Zehetmair w pałacu
Myślałam, że najpierw napiszę trochę o samym obiekcie, który dziś w końcu porządnie zwiedziłam. Ale wydarzenie muzyczne było takiej rangi, że trzeba je najpierw omówić. Thomas Zehetmair wystąpił w podwójnej roli: skrzypka solisty i dyrygenta; nie wiedziałam, że zajmuje się również dyrygowaniem, zwłaszcza że jako instrumentalista jest w życiowej formie i specjalnie nie potrzebuje dodatkowego zajęcia. Ale okazuje się, że i tu się znakomicie sprawdza.
Dyrektor festiwalu Enoch zu Guttenberg powierzył mu dziś swoją orkiestrę KlangVerwaltung, złożoną z muzyków grywających w takich zespołach jak Filharmonicy Berlińscy, opery w Stuttgarcie czy Kolonii. Nawet nie myślałam, że Zehetmair tak tę orkiestrą (i publiczność) porwie. W pierwszej części grał Koncert Schumanna, rzecz trudną i mało schumannowską, której nadal nie do końca rozumiem, ale solista przekonał mnie do niej w miarę możliwości. Grał tak fantastycznie, że kiedy przy ukłonach chciał tradycyjnie podnieść orkiestrę, muzycy początkowo nie chcieli wstać i klaskali jemu. W drugiej części był Wagner, uwertura Faust, utwór młodzieńczy (z czasów powstawania opery Rienzi), w której znakomicie zostały wydobyte zapowiedzi późniejszej stylistyki, i I Symfonia Brahmsa, której dawno nie słyszałam zagranej z takim ogniem. Zehetmair nie jest oczywiście typem kapelmistrza, ale jest prawdziwym wizjonerem i to jest tajemnica tego sukcesu.
Sala Lustrzana pałacu Herrenchiemsee znakomicie przyjęła dźwięk dużej orkiestry; kolega z Turcji poszedł w drugiej części posłuchać do tyłu i stwierdził, że tam też akustyka jest rewelacyjna. Enoch zu Guttenberg, z którym zamieniłam kilka słów przed koncertem, twierdzi, że Ludwik II chcąc mieć muzykę w pałacu postarał się, by akustyka była rzeczywiście wybitna. Nie wiem, czy mu to aby nie wyszło przypadkiem, bo przecież ta sala jest kopią wersalskiej, nawet dłuższą niż oryginał. Ale może to kwestia użytych materiałów. Ciekawa rzecz: podczas dzisiejszego zwiedzania dowiedziałam się, że np. na tej wspaniałej głównej klatce schodowej tylko podłoga jest marmurowa, na ścianach jest marmur sztuczny, ale, co jeszcze ciekawsze, technologia tworzenia i kładzenia tego marmuru okazała się w sumie droższa od prawdziwego.
To jednak jest pewien obraz szaleństwa. Ludwik Bawarski, zwany Królem Księżyca (lubił żyć nocą), miał tak nabożny stosunek do Króla-Słońce, że po prostu postawił mu pomnik bez intencji nawet używania go. Mieszkał tam raz przez 10 dni, i to wszystko. Przepych w ukończonych salach jest aż przesadny i nie służy kompletnie niczemu poza podziwianiem. Ale kasa się skończyła i Ludwik nie skończył pałacu ani ogrodu, nie dość, że nie dobudował bocznych skrzydeł takich jak wersalskie (a miał zamiar), to i tego, co stanęło, nie ukończył – duża część pałacu pozostaje w stanie surowym, co robi niesamowite wrażenie, np. klatka schodowa taka sama jak ta główna, ale jedynie z cegły. Jest więcej takich pomieszczeń, w części z nich umieszczono muzeum poświęcone królowi, inne wynajmowane są na różne iwenty.
Enoch zu Guttenberg broni króla, który jest dziś postrzegany głównie jako bajkowa postać, szaleniec i ikona homoseksualizmu, ale warto patrzeć na niego jako na człowieka nowoczesnego, pacyfistę, i przede wszystkim mecenasa sztuki, bez którego Wagner nie zostałby zapewne tym, kim był. Cóż, to prawda, ale dziś można patrzeć na niego także jako na prototyp dzisiejszego utracjuszostwa, które poniekąd stało się przyczyną światowego kryzysu… Jako pomnik jednego i drugiego Herrenchiemsee zwraca teraz Bawarii to, co wydał monarcha. A fakt, że pozostało nieukończone, przydaje dziś mu romantyzmu. Tutaj film z cyklu telewizyjnego o nieukończonych budowlach – warto obejrzeć.
