Bum, bum, bum-bum-bum!
Taki rytm słyszymy ostatnio codziennie z telewizorów. To strajkujące pielęgniarki obrały sobie taki rytm, taką muzykę perkusyjną – bo przecież plastikowe butelki z kamyczkami w środku, których używają, to przecież prymitywne instrumenty perkusyjne – żeby zaznaczyć swoją obecność, dać o niej znać w gmachu, przed którym protestują.
Zwróćmy uwagę na to, że każde napięcie społeczne ma swój rytm. Zwykle jednak bierze się ze skandowania haseł. Przypomnijmy sobie karnawał 1981 roku – jego głównym motywem przewodnim był rytm: bum, bum, bum-bum! So-li-darność! So-li-darność! Nie skandowało się tych czterech sylab równo, tylko właśnie dwie wolno, dwie szybciej. Dlaczego? Bo równy rytm jest monotonny, nie ma chwytliwego motywu.
Weźmy pomarańczową rewolucję. Jej rytmem było: bum, bum, bum! (pauza) Bum, bum, bum! (pauza). Czyli: Ju-szczen-ko! Ju-szczen-ko! Tu sylaby były równo skandowane, ale z pauzą dopełniającą do czterech, więc już był motyw. I kiedy ktoś na przykład za kółkiem naciskął klakson trzy razy z pauzą, wiadomo było, co chce powiedzieć. (Jakie to swoją drogą smutne, że hasła, nazwy czy nazwiska, które z takim zapałem skandujemy, tak szybko się dewaluują…)
Rytm jednoczy. Rytm jest transowy. Nawet najprostszy. Ale rytmem też można rozmawiać – można przekazywać sobie ściśle określone sygnały, jak afrykańskie plemiona za pomocą bębnów (to podobna sprawa jak z alfabetem Morse’a), można też sobie abstrakcyjnie sympatycznie się porozumiewać bez słów. Jak foma z Mikołajem za pomocą bębenka.
A taniec? To w końcu także powtarzający się w kółko krótki schemat rytmiczny. Dziś najczęściej dość prosty, ale weźmy nieregularne, tzw. aksakowe rytmy bułgarskie, brazylijską sambę czy hiszpańskie bolero. Podczas prawykonania „Bolera” Ravela (dziś ten utwór nam uszami wychodzi, ale wtedy to musiał być szok) ponoć pewna pani wczepiona w fotel krzyczała „Wariat! Wariat!”. 😀
Czy to znaczy, że panie pielęgniarki chcą swoim rytmicznym graniem (nie nazwę tego kocią muzyką) poprosić pana premiera do tańca? Nie – chcą po prostu do niego przemówić, obudzić go, wciągnąć w ich sprawy. A on coś mało muzykalny (wszyscy znamy jego wersję hymnu, nawet Edyta Górniak może się schować). Może właśnie dlatego na to wszystko nie reaguje? 😉
A teraz, moi mili, znikam na dwa tygodnie. Jest rok Szymanowskiego, pora więc udać się szlakiem Króla Rogera i Źródła Aretuzy 😉 Może trochę tam teraz za ciepło, ale i tu mają wrócić upały. Pogody Wam życzę! Może gdzieś złapię jaki niedrogi czy darmowy Internet -ale jeśli nie, to do zobaczenia (poczytania) za dwa tygodnie!
Komentarze
Akurat fajnie sie sklada, ze Pani pisze bum-bum-felieton, a ja mam w uszach bum-bum-ta-ta-ta przyniesione z montealskiego stadionu olimpijskiego, gdzie ogladalem mecz polskiej mlodziezowki przeciwko Korei.
Nigdzie chyba rytm tak nie jednoczy jak na widowisku sportowym.
Czasem tez dzieli…
Udanych wakacji,
Jacobsky
A Kubuś Puchatek wymrukiwał sobie taki rytm:
Tra-la-la, tra-la-la,
Rum-tum-tum, tra-la-bum. 😀
To mruczankowych wakacji, Pani Doroto! 🙂
A jak dobrze pójdzie, to przez dwa tygodnie ilość kometarzy pod tym wpisem pobije wszelkie rekordy…
Pani Doroto przemiłych wrażeń nie tylko muzycznych …. i dużo uśmiechu na szlaku wędrówek oraz wspaniałego wypoczynku …. 🙂
Moja babcia powiedziała, że taniec to jest zawracanie głowy nogami.
Jeśli tak, to rytm musi być myślą przewodnią tego zawracania.
Udanych wakacji życzę z lekką zadrością :))
http://solosong.net/music.html
Dzielę się fajną linką, którą dostałem na innym blogu.
Są tam teksty i można ich posłuchać.
Hoko, my tu nie piszemy na akord, ani się nie ścigamy z nikim. 🙂
Jak koniecznie chcesz mieć ruch i bić rekordy, to musisz włożyć kij w mrowisko, tzn. zbulwersować nas tak, żebyśmy się rzucili w wir dyskusji.
Nie wiem, czy Pani Dorota jedzie wypocząć, czy raczej pracować, jakby nie było, życzę przyjemnego, owocnego pobytu. 🙂
I niech Pani tu do nas zagląda, bo będziemy za sierotki blogowe robić. 🙁
„Jest rok Szymanowskiego, pora więc udać się szlakiem Króla Rogera i Źródła Aretuzy”
A Harnasiów, Poni Dorotecko? A Harnasiów? 🙂
Zeen dziękuję za link …. 🙂 będę słuchać w tle … czytając sobie internetowe wieści … 🙂
z blogu Torlina wiem, że Pani Dorota to aż na Sycylie jedzie i odpoczywać będzie 🙂
miłej niedzieli wszystkim 🙂
Jezeli ktos chce peregrynowac do zrodla Aretuzy, to musi pojechac do Syrakuz, nie ma lekko! A tam mafia, gorac i kaczki na romantycznym bajorku, w ktore wredna Artemida zamienila swa towarzyszke ;( I gorace rytmy tarantelli, eh!
I co Wy na to:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Siedem_nowych_cud%C3%B3w_%C5%9Bwiata
A kto pisał o książkach Donny Leon?
Właśnie czytam 2 z trzech nabytych. 🙂
Tarantella? Proszę bardzo:
http://pl.youtube.com/watch?v=1Df-8FTFKeo
mt7: nie na akord, ale ciurkiem… 😉
Nie można podać dwóch linków w jednym wpisie, bo zawiśnie w przestrzeni, a Pani Dorotecka dopiero za dwa tyżnie odblokuje. 😀
Pozdrówko.
mt7 i jak? dobrze się to czyta? kupiłaś w księgarni? czy w internecie? …. pozdrawiam serdecznie 🙂
Gorących rytmów, gorącego słońca, chłodnego wina i pięknych widoków Pani Doroto
Witam
Zaintrygował mnie tytuł „Bum-bum…”. Pomyślałem już że poruszy Pani jakiś wątek muzyki elektronicznej, ale nie. Mimo tego bardzi ciekawy wpic!
Pozdrawiam, miłego urlopu!
Pielegniarki powtarzaja zachowania jakie byly prawdopodobnie przyczyna powstania muzyki(na poczatku byl rytm).
Prymitywne instrumenty perkusyjne mialy za zadanie ustalic rowny rytm serc i ruchow,a przez to nadawaly sie idealnie do rozmow ludzi z bogami.Prosze, zadnych odniesien, szczegolnie do aktualnej sytuacji politycznej kraju.
Milego wypoczynku Pani Doroto!Zycze,aby spod rynny u nas w kraju nie trafila Pani na pustynie(chyba,ze swiadomie).
Do Mańka:
O nie! O nie! Tylko nie muzyka elektroniczna! Czuję, że masz na myśli, to głuche dudnienie wydobywające się z poniektórych samochodów i domów. O nie! Gwałtownie protestuję, to jest blog muzyczny. 🙁
Do Jolinka:
Kupiłam przez internet pierwszą (1998) i dwie ostatnie z wydanych w Polsce (2005, 2006).
Czyta się dobrze, bo przeczytałam dwie od ręki.
Hm! Nie wiem, co napisać, bo mam mieszane uczucia.
Może trochę dystansu czasowego jest też potrzebne.
Na gorąco mam takie spostrzeżenia:
Wenecja, jej atmosfera i ludzie są w książce bardzo obecni.
Nie wiem jednak na ile Włosi i ich ojczyzna są prawdziwie zarysowani. Odnoszę wrażenie, że autorka żywi wyraźną niechęć do Włochów i religii. Niczego nie można załatwić bez łapówki, prawie wszystko przeżarte jest korupcją i nepotyzmem, Włosi są winni zbrodni wojennych i nie chcą rozliczyć się z przeszłością, udają, że znają się na muzyce, a nie mają o niej pojęcia, udają, że pracują, a głównie siedzą w knajpkach.
W sprawie religii wygłasza takie zdania–stwierdzenia, cytuję z pamięci:
Nie ma uczciwego notariusza, tak jak nie ma księdza przestrzegającego celibatu..
Ma prawo do swoich opinii, ale mnie to razi, tym bardziej, że wyczuwam ton wyższości w tych opisach.
Ze zdarzających się sytuacji uczyniono zasadę i powstał dość ponury obraz.
Niewątpliwą zaletą książki jest Wenecja, jej historia i kultura, które są tu bardzo obecne. Intryga (fabuła) służy do opowiedzenia tego wszystkiego poprzez historię poszczególnych osób występujących w książce.
Trochę nieskładnie to tłumaczę, bo zaraz muszę wyjść.
Podsumowuję:
Książki są ciekawe, wciągające, może przerysowania są autorce potrzebne, żeby zagęścić atmosferę, ale Włosi nie wypadają zbyt dobrze. Zresztą przeczytałam dopiero dwie.
To tyle.
Ojej, mt7 dziekuję jesteś wspaniała 🙂 🙂 🙂
@Maniek
Muzyka elektroniczna – prosze bardzo, ale nie każda. Albo tylko trochę elelktroniczna 🙂 Taki Four Tet, czy Barbara Morgenstern zapraszam tutaj z czystym sumieniem. Ale Siódemka ma rację, umc-umc wara 😉
Znakomity temat na dłuższą nieobecność, życzę wypoczynku z prawdziwego zdarzenia…
Nigdy nie myślałem o rewolucji, proteście i wspólnocie tłumu w kategoriach rytmu (oj, niedopatrzenie moje), ale coś w tym jest, w tym polskim: bum, bum, bum-bum, –; Była „Solidarność”, było „Dzię-ku-jemy”, było „Zo-stań-z’nami”, jest „Gór-nik Zabrze”…
I jeszcze pytanie do kierownictwa/admina, skoro nie ma Pani Doroty, kto będzie dopuszczał świeżą krew?
Skoro ruszyłem Four Tet, to rzucam do nich linkę. Kiedy pierwszy raz dostałem ich płytę, chodziła na okrągło przez tydzień. Choć tutaj mniej elektroniki, a bradziej znakomiata realizacja w studiu.
i przeoczona linka: http://www.dominorecordco.com/site/index.php?page=multimedia&artistID=60&view=audio
wstyd mi za takie paskudne nabijanie licznika…
Mt7, ja bardzo przepraszam, ale tak obrażać muzykę elektroniczną? To naprawdę duży i ciekawy dział, a w moim prywatnym przypadku aranżacje dzieł klasycznych Isao Tomity (Strawiński, Musorgski, Ravel!) bardzo pomogły mi otworzyć się na ‚klasykę’ (i to przy wszystkich zastrzeżeniach, co do kiczowatości Tomity).
A co do samego wpisu — to rzeczywiście fascynujące, jak spontanicznie wraca się do źródeł muzyki. Niedawno o źródłach muzyki był artykuł, chyba w Forum. I uczeni nie wiedzą, co i jak, choć przypuszczają, że to wrodzone. Zresztą każdy kto bywał w skandującym, czy klaszczącym tłumie, wie jak wspólny rytm zaczyna spontanicznie jednoczyć ludzi.
Pozdrowienia dla wszystkich urlopowiczów!
PAK, artykuł o którym wspominasz był w Polityce:
http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=3355430
Paku, za mnie rzecz już wytłumaczył Foma. Każdy ma prawo słuchać czego chce, również bum, bum, bum przez cały dzień, ale ja nie chcę tego słuchać, a jestem zmuszana. Nie będę dalej rozwijać kwestii, wyrażę tylko swój niepokój o słuch (słyszenie wszelkich dźwięków) tych osób słuchających głośnej muzyki przez słuchawki. Zdaje mi się, że hodują sobie i otoczeniu poważne kłopoty, wiem coś o tym – mam głuchą mamę.
Pozdrawiam z (hm) rana. 🙂
Powodzenia i radości życzę.
Hej! 😀
Mt7: ja nie piszę o wolności słuchania. Ja piszę o tym, że samochodowe „bum-bum-bum” ma się niajk do pojęcia „muzyka elektroniczna”, którego używasz.
Inna sprawa, że ciekawe co miał na myśli Maniek 😉
A elektroniczna muzyka poważna? 😀
Muzyka elektroniczna!
Toż to szerokie pojęcie!
Bardzo lubię (tylko nie jakieś bum-bum samochodowe!).
Tangerin Dream, lżejszy Jarre, Vangelisa też można pod to podciagnąć, długo by wymieniać, bo wiele zespołów rockowych miało swoje przypływy i odpływy elektroniczne. A z polskich – SBB, najczęściej klasyfikowany jako Progressive Rock, ale wiecie co? Ja na te klasyfikacje gwizdam, bo to jest naładowane elektroniką i dla mnie progressive rock jest „podzbiorem” muzyki elektronicznej.
Czy ktoś wie, co się dzieje ze Skrzekiem i Apostolisem i Piotrowskim?
Odpowiedziałam sobie na pytanie – dzięki za internet!
http://sbb.info.pl/
Ale i tak jestem ciekawa, jak dzisiaj grają.
P.S. A w sobotę jadę na koncert Rogera Watersa pod umownym nieco tytułem „Dark Side of the Moon”, umownym, bo w programie na pewno będzie dużo Watersa solo, z poza Pink Floyd. Trochę się obawiam, jak to wypadnie, bo jednak Gilmour śpiewa akurat utwory z tej płyty i to bardzo pasuje. Waters jest bezkonkurencyjny w The Wall. No nic, zobaczymy, bilety kupione!
Pink Floyd też można zaliczyć do elektronicznego rocka, według „mojej książki” 🙂
„Z poza” napisałam z rozmysłem, aczkolwiek niezręcznie, chodziło mi o okres Watersa „poza” PF , a nie „spoza” 🙂
Oooo… 😀 Waters to zwłaszcza „Amused to death”. Moja najulubieńsza płyta rockowa. I najrozmaitszej elektronki tam rzeczywiście nie brakuje.
No właśnie – cięzko powiedzieć, że Amused to Death jest rockiem! Tez bardzo lubię , zwłaszcza utwór tytułowy, mam cichą nadzieję, że zaśpiewa!
Ło mamo, cośta takie beznadziejne. Toż wiadomo, że teraz muzyka napchana jest elektroniką. Przeca z księżyca nie spadłam. 😕
Napisałam, że czuję o jaką muzykę chodzi Mańkowi.
Wpadł, bo zwabił Go tytuł bum, bum, bum i wyraził rozczarowanie. Wyciągnęłam więc wniosek, być może błędny, chciałam sprowokować Mańka, żeby wytłumaczył, o co mu biega i został z nami.
A tu cały wykład o elektronice. 🙁
Obrazili się, czy co?
Czy ty mnie nie kochasz?
Czy już zapomniałaś?
