Muzyka namalowana
Chciałam w nowym wpisie podzielić się z Wami satysfakcją z nowego nabytku księgarskiego, jaki poczyniłam wczoraj w drodze do Zachęty, w Taniej Książce na tyłach Sezamu. W zeszłym roku wydawnictwo Universitas wydało taką książkę, ale wówczas jej cena wynosiła 125 zł, więc postanowiłam, że spokojnie poczekam, aż ją porządnie przecenią, a stanie się to zapewne już niedługo. I tak się stało: ja ją kupiłam za jedne 38 zł (w Internecie, na ceneo, najtaniej jest dziś za 44 zł) i ogromnie się cieszę. Kolor i kultura to niezwykle interesująca pozycja, ujmująca pojęcie koloru od różnych stron, o czym można się przekonać z mieszczącego się pod powyższym linkiem spisu treści. Ja oczywiście natychmiast rzuciłam się na rozdział Dźwięk koloru, gdzie także problem ujęty jest historycznie: od związków, jakie między nimi widzieli starożytni Grecy, poprzez teorie średniowieczne i renesansowe po oświecenie, z którego, jak się okazuje, wywodzi się dziedzictwo instrumentów „tłumaczących” obraz na muzykę czy odwrotnie (np. tzw. clavecin oculaire – można by to przetłumaczyć jako klawesyn dla oczu – nad którym pracował francuski jezuita Louis-Bertrand Castel, a który miał „wygrywać” sekwencje kolorów) – po dwudziestowieczne „synchromie”, o których niedawno pisałam przy okazji opisu wystaw w Hamburgu. (Tu jeszcze znalazłam fajną stronkę na te tematy.) Będę pewnie wracać tu do tego rozdziału, bo jest tam cała masa fascynujących informacji, z których każda mogłaby się stać pożywką do osobnego wpisu.
Jednak wczoraj wieczorem dotarła też do mnie smutna wiadomość o śmierci Jana Tarasina, który był jednym z moich ulubionych współczesnych polskich malarzy, więc postanowiłam napisać o jego obrazach słów parę. Był inny, osobny, i to od samego niemal początku. Miał swój język. Tak, to był właśnie język. Jego obrazy mówiły. Czasem całkowicie zrozumiale, jak w portretach dalmatyńczyka, zarówno takim, jak takim. Czasem mniej zrozumiale, gdy realistyczne obrazy zaczynały być przesłaniane przez tajemnicze znaki. Te znaki coraz bardziej się usamodzielniały. Najpierw były niewielkimi, ale jeszcze rozpoznawalnymi przedmiotami. Potem stawały się coraz bardziej abstrakcyjne. Czasem przypominały tajemnicze litery i sprawiały, że obrazy stawały się niemal dziełami poezji konkretnej. I tak przez 40 lat słowo po słowie snuła się opowieść. Teraz przerwana, ale utrwalona. Zagadka nie do rozwiązania, pismo nie do rozczytania. A jednak wyrazisty komunikat.
Co łączy większość tych obrazów? Poza dużą ilością owych drobnych znaków – uszeregowanie ich, nieustające klasyfikowanie, ustawianie, gromadzenie w roje. I najczęściej jest to ustawianie w poziomie. Jak pismo uszeregowane w linijkach. Albo… jak muzyczny zapis, nie na pięciolinii, ale nie zawsze przecież używano pięciolinii (np. w średniowiecznych rękopisach początkowo w ogóle linii nie używano, do czasu, gdy Gwidon z Arezzo wprowadził czterolinię; potem dodano linię piątą), a w drugiej połowie XX wieku istniał kierunek tzw. muzyki graficznej. Czy obrazy Tarasina nie przypominają zapisu muzycznego bardziej niż np. partytury Anestisa Logotethisa czy Romana Haubenstocka-Ramatiego?
On sam o muzyce raczej nie wspominał, a pozostawił trochę esejów, o swojej twórczości i nie tylko. Pisał np.: „Rozszyfrowujemy splątaną sieć struktur. Staramy się odczytać jej poszczególne, elementarne wątki. Ich skala i zasięg są tak zróżnicowane i rozległe, że nasza wyobraźnia, chcąc się do nich dostosować, musi bez przerwy, tak jak Alicja Carrolla, zmieniać własną skalę. Cieszy nas wyłowienie i odczytanie każdego z poszczególnych wątków, uchwycenie jego rytmu i charakteru. [A więc jednak rytmu! – DS] Cieszy nas, gdy chaotyczna, bezwzględna w swoich sprzecznościach i determinacji rzeczywistość pozwala nam odkryć nieczytelny dotychczas dla nas porządek. (…)” A w innym miejscu jakby ciągnie dalej tę myśl: ” Gdy w trakcie naszej pracy natrafiamy na jakieś zjawisko, problem czy konkretną sytuację, której nie znaliśmy, ale którą odczuwamy niezwykle wyraźnie, zaczynamy ją rozumieć i oswajać się z nią, to w pewnym momencie pojawia się sprawa precyzyjnego określenia tego Czegoś, sprawa nazwania go. Czujemy, że dopóki go nie nazwiemy, jego zaistnienie będzie niepełne i wątpliwe, ale z drugiej strony wiemy, że nobilitowanie go nazwą spowoduje jego natychmiastowe zamknięcie w sztywnym kręgu określonym przez nazwę. Zagrodzi drogę jego naturalnej tendencji do rozwoju i przemian, usztywni go i zarejestruje go jako kolejną pozycję w długim rejestrze znanych już i nazwanych zjawisk”. On sam malował rejestry zjawisk nienazwanych. Każdy z tych znaków, przedmiotów, jest trochę jak nuta, która nie da się określić, zanim nie zabrzmi, a jak już nawet zabrzmi, też da się określić tylko w bardzo ograniczony sposób.
Komentarze
POBUTKA.
A co do Pana Adremu, to wskazanie na rytm w obrazie jest chyba wcale popularne… Pamiętam rozmowę dwóch malarzy o wyróżnionym na konkursie obrazie abstrakcyjnym, gdy właśnie ‚rytm’ podkreślali i chwalili. A przy tym trudno było powiedzieć, że odwołują się do muzyki — to było coś nazbyt oczywistego dla nich.
Rytm rytmem, ale zaczyna się do koloru, gdzie ja niewiele mogę powiedzieć (bo o związkach początków malarstwa abstrakcyjnego z muzyką wszyscy wiedzą), a pomija kwestię ‚graficznych partytur’, gdzie byłem w swoim czasie na koncercie 🙂 Ale to chyba temat zupełnie inny.
Dzień dobry. To prawda, w architekturze też często zdarzają się odwołania do rytmu.
Ale wszystko to ma coś wspólnego.
