zawsze stamtad przywoze. A jakie wspaniale sa konfitury z mandarynek… A jak smakuje kawa na wodzie ze zrodel u podnoza gory, wyplywajacych z bazaltu, bez weglanu wapnia… Nie bede wspominac o salinach kolo Trapani, bo juz mnie skreca tesknota za ta wyspa i spacerami po pustej plazy w Eraclea Minoa, gdzie moje dziecko stawialo pierwsze samodzielne kroki…
Czy ktoś wspominał o miodzie?
Mniam… korzystałam z wszelkich degustacji miodowych i rozlicznych past (oczywiście nie w sensie makaronów) – z pistacji, orzeszków laskowych czy innych pyszności… no i oczywiście towarzyszyły temu degustacje limoncello czy wina migdałowego… no, zrobiło się prawie jak na blogu Pana Piotra 😆
Ja tam się wybrać chciałam, ….. ale może w przyszłym roku …. bo mnie lotnisko przeraża …. poczekam aż zbudują nowe bo teraz to koszmar co się tam dzieje … połowa przyjemności z wyjazdu :(…. Pani Doroto a Pani była prywatnie czy z biurem?
Galeria w picassie koniecznie, Pani Dorotecko. Wystarczy się tylko zalogować i podać adres e-mailowy.
To będziemy mieli okazję razem z Panią tu i tam pobyć i zobaczyć.
Znakomity pomysł i niech Pani nie kompresuje zdjęć, tylko tak jak są można przesyłać, a gugle samo szybko wszystko zrobi.
Od pierwszego wejrzenia te gugle mi się spodobały i mam wrażenie, że z wzajemnością. 🙂
Ojej, dogorywam, przeziębiłam się w te upały i nie mogę oddychać.
A my tam, Pani Doroto, pośpiewaliśmy sobie dzisiaj na blogu wiadomym (kota nie ma, myszy – wiadomo!), właśnie się dziwię, jakie materii pomieszanie, tu jedzonko, tam śpiewanko i na odwrót.
mt7,
ja tu się roztapiam pod wełnami i korzystam z każdej wymówki (wymyślam nawet), żeby się oderwać od roboty. Imbir i miód, Mario, dojdziesz do siebie.
Danka, idziesz! Danka, musisz! (tak to było Tyma?)
Pani Redaktor, rozmuzykowani Blogowicze,
widzę, że atmosfera przepyszna 🙂 To ja – z pewną taką nieśmiałością – wspomnę o Włochu, ale nie Sycylijczyku a o Florentczyku, Alessandro Striggio, którego bardzo wielogłosowe dzieło zostało odnalezione 2 lata temu w Biblioteque Nationale i wykonane tydzień temu po raz pierwszy od stuleci w Royal Albert Hall (oczywiście, w ramach Proms). Jam tam była, miodu ani wina co prawda nie piła (pora koncertu późna), a niektóre impresje w blogu pomieściła. I linki, jeśliby ktoś chciał ‚poszerzać i zgłębiać’ 😉
Trochę się krępuję z odsyłaniem ‚do siebie’ podczas komentowania w blogach innych Autorów, ale sam Owczarek zapytał w komentarzu pod ‚przedmiotowym’ wpisem: ‚A dałaś, Basiecko, Poni Dorotecce linka do tego wpisu?’ …Zatem:
http://basiaacappella.wordpress.com/2007/07/19/na-czterdziesci-a-nawet-szescdziesiat-glosow/
O letnim londyńskim muzykowaniu wspominam i w innych wpisach (np. ‚Słuchać i ćwiczyć’). A w Albert Hallu też jeszcze będę nie raz 🙂
A ja się nawet dziś na wiadomym blogu wpisałam… ale żem nowa 😆 , to od dwóch godzin czekam na akceptację 🙁 Powtarzam więc tu:
Piosenka o kaczuszkach i maku, śpiewana w Polsce przez Wojnickiego, to włoska “Papaveri e papere”: http://www.filastrocche.it/nostalgici/canzoni/papaveri.htm
W San Remo na początku lat 50. śpiewała ją niejaka Nilla Pizzi.
EmTe Siódemecko, a czy na tym guglu wystarczy podać własny adres, czy koniecznie trzeba zrobić sobie guglowy?