Czy już masz innego?
Czy co?
Niesie gołąbeczek
niesie me pisanie
wyproś, miły gołąbeczku,
niech ustanie to skaranie
Czy ty mnie nie kochasz?
Czy już zapomniałaś?
Czy już masz innego?
Czy co? 🙁
Tu obrażalskich nie ma. Mam nadzieję 😉
Może tylko niektórym nie szkoda nut, gdy płoną Leppery 🙂 Ale i to nielicznym.
Tylko o muzyce ciężko mi pisać, bo w słuchawkach barok — dzisiaj Vivaldi, wczoraj Handel (musiałem przecież posłuchać co ukradł Keiserowi do swojego Juliusza Cezara…). Mało ‚bum-bum-bum’, nic z elektroniki, do Szymanowskiego zaś brakuje 200 lat. Choć oczywiście i w baroku bym znalazł trochę intensywnie wykorzystywanej perkusji.
Z rana powiem tak:
Witam i o zdrowie pytam. Baaardzo zabawne. 😕
Lepperowi włos z głowy nie spadnie. Przeca nie oddadzą władzy. Już to ćwiczyliśmy. Spoko. 🙁
A ta „muzyka”, której nie lubię, to nie jest bum, bum, tylko łup, łup, łup.
Idę zrobić sobie śniadanko.
Miłego dnia wszystkim życzę, pomimo, że deszcze niespokojne u mnie. 🙂
A ja liczę, że sie coś zmieni ….. tylko trzeba spokojnie, z rozwagą i spokojem podejść do sprawy … wystarczy już tej toksycznej atmosfery …
No tak, łup, łup, łup to u mnie nie ma. Ale jak tak sobie tym bum-bum-bum zainspirowany zacząłem rozmyślać, to rzeczywiście, jest coś takiego w baroku, przynajmniej u niektórych wykonawców, jakby pragnienie zbliżenia do stylistyki rocka. Przed chwilą miałem dość ‚rockowo’ poprowadzone basso continuo (Europa Galante w Vivaldim).
A rzut oka za okno rzeczywiście nieprzyjemny… A jutro się wybieram na urlop…
To teraz mogę cosik napisać o rytmie nie tylko na perkusyjnych urządzeniach.
Przy kościele św. Marcina w Warszawie, gdzie często i z wielką przyjemnością bywam, jest klasztor sióstr franciszek (tak je z sympatii nazywam sobie).
Wirydarz klasztoru łączy się z kościołem specjalnym odrzwiami, dlatego mogę słuchać sygnaturki zakonnej używanej w niedługich odstępach czasu. Dźwięki informują siostry o nadejściu różnych pór właściwych dla konkretnych czynności.
Ja mam szansę wysłuchać tylko wieczornych. Za każdym razem siostra wygywa tym dzwonkiem inną melodię, poprzez zmianę rytmiki i siły w pociąganiu sznurem.
Ja pamiętam tylko dwie melodie (kropki to przerwa, duże litery mocny dźwięk):
DZYŃ…. dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyn.
DZYŃ…. dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyn.
DZYŃ…. dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyn.
i
Dzyńdzele, dzyńdzele, dzyńdzele (w ciągłym rytmie przez dłuższą chwilę).
Może zapiszę sobie te melodie sygnaturkowe, bo one mnie fascynują. 🙂
Mnie z kościołem raczej kojarzy się melodia bim-bom, bim-bom, bim-bom… o, ten rytm jest monotonny i dlatego księża nie strajkują… 😀
A wracając do Watersa i Amused to death, moim ulubionym utworem jest ten:
youtube.com/watch?v=duO0jNUYOg8&mode=related&search=
mt7 i chyba masz rację …. nic się nie zmieni będzie jeszcze gorzej 🙁
A ja czasem lubie wlasnie posluchac noweju generacji bum-bum, zwlaszcza w wersji mocno elektronicznej. Cenie „The Chemical Brothers”, NIN, Prodigy, The Massive Attack itp., a wiec kiedy najdzie mnie ochota na tego typu muzyke, to jej slucham. Lomot ? Byc moze, ale fajny, gdy nastroj sprzyja sluchaniu.
Inne mozno rytmiczne rzeczy sa dla mnie mniej czytelne i mniej przyswajalne, ale i tutaj sa wyjatki. Pamietam, jak 20 lat temu powalila mnie na muzyczne kolana plyta Run DMC z ich rapowa wersja „Walk this way”. Sublimacja bum-bum, ale wtedy bylo to naprawde cos nowego, zwlaszcza w Polsce.
Generalnie rzecz biorac, to protestowanie przeciwko jakiemukolwiek sposobowi produkowania zlozonych dzwiekow w sposob zorganizowany jest bezsensem, nawet jesli jest to „blog muzyczny” (cokolwiek to oznacza).
Jacobsky
Jakobsky, spoko, ja tu już parę wpisów wcześniej Slayera proponowałem 🙂 I powiedzieli (Alicja chyba), że to muzyka do garów…
Hoko,
profani… 🙂
Ja nie, bo nie znam Slayera! I nie wypowiadam się, jak czegoś nie znam 🙂
Prodigy mi nie leży, ani te inne masywne ataki, ale nie wszystko muszę zjadać z talerza! Nie pasi i już, nic nie poradzę, ale dobrze, że mnie nikt nie zmusza. Ja nikogo też nie zmuszam do Tangerin Dream. A propos, mam nagranie z koncertu, bodaj 1984 rok, podobno strasznie zimno było, a koncert był … nie wiem, czy na stadionie czy gdzie, ale na pewno na otwartej przestrzeni. Bardzo mi się ta właśnie płyta podoba.
p.s. O koncercie w Warszawie mówię, płyta „Poland”
Bardzo lubie Tangerine Dream. Mam cala kolekcje z ich najlepszych lat (dokad nie zaczeli przygrywac do New Age), a Rubycon dziala na mnie jak balsam.
Koncert byl chyba w Katowicach, nie ?
w Warszawie, Jacobski, z tego co pamiętam. Mam ich całą kolekcję płyt (w mp3) z tego najlepszego okresu, jak powiadasz. Czekaj… to nie byl ’84, tylko ’83! Znalazłam sznureczek:
http://www.terazrock.pl/interview.php?InterviewId=350
To bardzo ciekawy wywiad, właśnie przeczytałam do końca. Polecam wszystkim, nie tylko fanom Tangerin Dream.
Alicja,
ja mam ich na CD (w latach 90-tych wyszla seria ich plyt i sprzedawala sie za 12 dol, za sztuke) – w kazdym razie bylo to jeszcze przed mp3. Mam tez jeden winyl (to dla okladki) – Ricochet.
Ach coś Ty, Jacobsky.
Ja jestem piratka, dziecko mnie nauczyło jakies 10 lat temu. Przed mp3 kupowałam cd, oczywiście. Na swoja obronę mogę powiedzieć, że nie handluję mp3’s! A zresztą (już to gdzieś przerabialiśmy), czym sie różni mp3 od nagrania na taśmę?
Ano! Jakość lepsza, mimo kompresji, ale teraz muzyk z wykształcenia, Szwed, podrzuca mi pliki w formacie *flac*. Zgadnij, co to. Oryginalny format CD, nie skompresowany, tak jak nagrywają. Trochę duże, (ok 300MB plus minus), ale co to szkodzi 🙂
Alicja z Jacobskim rozmawiają o swoich stronach.
Może ktoś zapoda jakiś nowy temat.
Ja mówię: BLUES.
Najbardziej lubię w czarnej wersji. 🙂
Trzymajcie się ciepło, bo chłodem wieje.
Pani Dorota ma dobrze. Daleko i ciepło!
Chociaż z książek Donny Leon wynika, że to jeszcze gorszy kraj do życia.
Nie daję wiary!
Amerykanka (!) pisze o Italii.
Nawet jeżeli mieszka tam kawałek czasu, jej spojrzenie jest pewnie wyostrzone i krytyczne, nie obejmuje jednak całego klimatu i sposobu myślenia Włochów. Poza tym mieszka w tej Wenecji, nie ucieka do Ameryki, to chyba tak źle nie jest?
Hej!
HA!
mt7, BLUES mi mów! Ale ja lubie blues , ehum, elektryczny 🙂
Typu John Lee Hooker czy, a nawet zwłaszcza, Buddy Guy, B.B.King. To jest blues „czarny”, ale powiedzmy sobie szczerze, trochę bardziej dzisiejszy. Miałam zaszczyt być na koncertach wyżej wymienionych, powiem Wam, cudo, po prostu CUDO!
To, co jest nagrane na płytach to betka. Nic nie zastąpi koncertu na żywo.
Z bluesa „białego” jest tylko dwóch, których uważam – John Mayall i Johnny Winter.
Przepraszam. Stevie Ray Vaughn, no jakżesz! To tyle na mojej liscie.
Alicja,
jakos nie przylaczylem sie do galaktyki myszkujacych po internecie i sciagajacych mp3 do komputera. Kiedy bylem bardzo mlody, zawsze marzyla mi sie kolekcja plyt, rowniutko poustawianych na polkach, tak, ze na grzbietach widac tytuly. Dzis mogle sobie pozwolic na powolna realizacje tego mlodzienczego marzenia. I dlatego zamiast trzymac moja muzyke w banalnym komputerze, obok, spreadshit’ow, pedeefow i innego barachla, trzymam moja muzyke na polce. Kupuje plyty, bo uwielbiam pojsc do ksiegarni, do sklepu z uzywanym CD, i tam zagubic sie na jakis czas. Podobnie jest z ksiazkami i innymi mediami, ktore mozna kupic w formie „fizycznej”, namacalnej. Lubie zapach ksiegarni, lubie rozmawiac ze znajdujacymi sie tam ludzmi o tym, co kartkujemy czy sluchamy przy stoisku, choc przyznam, ze nie sa to czeste rozmowy.
To takie moje dziwactwo, ale z wiekiem bedzie ich z pewnoscia coraz wiecej.
Ciekawe, ze jakos blues mnie w ogole nie rajcuje. Byc moze z powodu ograniczen stylu oraz instrumentacji.
Pozdrowienia
U polecanego (przez Daniela Passenta) Feynmana znalazłem opowieść, jak to był on swojego czasu na potańcówce dla głuchoniemych. Podobno z tańcem nie było większych problemów — mimo problemów ze słuchem (tu warto dodać, że były też osoby niedosłyszące) jakoś łapali oni rytm. Jak widać można!
PAK, a słyszałeś o Evelyn Glennie? Ona nie słyszy, a mimo to gra na perkusji – i to bardzo dobrze, zdaje się że zdobyła jakąś nagrodę za wykonanie muzyki klasycznej. Zaś muzykę „czuje” stopami (wystepuje boso). 🙂
Jacobsky,
też miałem takie marzenie, wszystko w oryginalnym wydaniu i opakowaniu, rządkiem na półeczkach (wielu…). Niestety, najpierw skończyły mi się półeczki i pudełka, nie wspominając o kosztach takiej zabawy i dostępności samych płyt. Jak się np. jest rozsmakowany w skandynawskich perlistych głosach albo ukraińskim mocnym uderzeniu, to trudno w pl tak pójść do sklepu muzycznego i po prostu sobie coś przesłuchać i wybrać.
Są jednak wykonawcy, gdzie żadna kopia, żadne kompresowane pliki – tak mam z np. Bjork (z małym wyjątkiem, ale kiedyś się porawię…)
Alicjo,
a Młody Eric Clapton nie nadaje się do nielicznej grupy białych bluesmanów? Stevie Ray Vaughn, mniam, mniam… szkoda że już go nie ma. Choć blues, mimo że lubię, to jednak w dużych odstępstwach czasu.
foma,
plyty z drugiej reki, pchle targi, czy – tak jak u mnie – tzw. sprzedaze garazowe, to niewyczerpane zrodlo na CD, ksiazki itp. Trzeba tylko cierpliwosci i szczescia.
Hoko!Naprawde BIM -BOM kojarzy sie Tobie z kosciolem,bo mi natychmiast z Cybulskim,Kobiela itd…i przez Ciebie widze ich w przebraniu ministrantow.
Paku!Hoko!Blogowicze!…Nawiazujac do siedmiu cudow swiata…Czy moglibyscie podac swoje typy na zasadzie siedmiu cudow muzyki swiata?
Jeden z moich typow to na pewno Vivaldi „Cztery pory roku”,ale nie chce juz niczego sugerowac.
foma,
Clapton (nawet ten młody) to jednak nie to – ale to jest oczywiście tylko moje zdanie.
foma, niekompresowane pliki to format flac, pisałam wyzej. Są w granicach plus minus 300MB, ale to jest to, nagranie studyjne. Mój znajomy Szwed – muzyk zreszta (wiolonczelista), podsyła mi takie cymesy ostatnio.
Jacobsky, przecież mp3 można nagrać na cd albo i dvd i pięknie opakować 🙂
Na komputerze trzymam tylko „podręczną” muzykę, reszta nagrana. Podobnie jak foma, nie stać by mnie było na kolekcję tego, co lubię, no trudno, tak jest i już. A na przykład jeśli chodzi o muzykę polską, to skąd to wszystko wziąć? Do Polski rzadkie wypady, a u mnie na wsi nie tak, jak w Toronto czy Montrealu, gdzie można kupić polską książkę czy cd z muzyką.
Mam nadzieję, że Józio Skrzek nie miałby mi za złe piractwa (mam tylko jedną oryginalną płytę, a raczej cd), tylko by sie ucieszył, że jego muzykę lubię i słucham. Wiem, że to śliski temat – ale wiesz, że my w Kanadzie, kupując cd’s płacimy za prawa autorskie hurtem? I bardzo słusznie, dodać i autorom odpalać procenty. Ciągle mam problem, dlaczego taśmy były cacy, a cd’s miałyby być be.
No dobra, u mnie robi się ciemno, kolejna burza.
Pozdrawiam z ukropnego Kingston!
p.s. Miałam na myśli, ze jak kupujemy czyste cd’s to jakis procent idzie na prawa autorskie, CRIIA sie o to postarała.
Witold:
moje muzyczne cuda swiata;
Bach: sonaty na skrzypce solo
Bach: Das Wohltemperierte Klavier
Bach: sztuka fugi
Hm… nad resztą musiałbym pomyśleć… 🙂
Alicja,
„…przecież mp3 można nagrać na cd albo i dvd i pięknie opakować..”
Chyba latwiej jednak kupic (jestem leniwy).
„…Mam nadzieję, że Józio Skrzek nie miałby mi za złe piractwa (…), tylko by sie ucieszył, że jego muzykę lubię i słucham..”
Jeden w moich miejscowych wykonawcow zawarl na swojej plycie taka oto uwage:
„Jesli tylko bedzie mozliwe, zebym ja mogl skopiowac sobie w domu do woli moj ulubiony 6-pack piwa, to wtedy ty kopiuj sobie do woli moja plyte”.
Hoko, do Twojej/mojej listy dorzuciłbym:
Bach: Koncerty brandenburskie
Bach: kantata „Ich habe genug”
może jeszcze ukraiński wielogłos
Alicjo,
znam pliki w formacie .flac niestety mój dyskmen tego nie odtwarza, a odtwarzanie tego z kompa jakoś mnie nie kręci. Format .ogg też jest lepszy niż .mp3, ale niestety mam z nim ten sam problem.
W Polsce też część ceny z czystych nośników przeznaczana jest na opłacenie stowarzyszeń zajmujących się prawami autorskimi twórców i wykonawców.
