Od Bacha do…
Motto tegorocznego festiwalu Chopin i Jego Europa – to „Od Bacha do Debussy’ego i Kilara”. Ale na razie z tej trójki był tylko Bach. I to na dwóch gorszych jak dotąd koncertów festiwalu. O poprzednich nie mogę mówić, bo nie słyszałam, tylko dobiegły mnie legendy na temat przykrej przygody Melnikova (SL twierdzi, że „zajączek” na tegorocznym festiwalowym plakacie oznacza, że Chopinek mówi: widzicie, moje utwory można nawet dwoma palcami grać), znakomitego grania Goernera (co nie jest dla mnie niespodzianką) i podobno rewelacyjnego występu Katsarisa.
Dla mnie pierwszymi festiwalowymi koncertami były dwa recitale, oba w pierwszych częściach wypełnione muzyką Bacha, w drugich – Chopina. Każdy rozczarował z innego powodu.
Edna Stern posługuje się bardzo interesującym życiorysem. U kogoż ona nie studiowała, z kim nie współpracowała, jej płyty są nagradzane, a ona sama zajęła się już także działalnością pedagogiczną. Ale jak sobie pomyślę, czego ona uczy… W pierwszej części grała transkrypcje Busoniego – zarówno utworów organowych Bacha, jak i skrzypcowej Chaconny z Partity d-moll. Jej zdumiewająca maniera nie odrywania nogi od pedału i pogrążania wszystkiego w morzu pogłosu każe w pewnym momencie pomyśleć, że w tym szaleństwie jest metoda: solistka chce z fortepianu zrobić organy. Ale jeśli niemal tę samą taktykę uprawia w stosunku do Chopina… Można by pomyśleć, że z kolei chce naśladować brzmienie fortepianu historycznego, w którym tłumiki nie tłumiły strun aż tak jak współczesne, ale jednak to już byłaby przesada.
Z kolei dzisiejszy recital Evgenia Koroliova (Jewgienija Koroliowa) nie przyniósł dla mnie osobiście większej niespodzianki, bo już słyszałam tego pana dwa lata temu i nie pozostawił w mojej pamięci najlepszego wrażenia (czemu zresztą dano odpór). I tym razem Bach był odrobinę bardziej przekonujący od zamazanego i granego z błędami Chopina, ale też tylko odrobinę: w Particie e-moll okropnie nie podobała mi się zwłaszcza Toccata (oczywiste, że jestem skażona interpretacją Anderszewskiego i dla mnie jest to wzór metra z Sèvres), a Koncert włoski był po prostu szkolny, zwłaszcza to, co robił w drugiej części – takie „pum, pum” w lewej ręce – rozśmieszyło mnie okropnie. No, ale on też dostał brawa i bisował trzy razy…
Mamy bardzo życzliwą publiczność. Ja jednak czekam na głębsze przeżycia, których – mam nadzieję – na tym festiwalu mi nie zabraknie.
Komentarze
A ja na pocztek, to nie o muzyce, tylko o metrze. Wzorzec w Sevres to juz historia, czego, mam nadzieje, nie da sie powiedziec o Anderszewskim, na ktorego koncert, NB, juz mamy bilety 😀
Metr teraz jest zdefiniowany, jako droga przebyta w prozni przez swiatlo, w czasie 1/299 792 458 sekundy.
Mam nadzieje, ze to w niczym nie umniejsza wzorcowego wykonania Anderszewskiego. 😉
Bardzo rozbawil mnie akapit “Koncert włoski […] – takie „pum, pum” w lewej ręce”
Doslownie w tej chwili pan speaker skonczyl omawiac wykonanie owegoz koncertu przez Goulda, i to pum, pum tlumaczyl fascynacja Goulda muzyka rozrywkowa i jego uklonem w te strone.
Pobutka.
Ależ i muzyka rozrywkowa fascynowała się Bachem (właściwie to czy można się nie fascynować Bachem ?) 🙂
Może to wzorzec nie jest ale są tacy co lubią (np. ja):
http://www.youtube.com/watch?v=xyqvoK6RXnQ
Proszę wybaczyć, za to co napiszę, ale wszelkiego rodzaju koncerty są dla zwykłego śmiertelnika, a nie dla krytyka muzycznego.