Kiedy pisałam swoją część podręcznika Człowiek – twórca kultury, każdy z sześciu rozdziałów poświęciłam jednemu z elementów muzyki (lub zagadnień związanych z muzyką); jednym z nich był rytm. Podczas szukania odnośnych cytatów z literatury szef wydawnictwa Piotr Marciszuk, polonista, podrzucił mi świetnie pasujący swój ulubiony cytat z tekstu Leśmiana U źródeł rytmu:
„Fakt życiowy jest bezpowrotny i niepowtarzalny i na tym polega jego tragizm. Ani zbrodni popełnionej, ani lat ubiegłych cofnąć nie można. […]
Rytm jest powrotny i powtarzalny i na tym polega jego weselność. Skoro grzech i zbrodnia wkroczą do krainy Sztuki, przestają nagle być grzechem i zbrodnią. W krainie owej, oderwanej od faktu z jego bezpowrotnością, panuje nieustanne faktu odkupienie i wyzwolenie. […] To, co rytm ogarnął, nieśmiertelnieje i prawom ziemskim wymyka się bezwiednie. Przedmioty, strumienistym prądem rytmu porwane, wiedzą, czym jest nagła i niespodziana nieśmiertelność.
Pieśń jeszcze raz odśpiewana, wiersz jeszcze raz odczytany – dzieją się ponownie od początku do końca i umierając na wargach, zachowują zdolność zmartwychwstania. […]
Z powtarzalności i powrotności rytmu wypływa jego zdolność do refrenów, przyśpiewów. Widzimy te przyśpiewy i w litaniach, i w pieśniach, i w wierszach, i w symetrii ornamentów architektonicznych, i w układzie wieżyc, i wreszcie w powrotnych okresach historii, kiedy wiek ubiegły wiekowi następnemu wtór podaje. […]”
Zbieżność telepatyczna:
od paru dni, korzystając ze słomianej samotności, katuję (ew. ukulturalniam) sąsiadów muzyką dziwną, m.in. symfoniami Skriabina.
Jak wiemy 😉 Skriabin także miał pomysły na łączenie dźwięku z kolorem (akurat tu kolor dźwięku, nie dźwięk koloru) i w ogóle na widowisko multimedialne, mianowicie Poemat Ognia.
O ile mi wiadomo, utwór w wersji kolorowej nigdy nie został wykonany.
Cieszy mnie też, że PK uczęszcza do Taniej Książki. Czasy świetności tej firmy z Hali Koszyki dawno minęły, ale cieszę się, że wciąż jakoś istnieje.
Niektóre rzeczy faktycznie można bardzo tanio nabyć. Inne w cenach porównywalnych do salonów i księgarń.
Jak zwykle off topic. To znaczy topic, ale wczorajszy, który bardzo bulwersuje, więc trudno się powstrzymać.
Pierwsze primo to Piotr Modzelewski. Po raz czwarty przeczytałem reckę i według mnie jest bardzo sympatyczna, to jest z sympatią wyraża się o prowadzących. Wspomina o brakach, ale przyjęcie tego za atak wymaga bardzo wiele złej woli.
Argument, że w innych TV jest mało lepiej albo nawet gorzej, to chyba kpina z nas wszystkich. Argument w dużym stopniu prawdziwy, ale z niczego nie rozgrzesza.
Twierdzenie, że TV ma dawać lekką rozrywkę na poziomie pożądanym przez najszerszą publikę jest nie do przyjęcia. Mamy tu natychmiast mechanizm inflacyjny odkryty przez Kopernika. Gorszy pieniądz będzie wypierał lepszy. Konkrety: W TVN „Taniec z gwiazdami”. Wielki „szoł” przyciągający coraz większą publikę, zarażający także coraz więcej osób na pewnym poziomie. Rozumiem to, bo zainteresowani tańcem towarzyskim mogą się przy okazji czegoś o tańcu dowiedzieć. Mogą także na własne oczy przekonać się, że czasami czarne jest białe, jak trzeba.
Ale konkurencja nie śpi, więc konkurencja publiczna wymysla coś podobnego: „Taniec na lodzie”. O ile miałem powazne zastrzeżenia do jakości „Tańca z gwiazdami”, to przy łamańcach na lodzie to program iście misyjny. Co wymysli kolejny konkurent – tańce pod wodą do disco polo?
Dla mnie jest oczywiste, że TV Kultura nie przyciągnie mas. Ale przygotowując programy najbardziej popularne można starać się przemycać tam jakieś wartości i stopniowo poziom podciągac. Tak widzę jeden z aspektów misji TV. Może to trudne, ale nie aż tak, jak się niektórym wydaje. Przypominam, że niektóre programy rozrywkowe przyciagały wielką publikę, a ich poziom był wielki. Kabaret Starszych Panów na przykład. Niektóre kabarety Olgi Lipińskiej też były dobre. Nic wielkiego poza profesjonalizmem.
W Teatrze TV można dawać Hamleta lub farsy. Farsy niby dla gawiedzi. Ale mamy farsy i farsy. Może warto czasami przypomnieć te reżyserowane przez Dziewońskiego. Ale i Olga Lipińska też parę nieźle wyreżyserowała, o ile dobrze pamiętam.
A sama TV Kultura rzeczywiście jest mało interesująca. Ale praktycznie nie ma dnia, żeby dwóch trzech programów nie chciało się obejrzeć i z zasady bez rozczarowania. Niektóre brzmią w programie nieciekawie, a okazują się bardzo dobre. Dlatego pisanie o tym kanale jako bezwartościowym jest wysoce niesprawiedliwe.
Znowu przynudziłem, ale jak mi nadepnąć na odcisk, nie mogę się powstrzymać.
Wstyd sie przyznać, ale tego tekstu Lesmiana nie znam. Wstyd nie dlatego, że trzeba znac wszystko Leśmiana, ale ten właśnie cytat jest naprawdę ważny, odkrywczy. Porządkuje sztukę w jakimś aspekcie.
Korespondencja sztuk zawsze byla moim konikiem (takim malym, ale za to zywotnym). Nie dosc, ze pisalam magisterke z Obrazkow z Wystawy (kiedy to bylo i jaka bylam wtedy jeszcze glupiutka – teraz nie madrzejsza 😉 ), to jeszcze na dodatek zajmowalam sie Kandinskym i Schoenbergiem i ich wymiana koncepcji artystycznych. Az zacytowalabym fragment „Point, ligne, plan”, ale takie tlumaczenie ad hoc nie oddaloby ani dziesiatej tego, co autor chcial powiedziec. Na pewno wyszlo po polsku, polecam.
A idac dalej, ku synestezji. Pare lat temu Institut des Neurosciences w Grenoble otworzyl laboratorium badajace przekladanie percepcji dzwiekowych na barwy (i vice versa pewnie). Inne uniwersytety tez poszly tym tropem. Poszukuja zreszta synestetow. Jezeli ktos jest synesteta i chce wspolpracowac przy projekcie – podaje linke
🙂
http://www.cerco.ups-tlse.fr/~hupe/synesthesie.html
W Przekroju wywiad Piotra Najsztuba z Iwoną Schymallą, która niedawno została szefową jedynki:
http://www.przekroj.pl/ludzie_rozmowy_artykul,5340.html
Stanisławie, szkoda zdrowia na bulwersacje. Wybryk wk był li wybrykiem, niczym więcej.