Z prawami autorkismi, kopiowaniem, ściąganiem możemy się zmierzyć, nawet musiałem zagłębićsię w temacie na studiach…
foma,
ja jestem taka, co to cały sprzęt audio-video ma do maszyny podłączony, i to przez tych tam, znających się na rzeczy muzyków i komputerowców. Dom mam malutki, więc nie biegam z dyskmanem, wszędzie słychać świetnie.
ogg. jest lepszy od mp3, ale flac jest nieskompresowany, podkreślam. ogg jest skompresowany.
I jestem za częścią ceny czystych nośników, jak powiadasz, czy w Kanadzie, czy w Polsce, czy gdziekolwiek – chętnie zapłacę, byle tylko mi nie wchodzić na sumienie, że piratuję.
Hoko!Twoje typy sa niesamowicie naladowane przez Bacha intelektem i erudycja,szczegolnie drugi i trzeci.Czytajac Twoje wpisy nie dziwie sie temu wyborowi.
Na dobranoc:
http://pl.youtube.com/watch?v=1yKgAEkCKxY&mode=related&search= 🙂
Witoldzie: wolałbym nie 😉 Abstrahując od tego, że moja lista zaczynałaby się tak:
1) Bach „Sztuka fugi”.
2) Bach „Pasja Mateuszowa”.
3) Bach Suity na wiolonczelę solo.
4) Bach Msza h-moll.
…to odbiór muzyki nie jest rzeczą stałą. Obecnie na przykład fascynuje mnie „Dixit Dominus” Handla (zwłaszcza części skrajne). Chętnie zmieściłbym Beethovena: przynajmniej Symfonie 3 i 7 (ulubione), Fantazję Chóralną (nie wiem jak po polsku… a do utworu, choć nie tak wielkiego, mam słabość), Kwartet op. 135 i Sonaty Waldstein i Księżycową.
Do tego chętnie sięgnąłbym po Mozarta, może po „Don Giovanniego” i 20. Koncert fortepianowy? Może Wielka Msza c-moll?
Prawie na pewno też Requiem. Verdiego.
Lubię Mahlera, a że do listy „siedmiu cudów” wpisałem już 15 utworów, dodaję tylko II Symfonię 😉
Jeszcze Bruckner z Romantyczną. Koncert skrzypcowy Sibeliusa (bardziej moja słabość, niż wielkość utworu…) Koncerty fortepianowe Brahmsa. Może VI Symfonia Czajkowskiego? Haydn „Missa in tempore belli”. Waham się nad „Pasją Łukaszową” Pendereckiego. I „Świętem wiosny” Strawińskiego. I Missa Praeter rerum seriam Cipriano de Rore (znowu moja słabość, jak i Missa L’Homme Armé Super Voces Musicales Josquina, a konkretnie Agnus Dei).
Jak widać nazbierało się trochę grochu z kapustą, bo nie mam czytelnych kryteriów. Czy chodzi o utwory ‚absolutnie najlepsze’? (Wtedy typy bachowskie nadal na czele, ale głębokie zmiany poza nimi.) Czy po prostu ulubione (to już blisko mojej listy, choć jeszcze niejedno powinienem dopisać)?
A skoro lubisz Vivaldiego — nie stawiałbym na „Cztery pory roku” (choć w głosowaniu mogłyby się załapać). To dobre jego koncerty — pomysłowe i konsekwentnie doprowadzone do końca (Vivaldi miał masę pomysłów, ale mimo to popadał w schematyczność). A co powiesz na jego późne koncerty (świetnie nagrał je Carmignola)? Albo na muzykę sakralną? Gloria?
Ze zdumieniem podpisuję sie pod prawie całą listą przebojów PAKa. Co do Dixit Dominus – miałam taki okres (chyba lato’92), że słuchałam tego 10-15 razy na dobę. Przeszło, ale bywają nawroty choroby 😉
Spośród mszy L’homme arme Josquina – wolę Sexti toni (może ‚dzięki’ sześciogłosowemu Agnus Dei… kiedyś dane mi było zmagać się z drugim sopranem w tym utworze… pięęękna sprawa!)
[Czajkowski jakoś nie bardzo…]
Ach, dodałabym Magnificat Bacha. I wszystkie Koncerty Brandenburskie. I Janową też. I koniecznie Mesjasza Handla w wyk. The Academy of Ancient Music p/d Hogwooda (któremu, jak powiada kolega, Duch Św. dyktował tempa). I wiele innych rzeczy… ale na szczęście nie mam czasu się rozpisywać 🙁 😉
🙂 🙂 🙂
A ja uparcie z innej beczki.
Na dzień dobry:
http://pl.youtube.com/watch?v=DAmEkT58ps0&mode=related&search=
Co nie znaczy, że nie doceniam muzyki z listy. 🙂
Pozdrówko. 😀
Remont w pełni, komp w przechowalni co by się nie zakurzył, akurat jestem w biurze, to mam dostęp.
Wszelkie klasyfikacje i rankingi muzyczne trzeba traktować jako sympatyczną prowokację dającą okazję do zabawy, nic więcej. Tym bardziej, że zabawa powtórzona za parę lat, daje na ogół inne wyniki, mimo, że poruszamy się ciągle w tym samym kręgu dzieł.
Lubię takie zabawy i próbując ułożyć „swoją” listę dziesięciu, czy stu dzieł mam zawsze problem z miejscem….; z dziesięciu robi mi się sto, z setki tysiąc….
No bo jak to, to dlaczego nie to? Przecież nie gorsze…..
Ale czytam te rankingi z przyjemnością odnajdując swoich faworytów.
Boć jest to zabawa z cyklu „O wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy”, która w miarę zbliżania się wiosny zamienia się w „ O wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia”.
_____________
FLAC to system tzw. bezstratny, z którego można wypalić płytkę w wave przy pomocy popularnego Nero, zdaje się, że nowsze wersje mają już wgrane plugin-y różnych formatów, zatem nie trzeba odtwarzacza formatu FLAC….
_______________
Blues…. i okolice.
Mit o „prawdziwym bluesie” granym tylko przez czarnych padł był czas jakiś temu. Grających bluesa białych jest chyba więcej i wśród nich znajdziemy prawdziwych bluesmanów wymienionych wcześniej i nie tylko: John Mayall to przykład chyba dobry.
Bluesa grają na całym świecie i dziś już mnie nie zaskakuje blues w wykonaniu Chińczyków czy Rosjan… A i w Polsce nieźle grają: Dżem, dawna Kasa Chorych, Nocna Zmiana Bluesa i inni. Wspomniane przez Alicję SBB też grało sporo bluesa z niezłym rezultatem.
„Nasi bluesmani niczym nie ustępują zagranicznym, a nawet ich przewyższają!” – że posłużę się często używanym kiedyś sformułowaniem.
Mam na video koncert Roberta Cray’a, na którym gra z gitarzystą Chińczykiem. Ilekroć mamy w domu spotkanie ze znajomymi, obowiązkowo musi lecieć kawałek „Don’t Be Afraid Of The Dark”, w czasie którego Robert Cray poci się jak diabli śpiewając i grając na gitarze, rytmicznie podrygując – jednym słowem robiąc show, a w tym czasie stojąc (dosłownie!) za nim Chińczyk beznamiętnie porusza prawą dłonią z miną grobową, niezmienną przez cały czas. Widok miotanego emocjami Roberta i „martwego” w tym czasie Chińczyka daje przekomiczny efekt, dla którego tak chętnie ten kawałek oglądamy 🙂
Odmian bluesa jest dużo i jest w czym wybierać. Raz mam ochotę na Big Billa Broonzy’ego,
innym razem na Claptona a jeszcze innym na Muddy Watersa, często słucham „okolic” bluesa: Gov’t Mule, Allman Brothers i wielu innych. Jest w czym wybierać, na szczęście!
Już tu pisaliśmy: blues najlepszy jest live….
_________________
W czasach wczesnej młodości, kiedy iskrzyło międzypokoleniowo przy graniu The Beatles, Pink Floyd, Genesis, Yes, Allman Brothers, ELP i wielu innych, lubiłem używać argumentu:
Taki Bach czy Beethoven albo inny Mozart podziwialiby to bez dwóch zdań….
Ciekawym czy rzeczywiście… :))
___________________________
Pozdrawiam całe blogowisko, piszcie, piszcie, ja to potem wszystko przeczytam….
– to był cytat ze starego dowcipu Andrzeja Krauze z cyklu wilk i owieczki: za katedrą stoi wilk i tak właśnie mówi do siedzących w ławkach owieczek :))
Kurcze, widzę, że wszyscy lubią Bacha. To dobrze 🙂
Vivaldiego najbardziej chyba lubię Stabat Mater (najlepiej z Schollem 🙂 ). Ale po Bachu to u mnie Mozart, zwłaszcza kameralistyka, kwartety i sonaty fortepianowe (fantazja c-mol !!) W ogóle lubie kameralistykę i w moich typach to by pewnie dominowało. Ale A-capella wspomniała o Josquinie, i tym sposobem przypomniała mi sie Hildegarda…
O jasny gwint! Zerknąłem do swoich płyt i okazało się, że na śmierć zapomniałem o muzyce organowej Bacha. Dokładam od razu cały komplet 😀
A skoro zeen zahaczył o czasy młodości, to dorzucę taki przekrój: wspomnianego już Watersa, „The Wall”, „Disintegration” The Cure, no i rzecz jasna „Master of puppets” Metallici…
I jeszcze KSU i „Jaskółkę” Stana Borysa 😀
Hildegarda von Bingen – wzięła się za nią nawet wspomniana przy okazji skandynawskiego folku Garmarna – szokujące uczucie, ale polecam jak komuś uda się zdobyć 🙂
To do worka z cudami dodam całą stylistykę angielskich consort of viols (choć pewnie są kompozycje lepsze i gorsze), mogą słuchać godzinami tego skrawka, który mam.
A z nowszych rzeczy wskażę Bic Rungę, chyba jedna z najlepiej zaaranżowanych popularnych muzycznych propozycji w ostatnich latach
http://www.bicrunga.com/
Hildegarda gdzieś tu powinna być… Chyba pora zrobić porządki na biurku 😀
„Mesjasz” — no tak, oczywiście! Choć u Handla w ogóle jest dużo dzieł dobrych, tak dużo, że trudno wybrać najlepsze.
Co do temp u Hogwooda — może i podpowiadał. Osobiści bliżej mi do realizacji Gardinera. I coraz bardziej cenie McCreesha, choć początkowo się wściekałem na jego tempa (a mówią, że muzyka łagodzi obyczaje 😉 ). Hogwood więc nie jest pierwszy, ale i tak na miejscu medalowym 🙂
Co do Czajkowskiego — miałem taki okres, że go nie lubiłem, to zresztą był u mnie większy problem recepcji muzyki romantycznej, ale potem wysłuchałem na koncercie VI, pod kierunkiem Agnieszki Duczmal. I już lubiłem 🙂 Z Czajkowskiego bym dorzucił jeszcze Koncert skrzypcowy, dzięki innej pani (na płycie) zresztą — Anne-Sophie Mutter.
Paru moich Znajomych (z dużej, bo może zerkną 😉 ) zachwyca się Lawesem (a propos consort of viols), ale ja mam do niego trochę pecha. Lawes jednak wędruje na biurko — może przez weekend posłucham?
PAK:
podejrzewam, że tyleż Lawesem, co Savallem 🙂 Mnie też się podoba.
Ale ja znowuż o wariacjach goldbergowskich sobie przypomniałem… ech ten Bach
youtube.com/watch?v=qB76jxBq_gQ
Hoko wspomniał Stana Borysa – moim zdaniem jeden z najciekawszych głosów. Słabością polskiej piosenki rockowej są „cienkie” głosy bez wyrazu, nijakie.
Oglądałam kiedyś koncert, poświęcony twórczości Czesława Niemena, też miał głos wyjatkowy! – ale pamiętacie jego bardzo wczesne nagrania? Można się obśmiać. Wracając do tego koncertu (chyba sprzed trzech lat), świetnie wypadł młody Cugowski z Chylińską w duecie, śpiewając „Sen o Warszawie”.
I jedno, i drugie ma płuca! A poza tym miernota, chyba, że ja o czymś nie wiem, co jest możliwe.
Jeśli chodzi o bluesa, to Nalepa był najlepszym bluesowym wokalistą, moim zdaniem. Trochę plagiatował tego bluesa, ale robił to dobrze 🙂
Hoko,
myślę, że najlepiej będzie wziąć katalog Schmiedera i z niepewnością wykreślać pozycje, które NIE MUSZĄ znaleźć się na liście cudów…
Hoko:
A nie! A przynajmniej nie tylko 🙂 Znajomi szukali wszystkich dostępnych nagrań Lawesa. Nie tylko, a nawet nie przede wszystkim Savalla.
Foma:
I znowu komuś powiem „nie” — co za trening asertywności 😉
Wśród dzieł absolutnie najlepszych nie ma wielu kantat (trafiają się tam perełki, jak 21, czy wspomniana 82; sam lubię 51 i 199, ale na pewno nie wszystkie), aranżacji chorałów, pieśni sakralnych, a nawet niektórych dzieł organowych. Biorąc pod uwagę, że dotyczy to wielu krótkich utworów, to nie wiem, czy wykreślanie zamiast zakreślania będzie tak bardzo pomocne.
Hoko!Pak!
Naturalnie Bach!Osobiscie na pierwszym miejscu umiescilbym „Pasje wg sw.Mateusza”.Tutaj oprocz genialnej pracy architekta udowodnil,ze moglby napisac takze najpiekniejsze opery.
Czy tylko prozaiczny brak zamowienia spowodowal,ze nigdy jej nie skomponowal?
PAK, oczywiście przesadzałem, ale niechby 1/3 katalogu została uznana za genialna (pamiętając przy tym, że Bach często siebie cytował może wyjść i połowa) to i tak wskazuje na nieprzeciętność twórcy. Chciałbym, by choć 5% z tego co wyjdzie mi spod klawiatury zostało uznane za dobrze napisany tekst, a gdyby 1 procent był bliski wielkości, byłbym wniebowzięty.
A dołączając się do tematu, kto po Bachy, to dla mnie, długo, długo nikt, potem zaś może Claude Debussy.
Foma!
Czy nalezysz do tych,ktorzy twierdza,ze na Bachu moglaby sie skonczyc historia muzyki?
Swoja droga z baroku prosto w impresjonizm!Cala klasyke i romantyzm na smietnik historii?
…to ja się tylko podpiszę obiema rękami pod Bachem jako artystą-muzykiem wszechczasów. Ulubionych kantat ze 30… więc tylko dodam Weihnachtsoratorium i Jesu meine Freude… Spośród rzeczy organowych nawet nie próbuję wybierać – tyle tego 🙂
Kto po Bachu? – chyba jednak Mozart (za ‚naturalną łatwość’ – może najnaturalniejszą, jaka kiedykolwiek w historii muzyki zaistniała?…)
Foma słucham już od 2 godzin 🙂 🙂 🙂 …..
Nalepa i Mira dawali czadu …. mam sentyment, zwłaszcza do Miry …
parę linków już mi się uzbierało dzięki Wam 🙂 🙂 🙂
Witold, cos w tym stylu, XIX wiek z przyległosciami moglby dla mnie nie istniec.
Pak!Dlaczego wymieniles Fantazje Choralna(Fantasie fuer Klavier,Chor und Orchester c-moll,op. 80) Beethovena.Wolisz ja od finalu „Dziewiatej”,z ktora ma duzo podobienstw?
A capella!