Ja wiem, ze Pani posiada olbrzymią wiedzę i posiada w głowie olbrzymi materiał „porównawczy”, ale to są koncerty dla zwykłego melomana. Fakt, że artysta powinien być dobrze przygotowany i w miarę swoich możliwości powinien utwór wykonać jak najlepiej, chociażby z szacunku dla siebie i dla odbiorcy. Kwestia interpretacji to już zupełnie inna sprawa. Sam nie znoszę tzw. „małpowania” innych, znanych artystów, co czasami możemy usłyszeć ((
Poza tym nie istnieje coś takiego jak „interpretacja autorska”. Każdy kompozytor, z Bachem na czele ten sam utwór po pewnym okresie czasu zagra zupełnie inaczej i to jest zupełnie zrozumiałe. Najlepszym przykładem niech będzie cytowany przez Panią Gould, którego interpretacja Bacha zachwycała mnie i wielu innych przed wielu laty. Dzisiejszy odbiorca muzyki słucha tej muzyki z mieszanymi uczuciami. Tak samo p. Anderszewski, za kilkanaście lat będzie zupełnie inaczej odbierany w swojej interpretacji nawet przez Panią i ten wzorzec metra z Sevres będzie trącił myszką.
Po prostu wszyscy się zmieniamy, nabieramy doświadczenia, słuchając różnej muzyki przez lata, przewartościowujemy swoje przekonania, a czasami porzucamy niektóre nurty.
Kwestia tzw. „głębokich przeżyć” też jest subiektywna. Dla Pani czy dla mnie, może to być zupełnie przeciętna interpretacja, ale wielu może taki koncert zapamiętać na całe życie. I odwrotnie.
Ale warto i trzeba słuchać muzykę, gdyż to ona daje nam możliwość spojrzenia na świat wokół nas z bardziej optymistycznej strony.
Dzień dobry,
no to przypomnijmy, jak to było u Goulda:
http://www.youtube.com/watch?v=qnu8merH_Q8&feature=related
Ale u niego to bardziej się kleiło z kontekstem. Natomiast gra Koroliova wyrasta raczej z tradycji rosyjskiej i kontrast „pum, pum” z cięższą resztą był dość uderzający. Chociaż pianista mógł się w tym przypadku Gouldem jak najbardziej inspirować.
A czy u Goulda to wypływało z „fascynacji muzyką rozrywkową” – śmiem wątpić, on często, zwłaszcza w późniejszym okresie, miał zwyczaj BARDZO oddzielać dźwięki od siebie…
Loussier to już klasyka, lata 60. zresztą to był chyba czas apogeum Bacha lżejszego, począwszy od Swingle Singers, a skończywszy na Switch-On Bach Wendy Carlos (wówczas jeszcze Waltera) 🙂
Pisałam swoje, a tymczasem strofuje mnie Organista. To co, mam uznać, że koncerty nie są dla mnie, tylko dla tzw. zwykłych melomanów? To chyba jakieś przegięcie. Nie ma takiego bytu jak wypreparowany „krytyk muzyczny”, który zajmuje się wyłącznie wyłapywaniem tego, co było „nie tak”. My też przeżywamy przecież, też jesteśmy ludźmi i proszę nam tego nie odmawiać. Podobnie zresztą jak muzycy (ja zresztą też z wykształcenia jestem muzykiem), którzy też słuchają inaczej niż „zwykły meloman”, cokolwiek by to nader szerokie pojęcie nie znaczyło.
Zwykle zresztą podkreślam, że moje zdanie jest moim zdaniem (dodałam te słowa również gdy wspomniałam o Anderszewskim), ale to, że podbudowane jest wiedzą i osłuchaniem, sprawia, że przeżycia mogą być intensywniejsze. Także w stronę negatywną – i dlatego tak jesteśmy wrażliwi na minusy wykonania. Dzielimy się tym, ponieważ mamy misję edukacji.
A o „interpretacji autorskiej” nie pisałam tu w ogóle, więc nie wiem, o co chodzi.
Szanowna Pani !
Naturalnie, ma Pani prawo pisać o swoich odczuciach na koncercie, nawet krytycznie. Jest to Pani niezbywalne prawo. Tylko czasami mam wrażenie, (to moje subiektywne odczucie) że szuka Pani „dziurę w całym”. Chociaż to też Pani prawo do posiadania swego osądu.