Komentarze
Pobutka.
Aż uszy swędzą z zazdrości! Życzliwej. 😎
Dzień dobry. Dzisiejszego dnia za to nie można mi zazdrościć. Właśnie siedzę uziemiona na Ławicy, tj. lotnisku im. Henryka Wieniawskiego, bo samolot opóźniony. Nie lubię dziś Wieniawskiego, chcę do Chopina
A jeszcze na dodatek cholerna firma od przewozu osób kazała mi dziś wstać na 6:30, choć lot miałam z Monachium o 9:30, jedzie się tam znad Chiemsee godzinkę, jest niedziela, więc problemów na drodze nie ma, a odprawa w automacie trwa pięć sekund. Wrrr…
Co za historia…
http://wyborcza.pl/1,75248,12170312,Swastyka_na_rosyjskiej_piersi_i_skandal_w_Bayreuth.html
„Przepych w ukończonych salach jest aż przesadny i nie służy kompletnie niczemu poza podziwianiem.”
Nie musi niczemu sluzyc. Ma olsniewac, co jest OK w moich ksiazkach. Lubie byc olsniewany bez powodu. No ale wiem, wiem, pamietam – Pani Kierowniczka popiera smetno-funkcjonalnego Bauhausa. 👿 Gimme Lidwik XIV anytime. 😈
Tez wczoraj wieczorem gorszylem sie tymi swastykami i nawet przez moment myslalem, aby Wam tu podrzucic, ale potem postanowilem nie psuc nikomu humoru przed pojsciem do lozka.
Wreszcie w domu – dwie godziny później niż miało być 👿
Kocie, ale chodzi o to, że Król Słońce olśniewał tłumy ludzi, którzy przewijali się przez jego pałace. Król Księżyc chciał olśniewać się sam, dla abstrakcji. Przykładem sypialnia, cała złocista (ale droższe jeszcze są ręcznie robione tkaniny), całkowicie na wzór tej wersalskiej, gdzie Ludwik XIV przyjmował poddanych na swoje lever, przed wstaniem, i coucher, przed pójściem spać. W Herrenchiemsee natomiast nikt nie spędził w tym łóżku ani jednego dnia.
W części prywatnej Herrenchiemsee, w której Ludwik Bawarski mieszkał jedyne 10 dni, a która z kolei jest w stylu Ludwika XV (najwięcej tam porcelany; nieprawdopodobny żyrandol, którego plany Ludwiś kazał zniszczyć, żeby nikt nie skopiował; gabinet usiany plakietami porcelanowymi; wszystko droższe nawet od użytego tu złota), jest pokój jadalny, na którego środku stoi stół z bajki „stoliczku nakryj się”, bo król nie chciał, żeby ktokolwiek, nawet służący przynoszący jedzenie, zakłócał mu spokój. Kazał sobie więc piętro niżej zainstalować specjalną windę. Tyle że winda zjeżdżała 10 minut, a wjeżdżała 20. Na dodatek w Herrenchiemsee nie ma kuchni, spyżę przygotowywało się w odległym o 10-15 minut na nóżkach „starym pałacu”, czyli dawnym klasztorze augustianów, i przywoziło się do „nowego pałacu”. Po paru dniach nawet król przekonał się, że to nie ma sensu, no, ale długo tu nie zabawił.
Ciekawostka to wszystko. Przewodniczka przykładowo zadała nam zagadkę, ile w pałacu jest świec na tych wszystkich żyrandolach – bo nie założono tam elektryczności przecież. Okazuje się, że 2000.
Jak mi się uda odpocząć i zebrać siły, to pójdę dziś jeszcze na to:
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Warszawa/1,104823,12153591,Mikolaj_Trzaska_w_Ohelu.html
Po raz pierwszy w Warszawie obchodzona jest ta rocznica. Powinnam tam być.
Jak Mikołaj będzie grał tak, jak na tym filmiku, to sam bym poszedł. 🙂
Mikołaj bardzo przeżywa odkrycie swoich korzonków i gra jakby w natchnieniu. Raphaela też lubię, bo jest absolutnie szczery w tym, co robi, a korzonków nie musiał odkrywać, zawsze o nich wiedział i w jakimś momencie zaczęło go to bardzo obchodzić.