Powiedz prosze jakies dobre slowo(nikt z nas chyba tego lepiej nie moze zrobic) o polifonii renesansowej(Palestrina,Orlando di Lasso…)
Jolinku, a co i z ktorej linki sluchasz, bo mnogosc, mnogosc…
Mam spory problem z pojeciem „artysta-muzyk wszechczasow”. Takiego artysty nie bylo, nie ma, i nie bedzie. Wielu kompozytorow wnioslo do kultury muzycznej elementy wazne i nowatorskie, pod wzgledem estetycznym czy technicznym, ale to nie wszystko. „Artysta-muzyk wszechczasow (A-M.W)” musialby stworzyc nie wiem… absolutnie doskonale dzielo, przy ktorym inni kompozytorzy powinni niemal pokornie poklonic sie i zamilknac, tak jakby uczynili to w obecnosci boga. Taki „artysta-muzyk wszechczasow” musialby byc tym bogiem, i tu tkwi bezsens okreslenia „A-M.W”.
Zaden z kompozytorow nie tworzyl dziel doskonalych, choc z pewnoscia ci nabardziej doceniani przez wspolczesnych i potomnych ocieraja sie o granice doskonalosci, ale jej nigdy nie osiagna, bo to niemizliwe, tak jak niemozliwe jest osiagniecie matematycznej nieskonczonosci. Wymieniani tu Bach, Vivaldi, Mozart, Ravel, Chopin czy cala rzesza innych sa znaczacymi i waznymi klompozytorami, ale zaden z nich nie jest „A-M.W”. Nie upijajmy sie wlasnymi upodobaniami muzycznymi, bo w ten sposob mozna co najwyzej mierzyc popularnosc danych dziel czy kompozytorow, ale popularnosc nie oznacza wcale doskonalosci.
Z muzycznym pozdrowieniem,
Jacobsky
Jacobsky!
Pasja wg sw.Mateusza spelnia wszystkie warunki doskonalego dziela muzycznego.Naprawde!Nie znajdziesz powaznego kompozytora,ktoryby nie poklonil sie przed Bachem jak przed bogiem.
Jacobsky , ale psujesz zabawe 🙂
Witold,
Bede sie upieral przy swoim, co wcale nie umniejsza ani Bachowi, ani jego dzielom.
foma,
c’mon 🙂
‚A capella!
Powiedz prosze jakies dobre slowo(nikt z nas chyba tego lepiej nie moze zrobic) o polifonii renesansowej(Palestrina,Orlando di Lasso…)’ – pisze Witold
Proszę bardzo – dobrze (i stosunkowo łatwo) się to śpiewa a czasem – nawet nienajgorzej słucha 😉 Ale w liście przebojów bym nie umieszczała bo polifonia renesansowa to jest coś dla super-zaawansowanych 😉 🙂 (już i tak moda na muzykę dawną trochę śmieszne formy zaczyna tu i ówdzie przyjmować) 🙂
Jacobsky, mówimy o dziełach istniejących a nie o takich, które mogłyby zaistnieć. Z całą świadomością ich niedoskonałości wynikających z ludzkiej natury kompozytora, stylistyki epoki, ograniczeń sprzętowych (czy – jak w przypadku Bacha – ‚ansamblowych’), goniących terminów, and so on, and so forth 😉 Zdaję sobie też cały czas sprawę z subiektywizmu gustów, jakżeby inaczej – i w takich ramach Bach jest dla mnie AMW 🙂 Nieskończonościami (plus i minus) niech się bawią matematycy. Boga zostawiam zaś filozofom i teologom 🙂
a capella, wg mojej koncepcji Bóg zostawił stworzenie muzyki Bachowi, wczesniej byly nieautoryzowanie wprawki…
😆
Witold,
podobnie mozna podejsc do malarstwie. Podstawmy np. Da Vinciego na miejsce Bacha i ta-daaaam ! A jednak znalazl sie ktos taki, to mial odwage powiedziec jako rodzaj manifestu tworczego: „Il faut bruler le Louvre” (trzeba spalic Louvre), gdzie przechowywana jest miedzy innymi Mona Lisa.
Tym kims byl chyba Cezanne, ale moze sie myle.
a capella,
interesuja mnie rowniez ludzie stracajacy bogow z piedestalow 🙂
Osobiscie (skoro bawimy sie w oceny subiektywne), to z ta boskascia Bacha nie przesadzalbym.
Jacobsky, potraktuj nas zatem jako apostołów 🙂
…rzecz gustu (a może i potrzeby idolatrii, kto wie) 😉
Serdecznie pozdrawiam 🙂
Kom. 23.45 był skierowany do Jacobsky’ego 🙂
a cappella, foma,
w istocie, rzecz gustu. Rownie serdecznie pozdrawiam i przepraszam apostolat muzyczny za „psucie zabawy” 🙂
Camille Pissarro pokrzykiwał w kawiarni, że „trzeba spalić Luwr”.
A to łobuz, ten Pissarro!
Dzień dobry i dobranoc wszystkim (i mnie).
Witoldzie:
Tak! Prywatnie (nie sugerując, że wskazuję tu na rzeczywistą wyższość dzieła) wolę Fantazję Chóralną od finału IX. Domyślam się, że kwestia instrumentacji, która mi przypadła do gustu.
Jacobsky:
Proszę, z tym „AMW” wszyscy się bawią! Wiem, że Bach był tylko człowiekiem, wiem, że pisał utwory seryjnie, że z rozwojem muzyki się rozminął, nie będąc szczególnym nowatorem (a dlaczego wielki twórca ma być nowatorem?), ale czy nie mogę go poubóstwiać przez kilka godzin dziennie? 😀
W kategorii kompozytorów, to jednak po Bachu stawiałbym na Beethovena, przed Mozartem. ‚Naturalna łaskawość’ Mozarta, a jeszcze bardziej jego świetne wyczucie sceny (zdecydowanie numer jeden wśród kompozytorów operowych) są wielkimi zaletami, ale po zestawieniu z Beethovenem, ten ostatni zwykle (wyjątki: opera, oraz koncerty fortepianowe, gdzie przyznałbym remis) ‚wygrywa’.
Vivaldi, Ravel — przyjemnie sie ich słucha, miewają dobre, oryginalne i zapadające w pamięć utwory, ale to nie są muzyczni giganci.
Chopin może już prędzej, ale Chopin to niemal wyłącznie pianistyka i co ma robić ktoś, jak ja, dla kogo pianistyka leży gdzieś za muzyką oratoryjną, symfoniami i operami?
Co do próśb za polifonią renesansową — ciągle w tych 7 cudach brakuje kryteriów. Gdyby to miały być typy do głosowania w internecie, dla szerokiego grona odbiorców, sądzę, że wyniki wyglądałoby jakoś tak:
1) V Beethovena.
2) Requiem Mozarta.
3) Polonez As-dur (w wersji polskiej).
4) Nessum Dorma (Paul zrobił swoje 😉 ).
5) Aria na strunie B.
6) Cztery pory roku.
7) Aria Królowej Nocy z II aktu Czarodziejskiego fletu.
Skoro jednak nie rozmawiamy o takiej liscie, z Bachem zredukowanym do Arii na strunie B i „akompaniamentu do Ave Maria Gounoda”, to polifonia renesansowa jest jak najbardziej na miejscu; więcej — powinna mieć swojego przedstawiciela 🙂
PAK:
to ja Lawesa znam tylko od Savallowej strony. 🙂 Ale mimo wszystko to chyba dzięki Savallowi ta muzyka zyskała popularność.
Jakobsky:
masz o tyle słusznośc, o ile niemożliwe jest zdefiniowanie „doskonałości” 🙂
5) Aria na strunie B.
Widziałem to!
Stał na strunie (wcześniej przestrojonej na dźwięk B) i ariował na całego!
Ale się działo!
:)) :)) :)) :))
OK, parę moich hitów renesansowej polifonii wokalnej:
1) Josquin des Pres, Ave Maria
2) William Byrd, Ave verum
3) Thomas Tallis, Spem in Alium
4) Clement Jannequin, La Guerre
5) Orlando di Lasso, Musica Dei donum optimi
Wszystkie szalenie subiektywne – esej by napisać wielki, jaką drogą i dlaczego 🙂
Z wokalnej polifonii jestem może nie noga (choć lubię), już raczej kolano… Ale podzielę się tym co mi w wolnym rosyjskim internecie 🙂 wpadlo na ekran:
http://www.amazon.com/Beyond-Chant-Mysteries-Renaissance/dp/B0000006ZN
Ścieżki dostępu do całośći też mam, ale nie wiem czy mi wolno to wrzucać kłusownicze linki 🙂
Jest taki list, może ktoś z Państwa zechce się pod nim podpisać.
Podpisy i list jest publikowany na stronach Centrum
Kultury i Dialogu.
List otwarty w sprawie wypowiedzi ks. Tadeusza Rydzyka
Ks. Tadeusz Rydzyk podczas wygłoszonego niedawno wykładu, zarejestrowanego
na taśmach przez studentów i opublikowanego następnie przez tygodnik
„Wprost”, ujawnił swą pogardę wobec bliźnich – zarówno braci i sióstr
wyznających tę samą wiarę w Jezusa Chrystusa, jak też braci i sióstr Żydów.
Jako polscy katolicy, świeccy i duchowni, stanowczo protestujemy i odcinamy
się od skandalicznych wypowiedzi dyrektora Radia Maryja, które określa
siebie jako „katolicki głos w Twoim domu”. Boli nas, że pogardliwych i
antysemickich wystąpień dopuszcza się reprezentant naszego Kościoła. Taka
postawa kapłana jest sprzeczna z Ewangelią miłości, którą głosił Jezus
Chrystus. Zaprzecza również nauczaniu Jana Pawła II, który Żydów nazwał
„starszymi braćmi w wierze”, a antysemityzm określił jako „ciężki grzech”.
Wyrażając naszą dezaprobatę wobec postawy ks. Rydzyka, pragniemy wyrazić
naszą solidarność ze wszystkimi , którzy ostatnimi wypowiedziami ks. Rydzyka
poczuli się głęboko urażeni.
Jednocześnie w poczuciu własnej bezradności apelujemy do kompetentnych władz
kościelnych, aby zrobiły wszystko, co w ich mocy, by w przyszłości publiczne
wypowiedzi ks. Tadeusza Rydzyka nie podważały oficjalnego nauczania Kościoła
na temat Żydów, przedstawionego w dokumentach II Soboru Watykańskiego, w
licznych wypowiedziach i gestach papieży Jana Pawła II i Benedykta XVI, a
także w liście pasterskim Episkopatu Polski z dnia 30 listopada 1990 r., w
którym padły słowa: „Wyrażamy także szczere ubolewanie z powodu wszystkich
wypadków antysemityzmu, które kiedykolwiek lub przez kogokolwiek na polskiej
ziemi zostały dokonane. Czynimy to w głębokim przeświadczeniu, że wszelkie
przejawy antysemityzmu są niezgodne z duchem Ewangelii.”.
PS. Głosy poparcia prosimy przesyłać na adres:
CKID@gmail.com
foma słucham z linku bic runga …. dzis też 🙂
Ja się nie znam ale czy Wy nie lubicie Czajkowskiego lub innych rosyjskich kompozytorów …. bo chyba nie widzę nikogo z nich na Waszych listach
Ja nie przepadam za muzyką romantyczną (poza kameralistyką), więc i Czajkowski mi podpada. Zaś z rosyjskich dałbym Szostakowicza… preluia i fugi rzecz jasna 🙂
Bo widzisz, Jolinek: są tacy, co mówią ‚go West’ i ci, co ‚chodźmy na Wschód, tam musi być jakaś cywilizacja’ 😉 Ja niby mam i słucham Dniewnierusskij rasspiew itp., ale serce ciągnie w zupełnie innym kierunku. A Czajkowski? – nie podpisywałabym się pod kimś, kto powiedział, że ta muzyka ‚uszom śmierdzi’ ale jakoś nie słucham (no, chyba, że muszę na jakimś koncercie, gdy przyszłam ‚na’ dyrygenta, zespół, skrzypka, inną część programu… )
Generalnie – zawsze mam mniej czasu, niż jest Bachów, Beethovenów, Brahmsów, itd. do przypomnienia
Driewnierusskij Raspiew! 😳
Wbrew pozostawionemu wczoraj wrazeniu (i ciagle upierajac sie przy swoim) osmiele sie dolaczyc do zabawy w „hity wszechczasow”, i juz nie bede sie wymadrzal w kwestiach formalnych.
Rheinberger – Mass in E Major Op. 109
Gloria – Francis Poulenc
Requiem – WAMozart
Lacrymosa (Requiem) – Wolfgang Amadeus Mozart
Carmina burana – Carl Orf
A poza tym Musorgski, niektore kawalki z Wagnera, koncerty fortepianowe (Chopin, Czajkowski, Rachmaninow)
Muzyka wspolczesna (Rabinovitch, Gorecki), muzyka choralna.
W ogole jestem odporny ma muzyke renesansu. Spiewalismy w chorze renesans francuski – nie przemiawia, choc sporo z tym zabawy.
Naleze do sluchaczy, ktorzy sluchaja nie tylko tego, co lubie, ale rowniez tego, co stanowi wynik poszukiwan, mierzenia sie uznanymi „doskonalosciami”. Muzyka to dla mnie poszukiwanie, a nie odtwarzanie, i dlatego nie uznaje absolutow, bo muzyka to materia nieskonczona, w ktorej doskonalosc nie jest mozliwa.
zapomnialem o Maurycym Ravelu. I nie chodzi tutaj tylko o Baleron (mi on akurat nie wychodzi uszami, jesli dozowany z umiarem), ale o wiele innych wspanialych utworow tego kompozytora. Fakt, ze jakas kobiecina wydarla z krzesla z okrzykiem „wariat !” po wysluchaniu Bolera swiadczy o tym, ze Ravel dotarl swa muzyka nie tylko do sedna estetyki w muzyce, ale stworzyl dzielo odciskajace sie na duszy pod kazdym innym wzgledem, szczegolnie u wspolczesnych mu odbiorcow.
Jacobsky, chylę czoła Twojej twardości charakteru i przekonań, żadnego Bacha…
Nie jestem fanatykiem Bacha, choc mam respekt dla Jego dziela. Jednak nie umieralbym za Bacha 🙂
Foma,
widocznie wkroczylem w swym zyciu muzycznym w „okres nie-bachowski” 🙂
Zeenie:
Aria na strunie B… chyba coś niewyspany byłem… 😳
Jacobsky:
Nie-Bachowski, czy może Post-Bachowski 😉
A typy ciekawe.
Ale mam inny pomysł! Może nadal wynik jakiegoś niedospania, ale jednak pomysł. Otóż albo przepisujemy w liście 7 cudów katalog Schmiedera, albo go unikamy. A może by tak wyjść od oryginalnej listy 7 cudów świata i znajdować wśród dzieł wielkich jakieś odpowiedniki? Z tego co pamiętam w oryginale były:
— Piramidy w Gizie.
— Mauzoleum w Halikarnasie.
— Świątynia Artemidy w Efezie.
— Kolos rodyjski.
— Latarnia morska na Faros.
— Posąg Zeusa Olimpijskiego.
— Wiszące ogrody Semiramidy.
Mamy więc:
— dwa dzieła poświęcone zmarłym/śmierci (Giza, Halikarnas);
— dwa dodatkowe dzieła ‚sakralne’ (Efez, Olimpia);
— jedno połączenie sztuki i przyrody (ogrody);
— oraz dwa popisy gigantomanii, choć w obu przypadkach nie pozbawionej wdzięku (Faros, Rodos).