Jestem już starym człowiekiem i wydaje mi się, że przebywa Pani za dużo i stale z muzyką. Wydaje mi się, że jest Pani czasami zmęczona i przytłoczona tymi wszystkimi wyjazdami na wszelakie koncerty. Przydałby się Pani, jak i każdemu z nas dłuższy urlop od naszych zawodowych zainteresowań. Jestem bardzo życzliwym człowiekiem.
Co do „interpretacji autorskiej” to pisze Pani o tym pośrednio w swoim artykule, jak np : opisując interpretację p. Edny Stern – „Jej zdumiewająca maniera nie odrywania nogi od pedału i pogrążania wszystkiego w morzu pogłosu…”
Życzę miłego i optymistycznego dnia ))
Jeszcze raz proszę o wybaczenie, ale nie miałem najmniejszego zamiaru urazić Panią !
Panie Organisto, dlaczego jeśli piszę coś, co Panu wydaje się szukaniem dziury w całym (a zapewniam Pana, że ani tych dziur nie szukam, ani to, o czym piszę, nie jest całe – jeśli jest, to też to piszę), podejrzewa Pan, że jestem zmęczona i wysyła mnie Pan na urlop? Jest wprost przeciwnie, z urlopu niedawno wróciłam i jestem pełna sił. A muzyka jest moją pasją, a nie tylko zawodowym zainteresowaniem.
Co do słów „interpretacja autorska” nie zrozumieliśmy się. A maniera słyszalna jest dla każdego, kto był na koncercie Edny Stern lub słuchał jego transmisji w Dwójce.
Życzę wzajemnie miłego dnia. (A propos, właśnie tego lata w Świdnicy odkryłam, że jest tam ulica Miłego Dnia 🙂 Ale nie zrobiłam zdjęcia, bo tamtędy przejeżdżałam, nie przechodziłam.)
Tymczasem zaczyna się giełda:
http://wyborcza.pl/1,75475,12342288,Kto_nowym_szefem_Filharmonii_Narodowej.html
I już coraz mniej wiadomo, o co chodzi.
Ja też byłem na Koroliovie i zupełnie inaczej ten koncert odbieram. (Tak w ramach rozwijania wątku o swobodzie wypowiedzi… :))
Bach podobał mi się średnio – może – biegnąc z pracy – jeszcze nie byłem na ten koncert ‚gotów’. Gotowość przyszła właśnie w trakcie ‚Koncertu włoskiego’.
„Szkolnego”?! No .. daj dobry Boże każdemu – choćby Pani osobiście znanemu polskiemu pianiście, takie „szkolne wykonanie” PA nie liczymy!).
Chopin Koroliova mnie przekonał całkowicie – szczególnie mazurki – wkrótce potem walce w bisach.
Przy mazurkach przypomniał mi się ten magiczny koncert Sokołowa, sprzed paru lat, kiedy na bisy – po Couperinie(!) – grał właśnie mazurki.
Nie porównuję tych interpretacji, boe jednak nie sposób … ale wrażenia miałem podobne.
Warszawska publiczność faktycznie jest życzliwa, ale – w mojej ocenie – także wyjątkowo sprawiedliwa.
A że rozmija się czasem z opiniami krytków – brawa dla publiczności.
Od dobrych paru lat szerokim łukiem omijam muzyczne recenzje w polskiej prasie i coraz chętniej daję się porywać właśnie reakcji publiczności.
Przynajmniej szczerze i spontanicznie.
Pozdrawiam!
TG
Popieram spontaniczność 🙂
Sama grałam kiedyś Koncert włoski, więc coś wiem o tym, jak trudno jest wykonać ten utwór inaczej niż szkolnie. Niewiele jest takich wykonań. Sokołow? Może… Ale nie wiem, o którym polskim pianiście mowa – znam ich wielu 😉
Chopina jednak wolę zupełnie innego. Cóż, rzecz gustu. Ale dochodzi jeszcze rzecz podstawowa, czyli czy gra się tekst napisany, czy się gra coś innego, nie dogrywa lub myli. A o to mi też chodzi, kiedy mówię o Koroliovie.
PA Toccatę gra ładnie, ale za szybko 🙄
Ja oczywiście z tym „metrem z Sèvres” (już nieaktualnym, jak uświadomił mnie Pietrek) trochę przerysowałam, po prostu bardzo to wykonanie lubię. Ma ono specyficzny nastrój – Toccata oddaje pewną ceremonialność, uroczystość, a Sarabanda wnosi wręcz tragizm i ciarki mi przy niej chodzą.