Basiu-a-cappello, bardzo ciekawy wpis. Dawajcie mi znać, kiedy coś takiego szczególnego spotkacie! A do Londka to mnie jeszcze nie zaniosło, więc tych Promsów zazdroszczę 😉
Jolinku, na Sycylii byłam z Triadą. Różne rzeczy organizacyjne mnie tam drażniły (przewodnicy i rezydenci to we wszystkich niemal biurach cała epopeja o ludzkiej niekompetencji i lenistwie), ale ogólnie mogło być gorzej 🙂
Warto, Pani Doroto tego googla, bo to „cirka ebaut”, jak mawiał mój znajomy, 3GB miejsca, darmo. Nawet gdyby twardy dysk tutaj usiadł, to tam przetrwają zdjęcia i tak dalej.
Wysłałam stosowne zaproszenie. Musu ni ma, ale polecam.
Ja z Triadą byłam we Włoszech i było okropnie …. zwiedziłam bardzo dużo bo się zaparliśmy, że musimy …… ale wróciliśmy wszyscy potwornie zmęczeni, źli i chorzy ….. Potem byłam z tym biurem we Francji i Grecji i jeszcze w paru miejscach i było zupełnie dobrze …. najsłabsze ogniwo w tych wyprawach to zawsze człowiek …. Dobrej nocy wszystkim 🙂 🙂 🙂
Nie trzeba mieć konta w guglu i nie trzeba instalować programu picassa, on tylko na początku instaluje format activ, czy jak tam się zwie, a później wskazuje się tylko zdjęcia i on je szybko przyswaja. W porównaniu z innymi, to lux torpeda i zdjęcia można oglądać powiększone, i puścić je ciupasem, i skopiować w dowolnej wielkości. Zresztą one, te gugle, ciągle to ulepszają.
To czekam na zdjątka. 🙂
Pani Redaktor, czas nadrobić zaległości (eurowizja bo eurowizja… aleć te Barenboimy, Haitinki, etc. 😉 ) Proms trwają do września… Bilet – i już. Kontakt ze mną – w skrzynce Budowej u Alicji. To jest do zrobienia, Pani Doroto 🙂
http://www.dioscuri.it/mp3/zenocorna.mp3
Pani Dorotko, tradycyjne melodie sycylijskie nigdy mi nie obrzydly, a najbardziej lubie „Si maritau Rita” spiewana przez kucharke Giuseppine w San Marco niedaleko Giardini Naxos, do wtoru gitary jej szefa Pietro, kiedy goscie nasyceni pesce spada i innymi specjalami siedza przy lokalnym winie na tarasie otoczonym cytrynami…
Na dzień dobry Kate Bush i „Whutering heights”. Pamiętam, jak ktoś tę piosenkę zapowiadał w radiu – to jest coś, co albo polubicie z miejsca, albo znienawidzicie.
Chyba za długo przed monitorem siedzę, bo w ostatnim komentrzu mt7 wyczytałem, że nie trzeba mieć kota w guglu – i dobrą chwilę kombinowałem, o co to może chodzić…
passpartout: ta muzyka (zenocorna) to węgierska, tylko wokal jakiś inny… 🙂
Hoko: jeszcze nie słyszałam węgierskiej tarantelli 😆 A koty (też!) w guglu będą, już założyłam stosowny albumik, dam link przy nowym wpisie jeszcze dziś 🙂
Przegladam sobie poprzedni temat, 250 wpisow, a o bum bum niewiele. I tak sobie mysle, czy by nie zwrocic uwagi Szanownego Towarzystwa na pewien fenomen, jak dla Hoko – wegierski 😉
http://www.youtube.com/watch?v=anFyvudzU1E
Pani Doroto, tarantella jest później, a początek jest węgierski… 🙂 albo przynajmniej podobny do węgierskiego…
Byłam na Yamato w Sali Kongresowej. To rzeczywiście swoisty fenomen, zdecydowanie sztuka audiowizualna, z całą choreografią. A jak oni się tym cieszą! Podobnie jak te dzieciaki z „Tańca z szablami”, do którego link podesłała kiedyś mt7.