W Kolorze i kulturze jest nawet jest zdjęcie z premierowego wykonania Prometeusza w 1915 r. w Nowym Jorku 🙂 Za orkiestrą wisi ekran, na którym wyświetlane są kolory.
Były, i owszem, różne wykonania. Nawet na Warszawskiej Jesieni próbowano w 2000 r. na dziedzińcu Zamku Królewskiego (grał Goerner i FN pod Kordem), ale była to próba nieudana – zamiast organów świetlnych miały być projekcje komputerowe Macieja Walczaka, ale oczywiście się popsuły 😆
W tekście książki też jest dłuższy passus o Prometeuszu. O samych wykonaniach:
„Jego wczesna koncepcja akompaniamentu kolorystycznego do poematu symfonicznego Prometeusz była niezwykle ambitna: chciał zalać audytorium kolorowymi światłami, a na pewnym etapie antycypował Kandinsky’ego proponując, by tancerz naśladował zmiany światła odpowiednimi gestami. Ale kiedy doszło do wykonania Symfonii, element kolorystyczny okazał się skromniejszy. Nie zadziałała kolorowa klawiatura zastosowana podczas pierwszego wykonania moskiewskiego i nic o niej nie wiemy. Kolejne koncerty w Rosji, Niemczech i Anglii odbywały się bez kolorowego instrumentu, chociaż Henry Wood (dyrygent, twórca Promsów – DS) miał nadzieję, że tę część koncertu uda się zaaranżować z udziałem angielskiego ‚organisty kolorystycznego’ A.W. Rimingtona. Pierwsze pełne wykonanie odbyło się więc w Carnegie Hall w Nowym Jorku w 1915 roku, gdzie klawiatury kolorowej dostarczył nieznany projektant zatrudniony w Electrical Testing Laboratories w Nowym Jorku. Zastosowano tam próżniowe lub wypełnione gazem lampy wolframowe, wykonane specjalnie przez General Electric Company. Światła rzutowano na szereg siatek czy kawałków gazy o różnej przejrzystości, umieszczonych w skrzynkowej konstrukcji ponad orkiestrą. Partytura Skriabina wymagała dwóch jednoczesnych projekcji światła, z których jedna miała iść nuta w nutę w ślad za orkiestrą, a druga podkreślać ogólną tonalność części symfonii”.
Gage cytuje też krytyka z tamtych czasów: „Efekt […] był taki, że publiczność widziała światło jednej barwy na gazach w głębi i światło innej barwy na gazach z przodu, i jedno widziane było przez drugie (? – DS). Rezultatem tego były piękne kombinacje barw, z których żadna nie była identyczna w jakichkolwiek dwóch częściach ekranu, lecz różniły się wyglądem tak jak migotliwy jedwab w silnym świetle”. Inny krytyk napisał: „W środku czegoś, co wydawało się jedną fazą, światła zmieniły się sześć razy. Nie było zmiany intensywności, gdy muzyka stawała sie bardziej emfatyczna: u szczytu wypowiedzi mieliśmy taką samą przyjemną różnorodność odcieni żółtego, oranżu, fioletu, purpury i szmaragdu, jak na początku”.
Łajza – ja tu odpowiadam Gostkowi z 9:36, a tymczasem już rozmowa się rozkręciła 🙂
Stanisławie, tego tekstu Leśmiana ja też wcześniej nie znałam i mam wrażenie, że jest on w ogóle niezbyt znany. Poznałam go właśnie dzięki p. Marciszukowi (też może powinnam się wstydzić 😉 ).
Teresko, mam to, wyszło po polsku jako Punkt i linia a płaszczyzna.
Kiedyż ja słuchałem Prometeusza? Ech… A piszę tęsknie, bo mi Pani Kierowniczka narobiła smaku, zwłaszcza że z komputerami możliwości barwne rosną. (Bo, na przykład, czy nie dałoby się dobierać koloru nie z klawiatury, ale z ruchu tancerza? To są dopiero miejsca na eksperymenty!)
PS. Cytatu Leśmiana też nie znałem. A szkoda. Ale rytm to bardzo podstawowa rzecz — fale, serce, kroki… Jest wszedzie.
Bardzo dziękuję za wyczerpujące uzupełnienie informacji.
Wczoraj wertowałem Przewodnik Koncertowy, ale jakoś się nie doczytałem.
PAK malymi literami???? 😯
Jakze to byc moze. Wszak to nie Chlopcy z Placu Broni
Pewnie małymi pisze z pracy 😉 Wszystko zależy od tego, jak się na danym kompie zalogował. Mnie się zdarzyło na Komisariacie w pracy wpisać z małej litery i tak już zostało, nie chciało mi się zmieniać 😉
Jeszcze o księgarniach tanich książek – jest teraz kilka firm i w związku z tym kilka sklepów. Zamiast Koszyków jest w Hali Kopińskiej. A blisko Koszyków jest też sklep innej firmy, nie wiem, czy przypadkiem nie tej samej, co ma sklepy w Krakowie. Ta księgarnia na tyłach Sezamu ma chyba też jakiś związek z dawnymi Koszykami. W każdym razie jest więcej źródeł i bardzo to przyjemna okoliczność 🙂
pak mały i PAK duży to dwa różne paki są. Jedna osoba, ale pakunki inne…
Ten zacytowany Leśmian wspaniale trafia, wklejam do zbioru cennych cytatów 😉 A „Kolor i kulturę” wypożyczę sobie przy okazji, właśnie dla wspomnianego przez PK rozdziału.
Korespondencja sztuk (a właściwie głównie literatury / słowa i muzyki), ich „spoczywanie sobie w objęciach” (to z Ingeborg Bachmann) to i mój konik. Niemiecki romantyzm np. to raj dla jeżdżących na tym koniku.
Skojarzyło mi się z Bachmann: „W szatni publiczność poprawia uszy i odwiesza słuch.” Potem jest też o lornetkach i okularach w gotowości. Koncert według niej jest w sporym stopniu wydarzeniem wizualnym (nawet taki bez świateł i iluminacji). Publiczność chce „musicam et circenses”, sytuację koncertową można porównać do pokazu walk rzymskich gladiatorów. Scena staje się areną, muzycy występują jako pogromcy dzikich instrumentów, dyrygent jako poskramiacz muzyków, a publiczność, pani wszystkiego, daje za pomocą aplauzu „wstęp / przedtakt do walki” osądza artystów. W każdym razie nie ma mowy o hegemonii słuchu w odbiorze koncertu 🙂
O! I dlatego płyta koncertu zastąpić nie może 😀
I dlatego też można zrozumieć takich, którzy chcąc się skupić na samej muzyce nie lubią koncertów 😀
Za głupi jestem na te synestezje. Dla mnie dostępne przykłady to harmonia lub dysharmonia bukietu i smaku wina, choć i przy deserach ma to zastosowanie.
Do wrażeń barwnych przy słuchaniu muzyki mam zastrzeżenia w takiej formie, jak ekran z barwami towarzyszący muzyce. Niech każdy sam te barwy w swoim mózgu wywołuje. Wtedy chyba ma to sens.