A ja bardzo lubię Batagowa – nie wiem, co będzie za lat dziesięć, ale już z pół roku chodzi za mną i nic nie folguje. A z wykonań bardziej normalnych – Pedro Burmester, którego też pewnie nikt nie zna. To ostatecznie Tureck.
„Włoski” Goulda trochę nie tego, kombinatoryka. Ale za to ta pani…
http://www.youtube.com/watch?v=CY_RxtSj86o&feature=related
Koroliowa z płyt nie lubię ni w Bachu, ni w Chopinie, przy mazurkach zemdliło mnie od lukru 🙂
O, Judina rulez, jeśli chodzi o rosyjską szkołę.
Goulda też w Koncercie włoskim nie lubię.
Właśnie przeczytałem artykuł w „Polityce” papierowej Pana Mariusza Hermy „Powaga z powabem” – hmmm…
„gdy pianista Leopold Stokowski[…] byli gwiazdami telewizji znanymi każdej amerykańskiej gospodyni domowej”. Znakiem tego pan Herma nie jest amerykańską gospodynią domową. Co było do domyślenia się przed rozpoczęciem lektury.
Jak już dalej trwa głosowanie na Koncert Włoski to ja głosuję na Schnabla i (just for fun) na Landowską 🙂
Landowska – yes, yes, yes! 😀
Ja też mam własne wrażenia z wczorajszego koncertu Koroliowa, diametralnie zresztą odmienne od wrażeń mamy bazyliki. I trochę inne niż PK. Dwójka się zachwycała. I bądź tu mądy 😉
Czyli przyjąwszy do wiadomości opinie wyksztąłconych krytyków, zawsze pouczające, zostaję ze swoimi wrażeniami.
Wyciągamy średnią. Było tak sobie 😆
Jeśli chodzi o kwestie wymiany poglądów na temat własnych przekonań na lini ‚Pani Dorota – Organista’ to jednak muszę zgodzić się z przekonaniami tej pierwszej osoby. Jeśli ktoś jest krytykiem, recenzentem i ocenił negatywnie kilka wystapień pod rząd, to powinien dla świętego spokoju przedstawić coś w pozytywnym świetle?
Nie rozumiem również kwesti koncertów dla zwykłych śmiertelników. Krytyk wówczas powinien zarzucić swoją wiedzę, doświadczenia i ocenać coś z perspektywy laików? Jeśli komuś nie odpowiada „zbyt” rzeczowe podejście nie powinien tego w ogóle czytać.
Poza tym – krytyk, czy nie krytyk – każdy ma prawo do swojego zdania. Pani Dorota na szczęście często podkreśla „jej” (!) opinię. Zdarzaja się recenzenci, którzy za wszelką cenę chcą udowodnić, że tylko oni mają rację i nikt inny się nie zna. Tutaj na szczęście jest inaczej.
Kończąc – bądź co bądź każda opinia jest subiektywna siłą rzeczy…
PS. Czekam z niecierpliwością na dwa koncert Marthy. To będzie wisienka na torcie 🙂
Przecież osoby muzycznie wyedukowane też mają różne opinie
na temat tych samych wykonań. Na szczęście. Gdyby, mimo całej profesjonalnej wiedzy wszystkim podobało się to samo, to by dopiero było nieszczęście. Krytyk też istota ludzka i czasem miewa słabość to konkretnego kompozytora czy wykonawcy. Jeśli wiemy, że Ann Midgette nie cierpi Dominga i wytknie mu nawet niewłaściwy kolor obuwia, my zaś Dominga kochamy i uważamy że nie było i nie będzie lepszego tenora-barytona-dyrygenta-dyrektora-szefa konkursu – nie czytajmy p. Midgette ( to tylko przykład). Taka Aleksandra Kurzak nie lubi Bacha ani żadnego baroku. Wolno jej. U mnie miłość do muzyki wzięła się chyba z kosmosu, bo rodzina niemuzykalna kompletnie i sama musiałam się do bardzo marnej wiedzy o przedmiocie przebijać. I czasami mocno mi brakuje szerszego przygotowania (przepraszam za słowo) merytorycznego, a czasem wręcz przeciwnie – cieszę się, że go nie mam i radość mi sprawiają rzeczy przez profesjonalistów ganione.