PAK,
mam nadzieję, że nie masz za złe, puściłem kilka uśmiechów :)) :)) :))
Dumałem i dumałem i wyszło mi, że mogę mówić tylko o początku, t.j. muzyce, która obudziła we mnie głód i pożądanie.
Jeszcze w czasach gramofonu w jednej obudowie z lampowym radiem (piękna drewniana skrzynia), kupiłem płytę Isskustwo fugi.
Mam ją jeszcze gdzieś, pewnie już bez rowków bo grana była i grana, a nacisk igły na płytę wynosił wtedy pewnie z kilogram…..
Dlatego niech Bach będzie pierwszym wśród równych – jak Aleksander Wielki.
PAK – świetny pomysł z odpowiednikami.
Odważnie zaproponuję dla Semiramidy płytę Private Collection Vangelis i Jon Anderson. W muzyce tej jest duuużo powietrza tak, jak w wiszących ogrodach i pięknie pachnie.
PAK,
OK, no to niecha na piewszy ogien idzie Baleron Ravela, ktory przejadl sie Pani Dorocie.
Bolero jako odpowienik piramid. Gdyz Bolero jest jak piramida, tylko ustawiona na czubku. Zaczyna sie skromnym wejsciem werbla i (chyba) klarnetu, instrumentacja stopniowo i symetrycznie poszerza sie, az konczy szeroka podstawa calej orkiestry.
Dla mnie, w tej ravelowskiej „piramidzie” zawarty jest pelen skarbiec obrazow, jaki nasuwa mi na mysl odbior Bolera. Jednym z nich jest majestaczycznie posuwajaca sie przez pustynie karawana wielbladow – niech bedzie Boga Bogow, zeby bylo w zgodzie z epoka piramid. Rytm Bolera rymuje mi sie ze sposobem poruszania sie wielbladow: ruch szyi, rozkolysanie.
Z pewnoscia nie jest to utwor poswiecony zmarlym, choc final Bolera, ktory brzmi jak nagle zawalenie sie struktury mozna by potraktowac jak… nagly final 🙂
na plycie Trilogy ELP rowniez zawawrte jest Bolero autorstwa Emersona, jesli sie nie mysle. Bardzo ciekawy utwor.
Ja za wiszące ogrody uznałbym „Bluish” Tomasza Stańki z Jonem Christensenem i Arildem Andersenem. To cała struktura wisi w powietrzu.
PAK!
Wole Mozarta!Osobiscie boje sie ludzi,takze artystow,ktorzy posluguja sie patosem i monumentalnoscia.Beethoven byl niezwykle zafascynowany rewolucja francuska co mialo odbicie w jego tworczosci.Zwracal sie do ludzkosci z misja,przeslaniem i dlatego jest tak czesto grany w z okazji roznych rocznic historycznych.Beethovena broni naturalnie jego geniusz kompozytorski i tutaj nie ma zadnej dyskusji.
Tego geniuszu nie brakowalo takze Mozartowi i dyskutowanie o tym kto byl wiekszym kompozytorem jest bez sensu.
Muzyka Mozarta wg mnie jest jednak bardziej intymna,skierowana do mnie wprost.Nadaje sie bardziej na „dzien dobry” i „dobranoc”.Przez to jednak,ze trudno znalezc w niej „dazenie do uszczesliwiania ludzkosci” i watki rewolucyjne jest czesto uwazana za mniej wartosciowa niz Beethovena.Zdarza sie na koncertach(nieslusznie moim zdaniem),ze na rozgrzewke daje sie Mozarta,a potem glowny punkt programu „Eroice”.
Z kolei ja,ktory wiem jak konczyly sie wszystkie rewolucje i jak byly wykorzystywane perfidnie najszczytniejsze hasla i idealy(dzieje sie to do tej pory) mam nieskonczona rezerwe dla sztuki zaangazowanej.
Nie znaczy to oczywiscie,ze nie slucham Beethovena.Staram sie jednak odrzucac w niej wszystkie tresci pozamuzyczne.
Witoldzie:
Myślę, że przeceniasz treści pozamuzyczne u Beethovena. Owszem, to był odważny, bezkompromisowy człowiek, który spoglądał w przyszłość — ale to piszę w oparciu o muzykę, a nie wydrapaną dedykację.
Zresztą wywołując ‚najlepsze’ dzieła Beethovena nie darmo odwołałem się do Kwartetu op. 135, czy Sonaty Waldstein. Dzieł, którym nie można raczej przypisać politycznej treści. Z wyjątkiem doktora Tomasza u Kundery 😉
A wracając do Siedmiu Cudów Świata, zastanawiam się, który z dwóch typów podać.
Bo, czy Zeus Olimpijski i Pasja Mateuszowa nie mają wiele z sobą wspólnego? Oba próbują okazać oblicze Boga, stanowiąc kwintesencję religii z których wyrosły. Oblicza te są różne — czy to wielkiego, nadnaturalnego gromowładcy, czy też cierpiącego Boga-Człowieka; ale oba oddawały je genialnie. Oba też, łączą i sklejają ze sobą elementy bardzo różne by — paradoksalnie — stworzyć spójną, zadziwiającą całość. Oba stanowiąc nie tylko portret, ale i zaproszenie do modlitwy. I jeszcze jedno — miejsce obu jest w świątyni.
Typ drugi: latarnia na Faros i II Symfonia Mahlera. W obu przypadkach budowla imponująca rozmiarem i w obu przypadkach śląca światło zbłąkanym. Czy to próbujących odnaleźć się wśród morskich fal, czy też wśród życiowych zakrętów i traconej wiary, że to wszystko ma sens. Wskazują drogę i pozwalają odnaleźć bezpieczny port.
Z Beethovenem mam wielki kłopot. Powiedzmy że całkiem zgrabne są jego sonaty na skrzypce i fortepian, choć żadnej nie wymienię z nazwy, pamiętam tylko swój ich odbiór. Ale w formach bardziej zaangażowanych mam wrażenie, że Ludwig po mocnym początku od razu zaczynna kończyć i robi to przez bite 80% utworu, męcząc niemiłosiernie siebie i mnie .
Do Mozarta, po latach niechęci, zaczynam mieć coraz większy szacunek 🙂
Az mi wstyd odzywać się z moimi preferencjami muzycznymi, bo jutro lecę na wiadomy koncert (Waters), cała podniecona, co to z tego wyjdzie.
Dla mnie Beethoven ponad Bachem (bo odpowiadajacy dramatyzm), Mozart, bo i przesmieszny, i wesoły, i tragiczny. Requiem i Lacrimosa z tego – ślozy się same leją. Jednym słowem, każdemu, co w duszy gra!
A propos Mahlera. „Death in Venice”. film Viscontiego. Piękna ilustracja muzyczna.
Zabieram sie do spania, zauważyłam wpis najnowszy, ale nie tutaj, więc kieruję zainteresowanych z Kanady pod „Wpis ptaszkową porą” – Pan Piotr Grella_Możejko z Edmonton powiadamia o ważnych koncertach. Ode mnie to dalej, niż rzut beretem (3.5 tys. km), ale moze ktos z Was w pobliżu?
Dobranoc wszystkim po tej stronie Kałuży, dzień dobry po tamtej!
Alicjo
Dla mnie najważniejszą płytą jest : The Pros and Cons of Hitchhiking Rogera Watersa . Przez wiele lat towarzyszyła mi codziennie . Słuchałem jej może z tysiąc razy . Witaj w klubie.
http://www.amazon.com/Pros-Cons-Hitchhiking-Roger-Waters/dp/B0000025ZF/ref=pd_bbs_sr_3/103-9820998-6209400?ie=UTF8&s=music&qid=1184398281&sr=8-3
Precz z Bolerem! 😀 😉 Toleruję to tylko w interpretacji Kwartetu MoCarta 🙂
Hm, zastanawiam się, dlaczego strony z amazon.com nie chcą mi się otwierać… czyżbym dodał toto do adblocka…
…bo w wykonaniu Grupy MoCarta wszystko 😉 staje się strawne. Hipnotyzerzy! 🙂
foma,
podzielam Twoje zdanie odnośnie Beethovena, bardzo zgrabnie to ująłeś.
Jak tam Twój perkusista? Czy już załatwiłeś dla Niego żłobek profilowany z angielskim, francuskim i oczywiście zajęciami z instrumentami perkusyjnymi :)?
Zeen, żłobek dla Mikołaja odpada, przedszkole już mam upatrzone po drugiej stronie ulicy – z okna widzę część podwórka, chyba bez żadnych niezwykłości, natomiast integracyjne z dziećmi z domu dziecka i paniami wychowawczyniami, chwalonymi przez wszystkich spotkanych rodziców. Angielskim sami się zajmiemy, a żona może dorzuci perski, gdyby chciała z nim porozmawiać bez skrępowania, że coś zrozumiem… Zważywszy na nasze miejsce zamieszkania zamiast francuskiego lepszy byłby niemiecki, czy nawet czeski, ale spokojnie… Perskusista zaś z niego robi się coraz bardziej wysublimowany 🙂 nie wali cały czas na oślep, ale potrafi rękami na przemian, raz słabiej, raz mocniej…
Alicja,
c’mon, czemu sie krygujesz z Watersem ? Przeciez to klasyka !
Opuszczone, skazane tylko na siebie przez tych, którzy w swoich hasłach powołują się na godność Człowieka. Ignorowane. Dzisiaj kończą swój protest nie zauważane przez polityków opozycji. Pielęgniarki. Nie obchodzi mnie PO, ale tym bardziej szkoda, że czołowi działacze SLD, czy też LiDu mają gdzieś problemy zwykłych, szarych ludzi ledwo wiążących koniec z końcem. Cóż znaczą ich problemy przy toczonych grach politycznych. Partie mieniące się lewicowymi tylko się nimi mienią. Na sztandarach wypisane hasło godnego życia a realizowana obojętność wobec ludzkiej krzywdy. Tchórzostwo (bo ocenią działania jako polityczne?), lenistwo (bo trzeba z rodziną na Majorkę), brak wrażliwości (bo żyją w szklanej wieży) itp.itd. I oni liczą na głosy w czasie wyborów. Wstyd.
Zacięła się orkiestra?
http://pl.youtube.com/watch?v=5KBQoDr0M-c&mode=related&search=
Ciepełko u mnie. Ode mnie pozdrówka!
Ja sie nie kryguję Jacobsky,
wróciłam z koncertu i jestem ZACHWYCONA, bo tego się nie spodziewałam po starszym bądz co bądz „psychodelic rock” facecie. Doskonały koncert, trwajacy bite 3 godziny, mało takiego „show” dla oka, a doskonale grana muzyka. I Rogers Centre (Sky Dome) w Toronto okazało się świetnym akustycznie miejscem, byłam tam po raz pierwszy i jakby co, polecam na wielkie koncerty. Gdziekolwiek nie siedzisz czy sie ruszysz, słyszysz tak samo dobrze.
Ale poza akustyką… naprawdę, doskonale dopracowany koncert i jak usłyszałam, ostatni z 14 miesięcznej podróży w trasie. Nie wiem, a i Waters powiedział to na koniec, czy kiedykolwiek będzie następny. Relacja ( i foto), jutro, muszę sie wyspać!
Stara gwardia trzyma się świetnie. Na pierwszym miejscu oczywiście Phil Collins. Nikt od niego nie gra lepiej koncertów. Żadnego udawania , muzyki z taśmy, wszystko zagrane jak trzeba. Oglądałem kocert zagrany w Paryskiej hali Bercy. Po prostu rewelacja. Utwory grane na żywo lepsze od studyjnych ralizacji.
Wczoraj poświęciłem trochę czasu na W. Malickiego, TVP wyjątkowo dała go w sporej dawce na żywo znad jezior. Bawiliśmy się z żoną wspaniale mimo zmęczenia całodzienną robotą remontową.
Przypomniał wczoraj W.M. Dzieci Sancheza – zaraz nabrałem ochoty posłuchać oryginału, ale nic z tego – płyty wywiezione do innego mieszkania w celu ochrony przed kurzem.
Słyszałem kiedyś w radio koncertową wersję i wydała mi się bardzo dobra, nie pamiętam z którego roku. W każdym razie przy zakupie sprzętu grającego zawsze biorę Children of Sanchez jako jedną z ca 20 płyt przy pomocy których testuję sprzęt.
A temat miłosny Consueli potrafi wbić się w pamięć i obsesyjnie męczyć godzinami….
To jedna z wielu ulubionych płyt, dzięki Chuck :))
Też się wczoraj na tym „cyruliku suwalskim” uśmiałem. Chociaz nie oglądałem całości, bo zauważyłem trochę późno, a na dodatek na polsacie leciał zdaje się jakiś program dla kibiców i Posiadający Pilota co jakiś czas przełączał. 🙂 A telewizor nie mój.
Co do Watersa – a i Pink Floyd w ogóle, to oni zawsze przywiązywali dużą wagę do tego, by technicznie wszystko było idealnie. Na płytach też. Czekam na tę relację Alicji – podejrzewam jednak, że pianistę to mimo wszystko mieliśmy lepszego w „cyruliku”… 😀
:))
Słyszałem przed laty zapowiedź w radio: a teraz dla państwa Pinek Floyd ze swoim zespołem…..
Teraz najczęściej słucham ich Atom Heart Mother, czasami Wish You Were Here. Odejście Watersa nie zmieniło w ich muzyce nic, a widowisko zaprezentowane przez Watersa na Malcie sprawiało wrażenie przerostu formy nad treścią. Solowa płyta Gilmoura z udziałem naszego Możdżera znudziła mnie, chyba stałem się marudny…..
Ale wciąż ich uważam za ważny element sceny muzycznej, ogromne zasługi mają również na polu koncertowym, zawsze starannie zaaranżowanie widowiska, dbałość o szczegóły, nie byłem nigdy na ich koncercie ale pewien jestem, że wyszedłbym zachwycony. Video jakąś namiastkę daje, ale osobista obecność to jednak co innego.
Ja na szczęście nie miałem dylematu, zerknąłem na siatkarzy mówiących po brazylijsku w przerwach koncertu. Przy okazji rozmowy na Skype o słowniku angielsko-francuskim (córka ze swoim bratem) podsunąłem złośliwie pomysł znalezienia słownika brazylijsko -szwajcarskiego.
Córcia litościwie pominęła to milczeniem….
Za to wczorajszy wykład W.M. o języku niemieckim – :))
I konstatacja, że solistki sopranistki od piranii różni tylko szminka…. :))
…(muzykalnosc pana premiera)…
No tak, niestety nasi luminarze nie maja niestety ani sluchu (nie sluchaja nikogo, choc – podobno – niektorych podsluchuja), ani poczucia rytmu (akcentuja nie te wartosci). Ale to nie najgorsze. Najgorsze jest, ze nie maja takze poczucia taktu i wyczucia formy. A i tak nie przeszkadza im to w tym, by glosno gwizdac (na wszystkich) te falszywe melodie (a niektore moze specjalnie falszowane?…). Uszy wiedna. Melomani!! Ratujmy to, co nam najdrozsze! Walczmy z gluchota i brakiem taktu! Moze juz po wakacjach?… Cieplego, slonecznego lata i pieknej, zlotej, radosnej i znow muzykalnej polskiej jesieni!