Od przyszłej środy po koncercie w Oliwie przez trzy dni w przerwie podziwianie fontanny tańczącej do muzyki Mozarta. Pod patronatem m.in. Pierwszej Damy, Marii Kaczyńskiej.
Program Mozarteum w pierwszych trzech dniach: koncert klasyczny, tańcząca fontanna, Mozart inaczej – jazzowo, klezmersko i po góralsku. Chyba wolę po góralsku filozofię. Ale muzyka góralska sama w sobie, owszem.
Beata sprawiła, że poczułem się do pewnego stopnia kaleką. Ale dla mnie słowa muzyce nie towarzyszą. Nigdy braktycznie nie odbieram ich znaczenie, nawet chyba staram się ich nie rozumieć. W operze też. Śpiew jest dla mnie elementem muzyki.
Inaczej przy popularnych piosenkach i przede wszystkim przy piocence aktorskiej. Może sa jeszcze jakieś wyjątki. Chyba „Alleluja” w Mesjaszu ma znaczenie nie tylko muzyczne. Znaczenie tego słowa podnosi walor muzyki jeszcze bardziej i dla mnie. Skomplikowane to i miałem rację pisząc, żem na to za głupi
E tam za głupi. Inny odbiór i tyle. Mnie te równoległości bardzo interesują, ale nie jestem synestetyczką, tj. trochę byłam w dzieciństwie (to chyba naturalne, że dzieciak buduje sobie różne skojarzenia, a jak się hoduje w muzyce, to i z nią związane), ale dziś już nie. Messiaenowi tak zostało (tj. widzenie dźwięków w barwach), podobnie mojej przyjaciółce Marcie Ptaszyńskiej. Tak bywa.
Ze słowem trochę inna sprawa. Też kiedy słucham muzyki abstrakcyjnej, bez podkładu programowego, ani myślę kojarzyć ją ze słowami, jest dla mnie sama w sobie. A inni widzą wręcz całe opowieści 🙂
Skojarzenia i skojarzonka: Messiaen i Marta Ptaszyńska 😉
A ten Mozart po góralsku to pewnie Grupa Mocarta 😉
http://www.youtube.com/watch?v=oQMZDkB-Njk&feature=related
Stanisławie, nie wydaje mi się, by jakiekolwiek kompleksy były tu potrzebne 😉 Na szczęście dekretów na temat właściwego odbioru muzyki brak. A dobry kompozytor, obchodzący się ze słowami, ma według mnie coś z alchemika – tak długo wytapia słowo i muzykę, że się jednoczą i tworzą razem nową jakość (dla mnie wzorem jest Schubert). I słuchając, chłonie się już całość, a nie osobno słowo czy muzykę. A np., jak powiedział mi pewien mądry człowiek, w chorale gregoriańskim słowa są nieraz rozciągnięte poza granice zrozumiałości i zdolność śledzenia umysłem, a ich najgłębsze znaczenie i tak trafia, poza świadomym wysiłkiem słuchacza.
Dla mnie dobra aria czy pieśń to związek symbiotyczny słowa i muzyki. Dobrze, gdy szwów nie widać 😉
Psy według fizjologów podobno w ogóle nie widzą kolorów, więc co ja tam będę gadał… 🙁
Ale przyznaję się, że mnie muzyka (zwłaszcza poważka) słuchana w samotności i skupieniu bardzo często uruchamia „wewnętrzną kamerę”. Nawet nie tyle pojedyncze obrazy mi się pojawiają, co filmy, może trochę z gatunku „eksperymentalnych”, ale jednak z jakąś wewnętrzną logiką i pozbieranym ciągiem sekwencji. Mógłbym to chyba też nazwać snami na jawie. Ale na pewno nie ma to nic wspólnego z przypisaniem konkretnego obrazu czy koloru do konkretnego dźwięku.
Ciekawe rzeczy Bobik pisze. Bardzo to do mnie trafia, bo rzeczywiście słuchając muzyki w skupieniu czuję jakiś nurt przeze mnie przechdzący, ale nie potrafię zidentyfikować zmysłów, które to przekazują. U mnie nie jest to film, ale cos jest na pewno. Coś takiego, jak sen po obudzeniu, gdy się wie, że się coś śniło, ale nie pamięta się co, albo nawet się pamięta, ale nie da sie tego przełożyć na wrażenia odnoszone na jawie.
Jeszcze raz przeczytałem Bobika i widzę, że tez pisze o snach na jawie. Niewątpliwie oddziaływanie muzyki jest silne, ale chyba nie tak proste.
Z muzyką gregriańską rzeczywiście działanie słowa jest jakby pozazmysłowe.
Ja tam na jawie żadnych snów nie mam – za to przy muzyce łatwo zasypiam, tym prędzej, im bardziej mi się podoba 😆
Koty też nie widzą kolorów.
O zasypianie przy muzyce podejrzewa mnie Ukochana. Szczególnie w filharmonii. A to nie prawda, choć często zamykam oczy. To konflikt taki. Albo obserwować, jak muzycy walczą z instrumentami, a dyrygent ze wszystkim, czy zamknąć oczy i wchłaniać samą muzykę. Robie jedno i drugie przemiennie.
Off-topic – wiadomość kulinarna dla zeena:
Własnie spytałam w naszej stołówie, co to był za sos truflowy. Został mi pokazany słoiczek: to włoski Salsanera firmy Menu. Naklejona jest z boku karteczka po polsku ze składem. Trufli tam oczywiście nie ma, ale też nie jest to preparat truflopodobny, tylko inne grzyby: pieczarki i lejkowiec dęty 🙂
http://pl.wikipedia.org/wiki/Lejkowiec_d%C4%99ty
Rodzina pieprznikowatych, więc krewniak kurki. Nie mylić z kogutą 😉
Dziękuję 🙂
No przecież od razu mówiłem, że truflowość tego sosu pewnie jakaś dęta. 😀
No, ale jak powiedzieć: pasta w sosie pieczarkowo-lejkowcowym? 😆
Być koguta
nie poruta.
Beato – święte słowa (w kwestii Schuberta z 12:12, ale nie tylko). Trudno wyobrazić sobie słuchanie Winterreise tylko na płaszczyźnie muzycznej. Znajomym – którzy nie znają niemieckiego – nakazałem słuchanie choćby z wersją angielską z bookletu, ale obowiązkowo z rozumianym tekstem. Post factum powiedzieli, że uwaga była więcej niż na rzeczy.
O masz żesz ty.
Tam w wiki napisane, że „Smak nieznaczny, zapach przyjemny.”
I co teraz? 😯
Smak tego lejkowca znaczy się.
Urody nieznacznej, wdzięku niebyłego
kucharskich talentów nie ma też do tego
majątku i wiedzy nie posiada ona
Znakiem dla każdego idealna żona 🙂
Nie brzydszy od diabła, lecz coś koło tego,
płacze koło gwoździa w ścianę niewbitego,
na koncie minusy i w kieszeni wąż,
znaczy że dla każdej idealny mąż. 🙂
On jak u Bobika zalet ma bez liku
Ona jak u zeena- przymiotów aż gęsto
Razem stanąć mogą śmiało na pomniku
Znaczy idealne to jest małżeństwo 🙂
Ona szepcze w uszko: dalej, mój sokole,
stańmy sobie razem na tym tu cokole.