Zobaczymy.
Pobutka.
Dzisiaj pierwsza rocznica smierci AMY WINEHOUSE (1983-2011)
http://www.youtube.com/watch?v=TJAfLE39ZZ8
Jakoś bajkowy król nie budził mojej sympatii. Arystokratyczne, a tym bardziej królewskie, rody powinny dbać przede wszystkim o swoich poddanych. To, że czynili tak tylko niektórzy, nie zmienia mojego podejścia do sprawy. Teraz zamiast arystokratów mamy prominentnych polityków, a ci tez coraz rzadziej dbają o kraj i ich mieszkańców. W Polsce i wszędzie. Do tego prapradziadkiem czy praprapradziedkiem Ludwika Bawarskiego był Bogusław Radziwiłł zohydzony przez Sienkiewicza. Zapewne słusznie. Do rodu Wittelsbachów weszła córka Bogusława, Ludwika Karolina Radziwiłł, ostatnia z linii kalwińskiej Radziwiłłó, poprzednio żona Ludwika Leopolda Hochenzollera, a po jego śmierci narzeczona Jakuba Sobieskiego. Za Karola III Filipa Wittelsbacha wyszła potajemnie, co wywołało ogromny skandal. Po jej śmierci Karol Filip ożenił się z Teresą Lubomirską. Witelsbachowie zawierali związki małżeńskie w dużej części pomiędzy sobą. Dziadek Ludwika II, Maksymilian I miał rodziców Wittelsbachów, w tym matka tak się nazywała z domu. Z czwórki dziadków tylko 1 babcia nie pochodziła z tego rodu. Można się zastanawiać, czy dziwne pomysły króla nie były wynikiem braku świeżej krwi w rodzinie.
Pisząc o powinnościach arystokratów niczxego nie idealizuję. Prosty pragmatyzm nakazuje wprowadzić dbałość o poddanych do kanonu prawidłowych zachowań.
Dzień dobry,
też mi się to wydaje, że to wszystko z braku świeżej krwi. Nawet Ludwik II zaręczył się z kuzynką, ale w końcu zaręczyny zerwał i poniekąd to było uczciwe z jego strony.
Ja w końcu poszłam wczoraj na ten Ohel, ale jak wróciłam, to już nie miałam siły opisywać. A właściwie opisu wystarczy kilka słów. Miejsce, by tak rzec, klimatyczne, dużo ludzi przyszło, ale ogólnie powiem: ci na scenie się przejmowali, tyle że ze średnim skutkiem artystycznym. O zapowiedziach prowadzących litościwie zmilczę. Jakoś nie mam przekonania do Irchy (czterech klarnecistów, plus tym razem jeszcze zagraniczna perkusja i kontrabas), choć każdy z tych muzyków osobno jest znakomity, razem wychodzi jakieś dziwne smędzenie, każdy trochę autystycznie gra melodie, które mają przypominać żydowskie, ale jakby nie ma działania zespołowego. Parę momentów było, ale tylko parę. Potem trio Shofar, gdzie trochę energii dodał na perkusji Macio Moretti, a Mikołaj i Raphael też mieli dobre solówki. Ale tym razem poszli w stronę bardziej sefardyjską – Raphael ostatnio praktycznie mieszka w Izraelu i przesiąkł tym, co tam słyszy. Ale drugi jego projekt, zagrany na koniec, był całkiem inny i trochę dziwny. Razem z młodzieżą z Sejn (trąbka, tuba, puzon, perkusja, cymbały, bas, a przede wszystkim kieliszki, plus śpiewająca Ola Bilińska) grali coś w rodzaju kołysanek, wszystko na trzy, dość senne, w klimacie ni to tintinnabuli Pärta, ni to ogólnie ECM-owskim, ostatni kawałek z werblem i crescendem a la Bolero Ravela, ale w żałobnym tempie i charakterze. To jakoś wprawiło w trans tę grupę, która pozostała, bo się już pod koniec ludzie porozchodzili. Potem wyszedł na scenę Mikołaj i dziękował wszystkim, i cieszył się, że „stał się cud”, że „po tym marszu i koncercie wszyscy chyba jesteśmy trochę inni”. Bez sensu niestety, bo to jak przekonywanie przekonanych. Wystarczy spojrzeć na komentarze w Internecie pod informacjami o wydarzeniu.