Jeszcze a propos bum bum, Hoko wspomniał tu wcześniej o Evelyn Glennie. Świetna kobitka. Rzeczywiście gra boso, bo wyczuwa wibracje. I w ogóle jak się z nią rozmawia (byłam na konferencji prasowej przed jej koncertem w Warszawie), nie odnosi się wrażenia, że ona nie słyszy – czyta z ruchu warg, mówi normalnie. Ale ona jest przypadkiem szczególnym – głuchota nie jest jej upośledzeniem wrodzonym, Evelyn ogłuchła na skutek choroby, kiedy miała bodaj 7 lat. No i co? Beethoven też był głuchy… A Glennie podobnie kieruje się słuchem wewnętrznym. Nawet sama komponuje 🙂
I jeszcze cos dla pielegniarek. Hono o daiko – same kobitki
http://www.youtube.com/watch?v=h9ebzfoBX4E
Slusznie zauwaza Pani Dorotecka, ze wloskiego nawet jak sie nie zna, to sie rozumie strasznie duzo, albo sie samemu wymysla i okazuje sie, ze dobrze. Pamietam jak potrzebny byl mi sznurek i „wymyslilam” slowo „spagetto”. |I oczywiscie podano mi sznurek!
Najsmieszniejsze olsnienia lingwistyczne przezywalam jednak w Grecji. Grecki sam wchodzi do glowy. POniewaz mam nawyk atoimatycznego czytania wszystkiego co stoi napisane, zwrok moj padl kiedys na jakies ogloszenie na przystanku autobusowym. Sylabizowalam sobie literaka po literce i nagle wychodzi mi: methafora izoterika.Czytam jeszcze raz – bez pudla: methafora izoterika! Bardzo sie zdziwilam co „izoteryczna metafora” robi na ogloszeniu przystankowym, az dotarlo do mnie, ze chodzi o (przedsiebiorstwo) transportu wewnetrznego! Bo metafora to przeciez przenosnia, a wiec transport!
Podobnie rozczulala mnie greckie slowo na bank: trapeza. Trapeza po rosyjski to jak wiadomow uczta- wiec chodzi chyba o obfitosc tu i tam.
Nie tylko dla pielęgniarek …. czasem dobrze sobie tak powalić lub pokrzyczeć …. dla odnowy duch … 🙂 🙂 🙂
Do Hoko:
Od kiedy wzrok mi się popsuł, ciągle zmyślam czytając.
Nieraz zdarza mi się taki odlot, że zastanawiam się później, co mi przyszło do głowy.
Chyba dosyć szybko czytałam, bo mój mąż uparcie twierdził, że to nie jest możliwe, żebym już przecztała książkę i zrozumiała, o co w niej chodzi.
No teraz miałby satysfakcję, bo zmyślam na potęgę. 😀
A włoski język?
No nie wiem. Jak był tu w Polsce światowy zjazd młodzieży organizowany przez Taize, zgłosiłam wolny pokój mojego syna ( 2 miejsca). Dostały mi się dwie Chiary. Urocze osoby, a czas był noworoczno-poświąteczny. Zupełnie nie mogłyśmy się porozumieć. Nieocenione okazały się moje zdolności rysunkowe. Rysowałam komiks rozmówkowy. Np: uwaga, kałuża pod drzwiami, mój kot zrobił siusiu.
Później w sukurs przyszedł mój eks-małżonek, który chodził do średniej szkoły w Rzymie. Najbardziej podobało mi się, jak mnie nazywały SIGNIORA MARIJA. Bardzo mnie to dowartościowywało.
Niby nic nie rozumiałam, ale jakoś wiedziałam, o czym mówią.
Co ciekawe, po raz pierwszy wtedy zrozumiałam, że kocham moje nieciekawe miasto.
Młode Włoszki, były wyraźnie rozczarowane stolicą, a wyrażały uznanie dla Krakowa. Przypomniało mi się wtedy morze ruin i moja płacząca mama. Kawałki budynków, w których kwitło życie, gdzie się bawiłam, i gdzie czasami otwarte drzwi zamiast do następnego pomieszczenia prowadziły w przepaść ruin. Budy na Marszałkowskiej i morze leżących bezładnie cegieł. Fotoplastykon z niezwykłymi zdjęciami obok biura mojej mamy.
Chciałam koniecznie kupić im album o Warszawie, żeby mogły cokolwiek zrozumieć, ale nie udało nam nigdzie dostać.
Tak mi się zebrało na rozrzewnianie.
Izwinitie. 🙂
Signora Maria, nie wiem jakim dziwnym sposobem pisalam post do Signory, ale jak napisalam i wyslalam, to znalazl sie on na sasiednim blogu u Adama Szostkiewicza. Wiec bedzie musiala Signora poczekac.
(tam sie towarzystwo zdiwi jak zobaczy….) POlecalam ksiazke do przeczytania….
U Pana Adama dopiero 15-tą dali, to Twój wps, Heleno, ukaże się jutro wieczorem. 🙁