A on odszeptuje: czekaj, do cholery,
staniemy jak będą tu jakieś kamery,
niech się idealność opłaci tak wielka –
trafimy do Gali albo do Pudelka. 😀
Dziękuję Pani Dorocie za miłe powitanie na poprzedniej stronie 🙂
Daru widzenia dźwięków w postaci barw nie posiadam i chyba nie pragnę. To musiałoby być nieco męczące – słucham sobie wieczorem Gesänge der Frühe, umysł zadumany, a przed oczami fajerwerki. Nie, nie, to nie dla mnie 🙂
Zauważyłam jednak, że dotknęła mnie szczególna odmiana synestezji – kulinarna mianowicie. Słucham czasem jakiegoś wykonania i myślę sobie – pycha, w sam raz przyprawione, al dente; a czasem – że breja rozgotowana, przesłodzona, przesolona, subtelne smaki zabite, a kucharz nie tylko strawę przygotował i podał, ale pogryzł i strawił za zjadacza.
Ładne 🙂
1:0
vive la France!
Niech żyje przyjaźń polsko-francuska 😉
Dzisiaj w Sezonie na Dwójkę bardzo odnoszono się do artykułu p. Red. nt. Chopina. Podobno tu i ówdzie wzburzył był tych i owych. O czym uprzejmie donoszę – jakem kwok.
polsko-francuska, bo francusko-polska to już nie…
😉
2:0 i znów Fracuzik 🙂
O, a ciekawam, jak wzburzył i czym? Nie słuchałam tego programu, bom zajęta pisaniem…
Przeczytałem ten artykuł dokładnie i z przyjemnością – ale nie pojmuję czym tam się można było wzburzać. A może wzburzenie jest w modzie, czy też mówiac językiem bardziej zrozumiałym – trendy?
Nie dane mi jest przeżywać orgii barw, wizji ani doznań smakowych i węchowych w czasie słuchania muzyki. A słucham dużo i mam czego. Jednak czasami, kiedy trafię na muzykę, która mnie irytuje, jak np. muzykę kompozytora, który zdobył sławę komponując muzykę do filmów Kieślowskiego lub muzykę Glassa – wtedy pojawia mi się przed oczyma partytura. Jakkolwiek jestem laikiem – ujawnia mi się wtedy cały prymitywizm i nie mogę dalej słuchać. Lubiącym się oburzać wyjaśniam, że wiem, że jest to muzyka wielka i z głębią, tylko mój prymitywny umysł nie jest w stanie jej pojąć.
I jeszcze jedno – a propos wczorajszej „Mona Lizy”. Dla mnie jest to straszny barbaryzm – nieodmienianie pierwszego członu. Mona jest skrótem od madonna, która była w średniowieczu tytułem grzecznościowym. Ponieważ madonnna się odmienia w języku polskim, nie rozumiem dlaczego ten przywilej miałby być odebrany monie. Przewertowałem słowniki i encyklopedie – ale nigdzie nie znalazłem takiej formy. W encyklopedii stoi: Mona Lisa (la Gioconda), portret patrycjuszki florenckiej MONY LISY del Gioconda; namalowany..etc. (U Brucknera za to znalazłem pochodzenie podobnych skrótów w Polsce – waszmość, acan, acani itp., które pochodzą od wasza miłość pan). A jednak często w prasie czy telewizji słyszy się „kradzież Mona Lizy”, uśmiech Mona Lizy – zamiast Mony Lizy.
60jerzy I dla mnie „Winterreise” bez podążania za tekstem byłaby nawet trudna do wysłuchania (nawet byłabym ciekawa, jakie są wrażenia). Największy szok przeżyłam podczas podróży koncertowej z chórem po Stanach. Nocowałam raz u pewnej dziewczyny, studentki wokalistyki, która szczyciła się, że śpiewa pieśni wyłącznie z zapisu fonetycznego, bo nie zna żadnego języka oprócz angielskiego, a ich treść niezbyt ją interesuje 😯
Ja się może trochę domyślam, co mogło szacownych chopinologów (bo chyba tacy się tam wypowiadali) wzburzyć. Po pierwsze to, że napisałam, że Chopina się dziś dużo mniej gra, po drugie, to, co napisałam o konkursach.
„Mona Lizy” – no, jak mogła zostać swego czasu usankcjonowana baba-jaga zamiast poczciwej 😉 Baby Jagi, albo odmiana lwipyszczek/lwipyszczka, to uznałam, że wszystko możliwe…
Sorry, że z opóźnieniem, ale szukałem pendrajwów z pracami. Jak już – po wyrwaniu połowy upierzenia znalazłem jeden, a po rwaniu reszty – drugi, okazało się, że na nich nie ma tej szukanej pracy, bo… cały czas jest w laptopie. Szkoda słów (i piór).
OWo szacowne grono to pp. Popowa-Zydroń, Paleczny, Sułek, Majchrowski. Co prawda grono nie twierdziło, że artykuł je zbulwersował, bo „… ja tylko przeleciałem z grubsza”, lub „ja się z p. DS nie zgadzałem w innym miejscu” etc., ale przekąs był. Natomiast poirytowała mnie uwaga prof. Palecznego, że Chopina gra się wszędzie, jak najbardziej. Ponieważ dopiero co zestawiłem pobieżnie obecność w przyszłym sezonie muzyki FCh w salach europejskich, to dałem wyraz swej irytacji w postaci telefonu, w którym przytoczyłem wspomniane dane. Grono stwierdziło, że ogólnie jest zupełnie przyzwoicie. Dodając – z lekką przekąską – uwagę, że trudno oczekiwać, by wszyscy w przyszłym roku grali Chopina (podobnie, jak i u nas w Roku Haydnowskim i Haendlowskim nie graliśmy na okrągło ich utworów. Ja się z gronem zgadzam w tym sensie, że lepiej mniej wykonań – byle wybitne. A grono stwierdziło – o czym już pisałem – że ważne jest, by świat przyjechał do Polski na obchody. Istotna jest uwaga dyr. Sułka, że żadne z zaplanowanych na przyszły rok wydarzeń nie jest zagrożone – organizacyjnie i finansowo. I to jest najważniejsze. Plus promocja tego roku WSZĘDZIE.
I jeszcze jedna ciekawostka z życia wyższych sfer, przytoczona przez dyr, Sułka. Otóż próbuje on od listopada ub.r. umówić się z min. Kudrycką na rozmowę w sprawie muzycznych programów edukacyjnych – i do dzisiaj p. min. nie znalazła wolnego terminu. Ja do dyrektora mam wielki szacun, ale myślę, że to jest tylko kwestia braku jednodniowej interferencji dwóch kajetów z terminami. Chociaż, co ja mogę na wsi wiedzieć na temat relacji między dyrektorem a ministrą, której pewnie przez gardło nie przeszło (by) „Kocham pana, Panie Sułku”.