Wielkie dzięki za podsumowanie („To specjalnie dla klakiera…”) koncertów pod dyrekcją Gergieva. Czytając Pani relacje z Edynburga odnosiłem wrażenie, że Pani ocena tych koncertów zawiera się właśnie w takiej połowiczności, o której Pani pisze w podsumowaniu. I choć jako wielbiciel Gergieva wzdrygnąłem się na słowo „chałturnik” i gotów byłbym bronić Maestra, a może bardziej (nawiązując do dyskusji, która w tym wątku się toczy) bronić swoich wzruszeń, to nie sposób się z Panią nie zgodzić, że przy ilości koncertów, które prowadzi (a statystycznie wypada, że prawie w co drugi dzień i to w różnych miastach świata), część z nich może można zakwalifikować do „chałtury”. Choć „chałtury” dość wysoko wystającej ponad to, co się z tym słowem kojarzy wprost. Nawiązując do Pani oceny występu Macujewa, to czytając tamtą relację przyszło mi do głowy (pamiętając też występ orkiestry Maryjskiego z koncertem Rachmaninowa w Warszawie i zawód, jaki mi sprawiło to wykonanie), że Gergievowi poza tym, że brakuje czasu, na staranne przygotowanie się i solisty do występu, może nie „leżeć” rola akompaniatora, czy innymi słowy pisząc duet z pianistą .
Dlaczego mamy nie liczyć Piotra Anderszewskiego (Tata Guta)? Policzmy: jeden. 😛 Skoro już się tak arytmetycznie rozpędziłam, to Panią Kierowniczkę też policzę: jedna. A frędzelków całe stadko – i każdy z własnym zestawem uszno-dusznym. Nie przypominam sobie, żeby ktoś został przepędzony z Dywanu na wycieraczkę za wachlowanie uszami pod prąd kierowniczej recenzji. Ale życzliwie wysyłać Gospodynię na urlop, ba, muzyczny odwyk, dlatego, że jej jakoby w uszach zgrzyta… Niezręcznie to wyszło, Organisto.
Maestro nagrał partity 10 lat temu – moim zdaniem, myszy się w nich nie zalęgły, co nie znaczy, że wszystkim musi się ta interpretacja podobać. Hoko, nie chowaj się za kotem. 😉
Zacząłem coś pisać i wyszło mi takie złośliwe, że nie napiszę. Doceńcie to jeden z drugim. 😈 😛
Tutaj można obejrzeć wywiady z festiwalowymi artystami 🙂
http://pl.chopin.nifc.pl/festival/edition2012/studio
Dzięki za link – świetnie, że pomyślano o takich wywiadach 🙂 Na razie obejrzałam biednego Melnikova i wychodzi na to, że to przez SL, bo ten go nastraszył 😆 no, ale dzielny chłopak z niego. A to, co poza tym mówi, trochę pasuje do dyskusji powyżej 😉
Wielki Wodzu, doceniam 😎
Wróciłam z koncertu, na temat którego zapewne nie będziemy się kłócić 😉
No to tylko powiem, że jakiś pożytek z krytyków jest. Jak Hurvitz coś zjedzie wzdłuż i w poprzek, to mi się na pewno będzie podobało i innych rekomendacji nie potrzebuję. 😛
Ja też wiem, że jak mój dawny kolega Tadzio Sobolewski zachwyci się jakimś filmem, to ja bez wątpienia uznam to dzieło za kicz 😉
Normalka.
Jest nowy wpis.
A jeszcze a propos Hoko @14:25, wyguglałam kawałek Partity e-moll w wykonaniu Batagowa:
http://www.youtube.com/watch?v=CNbdgfAor88
Zaskakujące, ale interesujące. To na pewno nie jest taniec 😉
Burmestra Bacha nie znalazłam, ale to też ciekawy pianista.
Nie kumam Pani gustu oceniania i Pani kryteriow :). A moze Pani kiedys dalaby jakis wyklad i koncert?
Swoje nie za bardzo pozytywne wrazenia po wysluchaniu radiowej transmisji recitalu p.Edny Stern poslalem juz osobiscie p.Kierowniczce. Poniewaz sluchalem tego wystepu przez radio internetowe, poczatkowo zwalilem wine na jakosc przekazu, bo nie chcialo mi sie wierzyc, iz pianistka do tego stopnia potrafi naduzywac pedalu. Niestety potrafi. Czytajac komentarze blogowiczow nie zauwazylem zbyt wiele innych wypowiedzi na sam temat jej gry: byc moze koncert ten przeszedl troche bokiem i nie wzbudzil emocji, poza tymi, ktore dotyczyly kwestii profesjonalnej vs amatorskiej przyjemnosci sluchania, tudziez wyglaszania/publikowania komentarzy. Do tego tematu- sam jako recenzent – nie mam nawet zamiaru sie zblizac. Natomiast zastanawialo mnie slowo „zmanierowanie”, ktorego p.Kierowniczka uzyla. Jakzesz to slowo zdefiniowac, aby nawet laik, czy zwykly meloman byl w stanie zrozumiec co recenzent ma na mysli?