Uhm… muzyka Bacha jest doskonała własnie dzięki temu, że Bach mówił po niemiecku. Swoją drogą te niemieckie wypowiedzi Malickiego miały coś z kontrapunktu 🙂
Mój niemiecki bardzo, bardzo słaby jest, żeby nie powiedzieć, że go nie ma… [Kupiłżechbych se ancug, ale nie wiedziałech jak to jest po niemiecku…] Tym ciekawsza 🙂 była wycieczka w Wieliczce z niemieckojęzycznym przewodnikiem (byliśmy na przyczepkę). Coś jednak jest w tym, że rdzeń muzyki powstał na obszarze niemieckojęzycznym (Włochy były wszak blisko z nim związane :), to Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego…).
A propos PF i języków obcych: a tiepier kamanda Pinka Floyda…
Mojego też nie ma 🙂 Ale chodziło mi o rytm i meloię wykoncypowane przez Malickiego. Trochę to podobne było do tych nuconych pata tata ta Goulda grającego Bacha.
foma,
tydzień się śmiałem (niepolitycznie!) z żartu o spokaniu Batmana czeskiego i amerykańskiego…
I nijak nie umiałem wyjaśnić dlaczego :))
zeen, a umiesz sobie przypomnieć ten żart. Bo frazę „ja sem Netoperek” to u nas każde dziecko zna.
Ja się mogę śmiać przy każdym wspomnieniu o dwóch sowach na gałęzi.
? sowy? nie znam, jeśli można prosić….
http://www.myspace.com/hanslundin
Nie mogę znaleźć wersji zespołu Kaipa, ale i tu: „A summer air” – słychać talent kompozytorski Hansa Lundina – na zdjęciu poniżej. Na ostatnich 3 płytach Kaipy wspaniałych melodii jest cała masa.
Może się komuś spodoba.
Hoko, Zeen, Foma, Zeen, Zeen, Hoko, Foma 😀
Hej, Chłopaki, pozdrawiam Was.
Całkiem ugotowana
EMTeSiódemecka
a proszę bardzo:
Siedzą dwie sowy na gałęzi. Nagle ni z tego ni z owego jedna odzywa się do drugiej: „wiesz, ty jestes głucha jak kura”, „a ty jak kura!”.
zeen, a Ty już po remoncie, że i tv, i internet?
Remont dopiero się zaczął. Tydzień przerwy wziął malarz, my w tym czasie przerabiamy pomalowany już pokój: fortepian do niego w miejsce łóżka (wywalone). Półki na książki (2 ściany) skrócone na odcinku fortepianu, bo by się nie zmieścił. Teraz będzie długie przynoszenie z piwnicy książek, pracowite ich odkurzanie i ustawianie na półkach. To spokojnie tydzień. Wynieśliśmy już z kolejnego pokoju wszystkie graty, tylko wejść i malować, oczywiście zeskrobawszy wcześniej warstwy farb….
Przed nami jeszcze drobna wymiana urządzeń sanitarnych w łazience z przeróbką instalacji i kładzeniem glazury, przeróbki w kuchni z malowaniem jej i takie tam….
TV wieczorem po robocie się obywatelowi należy, szczególnie, że taka atrakcyjna :))
Kompa podłączyłem, bo dziecię chce i ja też….
Przecie bez Was bym nie zdzierżył :)) W pracy za dużo czasu nie mam, to przynajmniej wieczorem coś przeczytam.
Od środy wyruszam w Polskę W-wa, Białystok, Gdańsk, Bydgoszcz, Poznań, Łódź – do soboty. A w następnym tygodniu Polska południowa: Wrocław, Gliwice, Sosnowiec, Żory, Bielsko, Kraków, Rzeszów, Kielce i do domu…..
Będę odcięty od sieci. Może i dobrze to mi zrobi….
I jak zwykle mam okazję wybrać płyty na podróż, jeszcze nie wim jakie :))
EMTeSiódemecka się zagotowała, zna ktoś sposób na szybkie schłodzenie?
Alicja,
widzisz, Ty na Watersie, a ja w sobote bylem nie daleko Montrealu na festiwalu „Mondial des cultures”. Jest to festiwal tanca i muzyki ludowej. Przyjezdzaja grupy folklorystyczne z calego swiata, jest glosno, kolorowo, i bum-bum-bum. W koncu muzyka ludowa jest bardzo rytmiczna, a po tej calej dyskusji o boskiej wyzszosci JSB, LVB, WAM i innych nad samymi soba pewna doza folkloru dobrze mi zrobila.
Ciekawe, ze jedynym folklorem, jaki mnie rozdraznil byla nasza rodzima muzyka ludowa, rowniez prezentowana na „Mondialu”. Byc moze to z powodu przekarmienia ob(i)erkami, mazurami itp. nie zalowalem, ze opuscilismy w polowie wystep zespolu polskiego. Za to wystepy grup rosyjskiej i sebskiej byly naprawde niesamowite.
Wystepy starzejacych sie gwazd rocka zupelnie mnie nie rajcuja. Chlopaki starzeja sie i byc moze trzeba wiedziec, od kiedy poprzestac tylko i wylacznie na zyciu z tantiem oraz, ewentualnie, na byciu producentem. Nie ta kondycja, nie te glosy. Z tego powodu nie zabijalem sie o bilety na „Gienka” kiedy przyjechali do Montrealu niedawno, odpuszczam sobie rowniez „Policjantow” grajacych u mnie 25-go piatego.
Ale sa oczywiscie wyjatki i byc moze takim wyjatkiem jest Waters.
No dobra. Trochę byłam zabiegana dzisiaj, dopiero teraz relacja. Z góry uprzedzam, jakość zdjęć bynajmniej rewelacyjna nie jest, a poza tym skompresowałam, żeby Wam nie kazać otwierać jakichś niemożliwych megabajtów (proszę kliknąć na zdjęcie dla powiększenia).
Nie odpuściłam sobie też atmosfery – popatrzcie, kto na koncert przybywa! Cały przekrój wiekowy, włączając moich Młodych, czyli syna i synową, a i całkiem młode szczeniaki, towarzyszące rodzicom po trzydziestce. Byli ludzie o laskach, na wózkach dla niepełnosprawnych i tak dalej. Najpierw opowiem o tym, za chwilę muzyka, wybaczcie! No więc tak – nic nie wolno, nie wolno palić, nie wolno aparatów fotograficznych, nie wolno juz nie pamiętam czego, a nagle się okazało, że wszystko wolno. Miałam wrażenie, że tylko nasza czwórka nie popala marihuany, wszyscy naokoło palili, a porządkowi nie zwracali uwagi, nawet żeby im ktoś *jointem* wywijał przed nosem. Ciekawam, jak by takiemu porządkowemu przeszło przez gardło kazać siwemu dziadkowi zgasić kiepa 🙂
ALE, te circa 50 tys. luda zachowywało się doskonale i chyba nie było żadnego incydentu, wymagającego interwencji. Czasem podchodzili porządkowi i prosili – no, może nie róbcie tyle zdjęć… Fakt, nie mozna było mieć poważnego sprzętu z teleobiektywami (ani żadnego) , ale tamtego zwłaszcza.
Teraz o muzyce. Zeen, Waters chyba nie robi wielkich *shows* typu Pink Floyd z Gilmourem na stadionach dla 100 tysięcy luda. Tu było skromnie – dwa ekrany po bokach, wyświetlające co na scenie, a scena wcale niewielka. Za sceną ekran dla jakichś wideo. Parę razy się gdzieś coś pod sufitem pojawiło, dokładnie trzy – co uwieczniłam. Daleko do olbrzymich pokazów PF z Gilmourem, kiedy to płonący samolot nad stadionem i tak dalej, nie mówiąc o laserowych pokazach. Troche kolorystyki, any colour you like – i tyle. Skromnie, jak na koncerty, w których uczestniczyłam, akcent położony na muzykę. A ta, jak wspomniałam wyżej, była doskonale dopracowana, a akustyka Rogers Centre – bardzo dobra. I tu różnica, zeen – na stadionie głos unosi się ku niebu żeby nie wiem, co, a tu nie, wszystko słyszysz świetnie.
Zaczęło się o czasie, i od In the Flesh.Dwie godziny świetnego grania, stare Pink Floyd razem, potem Waters swoje, potem 15 minut przerwy i Dark Side w całości, a na koniec bisy.
Co do starych: Shine on You Crazy Diamond to ukłon w stronę Syda Barreta, także samo Wish You Were Here. Na ekranie stare zdjęcia z tego okresu, kiedy byli piękni i młodzi (a propos, jako kobieta mogę się wypowiedzieć, że Waters, 63 lata, wygląda lepiej, niż kiedykolwiek przedtem!
Dark Side – bałam się, że będzie mi brakowało głosu Gilmoura w tych piosenkach, bo przecież Waters nie ma głosu na „Us nad Them”. O nie! Jon Carin zadbał o to, to chyba jakis nowy nabytek. Słuchasz i nie wierzysz, że to nie Gilmour spiewa. Parę rzeczy było lekko zmienionych na potrzeby współczesnego świata. Politycznie, bo Waters będąc dzieckiem wojny , a ojciec z wojny nie wrócił, jest bardzo antywojenny, zawsze był. W bisach „Bring the boys home” zabrzmiało szczególnie mocno, bo co rusz Kanadyjczyk ginie w Afganistanie, i po cholerę tam jesteśmy, ani to misja ONZ, ani jaka. Stabilizacyjna, powiadają, definicja jest niejasna. A właśnie w sobotę pochowano chłopaka z Kingston, z mojej wsi.
No i podsumowując powiem, że odejście Watersa zmieniło Pink Floyd. Gilmour to był ten, który starał się być bardziej „mainstream”, a Waters chciał grać muzyke eksperymentalną, moze rozwinąć te ich „wygłupy” z czasów, kiedy PF powstało. Robiąc analogie, Waters to taki Lennon, nic Gilmourowi nie ujmując, że taki macCartney. Ale Gilmour pozostał na tym PF poletku, a Waters został sobą i denerwował mnie tym Radio Kaos, ale szacunek pozostał. Psiakrew, nie zagrał Amused to Death!
A co do „On the Island” Gilmoura – zgadzam się, nuuuuuda, nihil novi.
OK. Wybaczcie, ale ja musiałam się wygadać. PF znam od czasów, kiedy Syd Barret tam grał. Koncert Watersa był doskonały, ostatni, zamykający 15 miesięczny cykl dookoła świata. Czy będzie następny, kiedyś, za ileś lat?
Tu Wam podaje sznureczek do zdjęć, a osobnym sznureczkiem podam do całego składu zespołu (bardzo interesujące!) i programu koncertu.
Jedyne, co sie zmieniało, to scenografia, w zależności od możliwości. W Toronto było skromnie, jak juz mówiłam.
http://alicja.homelinux.com/news/Roger_Waters-Toronto-2007/
Jacobsky,
starzejący się kapke Waters, ale powiadam Ci – głos ciągle ten sam! Ja tylko czekałam, wredna baba, kiedy mi się podłoży w tych swoich partiach z The Wall, zwłaszcza. A gdzie tam! Jak to działa, nie wiem. Uważam, że to profesjonalista.
Po prostu. Gilmour miał lżejsze piosenki do spiewania, jak tak pomyśleć, a Waters wydziwiał, głosu specjalnie nie miał, ale to jest osobna sztuka. Powtórzyć tak samo, jak to brzmiało 30 lat temu. I w tym Waters jest doskonały.
Podaję sznurek do zainteresowanych , kto, co i tak dalej:
http://en.wikipedia.org/wiki/The_Dark_Side_of_the_Moon_Live
Zwracam uwagę na „Personnel” , czyli kto tam grał. Bardzo ciekawe!
P.S Jacobsky – kto to Gienek i Policjanci?
Pisze chyba o Genesis i The Police…
Alicjo, dzięki za relację. Muzycy – doświadczeni i z dorobkiem, nie znam tylko syna…..
A Snowy to już na zawsze będzie od „Bird of Paradise”.
Pozdrawiam
Dark side of the Moon było wydane w latach siedemdziesiątych w wersji kwadrofonicznej. Zapominalskim przypomnę, że była wówczas szansa na rozpropagowanie czterokanałowego dźwięku, zarzucona ze względów technicznych i ekonomicznych. Niemniej udało mi się posłuchać kilku płyt na takim sprzęcie. Znajomy zakupił był sobie taki, a do tego przywiózł z kontraktu w Afryce kupiony za śmieszne pieniądze Akai studyjny magnetofon, z którego miał wielką pociechę.
Otóż pamiętam, że bardziej fascynowała mnie wtedy sama nowość i wyjątkowość 4 kanałów niż efekty. Realizacyjnie nie było to żadne cudo, odnosiłem wrażenie powtarzalności kanałów przednich z tyłu, chociaż Time był zrobiony ciekawie. Kwadrofonia umarła zanim osiągnęła wiek młodzieńczy, dziś mamy sourround i dżwieki dookólne – takie tam próby przeniesienia efektów kinowych do domu. Stara stereofonia wciąż jest atrakcyjna i współczesna realizacja potrafi wyczarować znakomite efekty.
Fragment „Learning to fly” z „Delicate sound of Thunder” jest przykładem jak realizator przy pomocy dwóch kanałów próbuje zrobić efekt dookólny, tyle, że dźwięk krąży po kole znajdującym się przed nami….
Realizacja nagrań to osobna dziedzina wiedzy, która szybko się zmienia, a jak wiemy, realizator to musi być artysta :))
Taki Alan Parsons- realizował sobie płyty Beatlesów i któregoś dnia powiedział sobie: dosyć nagrywania tej tandety, wezmę się sam za muzykę i im pokażę!
No i co? Ci tandeciarze, których nagrywał szybko się rozpadli, a on karierę robi…..
Na wczorajszym jubileuszu 50 lecia pracy twórczej Czesławy Kaczyńskiej grały dwa zespoły kurpiowskie jeden zapraszał i witał gości drugi na dziedzińcu muzeum przygrywał przybyłym. Śpiewała też Apollonia Nowak . Wracając do zespołu na dziedzińcu , skład harmonia pedałowa bębenek i uwaga KLARNET . Może momentami brzmiały kurpiowskie nuty ale momentami… W końcu gdy poniosło klarnecistę zawołałem na całą salę : Mazel tow 🙂
zeen, i nie zapomnij, że realizator nagran musi, dla dobrego efektu, nosić jeansy marki Odra; najlepiej też żeby pił kawę (by muzyka była żywsza), a dla efektu przestrzennego powinien pić z różnych kubków rozstawionych po jego dwóch stronach (stereo) lub dookoła (sourround)
Fajnie w tej Kanadzie 🙂 U nas to co najwyżej centrum Romana mogą wybudować…
Drogi foma,
dziękuję za przypomnienie – to oczywiste oczywistości, o których przez niedbałość nie napisałem 🙁
Aby muzyka zachwycała, musi być słowacka :)) Ci, którzy pytają: jak zachwyca, kiedy nie zachwyca? – nie mają oczywiście racji, bo zachwyca….
:))
To ważny trop w wyjaśnieniu dlaczego muzyka słowacka, mimo że zachwyca, nie odnosi komercyjnych sukcesów.
Słowaccy Słowacy powinni:
a) przed promowaniem swojej muzyki promować Gomrowicza (może obowiązkowe wkładki do płyt i pop-up wyskakujące przy każdym odtworzeniu słowackiego mp3)
b) sprawdzić, czy tłumacze aby nie popełnili błędu i nie zapomnieli przełożyć również nazwiska Juliusza, i tak np.:
– w wersji ang: Julien Slovak
– — niem: Julius Slowakisch
– — fr: Jules Slovaque
– — hiszp: Julio Eslovaco
– — wł: Giulio Slovacco
– — węgierskiej: Gyula Szlovák
W przypadku usterki w punkcie b) realizację punktu a) należy wstrzymać.