Beato: ta studentka „shock: – czy musiała podać Tobie soli trzeźwiących po takiej konfesji?
Opowiadała o tym tak beztrosko, z taką oczywistością, że nie straciłam przytomności. I dobrze, bo soli trzeźwiących raczej nie było na stanie – lodówka była wypełniona wyłącznie puszkami Coca-Coli, co też było dla mnie pewnym szokiem 😉
Trochę a propos studentki – znam pewną panią już doktor w tej chwili, która zajmuje się współczesną filozofią polityki, a która bez żenady twierdzi, że prace pisze się na podstawie opracowań, ponieważ teksty źródłowe są zbyt trudne. Sole trzeźwiące nie były mi niezwłocznie potrzebne po tym wyznaniu, ale tkwiłam w osłupieniu jeszcze przez dobrych kilka dni. Właściwie, osłupienie to powraca, ilekroć sobie tę wypowiedź przypomnę.
Ja kiedyś podsłuchałam w autobusie dwie asystentki opowiadające sobie nawzajem o robieniu doktoratu przy pomocy studentów, którzy zbierają dla nich dane… skąd? z Internetu oczywiście 😯 😆
60jerzy – czy na pewno chodziło o min. Kudrycką, a nie o min. Hall?
To pozwolicie, ze sie w slup soli oslupiajaco przemienie. A trzezwiec bede o poranku, bom niejako przepracowana.
Adowi Remowi odpowiem jutro. Na razie Perseidy! Dzis kulminacja!
BraNoc
Powinno się właściwie udać w pole, zawinąć w śpiwór i popatrzeć w niebo. Najlepiej o trzeciej nad ranem 😉
Znaczy, że można sobie np. zamówić koncerty ulubionych artystów na przyszły sezon i się spełni? To ja chyba poczekam na te perseidy 😉
E, ja śpioch jestem. Trzecia… nie ma takiej godziny… uaaa…
Pani red. Nazwisko nie padło, tylko nazwa ministerstwa. Ponieważ moje dziecię podpada już pod tę pierwszą ministrę, to mnie się póki co wszystko kojarzy z tym ministerstwem. Zdaje się, że dyr. S. wspomniał o min. edukacji – do tego ja jestem jeszcze z tych czasów, że to wszystko było w jednym worku – żłobki, przedszkola i politechniki. Teraz już tylko pamięci zaniki. Ale Pani czujność i przytomność jest jak sól – trzeźwiąca 🙂
Ależ te glassy w tle męczące…
Wyszłam na balkon. No nie, jeszcze na dodatek jest zimno… Nie ma mowy, żadnych Perseid się nie będę doczekiwać. Co ma się spełnić, i tak się spełni. Dobranoc! 😀
Czy mnie się chce gapić na Perseidy w strugach ulewnego deszczu?
Otóż oświadczam, że mnie się stanowczo nie chce, nawet gdyby jakimś cudem wzrok mój przebił zasłonę chmur i wypatrzył podążającą w moją stronę spełniaczkę życzeń.
W aktualnych okolicznościach przyrody stanowczo wybieram dach nad głową. 🙄
No to minister Hall. Tak myślałam. A nie jest wykluczone, że jej się po prostu nie chce spotkać. Środowisko muzyczne wydeptuje korytarze w ministerstwie w sprawie przywrócenia muzyki do szkół na odpowiednim poziomie i jest totalnie zbywane. Wrrr…
Przez ten gąszcz chmur nic nie widać 🙁 A trzecia … wstać o trzeciej bym nie wstała za Chiny Ludowe, ale jeszcze się nie położyć to jest całkiem wykonalne 🙂
Ja jednak naprawdę mówię dobranoc, od rana znów muszę do pisania. To niech nam gwiazdka pomyślności… 🙂
Aaa, to w prezencie, niech bedzie:
http://www.spectrosciences.com/IMG/jpg/perseides2.jpg
I niech sie SPELNI!
Dobranoc 😀
U mnie też zazdrosne chmury strzegą dostępu do Perseidów 🙁
Sławetne wykonanie Prometeusza na WJ 2000 pamiętam doskonale. Kto nie był, niech czyta – maszyneria do puszczania zajączków w połowie utworu wpierw zaświeciła na czarno, a potem wyprodukowała znane każdemu użytkownikowi Win98 okno z napisem „Program wykonał nieprawidłową operację i nastąpi jego zamknięcie. W przypadku powtarzania się problemu, skontaktuj się ze sprzedawcą”. Środek poważnego utworu, a tu sześć tysięcy ludzi się chichrze…
Nawiasem mówiąc w 1915 r. wystarczyło kilkanaście żarówek, a w 2000 było potrzebnych kilkanaście komputerów i taka klapa.
Co do rozmów Imć Pana Sułka z Jejmościanką Minister (a obojętnie którą), to ja mam prośbę – zostawcie, kochanieńcy, szkolnictwo artystyczne stopnia wszelkiego chwilowo w spokoju. Projekty reform, które pojawiały się na giełdzie, na kilometr pachniały łomotaniem maczugą i zresztą szkolnictwo akademickie już trochę taką maczugą oberwało (system boloński i wszelkie jego konsekwencje, przyprawiające o niezłą siwiznę).
Pani Tereso, zdaje mi się, że maksimum Perseidów było wczoraj.
Pozdrowienia 🙂
U mnie na wsi chmury się „rozejszły”, ale ja wieśniak nie wiem, w którym kierunku patrzeć. Chyba zafunduję sobie perseidę na framudze. I pod dachem i ciepło i pod ręką.
Dobranoc. Czyli do pracy.
Drogi Jerzy (a czemu Szanowny Pan tak rzadko na Muzykę Klasyczną ostatnimi czasy zaglądasz?), znajdź na wschodzie 5 jasnych gwiazd, tworzących literę W. To Kasjopeja. W lewo od nich, nieco niżej, leży Perseusz. Stamtąd „wylatują” meteory, więc rozglądaj się wkoło Perseusza. Powinno być ich ok. 100 na godzinę, czyli przy dobrych warunkach 3 na 2 minuty. Powodzenia 🙂
60jerzy, w dol od Kasjopei (albo w gore od Perseusza 😉 )
http://www.pkim.org/?q=pl/perseidy_2009
a teraz juz naprawde zegnam czasowo.
O kurczę, to tak łatwo te perseidy znaleźć? Chyba bym nawet poszukał, gdyby ktoś wpadł do mnie i powiedział mi, gdzie ja mam wschód. 🙂
Otóż to właśnie, Msgr. Bobik zadał również w moim imieniu pytanie. Dlatego, jak jestem (hi, hi) na zachodzie Europy i jadę autostradą, to strasznie mnie cieszą te zjazdy typu Aachen West, Aachen Nord etc. Dlatego zawsze zjeżdżam Aachen Centro. Jak coś jest na środku to ja to rozumiem zawsze.