Przyszlo mi otoz do glowy, szczegolnie po wysluchaniu Chopina p. Stern, ze jej manieryzm- jak zreszta podobny manieryzm innych mlodych muzykow, szczegolnie tych, ktorzy znalezli sie pod wplywem „swobody” M.Argerich- dalby sie zdefiniowac jako polaczenie rytmicznej dyzenwoltury (czyt. niechlujstwa) polaczonej z traktowaniem muzycznej frazy w wysoce nie-wokalny sposob. A wiec w najwiekszym skrocie: gdyby taka p. Stern, czy jej fantastycznie utalentowane kolezanki Bunyatishwili, lub Leszczenko zaspiewala sobie kawalem chopinowskiej frazy w taki sposob, jaki ja zagrala, to tak samo jak ja, sluchajac owych deformacji, zlapalaby sie za glowe: Boze, czy to mozliwe , ze ja tak gram????? Jest to ma sie rozumiec, zaledwie jeden z przykladow manieryzmu , ktore my, zaznajomieni z literatura i stylami wykonawczymi recenzenci/krytycy natychmiast wylapujemy u pewnych wykonawcow i ktore nie pozwalaja nam wtedy na przesadny zachwyt.
Maciej – witam. Gusta nie są do kumania 🙂 Kryteria – może bardziej. Ja nie lubię różnych rzeczy, np. kiedy się muzykę zamazuje, jak Koroliov robił to, powiedzmy, w końcówce Ballady f-moll, gdzie już był kompletny chaos – tak, to jest trudne, ale można to jednak zagrać klarownie. Scherzo E-dur z kolei miało w sobie coś kulawego, inaczej nie umiem tego wrażenia określić.
Koncertów nie daję, bo nie jestem, jak to się mówi, „czynną” pianistką. Wykłady czasem, ale rzadko – nie przepadam za tą formą.
Romku – co do Edny Stern, widać ona podobała się jednak mniej, bo jakoś broni się tu przede wszystkim Koroliova. Owszem, on był bardziej do zniesienia niż ona. Ale ja, jak już wspomniałam, czekam na prawdziwe przeżycie.
To swoją drogą jest ciekawy temat – różne poziomy przeżywania i co komu wystarczy do przeżycia muzyki. Wart osobnego wpisu i dyskusji – chętnie o tym pogadam, ale jak będzie mniej „bieżączki”.
Ciekawa sprawa, że nikt – póki co – no pociągnął podsuniętego przez p. Dorotę wątku zmiany na szczycie naszej FN…
Ja sam kadencję AW oceniam na takie mocne ‚3’ – miałem spore oczekiwania; dużo lepiej oceniam jej początek niż koniec. Poprzedni np. sezon był dla mnie wyjątkowo słaby. Wsparłbym pomysł: dobry manager + uznany dyrygent jako kierownicze duo. Pierwszy – zaciągający do FN sponsorów i zarządzający interesem w jakiś przytomny sposób (jak nie pora na własny ‚label’ to może chociaż wystawmy nagrania z koncertów własnych w MP3?), drugi – dający ‚dobre nazwisko’, odpowiadający za repertuar, wizytujących i własnych muzyków. Taki co by się nie bał eksperymentowania z repertuarem, wprowadzania rzeczy mniej ogranych. Najważniejsze by dzięki tym dwóm ten gmach przestał straszyć – pustką i ciszą. By czuło się tam, że on żyje, że tętni, że krew szybko płynie. (A prywatnie – by Guto po kilku latach przerwy ponownie do FN wrócił!) [I jeszcze jedno – by wróciły recitale organowe!! Bo skoro ich nie ma w repertuarze to po jakie licho było je remontować?]
Może zrobimy własną ‚giełdę’? Jam mam dwóch faworytów na drugie stanowisko – Michał Dworzyński lub Łukasz Borowicz.
