Ariadna-Furia
Kiedy Ewa Podleś pojawia się na scenie, dominuje nad całym wieczorem. Choć więc program był bardzo ciekawy – zawierał też m.in. dwa znakomite, dawne utwory Pawła Szymańskiego – i tak zerwaliśmy się natychmiast po tym, gdy artystka zakończyła dramatycznie Ariadnę na Naxos Haydna.
Haydn, nawiasem mówiąc, dość nietypowo w tej kantacie nakreślił postać bohaterki, która zwykle przedstawiana jest jako nieszczęsne, opuszczone i zrozpaczone dziewczę, wciąż wzdychające do niewiernego Tezeusza, lamentujące i pragnące śmierci, póki nie znajdzie pocieszenia przy Dionizosie. W tym utworze przechodzi kolejne etapy stresu: najpierw nie zdaje sobie sprawy z tego, co się stało, później staje się świadoma i rozpacza, a na koniec wpada w furię i krzyczy: Barbaro! Gdyby ten barbarzyńca dostał się w tym momencie w jej ręce, mogłoby się to źle dla niego skończyć… Tak to się odczuwało w interpretacji Ewy Podleś. W innych wykonaniach (na tubie można znaleźć m.in. Kassarovą, Koženą czy Bartoli) też jest dramatycznie, ale nie aż tak.
Za każdym razem ta barwa głosu zaskakuje. Zawsze głęboka i ciemna, jeszcze jakby z czasem zwiększyła ten walor i – przemknęło mi przez głowę – chwilami w tym głosie jest coś jakby męskiego. Może to po tych licznych męskich rolach śpiewanych przez artystkę na scenach operowych? Uderzające było to także w Rapsodii na alt i orkiestrę Brahmsa, uderzającej w melancholijne, wręcz posępne tony.
Niestety nie jestem (nie od dziś zresztą) zachwycona dyrygentem – Willem Crutchfieldem. O ile w utworach wokalno-instrumentalnych ma jedną pozytywną cechę – stara się słuchać śpiewaka, to w instrumentalnych to już wychodzi gorzej. Już na sam początek kompletnie się wywalił w Uwerturze smyczkowej Lutosławskiego, która wbrew pozorom nie jest wcale takim sobie krótkim, łatwym kawałkiem, nie tak prosto jest tu zapanować nad rytmem. To się zupełnie nie udało. Lepiej już było w obu utworach Szymańskiego, bo też one są wspaniałe. I Gloria z 1979 r. na chór żeński i, by tak rzec, połowę orkiestry, i późniejsze o 16 lat In Paradisum na chór męski. Kompozytor był bardzo zadowolony zwłaszcza z przygotowania chóru męskiego (przez Henryka Wojnarowskiego) i stwierdził, że po raz pierwszy zostało to wykonane tak, jak sobie zamyślał – nie wpisał w partyturę oddechów, bo myślał, że śpiewacy będą się wymieniać, ale jak dotąd wykonywały to tylko zespoły kameralne, jak Camerata Silesia i chyba Bornus Consort, więc oddechy były wówczas słyszalne. Teraz ten niesamowity, kontemplacyjny utwór zabrzmiał rzeczywiście w sposób ciągły, unosił gdzieś daleko.
Na początek drugiej części koncertu, przed kantatą, była jeszcze symfonia Mit dem Paukenschlag – też niejedno jej brakowało, początek był jakiś kompletnie sztywny, parę nut w dętych zabrzmiało wręcz fałszywie. Ale później jakoś się rozwinęło, a już przy kantacie zapomnieliśmy o tym, co było wcześniej.
Komentarze
Przedbutka.
Pobutka.
Dzień dobry,
no prawda, że po takiej Przedbutce można tylko zerwać się, wrzasnąć i stojaka zrobić? 😀
Na tylnych łapach mam tego stojaka robić, czy na przednich? 😆
Myslalem, ze dzis ktos sie zatroszczy aby Pobutka byla jakims kawalkiem z 58-ego Miedzynarodowego Konkursu Eurozwizji, a tu taki zawod – przyslowiowa fat lady sings….
Kocie, prosze bardzo: ten jest chudy i bedzie spiewal na Eurowizji 😀
http://www.youtube.com/watch?v=Cgc3JKg27OA
Cienki, faktycznie. Jak p.Ewa Podleś to śpiewała to rzeczywiście było „Nel profondo”.
Cienki, ale w porządku ten „kontratenorul” 😉
Zadzwoniła do mnie Maestra, żeby sprostować, że wcale nie „lansują” wczorajszego dyrygenta. Tak się po prostu złożyło, że kiedyś w Operze Narodowej nie miał kto dyrygować Tankredem i oni ściągnęli go w ostatniej chwili, a na Rossinim on się akurat świetnie zna. Tyle że to raczej muzykolog niż dyrygent, a poza tym lubi pracować ze śpiewakami (to widać) i jest sympatycznym człowiekiem. No i potem tak już było, że Opera Narodowa go zapraszała, no i chyba skojarzono go z Panią Ewą, że jakoby lubi z nim występować, i po tej linii również Filharmonia Narodowa go zaprosiła. Już poprawiam także we wpisie 🙂
Pieseczku, chyba na tylnych łapkach, na przednich byłoby Ci niewygodnie 😀
Dla Kierownictwa jestem gotów znosić wszelkie niewygody. 😎
Ponieważ były tu kiedyś przecieki na temat postającego u mnie musicalu, donoszę, że dzieło zostało ukończone, zredagowane i w całości wstawione do sieci. Jest to umusicalowiony życiorys znanej i na Dywanie Heleny, z Kotem Mordechajem w tle. Dostępne tu: 🙂
http://www.blog-bobika.eu/?page_id=1551
Dostępne i warte odśpiewania. 😀
Rok wagnerowski w szwedzkiej TV
________________________________
We srode 22 maja, 200 lecie urodzin Richarda Wagnera.