Drogi Zamku: zaglądać zaglądam, ale tam niewiele się zgoła dzieje. Ponadto wszędzie nazywam się tak samo i myślę/piszę to samo, więc gdybym miał pisać swoje relacje (nie takie znów liczne), to musiałbym je duplikować. Nade wszystko jednak słucham i czytam innych. W swoim wiejskim rogu. Ponadto co i rusz – jak coś napiszę – to w chwilę po tym mam wrażenie, że palnąłem jakiś komunał, wyważyłem drzwi otwarte na oścież, by przez nie wywalić sztandar dyletanctwa. Im więcej wiosen – tym bardziej wstydzę się tegoż właśnie i marzę o dniu, w którym zbudzę się z uczuciem wolności. Wolności od i wolności do.
W każdym razie pozdrawiam serdecznie.
POBUTKA!
Chyba, że ktoś woli łagodniej…
Dzień dobry w dźwiękach i kolorach 🙂
Widzę, że zamek stanął wczoraj w obronie szkolnictwa artystycznego. Tu są dwa nieporozumienia. MEN nie ma nic wspólnego ze szkolnictwem artystycznym, ono jest w gestii MKiDN. W ew. rozmowach z p. min. Hall chodzi o przywrócenie muzyki do szkół ogólnokształcących, w której to sprawie zresztą oba ministerstwa podpisały porozumienie. Dalej nie będę rozwijac tematu, bo nóż się otwiera.
Jednakowóż szkolnictwa artystycznego też nie broniłabym w takim stopniu. Środowisko to, zwłaszcza na poziomie akademickim, jest przeżarte patologiami. Choć może nie bardziej niż inne…
E tam, jak coś ma spadać, to u mnie zawsze, ale to zawsze, zachmurzenie pełne 🙁
Spodobał mi się lejkowiec dęty zamiast 😆 , tylko ciągle nie wiem, czy on drewno czy blacha?
Chyba grzyb to bliżej drewna niż blachy 😆
Prażony na blasze zdecydowanie lepszy…
Ale pod drzewem rośnie 🙂
Żeby do rozpałki daleko nie było…
Nie wiem, co Wy się tak zachwycacie tym lejkowcem. My, psowie, tak nazywamy gówniarza, który się jeszcze nie nauczył, że w sprawie siusiu trzeba drapać w drzwi. 😉
Wracajac do Pana Ada Remu. Wyszlo nad Sekwana pare ksiazek na temat korespondencji sztuk, ktore goraco polecam.
Zajmuje sie tematem Jean Yves Bosseur, ale mnie ujely gigantyczne dwa tomiszcza (z ktorych pierwszy niestety zostal ode mnie wypozyczony i sluch o nim zaginal) zatytulowane Miroirs de la musique.
Autorem jest François Sabatier. Nichybnie praca naukowa, ale kopalnia wiedzy na temat „odzwierciedlania” sie sztuk od XV wieku do 1950. Sztuk, czyli muzyki, literatury i sztuk pieknych.
Chetnie bym przetlumaczyla, ale po doswiadczeniach z wydawnictwami az boje sie zaczynac. Zreszta, komu to potrzebne takich 700 stron (sam II tom tyle ma) 😉
Tereso – ale co z Perseidami? Czy zobaczyłaś wczoraj wszystkie gwiazdy. Rano przeczytałem w gazecie, że dziś też się szykuje takie widowisko. Ale co widzialaś wczoraj, co zobaczyłaś.
A tu właśnie zaczęło lać… 🙁
Właśnie podesłano mi link do klipu z kawałków poniedziałkowego programu:
http://www.lookr.tv/player.php?id=901
Będziecie mogli ocenić sami – ci, co nie widzieli 😉 Jednego żałuję: że wycięto zapowiedzi imprez muzycznych. Nie mam pojęcia, dlaczego.
Perseidy snilam, niestety. Tu miasto, wszedzie jasno, chociaz na polach musialo byc cudnie, bo pogoda wczoraj byla obserwacyjna.
Ale nic straconego. Mialam spektakl z okien autobusu, kiedy jechalam przez kieleckie, a w niedziele wybywam w kierunku wulkanow. Tam na pewno noc znajdzie sie bezchmurna. I bezswietlna.
W ubieglym roku w Kraju Baskow mialam na co dzien Droge Mleczna niczym tecze rozportarta noc calo.
Tez smigalo, nawet ktorys smigacz dal sie sfotografowac z polozonego na ziemi aparatu. 😉
A gdzie te wulkany?
O… 1211 rok
16 maja zmarl książę Mieszko Plątonogi
No i… konsekrowano Katedre w Composteli!
A kamien wegielny pod Reims polozono
Wulkany sa w Owernii. na szczescie podobno niegrozne, chociaz nie wiem, czy systematycznie czyszczone
To pięknie! Jakiś odpoczynek czy może granie? 🙂
Odnośnie filmu – ta pani z laptopem to była może z Głównego Urzędu Kntroli…? 🙂
Kontroli! 😆
Dorotko, Chopin przyjechal wersja francuska w ilosci chyba 12 ciurkiem przyjechanych Chopinow.
Na pewno bedzie super, bo publicznosc zwykle swietna. Taka prawdziwa publicznosc, ktora cos wie, ale sie nie madrzy. Za to jest wdzieczna, ze sie jest.
Nie, to była pani od czatu 🙂
To bardzo miła okoliczność, Teresko 🙂
Bardzo, bardzo mila, poza tym tam slicznie jest. I domki Harry’ego Pottera przy drodze. I zamki. I wulkany. I sporo romanszczyzny, ktora kocham miloscia pierwsza, jedyna i niezniszczalna.
O tak jest: Mialam opisac, ale nie opisalam. Az mi wstyd
http://www.flickr.com/photos/29981629@N07/sets/72157606990130316/
To masz pretekst, żeby w końcu opisać te śliczności 🙂
Pan od mooschki mi właśnie doniósł, że przekaże uwagę montażyście 😉 Co do tych zapowiedzi muzycznych oczywiście.
Wulkany są stale czyszczone przez turystów i paralotniarzy. Wyglądaja prawdziwie wulkanicznie i ślady kraterów tu i ówdzie można dojrzeć. Szczególnie popularny Puy de Dôme. Nawet szkółka lotniarska i paralotniarska działa na szczycie. Z romańszczyzny w pobliżu najpotężniejszy był klasztor w Cluny, ale tylko parę kamieni tylko zostało.
Z nowu symetryczny kod 6ff6, więc się nie mogę opanować. Tych parę kamieni nawet tworzy jakieś wieże na transepcie, ale tak naprawdę nijak to się nie ma do oryginalnego wyglądu i potęgi opactwa.
Stanislawie, ale przeciez to Maly Ksiaze chodzil ze szczotka do wulkanow (dziwnie przypominala szczotke do kobelka, co utwierdzilo mnie w przekonaniu, ze sedes jest wulkanem zalanym woda – duza wtedy bylam, prawda?).
Czyzby teraz robil to paralotniarsko i turystycznie?
Bry!
Ja z doskoku, z ogródkowania. Tam się nie da wytrzymać, 30 C 🙄
Czy wy tez tak macie, ze niby nic nie robicie, a nie macie czasu?
Kierowniczko, prosba w mailu za chwilutkę…
TEZ! Nagminnie!
