Gdzie warto było być w sobotę

Na pewno nie na jakichś głupich demontracjach, tylko na spacerze (piękna pogoda) albo na wydarzeniach kulturalnych, których dziś w mieście było mnóstwo, i to na wysokim poziomie. Np. na Szalonych Dniach Muzyki w Operze Narodowej. Tegoroczny temat: Rosja. A więc muzyka pełna emocji, działająca mocno i bezpośrednio.

Trzeci raz już odbywa się ta impreza i widać, że warszawiacy – i nie tylko, bo pojawiają się tu i przyjezdni – ogromnie ją polubili. Naszą specjalnością stają się koncerty specjalnie dla zupełnych maluszków z rodzicami (Smykofonia) w ramach głównego programu – tego nie ma nawet na macierzystym festiwalu La Folle Journée w Nantes (tam są za to programy edukacyjne w szkołach). Coraz więcej jest też występów naszej młodzieży szkolnej z całego kraju (w namiocie festiwalowym) i to też jest znakomite.

Ale jest i wiele po prostu świetnych koncertów dla każdego melomana, w tym dla melomanów początkujących (ci, nawet niewyrobieni, wytrzymają przecież 45 minut do godziny). Choć trzeba powiedzieć, że w tym roku w ogóle jest wszystkiego dwa razy mniej – z banalnie prostej przyczyny: kochane miasto Warszawa przyznało festiwalowi dwa razy mniej kasy niż w zeszłym roku. I nie jest tak, że ten rok jest wyjątkowy, bo Euro – na przyszły rok zaplanowane jest jeszcze trochę mniej niż na ten, choć żadne Euro nam tym razem nie grozi. Może ministerstwo się zlituje (podobno popiera edukację, ma szanse się wykazać), może też znajdą się sponsorzy prywatni – w tym roku jest tylko Auchan, ale w przyszłym tematem będą Francja i Hiszpania, więc jest nadzieja, że jakieś firmy francuskie (pewnie hiszpańskie raczej nie) dadzą się ugadać. 

Rosja jest w tym roku obecna właściwie głównie dyplomatycznie. No i programowo. Są też artyści rosyjscy. Lepsi i gorsi oczywiście, Borisa Berezovskiego, jak już wiecie, unikam, ale znany mi jeszcze z Nantes Andrei Korobeinikov zagrał znakomity recital skriabinowski (grał m.in. to), a wcześniej jeszcze słuchałam duetu naprawdę wybitnych pianistów: Nikolaia Luganskiego i Vadima Rudenki. Grali Suitę op. 15 Antona Areńskiego i Tańce symfoniczne op. 45 Rachmaninowa. Pierwszy z tych utworów wykazuje wpływy Czajkowskiego, ale też pobrzmiewa… Chopinem. Tańce Rachmaninowa to znany, efektowny hit, uwielbia go grać z różnymi partnerami Martha. Lugansky i Rudenko okazali się znakomitym duetem, a jak dobrze zgranym, okazało się jeszcze bardziej na bis, kiedy zagrali z pamięci Walc Rachmaninowa.

Trzeci koncert, jakiego dziś wysłuchałam, to występ fantastycznego Tria Wanderer. Wstrząsające Trio e-moll Szostakowicza, napisane po śmierci przyjaciela, Iwana Sollertyńskiego, a potem złagodzenie nastroju: Trio d-moll Areńskiego. Inne stylistycznie niż Suita, choć też bardzo rosyjskie, a temat również jakby z Czajkowskiego, to tu już nie pobrzmiewa Chopin, a raczej jakby… Gabriel Fauré. Pięknie zagrali francuscy muzycy.

Niedzielę zamierzam spędzić na Szalonych Dniach Muzyki praktycznie w całości. Blogowiczów tu też spotykam: zjechała notaria, pokazał się legat8, wiem, że wybierał się Gostek.