Czy „słowacka” znaczy oparta na słowach? 🙂
PS
Ale cieplica, zaraz pójdę w ślady mt7…
Jakobsky,
Starzy policjanci czasem potrafią zaskoczyć:
http://www.deutschegrammophon.com/special/?ID=sting-dowland
Polecam zwłaszcza ścieźkę:
„Can She Excuse My Wrongs?”
Zapewne nie do wykonania na żywo ale niezłe.
Andrzeju,
płytę „Into the Labyrint” mocno promował, jeszcze przed jej wydaniem, Marcin Kydrynski w trójkowej Siescie.
http://muzyka.pilsner.pl/
Na tyle dobrze mu to szło, że nabyłem ją ledwie kilka dni po premierze.
Ja dostałem ją od Mikałaja….
na własne zresztą życzenie i za moje własne pieniądze. Zauwaźyłem ją na stoisku z płytami w sekcji w której Stinga bym się raczej nie spodziewał.
Dowlanda w wykonaniu Stinga chwaliła także Gospodyni, o ile pamiętam.
Starałem się rozpropagować trochę, ale z różnym skutkiem. Dla niektórych miłośników Dowlanda głos Stinga jest do niczego…
Jakobsky pisze, że głosy starzejących się gwiazd rocka już nie te.
Rzeczywiście, głos Stinga w „Roxane” niemal nie do słuchania. A później z biegiem czasu coraz lepszy.
Co oczywiście, jako jeden z nielicznych wyjątków służy jedynie potwierdzeniu przez Jakobsky’ go przytoczonej reguły.
Alan Parsons Project! Na to bym poszła z zamkniętymi oczami!
Nie przepadam za Police, ale gdzieś tak na przełomie lat 80/90 byłam na Stingu. Całkiem niezły koncert, towarzyszył mu wtedy Wynton Marsalis i było to kapkę jazzowe wtedy, bardzo mi się podobał ten koncert.
Jedyny zgrzyt – sam Sting, narcyz cholerny, rozbierał się na scenie, prężył to swoje „rzezbione” ciało i opowiadał, jak to on nad tym pracuje. A co to kogo obchodzi?! Miał grać, nie gadać, czy strip-tease uskuteczniać.
A propos jego głosu, niektórzy reaguja alergicznie, to fakt, na przykład mój osobisty J. Ale ja cenię Stinga – przez lata, od wczesnego Police, przeszedł kawał drogi i nie tłukł ciagle tego samego. Poważny artysta. Chociaż narcyz! 🙂
W 2003 w Montrealu dal koncert SuperTrampek. Przyszlo wiecej ludzi niz tych, ktorzy chcieli sluchac Rykow Marcina dwa dni przed SuperTrampkiem. BYlo naprawdfe fajnie i slodko od trawy (second hand smoking…), chlopaki zagrali co mieli najlepszego. Problem w tym, ze prawie caly czas… siedzieli.
To wlasnie mam na mysli piszac o starzejacych sie gwiazdach rocka: nie ta sama dynamika koncertu, nawet jesli glosy i talenty te same.
Moj ulubieniec P. Gabriel, dla mnie numero uno z tej polki muzycznej, podczas ostatniego koncertu w Montrealu (lipiec 2003) ledwo dyszal juz po trzecim kawalku, choc przyznaje, ze dali kocert na 2,5 godziny (dobrze jest trafic na ostatni koncert tury, bo wtedy kapela wyciska z siebie ostatnie soki). Nie ta kondycja, nie ten sam glos, ktory teraz lamal sie na wyzynach wokalizy przy „Don’t give up”.
I to wlasnie mnie najbardziej dotyka na koncertach rockowych mamutow: ich niedajacy sie ukryc wiek i idacy za tym spadek dynamiki koncertu.
Byc moze powyzsze nie stosuje sie do Policjantow. Skoro Sting funduje sobie parogodzinne orgazmy tantryczne, to wytrzymanie 2 godzin koncertu na pelnym biegu wydaje sie byc pestka (osobiscie cenie The Police i Stinga solo).
Z pewnoscia nie stosuje sie to do Stonsow, ktorzy zdaja sie miec niewyczerpane rezerwy energii, albo juz jada na elektrycznym wspomaganiu i sterowaniu.
zeen,
hehehe… kwadrofonia. Pamietam (ze zdjec – osiagniecie polskiej mysli technicznej lat 70-tych) model kasprzakowskiego ZK-246QD z dodatkowym bokiem na potensjometry i wskazniki poziomu dla kazdego kanalu. POdobno rzeczywiscie wyszly wersje QD niektorych plyt czy utowrow, w tym DSoM. Szkoda, ze nie mialem okazji tego polsuchac wtedy. Dzis pewnie efekt nie bylby ten sam. W koncu kino domowe, zalatwia sprawe lepiej niz owczesne quadro.
foma: :))
Alicjo,
Najlepszy okres Stinga to od pierwszej solowej płyty tak do Bring on the night, na których towarzyszył mu Branford Marsalis i inni wspaniali np. Kenny Kirkland… Wynton w tym czasie prostował trąbkę z kimś innym.
Oryginalności The Police nie odmawiam, szczególnie, że niedocenianym członkiem był policjant z pałeczkami. Innym w pracy wystarczała jedna, on był pracowity i używał dwóch :))
A Alana Parsonsa też bardzo lubię i cenię, szczególnie od kiedy nosi dżinsy Odra…..
Pozdrawiam
Jakobsky,
Dla mnie najlepszą płytą Supertramp jest ich koncert z Paryża w 1980r.
To znaczy, ze znanych mi ich nagrań, nigdy nie byłem na ich koncercie.
To niedoceniany zespół, przynajmniej u nas.
Za to autentyczne ryki Marcina puszczała swego czasu nasza TV na dowód wielkości jego talentu.
Peter Gabriel to rzeczywiście firma. Jest wielki.
Cóż począć, śpiew to jednak wysiłek i sam to wiesz najlepiej. Tak jak dojrzali artyści nie zawsze wytrzymują kondycyjnie, tak dojrzali odbiorcy czasem padają na pysk w połowie koncertu. Jest 1:1
I niech tak zostanie.
zeen, masz rację, jak trzeci raz obudziłem się podczas koncertu Stańki stwierdziłem, że lepiej pójśc do domu
foma,
Stańko miał rację, Tyś za młody na sen!
O, a bo to moja wina, że tych Marsalisów tylu?!
A swoją drogą męzczyzni (tak, Wy!) dziwnie postrzegają muzyków: na bębnach ten, na klawikordzie tamten, gitara akustyczna ktoś tam, a cymbalistów było, jak wiemy – wielu. Ja z zespołu zapamiętam najwyżej trzy nazwiska. Beatlesów było czterech, to zapamiętałam, aczkolwiek z trudem 😛
Najważniejsza jest muzyka.
A, i mówcie zrozumiałym językiem – co to do cholery jest, Ryki Marcina?! Ja Was bardzo proszę!
Alicja,
Ricky Martin
Alicja!
Shine on You Crazy Diamond jest takze uklonem w strone Andrzeja Wajdy.Roger Waters ogladal wczesniej „Popiol i Diament”.Film ten zrobil na nim duze wrazenie.Nie mam pojecia,czy zna tez poezje Norwida.
Pak!
Uwazam takze,ze plyta Stinga spiewajacego Dowlanda jest swietna.Nalezy ja tylko pare razy ,bez pospiechu i bez uprzedzen wysluchac.
Witold,
o tym nie słyszałam, ale Popiół i Diament, tak książka jak i film, doskonałe. Film wpisywałby sie w filozofię Watersa, ale nie przeceniałabym tego „ukłonu w stronę Wajdy”. We wszystkich publikacjach na ten temat była zawsze mowa o Sydzie Barretcie (odpuście polska odmianę!), ale zadałeś mi zagwozdkę, poszukam.
Jacobsky,
Ricky Martin?! Kto na „to” chodzi?! Podobnie jak – kto chodzi na Britney Sperms?
Nie moja szklanka zupełnie.
P.S. To mój kolega z Polski tak nazywał: Britney Sperms, Celin Wyjon … i już nie pamietam co jeszcze. Jak Wy szyfrem, to ja też!
Alicja,
zawsze znajda sie ludzie, ktorzy pojda na Marcina, na Wyjon czy na inna gwiazde popkultury. Nie dziwujmy sie gustom innych bo to nie ma sensu.
Ja się nie dziwie, ja tylko mówię, że to nie moja szklanka. Ale jednak sie dziwię trochę 🙂
Starszej pani można wybaczyć, wyrosła na Jimi Hendrixie i takich tam 🙂
Wyjon ma świetny głos, ale repertuar (dla mnie) pozostawia wiele do zyczenia. Nie chciałam jej obrazić, w przeciwieństwie do wielu gwiazd pop-u, ona przynajmniej potrafi spiewać. Wracam do wełny, dobrze, że nie jest gorąco 🙂
Wyjon jest po prostu kiczowata.
Alicjo, był jeszcze Eryk Klakson, ale on trzyma się z dala od kiczu
Oj, foma,
chyba się zbliża, jeżeli mówimy o tym samym Eryku. Cienkusz, teraz.
No możliwe, od wielu lat niczego od Erica nie słyszałem, ale może chociaż nie jest narcyzem? 🙂
WEŁNA! NIE GORĄCO! Alicjo zmiłuj się!
Nie mam już dzisiaj siły czytać Waszych rozmów. Jutro sobie poczytawszy. Póki co, pozdrawiam Was i tych, co na morzu. 😀
Z d y c h a a a m m.
mt7,
pozdrawiam Cię lodowato !
Alicjo,
czujesz awersję do Claptona?
Bo ubiegłoroczny duet z J.J. Cale’m nijak cienkuszem się nazwać nie da.
Takiego wyczucia frazy to ze świecą szukać u współczesnych gitarzystów, w ogóle muzyków. On Ci się może nie podobać, ma do tego prawo i jak widać korzysta, ale cóż on Ci uczynił? Zawód?
To wspaniały muzyk i będę go bronił, cierpiałem w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, kiedy rzeczywiście był w dołku, ale wyszedł. Teraz gra spokojniej, życie mu zapisało pięciolinię w bemolach, zatem nie wszystkim to odpowiada, że on je gra. Oby grał jak najdłużej, tego mu życzę i sobie…
Nie czuję awersji do Claptona bynajmniej, byłam na koncercie, 1989 chyba. Ale stracił tę „brzytwę”. O, a ten koncert był z Knopflerem 🙂
Ale nie przesadzałabym z jego geniuszem – moje zdanie.
Zanim się pożegnam na dni kilka: M. Knopfler chyba się wypalił. Ostatnie lata to płyty nijakie, bez polotu. Czekam na powrót do formy, choć wiary troszkę brak…
W połowie osiemdziesiątych lat zdobyłem kasetę VHS z koncertem z Australi, gdzie Dire Straits zagrali długaśną wersję Brother in arms – jakość nagrania była fatalna, pewnie sto pięćdziesiąta kopia ale solówka Marka! Nigdy później nie trafiłem na te nagrania, chętnie bym sobie przypomniał….
Alicja pozdrawia lodowato – przyłączam się.
Wybywam, może w sobotę wieczorkiem już będę nawrócony…
No to ja jeszcze dodam, ze byłam na koncercie Dire Straits w Ottawie, bodaj 91 czy jakoś tak rok. nie pamietam, pod jakim „tytułem” wtedy koncertowali, być może Brothers in Arms. Swietny koncert. Ale drugi raz bym nie poszła, bo śledzę karierę i wszystko mi się jakoś rozmywa, jak powiadasz zeen, niektórzy się wypalają.
Na hasło *Knopfler* brzmi mi teraz w głowie „Local Hero”.
Oh, za Dire Straits dal bym sie pokroic. Nawet za Knopflera solo, ktorego ostatnie plyty (Shangri-La i The Ragpicker’s Dream) wspaniale podchodza pod zimne piwo letnia pora wieczorowa. Ale najlepsze do wieczornego, zimnego piwa latem jest Follow Me Home z plyty Communiqué.
Knopfler byl w Montrealu rok temu z okazji Festiwalu Jazzowego, ale mnie akurat nie bylo wtedy w miescie.
Pozdrawiam ozięble z domieszką ironii….
Dlaczego ozięble z domieszką ironii?
Od tego nie zrobi się chłodniej. Podobno ma być chłodniej.
Nie wierzę, nie czuję. Ufff!
A to trzebia pozdrawiać ozięble? Taka nowa świecka tradycja?
Jest chłodniej, w polskim klimatycznym piekle, czyli Katowicach, da się dziś życ! Nawet wyjść bez strachu w oczach z klimatyzowanego biura. Stopni pewnie tyle co wczoraj, ale pojawił się chłodzący wiatr, taki dobry kamikaze.
Dire Straits – ty była moja młodzieńcza miłość muzyczna, ale staczał sie. Nawet wielkie „Brothers in Arms”, mimo komercyjnego sukcesu, to była już inna muzyka. Gdzie takiemu „Walk of Life” do „Lions” czy wspomnianego „Follow Me Home”. A potem niezdecydowane „On Every Street”, które uratowało od zupełnego upadku „Fade to Black” i już niebyt, niebyt.
Moze i DS sie staczal (Borthers rzeczywiscie nie jest arcydzielem), ale
ja lubie np. Shangri-La. Taka sobie przyjemna muzyczka. Podobnie The Ragpicker’s Dream. Wydanie Shangri-La, ktore kupilem mialo rowniez DVD z realizacji plyty. Oto panowie muzycy siedza sobie w malym, z pozoru zapyzialym studiu gdzies w Kalifornii, pogrywaja na instrumentach, jezdza na motorach, gawedza przy piwku o zyciu i o muzyce, a przy okazji skladaja, cegielka po cegielce plyte. Innymi slowy: zarabiaja na zycie w cholernie przyjemny sposob. I maja fun z zycia.
I ja kiedyś lubiłem DS… Ech, stare dobre czasy 🙂
„żegnam ozięble z domieszką ironii” –
to powiedzonko znam sprzed stu lat, tak zwykł był mawiać mój przyjaciel Edek (nie, nie *ten* Edek!) – a nie pamietam zródła, tylko właśnie z Edkiem mi się to kojarzy. Jakie zródło, Andrzeju Szyszkiewiczu?
foma, nie wybrzydzaj tak na Dire Straits 🙂
Knopfler czesto wybywał i grywał z innymi muzykami, jak na przyklad jego album z Chetem Atkinsem. A, i grał też z Claptonem na wyżej wspomnianym przeze mnie koncercie! A jutro (chyba jutro, muszę spojrzeć w gazetę, który to czwartek!) ma być u mnie we wsi George Thorogood & The Destroyers!!! Mniam! Taki rockowy blues dla mnie to miodzio!
… niechętnie… leniwie…bo i porno, i duszno się zrobiło… ale wracam do mojej wełny 🙁
a ja lubię Stinga … 🙂 a i Claptona też …. teraz jest lepszy niż kiedyś … ma jakiś wewnętrzny spokój w sobie i jak gra to słychać, że muzyka w nim gra … 🙂
Źródło najprawdopodobniej to samo – no może nie Edek ale powiedzenie to krążyło dokładnie w wersji którą Alicjo przytaczasz.
Ja dopasowałem je jedynie na potrzeby tej dyskusji o upałach….
P.S.
Jeżeli to nie „ten” Edek – to który? Albo który to „ten”?