Wczoraj szwedzka SVT2 przedstawila dokument brytyjskiego rezysera Tony Palmera „The Wagner Family” (szw.tytul: Wagner: zbawca czy diabel?). 22 maja SVT2 z kolei film” Miss Very Wagner” z Charlotta Engelkes (jako Senta, Elsa, Isolde, Brünhillde) i tegoz samego dnia oficjalny jubileuszowy koncert z Bayreuth z Christianem Thielemanem, 25 maja dramat muzyczny „Persifal” z Met z Katarina Dalayman i Peterem Matei – w rolach glownych a dalej spotkania z Wagnerem z SVT2 konczy film „Walkiria, ktora splawila Hitlera” (2012, rez.Peter Berggren) o Kerstin Thorborg, mezzosopran, ktora Toscanini nazywal „Carusem altu”, wystepowala m .in z Bruno Walterem, Wilhelmem Furtwänglerem. Ciekawostka: Bruno Walterowi bratu i jego rodzinie pomogl wyemigrowac do Szwecji ksiaze Eugeniusz.
Thielemann ma w okolicach jubileuszu ręce pełne roboty. Główny i oficjalny koncert w Bayreuth plus dwa koncerty w Dreźnie (jeden z nich już się odbył, a 21 maja drugi, z Kaufmannem). Żeby tak polska telewizja pokazała chociaż ten koncert z Bayreuth…
Mam osobisty sentyment do szwedzkiego radia, za stworzenie świetnych warunków pracy Ericowi Ericsonowi (1918-2013), bez którego trudno wyobrazić sobie powojenną chóralistykę europejską. Byłam na dwóch jego kursach, które prowadził w Niemczech. Miał wtedy osiemdziesiąt kilka lat i był artystą w pełni sił. W życiu nie słyszałam tak gęstniejącego, intensywnego crescendo jak pod jego ręką. Uzyskiwał je od chóru wykonując niewielki gest – jakby kręcił gałką od radia.
A to utwór szwedzkiego kompozytora i organisty Davida Wikandera, który dzięki nie mu rozszedł się po chórach po całej Europie i wszyscy go bardzo polubili (nagranie z 1972 roku): http://youtu.be/i2BPQgFDSMw
Szwedzka muzyka chóralna, również ta współczesna, jest lubiana wśród wykonawców. Żywa tradycja chóralna, dobra technika wokalna, osobiste doświadczenia chóralne większości kompozytorów sprawiają, że jest pisana na miarę możliwości ludzkiego głosu. Dobrze, wygodnie się ją śpiewa. No i te samogłoski o bogatym brzmieniu. Eriscon zawsze podkreślał, jak ogromny wpływ na barwę chórów mają języki, w jakich się śpiewa.
W piątek było identycznie, także gdy idzie o reakcję publiczności; no właśnie, po co zatrudniać specjalistę repertuaru belcantowego do Lutosławskiego czy symfonii Haydna; nie to podejście, nie ta obsada.
A jest przecież tyle niegrywanych u nas oper mistrza z Pesaro – choć w nich obsada też bywa problemem…
Na szczęście po tak banalnie i niestylowo odegranej symfonii weszła Wielka Artystka – i wszystko inne przestało się liczyć; nikt już chyba się nie zastanawiał nad stylowością orkiestrowego towarzyszenia. Ilekroć słyszę TĘ Ariadnę, dawniej również z fortepianem, zawsze mam wrażenie, że lepiej nie można. A Rapsodii Brahmsa, o ile się nie mylę, jeszcze tu nie śpiewała. Bravissima!
To Ericsson umarł w tym roku… nie wiedziałam. Kawał historii chóralistyki. Pamiętam go jeszcze sprzed lat z Warszawskiej Jesieni, właśnie z chórem Radia Szwedzkiego.
Wykonywał dużo muzyki współczesnej i był w tych interpretacjach chyba niezrównany wśród chórmistrzów. Mnie poraził „Friede auf Erden“ Schönberga i „Die erste Elegie“ Rautavaary do tekstu Rilkego.
Z jego zespołów słyszałam Chór Kameralny – wystąpił w 1997 roku w Dworze Artusa. Pamiętam, jak zaskoczyła nas świeżość brzmienia wbrew zaawansowanemu wiekowi chórzystów.
Wspomnienie ze strony Polskiego Chóru Kameralnego:
http://polskichorkameralny.pl/doc_713.html
Ariadna musiała mieć charakter, inaczej pomoc Tezeuszowi nie byłaby taka skuteczna. Ale biedna też była. Niezależnie od tego, czy Tezeusz porzucił ją dla własnego kaprysu czy z polecenia Dionizosa, przebudzenie musiało być przykre. Ale Tezeusz też był pechowcem. Pomyłka z żaglami spowodowała samobójstwo ojca.
Jezu, kto wpadł na pomysł by Crutchfielda zatrudnić jako dyrygenta. Świetny jako coach, ale z dyrygowaniem ma tyle wspólnego, co ja z baletem. Do końca życia nie zapomnę Trubadura w Poznaniu z Ewą Podleś, którym dyrygował Crutchfield i do którego sprowadził tenora mozartowsko-rossiniowskiego. To był DRAMAT…