Jeszcze o Ludwiku. Sam piszę o jego dziwnych pomysłach i na pewno były one faktem. Jednocześnie wcale nie szkodził Bawarii ani jej poddanym. Rządził w okresie zjednoczenia Niemiec. Nie uznał Związku Północnoniemieckiego. Przystąpił w 1871 do cesarstwa nie chcąc wojny z Prusami. W ogóle był pacyfistą. Zachowała jednak Bawaria daleko idącą autonomię. W Cesarstwie Niemieckim miała do 1918 r. własną pocztę (takich księstw było kilka), politykę zagraniczną i kolej.
Armia podlegała dowództwu cesarskiemu tylko w czasie wojny. Cesarz był wujem Ludwika. Na pewno Ludwik wolał bujać w sferze sztuki niż polityki. Przyjaźnił się z austriacką cesarzową Elżbietą zwaną Sisi, której niemała szkodę wyrządziły infantylne filmy. Wyjątkiem jest Ludwig Viscontiego. Myślę, że ta przyjaźń nie pozwala sądzić o Ludwiku jako o oszołomie.
Rzadko pisze się o przyczynach uznania Ludwika za szalonego. Głównie poszło o pieniądze. Rosnące wydatki na zamek i pałace znalazły swoje apogeum po przystąpieniu do Cesarstwa. Ludwik uznając, że jego władza polityczna została bardzo ograniczona, zajął się głównie architekturą. Rozróżniał dokładnie kasę prywatną i państwową. Wydatki na budowle szły z prywatnej doprowadzając do ogromnego zadłużenia. Rząd zdecydowanie przeciwstawiał się prywatnemu zadłużeniu widząc w nim (słusznie) zagrożenie dla królewstwa. Król zagroził ministrom zastąpieniem ich przez osoby bardziej sprzyjające działalności budowlanej. W rezultacie nadmierne wydatki doprowadziły do zamachu stanu z udziałem wuja, który zgodził się zając jego miejsce. I nie jakieś bulwersujące zachowania lecz niepoczytalność brata dały podstawę do wydania świadectwa niepoczytalności przez komisję czterech lekarzy, którzy króla nie widzieli na oczy przed wydaniem dokumentu. Kilka miesięcy później ciała uwięzionego króla i jego osobistego lekarza znaleziono w jeziorze. Król był świetnym pływakiem, ciało lekarza było poranione. Rozpowszechniana wóczas wersja samobójcza wydaje się mocno wątpliwa.
W trakcie przygotowywania detronizacji ze sprawą zapoznał się szczegółowo Bismarck, który skomentował ją jako „poświecenie króla dla ratowania siebie”.
Pan Enoch zu Guttenberg zażartował w rozmowie, że Ludwik najpierw był normalny, ale potem sfiksował budując te pałace 😉
Cemu brakuje mi sympatii dla Ludwika. Jakoś architektura tych pałaców nie wspominając zamku robi dziwne wrażenie. Do tego przyjeżdżają tam niesamowite tłumy pragnące to obejrzeć. W naprawdę pięknych miejscach takich tłumów nie ma. Ale dziwna architektura nie dowodzi obłędu. W Portugalii mamy zamek Pena nad miasteczkiem Sintra. Jest trochę wspólnego, choć Ferdynand II był właściwie mężem królowej a nie pełnoprawnym króem. Po jej śmierci, choć mógł zostać królem Hiszpanii, co mu proponowano, wolał zająć się operą. Został po nim przydomek Króla Artysty. Zamek Pena zbudował dla swojej drugiej żony, śpiewaczki operowej Elise Hensler, urodzonej w Szwajcarii, ale śpiewającej m.in. w zespole della Scala. Zamek Pena wielokrotnie porównywany był z Neuschwanstein. Są mocno różne, ale oba kojarzą się z sennymi koszmarami. Może do tego wystarczy, żeby zamawiający ubezwłanowolnił architekta, a tak chyba było w obu wypadkach.
Georg Enoch Robert Prosper Philipp Franz Karl Theodor Maria Heinrich Johannes Luitpold Hartmann Gundeloh Freiherr von und zu Guttenberg. Enoch zu Guttenberg tylko ze względu na szczupłość miejsca na afiszu. To postać właściwa dla sąsiadów, poniewarz Dyrygent jest wybitnym producentem wina.