Alicjo, nie wybrzydzam, to tylko krytyka z miłości 🙂 A żeby kółko się zamknęło, to Mark K. i Eric C. zagrali razem na płycie Stinga, zdaje się w „They Dance Alone”
Na mój dusiu! Telo komentorzy! No to bedzie miała Poni cytania, Poni
Dorotecko! 😀
To jo ino króciutko. Bo przybocyło mi sie, ze skandujący tłum w rokak
osiedziesiątyk to był w ogóle zdolny. Skandować „Solidarność” to było
jesce proste. Ale zdarzały sie tyz bardziej złozone okrzyki, np. „Znajdzie
się pała na d… generała” – to juz trudniej było skandować. A jednak tłumy
demonstrantów i z tym se radziły 🙂
Muzyczno-kulinarno-artystyczny dodatek od Misia 2, podaję dla nocnych marków i wszystkich naokoło Globu. A co Pani Dorota będzie miała do czytania po powrocie, to już jej wina, że zostawiła nas samopas, wiadomo było, że nie zamkniemy gęb 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Mis2/Czeslawa-Kaczynska/
P.S. Ja tę nalewkę i miodówkę mam nadzieję pić we wrześniu, wez Ty to Misiu 2 schowaj tak, zebyś zapomniał na 2 miesiące, gdzie to stoi! Niech dojrzewa w ciemnicy!
A propos miodówki… to mi podchodzi pod „krupnik” i mój Tata takie coś robił. I piło się to na gorąco z porcelanowych filiżanek. Jedna filiżaneczka na łepek. Musimy to poroztrząsać na wiadomym blogu, kulinarnym 🙂
Snopkiewicz, „Sloneczniki” – stad pochodzi cytat ozieblego porzegnania i na dodatek z ironia
Echidna
Czy ktoś tu mówił o miodzie? 😛
Dysleksja czy co? Pozegnania rzecz jasna
Echidna
O miodzie?
U mnie zanosi się na ‚święto miodu’ w parku, w niedzielę. Czyli trochę cepelii, ale też będzie można kupić miód 🙂
O miodzie? Ja, pod adresem Misia 2 (no a jakże, gdzie miód, tam misie), tylko że ten miód już taki przerobiony z lekka (albo i z mocna!) na napitek, a ja mam nadzieję go pić, jak dobrze pójdzie (poleci).
Tam u Misia na kontuarze stoi, wśród słoików z dżemami wiśniowymi, do obejrzenia w powyżej zamieszczonym linku.
Sto lat nie słyszałam hasła Snopkiewicz – Słoneczniki,
dzieki, echidna.
Alicjo!
Zeby nie byc goloslownym to chce Ci powiedziec,ze informacje o inspiracji
Watersa(w okresie dorastania) „Popiolem i diamentem” oraz „Kanalem” wzialem z wywiadu jakiego Waters udzielil „temu” Piotrowi Kaczkowskiemu,a on z kolei wydal drukiem jako „42 rozmowy”.
Nawiasem mowiac,Polska Szkola Filmowa naprawde kiedys w swiecie duzo znaczyla.
Witold,
dzięki za info. A o polskiej szkole filmowej to mówisz chyba do młodszej generacji 🙂
Polska Szkola Filmowa. Ludzie, kiedy to było. Nie przyznawajcie się. To była zupełnie inna epoka w Europie i se ne wrati. 🙁
Polska Szkola Filmowa chyba nadal istnieje. Brak tylko pieniedzy i woli na realizowanie filmow wedlug zasad wypracowanych przez PSF.
Jacobsky,
ciemno widzę. Mogę wymienić Jana Jakuba Kolskiego i Dorotę Kędzierzawską – ale to nienajmłodsi wcale twórcy. Starsi też jacyś już niemrawi… A widzisz młodych? Ja nie bardzo.
Barczyk
Jacobski – woli jest od woli ino „szmalec” pod duzym znakiem zapytania.
A filmowka nadal istnieje, ma sie raczej dobrze. Wiecej info:
http://www.filmschool.lodz.pl/
Swoja droga kolorowe „to byli czasy”
Echidna
echidna,
uzylem slowa „wola” w znaczeniu pieniadze i … zapotrzebowanie rynku, czyli dystrybutorow oraz, pod ich wplywem – odbiorcow.
A PSF rzeczywiscie ma sie dobrze. Moja corka studiuje na wydziale filmowym jednego z montrealksich uniwersytetow i wierz mi: calkiem sporo dzieciakow tam styudiujacych stawia sobie jako cel wyjazd na studia do Lodzi. Cos w tym musi byc.
Alicjo!
To zdanie o PSF mowilem na zasadzie wlasnego zdziwienia,ze w tym wypadku propaganda mowila prawde o pozycji polskiego filmu w tamtym okresie.
Oj!Mocna wyszla ta Twoja nalewka na miodzie i coraz trudniej powiedziec cos skladnie i wyraznie(ogladalem Twoja spizarnie i niestety nie moglem sie powstrzymac przed sprobowaniem…).Pijmy na zdrowie pod nieobecnosc Gospodyni i spiewajmy co nam w duszy gra.
A dlaczego pijmy pod nieobecność gospodyni?
Pani Dorotecka, jak co dobrego, to i owszem chętnie się przyłączy. 🙂
Ja piję właśnie Malibu z mlekiem i lodem, ulubiony napój Owczarka.
Przeszła właśnie burza, spadł przyzwoity deszcz, może zrobi się lepsze powietrze do oddychania.
To zdrowie! 😀
Nie piję. Oglądam (akurat zrobiłem przerwę by sprawdzić, co tam panie w internecie) „Wesele Figara” (Harnoncourt, Netrebko, D’Arcangelo, Roeschmann, Schaeffer; Salzburg 2006).
W każdym razie: na zdrowie!
Paku, a gdzie oglądasz?
Witoldzie,
to jest galeria zdjęć Misia 2 u mnie w szafie, w której on ma swoją szufladę. Moją spiżarnię znajdziesz, jak pobiegasz po całej szafie, w której są przeróżne szuflady 🙂
Następnym razem patrz na adres/właściciel szuflady/temat.
Ja takich cudów jak Miś nie wyrabiam 😉
Mt7: Niestety, z DVD. Niestety, bo nie bardzo można się podzielić… Zresztą reżyseria mi się nie podoba szczególnie (scenografia już bardziej, a jeszcze bardziej strona muzyczna).
PSF to jest jedna rzecz, a filmy, jakie wychodzą teraz, to druga. Ja, mówiąc o polskiej szkole filmowej, mam na myśli twórczość reżyserów, którzy tworzyli tę znana w świecie polska szkołę filmową, a nie określoną uczelnię. Do szkoły, o której mówię, należał Roman Polański – czy ktos pamięta jego „Dwaj ludzie z szafą”, bodaj jego „praca magisterska”?
A teraz szkoła, o której mówicie, wcale nie ma sie dobrze, chociaż kształci studentów. Smiem tak twierdzić, bo oglądam od dobrych paru lat, co się dzieje w polskiej kinematografii. Badziewie. Wszyscy sie zapatrzyli na Hollyłód, albo takie jest zapotrzebowanie publiki, nie wiem. Miałkie to wszystko, beznadzieja. Oglądniesz, i zapominasz.
Jacobsky – Barczyk? Rzuć jakimś tytułem.
P.S. A muzyka z filmem wiąże się bardzo. Pamiętacie takie nazwisko – Michel Legrand i „Les parapluies de Cherbourg” ?
POEZJA !
„Parasolki z Cherbourga” obejrzałem częściowo przedwczoraj w szwedzkiej telewizji.
Nie wytrzymałem. Po półgodzinie miałem dość. Poezja owsze, Catherine piękna jak marzenie. Kolory przezabawne.
„Przyklejona” muzyka – chyba jednak nie wytrzymało próby czasu….
Legrand jest wielki. Le Grand.
Tak się zacietrzewiłem, że połknąłem „em”….
Coś słabo się spisujecie, zamiast 500 wpisów tylko marne 234…..
Tylko wyjechałem i zaraz zaczęło się obijanie 🙂
Wróciłem ok. 15.00 i zaraz przewiozłem wywiezione wcześniej płyty. Analogi są ciężkie, mam ich ca 300, każdy trzeba odkurzyć i na półkę. Przy kazji wspomnienia….
A i odkrycia! Jeszcze (chyba) z lat pięćdziesiątych Lp Orkiestra Filharmonii Narodowej pod Wodiczką: Mozart – Symfonia D K. V. 385 „Haffnerowska”, rozmiar mniejszy niż znane Lp, z napisem 33i1/3, ze stemplem: cena zniżona 20 zł, żeby nikt nie miał wątpliwości napis głosi: „płyta długogrająca”. Kogucik na łuku – symbol Polskich Nagrań. Ech…..
Miałem kiedyś w tym formacie kilka jazzowych, które dawno temu podarowałem przyjacielowi. Przy okazji moja historia: mam The Best of James Brown – prezent z lat wczesnych siedemdziesiątych. Nówka. Kiedy go dostałem, nie ceniniłem Jamesa Browna specjalnie, to poszedł na półkę niesłuchany. Lata mijały i coraz bardziej go nie słuchałem. Doceniłem artystę wreszcie, ale lat już wtedy minęło ca dwadzieścia lat i miałem historię: mam jedną płytę, której nigdy jeszcze….
Dziś to lat trzydzieści kilka i ona (niesłuchana) ma coraz większą wartość. Nie wiem czy zagram ją kiedykolwiek, bo to już chyba jakiś fetysz….
Teraz biedzę się nad swoimi kompaktami, gdzie to umieścić tak, by był łatwy dostęp do odnalezienia każdego. Szukam – z przerwami – bibliotecznych literek alfabetu, które pozwolą mi ułożyć płyty alfabetycznie i nie mogę znaleźć, pomóżcie! Gdzie takie rzeczy można kupić?
Przedzielałem do tej pory kartkami z literkami, ale to się nie sprawdza, szukam mocnych i sztywnych literek.
W międzyczasie (od środy do dziś) córcia z żoną nosiły książki, odkurzały każdą i ustawiały. Ale zrobiły coś jeszcze! Skatalogowały je! W Excelu córcia zrobiła katalog i wreszcie będę wiedział, czy mam, czy nie mam. Niestety, sfuszerowała sprawę: nie skatalogowała słowników, książek do nauki języków i poradników – ot młodzież….
Katalog kompaktów zrobiłem wcześniej sam, zatem tylko trzeba uaktualnić jakieś dwadzieścia kilka ostatnich pozycji.
Taśmy magnetofonowe nie są skatalogowane, ale odkurzone i poustawiane. Aria (taki model magnetofonu) zafoliowany czeka swego czasu.
Przeglądam każdą kasetę VHS i magnetofonową z prozaicznego powodu: mamy czasem nalot mrówek, włażą wszędzie i za przeproszeniem srają…po czym tez oddają biedne ducha i tkwią setkami w kasetach. Niestety, nie będę czyścił, po prostu wywalam, nie mam zdrowia….
Od poniedziałku przychodzi PAN MALARZ i będzie kontynuował. Ja zaś od wtorku muszę w Polskę… południową. Wracam chyba w piątek. Znów mnie nie będzie kiedy być powinienem. Mam z tego powodu moralniaka. Ale co zrobić, taka praca.
Cyrk to będzie przy łazience. Demontaż wszystkiego i najbliższa kupka możliwa będzie jakieś trzy kilometry stąd….
Ufff, macie cierpliwość do czytania…..
wpis 236
wpis 237
wpis 238
wpis 239….
Zeenie, chyba chodzi raczej o jakość niż ilość. 🙂
Przepraszam, spotkało mnie przykre przeżycie. Nie mam sił czytać. Może później.
zeen .
Dla pocieszenia Cię dodam, że dziś o koło 10 rano u mnie pompa wysiadła i NIE MA WODY. I nie będzie aż do poniedziałku.
Na siku można do lasu, parę kroków zaledwie. Ale wodę do picia (albo – jak mówią na Kaszubach: do pici, do myci i do myci pici) trzeba skądś przywieźć, zwłaszcza, źe upały a konie lubią ( i potrafią ) wypić.
Z kogucikiem mam moją ulubioną czarną płytę z Gershwinem i Kędrą. Błękitna rapsodia i koncert fortepianowy F-Dur w którym są fantastyczne momenty…
P.S.
Nigdy jakoś nie miałem przekonania do Excela.
Przyszło mi na myśl akurat, że koncert fortepianowy F-dur Gershwina zaczyna się:
Bum, bum, bum. bum
traaata, traaaata,
traaata, traatatatataaata
żeby nie było, że ja tu nie na temat piszę….
mt7 trzymaj się,
te liczby to tylko mała prowokacja 🙂
Wracaj w formie.
Andrzeju,
tu każdy pisze na zadany temat, wychodzą z tego tzw wariacje :))
A bez wody to Ty długo nie pociągniesz…..
Czy Szwecja to Twoje obecne miejsce? Tam końmi wodę wożą?
U nas wciąż po staremu: wodociągiem leci :))
No, i u nas nikt nie pije (wody), konie tym bardziej.
Jeśli sam kupieś tę płytę, to….. nie, ludzie tak długo nie żyją!
A Excel to całkiem niezły program, tylko mało rozrywkowy :))
Szwecja i owszem.
Płytę kupiłem sam, miałem pewnie lat szesnaście.
Wodę wiozłem dziś samochodem Volvo – bo to Szwecja.
Konie piją wodę.
Ja od paru dni piję piwo w ilościach zastraszających oraz whisky szkockie. Szwagier z Finlandii przyjechał, przywiózł duźe ilości i narzucil tempo, że trudno wytrzymać. Dobrze, że mam urlop.
Jutro zapowiada się jeszcze piękniejszy dzień niż dziś.
Hop dziś, dziś, dana dana….
Dzisiaj o dwudziestej trzeciej było tak:
http://130.238.96.26/dzisiaj/
Widok na niebo na północnym wschodzie. Napierwszym planie dom. Przy aparacie ja…
Bo wy w tej Szwecji białe noce macie, czyli dzień na okrągło. 🙂
A Błękitna Rapsodia:
tam, tatatatatatatatam, ta, ta, ta, tatatatatam.
Excell to są arkusze kalkulacyjne. Znakomite narzędzie. A powiązane arkusze, cudo. 😀
Dlaczego nie miałeś przekonania AnSz?
Do Zeena:
Dzięki, jakoś muszę zbierać się garść.
Witam wszystkich w niedzielny poranek .
Idę podlewać trawnik i będę słuchał przez otwarte okno pracowni mojej ulubionej płyty Dionne Warwick „Friends can be lovers”
Niedawno oglądałem koncert w BBC. Starsza Pani z wielką klasą.
Dzień dobry!
Miejcie litość nad Gospodynią blogu, pewnie wszystko przeczyta!
Andrzeju Sz., parasolki z Cherbourga trzeba było oglądać WTEDY, a nie teraz i wybrzydzać, tyle Ci powiem! Ty masz szwagra z Finlandii, a ja gorzej, przyjaciela Szweda, w dodatku muzyka, wiolonczelistę!
Niestety, nie pije piwa, ani wina. Wypominam mu potop szwedzki, o którym, wyobraz sobie, dowiedział sie dopiero ode mnie. I o aliansie z domem Wazów. Co oni uczą w tych szkołach szwedzkich? 🙂
Misiu, ta pani z klasą to dzieło Burta Bacharacha. I odwrotnie!
http://www.bacharachonline.com/index.html
http://en.wikipedia.org/wiki/Dionne_Warwick
A u mnie The Turn of the Friendy Card – Alan Parsons Project.