Pozdrawiam!
TG
Co do Koroliova-a czy Pani nie slyszala tego jakie on tworzy napiecie miedzy dzwiekami i jaka fraze buduje? Jakim dzwiekiem operuje i narracja? Czy to nie jest wazne kryterium? Posluchalaby Pani Raula Koczalskiego. Ten to dopiero „kulawy”, ale ja taka „kulawosc” i „chaos” bardzo lubie 🙂
Maciej – oczywiście znam nagrania Raula Koczalskiego. Ale tam nie ma kulawości, tylko jest rubato. A co do chaosu, naprawdę końcówka Ballady f-moll jest bardzo klarownym kawałkiem, wszystko da się wygrać, można to oczywiście zatopić w jakiejś mgławości, choćby użyciem pedału, ale jeśli zaciera się tym błędy i potknięcia, to już usprawiedliwić tego nie mogę.
Tata Guta – no właśnie, może udałoby się to tak zrobić, jak w Teatrze Wielkim w Poznaniu: że konkurs wygrała menedżerka, która umówiła się ze znanym dyrygentem (o ile to tak właśnie było). Bo inaczej nie ma sensu robienie konkursu – prawdziwy uznany artysta (a chyba ktoś taki powinien stać na czele sztandarowej narodowej instytucji muzycznej) do konkursu raczej nie stanie, bo to poniżej jego godności. No, zobaczymy.
Chyba sie nie dogadamy. Nadajemy na innych falach 🙂 Ojojoj, a ile jest chaosu i pomylek u Koczalskiego a u Cortot…pedal. Mi sie jednak taki chaos i taka kulawosc bardzo podobaja 🙂 🙂
OK 🙂
Pozostaniemy przy swoich zdaniach.
Pozdrawiam.
Jak zwykle, z powodu roznicy czasu, jestem za (w czasie), a moze i przeciw (niektorym wypowiedziom). A teraz, to juz trudno to wszystko w miare zwiezle skomentowac.
Pytanie, czy krytyk to inny odbiorca niz przecietny meloman, jest pytaniem szerszym. Czy sprawozdawca sportowy jest innym odbiorca meczu, niz przecietny kibic? Czy malarz w muzeum inaczej oglada obrazy, niz przecietny gap? I dalej – czy krytyk muzyczny, albo jakikolwiek inny, ma obowiazek znalezienia dziury w calym? Czy w ogole fachowiec w danej dziedzinie przestaje byc wrazliwy na niuanse rozwazanych przez niego dziel i nalezy mu sie urlop? Czy lekarz, ogladajacy kolejnego pacjenta ze zgaga w ktoryms momencie mowi „A wez pan i zjedz pare lyzek niegaszonego wapna”, bo ma juz tego dosc?
Ja, nie bedac krytykiem muzycznym, mam swoje wzorce, ktore wynikaja nie tyle z nieslychanych talentow posiadanych przeze mnie, co z przyzwyczajenia. Byly wykonania ktore slyszlem jako pierwsze, i, poniewaz bardzo spodobala mi sie muzyka, to i wykonania zostaly. I nie mozna sie od nich oderwac, tak jak od wspomnien najlepszego sernika na swiecie, robionego przez moja tesciowa.
Czy po jakims czasie dzisiejsze „wzorcowe” wykonania beda tracic myszka? Nie sadze. Tak jak nie traci myszka Maesta Cimabuego, pomimo hieratycznego kanonu tego obrazu, w porownaniu z innymi, na przyklad bardziej realistycznymi, bardziej emocjonalnymi obrazami.
Oczywiscie Organista ma racje, ze jednemu cos moze sie podobac, a innemu nie. Na tym polega uroda sztuki, a pewnie i zycia.
Co do pedalu, to pamietam, kiedy siedzacy obok mnie moj Ojciec, ktory znal sie znacznie lepiej na muzyce niz ja, mruknal cos w tym guscie “naduzywaniem pedalu maskuje usterki techniczne”. I jak zobaczylem to p. Dorota wlasnie to teraz napisala.
PS A propos „interpretacja” autorska. Wlasnie nabylem komplet Mompou gra Mompou – ale jeszcze nie sluchalem.
🙂
http://www.youtube.com/watch?v=0CzRGlpUWh8
PS Wydaje mi sie, ze Organista wymienil „autorskie/kompozytoerskie” wykonania, jako takie, ktorych tez nie mozna traktowac jako wzorcowe.