Właściwie był wybitnym producentem wina do roku 2005, gdy Weingut Reichsrat von Buhl zostało sprzedane. 6 wcześniejszych lat dzierżawili Japończycy. Skąd Reichsrat? Winnica, jak nazwa wskazuje, zanim drogą dziedziczenia trafiła do Guttenbergów, należała do rodziny Buhlów od pokoleń parlamanterzystów bawarskich. Jeden z nich, przyjaciel Bismarcka, Franz Armand, był członkiem Reichstagu i otrzymał tytuł Cesarskiego Radcy Korony Bawarskiej 🙂
Tytuł był dziedziczony, a w 1912 roku przeniesiony także na winnicę.
Wina były cenione i miały także związek z operą, gdyż były podawane na otwarciu Kanału Sueskiego, które miało się odbyć przy premierze Aidy. Czy na premierze egipskiej w 1871 takie wino podawano, wątpię, wszak było to tuż po wojnie prusko-francuskiej.
Ale chyba to jednak dobrze, że było w historii wielu takich budowlanych szaleńców. Co ładnego zostanie po czasach współczesnych?
Co roku oglądam Tour de France. Nie tylko ze względu na kolarstwo (które lubię), ale przy okazji można zobaczyć bardzo wiele fajnych zameczków, pałacyków, kościołów, katedr, całych ślicznych miasteczek itd. Francuscy realizatorzy relacji z wyścigu bardzo umiejętnie wykorzystują przekaz telewizyjny do promowania swojego kraju, a polscy komentatorzy starają się o każdym pokazywanym ze śmigłowca obiekcie rzucić kilka informacji.
Mają co pokazywać.
Pani Kierowniczka zainspirowała mnie do internetowego obejrzenia kilku innych bawarskich miejscowości, a przede wszystkim do przyjrzenia się wagnerowskiemu Bayreuth. Spenetrowałem otoczenie wagnerowskiego Teatru Operowego na Zielonym Wzgórzu, ale również stare miasto. Nie ma tam niestety możliwości skorzystania z funkcji Street View, ale przyglądając się zdjęciom satelitarnym i lotniczym (w doskonałej rozdzielczości) oraz zdjęciom ulic (za strony miejskiej) odniosłem przykre wrażenie, że chociaż jest tam porządnie i czysto (wręcz sterylnie) i niby ładnie (parki, kwiaty w oknach, zieleńce, rabatki), to jednak miasto jest martwe i odpychające. Przynajmniej na obszarze zabytkowych murów starego centrum. Czy ze względu na ciemną historię?
Właściwie nie wiem, czy radca cesarski czy raczej cesarstwowy. Wszak pochodzi od Reich a nie od Kaiser
Nigdy nie byłam w Bayreuth, choć może wstyd się przyznać 😳
Byłam natomiast we wspominanej przez Stanisława Penie. To jest trochę inna rzecz, taki zamkowy gargamel.
Zamek Neuschwanstein był zainspirowany sąsiedzkim Hochenschwangau, który należał do ojca Ludwika. Projekt zakładał jeszcze dużo większą budowlę. Natomiast pozostałe dwie budowle, Lindenhof i Herrenchiemsee, są pałacami ewidentnie naśladującymi określone style. Neuschwanstein był budowany pod historie Wagnera, Lindenhof i Herrenchiemsee z miłości do baroku. Ciekawe, jak fascynację nowatorstwem Wagnera, bo co by o nim nie powiedzieć, to był on nowatorem, łączył Ludwik z zamiłowaniem do eklektyzmu i naśladownictwem.
W sumie dziś wychodzi na dobre, że turyści mają co oglądać i przysparzają finansów Bawarii 🙂 Ale fakt, bywają autentyczne cuda architektury, które nie są aż tak odwiedzane.
Co zaś do szaleństw, to też zawsze ludzi ciekawi. I dobrze, że nikt nie będzie kończył Herrenchiemsee, inaczej niż (niestety – moim zdaniem) w przypadku Sagrada Familia Gaudiego…
Albo niebycie w Bayreuth może być powodem do dumy 😛
Dla niektórych może tak. Ale dla krytyka muzycznego, nawet jeśli ma ambiwalentny stosunek do kompozytora, to chyba jednak nie…
Widziałam siostrę Kierownictwa z mężem w Marszu.
Dużo ludzi przyszło.
Tu można też luknąć, ale zdjęcia są już znane z innych źródeł:
https://picasaweb.google.com/110036307578240581096/22Lipca2012MarszPamieciPoswieconyDzieciomIStaremuDoktorowi
Dostałam info. Może się komuś przyda:
Bohaterem lipcowej odsłony Mazovia Goes Baroque była założona przez Alexisa Kossenkę i Zefirę Valovą orkiestra Les Ambassadeurs. Uwieńczeniem kilku koncertów, które odbyły się w Płocku i w Warszawie była czterodniowa sesja nagraniowa (Studio im. Lutosławskiego), w czasie której zrejestrowane zostały utwory Antonio Vivaldiego. Materiał ukaże się na płycie wydanej przez znakomitą francuską wytwórnię płytową Alpha w pierwszej połowie roku 2013.
Dziś w Programie 2 Polskiego Radia o godz. 19.30 w ramach Letniego Festiwalu Muzycznego odtworzenie koncertu, który odbył się w Studio Koncertowym Polskiego Radia 5 lipca.
A na stronie http://www.mazoviabaroque.pl w dziale Multimedia znajdą Państwo reportaż fotograficzny z sesji nagraniowej.
Wykonawcy:
Zefira Valova skrzypce solo
Anne Freitag flet traverso
Anna Starr, Markus Müller oboje
Anneke Scott, Joseph Walters rogi
Les Ambassadeurs
Alexis Kossenko flet traverso, dyrygent
Program: Włoska fantazja, niemiecki dźwięk (A. Vivaldi, J.G. Pisendel, J.J. Quantz)
Niestety, nie zauważyłam, że wiadomości są dwie linki, więc powtarzam część, bo za chwilę będzie nieaktualna:
Bohaterem lipcowej odsłony Mazovia Goes Baroque była założona przez Alexisa Kossenkę i Zefirę Valovą orkiestra Les Ambassadeurs. Uwieńczeniem kilku koncertów, które odbyły się w Płocku i w Warszawie była czterodniowa sesja nagraniowa (Studio im. Lutosławskiego), w czasie której zrejestrowane zostały utwory Antonio Vivaldiego. Materiał ukaże się na płycie wydanej przez znakomitą francuską wytwórnię płytową Alpha w pierwszej połowie roku 2013.
Dziś w Programie 2 Polskiego Radia o godz. 19.30 w ramach Letniego Festiwalu Muzycznego odtworzenie koncertu, który odbył się w Studio Koncertowym Polskiego Radia 5 lipca.
Wykonawcy:
Zefira Valova skrzypce solo
Anne Freitag flet traverso
Anna Starr, Markus Müller oboje
Anneke Scott, Joseph Walters rogi
Les Ambassadeurs
Alexis Kossenko flet traverso, dyrygent
Program: Włoska fantazja, niemiecki dźwięk (A. Vivaldi, J.G. Pisendel, J.J. Quantz)
A ja wróciłam z zabawnego koncertu. Nie był on może wydarzeniem na miarę nowego wpisu, ale wspomnieć można. W ramach Ogrodów Muzycznych wystąpiło włoskie Duo Alterno: sopranistka Tiziana Scandaletti i pianista (i kompozytor) Riccardo Piacentini. Zabawny był program złożony z utworów włoskich kompozytorów XIX i XX wieku (oraz dwa fortepianowe przerywniki autorstwa pianisty, i jeszcze jeden autorstwa Pucciniego), będących opracowaniami lub pieśniami do tekstów ludowych. Z różnych regionów: Piemontu, Neapolu, Ligurii, Sycylii. W tym Cztery pieśni ludowe Luciano Berio, które kiedyś słyszałam na Warszawskiej Jesieni w wykonaniu nieodżałowanej Cathy Berberian. Ta śpiewaczka do Cathy się nie umywa nawet, ale ma – oboje muzycy mają – poczucie humoru i dlatego było to wszystko bardzo sympatyczne. Zwłaszcza że pomyśleli o publiczności i przed każdą pieśnią pokazywali na ekranie tłumaczenia tekstów.
A teraz zrobię wpis z newsa, który dziś otrzymałam.
Kocie Mordechaju a ta starożytna waza grecka też jest gorsząca? 😉
http://www.picshot.pl/public/view/168526
Swastyka to bardzo stary indoeuropejski znak symbolizujący pomyślność. Jego używanie może świadczyć po prostu o fascynacji przedchrześcijańskimi wierzeniami, co u metalowców akurat często się zdarza. Dziennikarzom zbyt łatwo przychodzi zaszczuwanie człowieka.