I to jest prawda.
O Batagowie jużśmy kiedyś tu gadali – co mu Wódz zarzucił mistycyzm, a PK właśnie, że to niby nie taniec 🙂 Taniec, tylko w zwolnionym tempie 😆
Tu jest więcej
http://www.batagov.com/zvuki/bach_novosibirsk_e.htm
A Burmester nagrał odlotowe Goldbergowskie, też za mną chodzą.
Byłem na koncercie Edny Stern. Czy mi się podobał? Tak. Czy sposób realizacji materii muzycznej był mi bliski? Nie. Nie widzę sensu komentowania nieczystości – można mieć gorszy dzień. Miałem również wątpliwą przyjemność siedzieć w rzędzie za kilkoma recenzentami i/lub komentatorami. Ciągłe wertowanie programu, pstrykanie długopisami, kręcenie głową, pojedyncze szepty dezaprobaty. To był smutny koncert, nie ze względy na artystkę, której wspomniane gremium nie obdarzyło nawet pojedynczym oklaskiem, ale przez wzgląd na zachowanie wyżej opisanych, które nie mieści się w żadnych znanych mi kanonach zachowań słuchaczy koncertów. Dodam, że pierwsze „kręcenie głową” pojawiło się w pierwszej minucie koncertu (wzmagało się do ostatniej). Zastanawiam się, czy Martha Argerich i Zimmermann są tak słabymi pedagogami? Według mojej wiedzy Argerich przyjmuje dość wyselekcjonowane przez siebie grono adeptów, Zimmermann również nie jest ogólnie dostępny. Czekam na recenzje, które będą próbą opisu wizji artystycznej, może obcej piszącemu, ale na tyle pozbawionej subiektywizmu, na ile to możliwe, by nie zrazić czytających. Może komuś taka pianistyka odpowiada? W mojej opinii na prawdę bardzo dobre bisy. Ja klaskałem, Panie przede mną… Nie….
Michał S – witam. Zgadzam się, że bisy Edny Stern były najlepsze z programu. Ale jeśli ktoś napisze sobie w życiorysie, że „współpracował” z Marthą Argerich, to jeszcze niewiele znaczy, a na wykłady Zimermana można uczęszczać w Bazylei. Za wszystko da się zapłacić. Nie zauważyłam jednak, żeby Martha zaprosiła panią Stern na któryś ze swoich festiwali w Lugano, a przecież wszyscy wiemy, jak bardzo jest życzliwa pianistycznej młodzieży. Ciekawe, prawda?
Nie znam szczegółów współpracy Edny Stern z wyżej wymienionymi sławami pianistycznymi. Nie mogę oczywiście nie widzieć w Argerich mentorki młodego pokolenia. Jednak Edna ma już 35 lat, niewiele mniej niż ulubieniec Argerich – Sergio Tiempo, którego Martha nie promuje z takim zapałem jak niegdyś. Chciałbym postawić pytanie, czy na prawdę w grze Edny nie widzi Pani nic pozytywnego? (pytam nie tyle o koncert, ile o jej dotychczasowe dokonania). Zastanawiam się, czy pianistyka Edny Stern nie jest jej świadomym wyborem, który może znaleźć przecież swojego amatora. Taki wybór można krytykować, ale może warto go takim opisać, bez przekreślania go.
Zgadzam się całkowicie w ocenie występu Koroliova. Grał tak, jakby nienawidził muzyki. Usiłował zniszczyć Bacha (co mu się całkowicie udało, ów brzmiał w jego wykonaniu jak trzeciorzędny rzemieślnik) oraz Chopina (co wyszło mu gorzej, chociaż naprawdę bardzo się starał). Przypuszczam, że każda nutka się zgadzała (nie znam się), ale brzmiało to wszystko wyjątkowo nieciekawie, płasko, bezbarwnie i belfersko.
To był pierwszy tegoroczny koncert, na którym byłem, więcżem się ździebko przeląkł, na szczęście kolejne o wiele lepsze (może oprócz Lisieckiego, który nic specjalnego nie pokazał).
Niewyrobiony meloman – witam. Choć, jak napisałam, zupełnie nie byłam zachwycona występem Koroliova, to chyba lekka przesada, że grał, jakby nienawidził muzyki. Zgadzam się jednak zwłaszcza co do belferskości. Ale już wszystko chyba na jego temat przerobiliśmy 😉