Dobry wieczór, ja dziś musiałem coś naprawić w domu, więc piszę nie tak od razu. Wiem dobrze, Pani Doroto miła, że na szczęście MEN nie zajmuje się szkolnictwem artystycznym, a MKiDN, jak się wydaje, stara się zachować status quo, tym bardziej, że ponoć pochłania ono lwią część budżetu ministerstwa, toteż naruszanie tego stanu zwiększyłoby wśród nauczycieli popyt na idiofony typu marakas pielęgniarski 😉
Panu A. Sułkowi dobre słowo na drogę i oby z muzyką w szkołach ogólnokształcących nie poprzestano na porozumieniach i konstatacji, że „coś trzeba zrobić”.
Jerzy drogi, miło, że zaglądasz. Rzeczywiście, ostatnio jakiś marazm. A do Twych relacji to przynajmniej jakiegoś linka umieść, proszę 🙂
To mnie pocieszyłaś Tereso, moja gmina tez tak ma 😉
Z drugiej strony… niby co nas goni?
1333 – nie moge, mam szczescie, co za cudny rok, bo chociaz umiera nam Lokietek, to koronuja nam Kazia Wielkiego!
Co nas goni? A pory roku nas gonia. Ale powoli.
…sześdziesiat minut… sześdziesiat minut tyle to jest na godzinę…
A gdy nas czas pogania, przodem puszczajmy drania 🙂
O… właśnie… może jakis obiad by…?
Muzyka i Obraz.
Nie wiem, czy Pani to zna.
Znalazłem to w sieci 3 dni temu:
http://www.youtube.com/watch?v=ipzR9bhei_o
http://www.youtube.com/watch?v=vMyg9CJxWNA
http://www.youtube.com/watch?v=YvHokjQ6enI
Wyszukałem stronę autora:
http://www.musanim.com/index.html
I parę objaśnień:
http://www.musanim.com/mam/closer.html
http://www.musanim.com/mam/circle.html
http://en.wikipedia.org/wiki/Circle_of_fifths
(Nie wiedziałem, że coś takiego jak Circle of fifths istnieje
– nie jestem muzykiem ).
http://www.musanim.com/player/
Tu można zobaczyć jak wygląda muzyka różnych kompozytorów:
http://www.musanim.com/store/
Ta metoda nadaje się świetnie do poznawania i rozumienia
muzyki dla dzieci, laików (ja), niesłyszących – dla wszystkich.
Jak dla mnie genialne.
Witam M – na przyszłość tylko uwaga: po jednym linku w komentarzu, inaczej poczeka na akceptację (pierwszy czeka zawsze) 🙂
Tak, już parę takich „transkrypcji” kiedyś znaleźliśmy, pamiętam. Fajna zabawa.
A circle of fifths to po polsku koło kwintowe (lub krąg kwintowy):
http://pl.wikipedia.org/wiki/Ko%C5%82o_kwintowe
Alicja pisze:
2009-08-13 o godz. 20:59
A gdy nas czas pogania, przodem puszczajmy drania
Oj tak, puszczajmy drania przodem. Powinien być na tę okoliczność znak odwróconego trójkąta z zegarem.
Ja dziś powinnam posprzątać w mieszkaniu i zabrać się wreszcie za porządki na regałach z książkami, bo zaczyna z nich kipieć. Przed książkami ustawionymi pionowo rosną sterty ułożone poziomo, jedna na drugiej. Co półka – dwa książkowe stalagmity. Niektóre niedługo obsuną się i z hukiem runą na podłogę. Ale jutro w końcu też jest dzień.
Ha, ha, skąd ja to znam…
vesper, jak milo bratnia dusze!!!!
Zgoda stuprocentowa na znaki drogowe ponad-czasowe!
A jako bonus polecam zdjecie wszystkich ksiazek z regalow, odkurzenie i wstawienie z powrotem. Przezywalam to dokladnie rok temu.
Trwalo tydzien, ale poskutkowalo (skutek uboczny) utrata kilku zbednych kilogramow, stekiem wyzwisk pod adresem slowa pisanego, tudziez polrocznym odnajdowaniem tego, co bylo tu, a wyprowadzilo sie gdzies indziej.
Rozkosz niebywala!
A potem ilez miejsca…
Gwoli uzupelnienia – wyzej zaprezentowana akcja nosila kryptonim „Nosorozec” 😆
Chodzilo o to, by nie walic w sciany glowa, a przedmiotem twardym, najlepiej z rogu. Alias z TROMBY, chociaz TROMBY szkoda.
Widzialam kiedys tube, ktora spadla ze schodow Opery Paryskiej. Przygniotl ja brzuchaty wlasciciel. Zalosne to bylo widowisko. Jakas taka plackowata i faldki takie miala. Pewnie chciala schudnac, biedaczka.
To akurat jej sie udalo, ale za dzwiek nie recze.
Wniosek – tuba jak spiewaczka. rezonans w opulencji musi byc.
Tuba plackowata, ale czy właściciel przeżył? 😯
Wlasciciel przezyl, przezyl. Ale wygladal na bardzo zmartwionego. Pewnie sie przywiazal byl do ty tuby
vesper…
u mnie *rośnie do nieba wielki las* z polskich książek (i nie tylko), przeleciałam po i poodkurzałam po tych innych miejscach, bo pod ręką mam ulubione.
Jerzor sie zawsze dziwi, dlaczego po raz kolejny czytam? A bo tak mam!
To samo z muzyką.
http://www.youtube.com/watch?v=dgFWibrTAKQ
😉
O tak, tak, znam tę sekwencję: „Gdzie to było, gdzie to było … Przecież tu leżało … A może tam? … Hmmm …. Eeee, lepiej pójdę zrobić herbatę”
Dwa lata temu zrobiłam porządną selekcję i część książek oddałam do osiedlowej biblioteki. A bo mam już wznowienie, a bo przekład kiepski, więc poprzestanę na oryginale, a bo i tak już nigdy do tego nie wrócę, etc.
A teraz chcę komuś pożyczyć książkę, którą wiem, że miałam, oczywiście nie mogę znaleźć, bo kto by się połapał w moim trzyrzędowym systemie układania, w którym ilość miejsca determinuje układanie na podstawie kryterium formatowego, a nie merytorycznego. I w kropce jestem, bo nie wiem, czy mam, ale nie mogę znaleźć, czy miałam i wydałam, czy mam ale już pożyczyłam.
Oj, można przywiązać się do tuby. Mam w Łodzi znajomego miłego tubistę, niestety schorowanego i już na rencie; nie wolno mu grać, bo grozi mu to ślepotą. Tak kochał zawsze tę swoją tubę, że ten stan rzeczy wpędził go w depresję… 🙁
A ja donoszę tylko, że bilety na „Agrippinę” z Biondim już w sprzedaży (znów Teatr Słowackiego) 😉
Bardzo łagodny plakat tym razem 😉
http://www.operarara.pl/pl/3/33/49/agrippina
Sądzę, że tuba nieźle amortyzuje przy upadku. Co innego wiolonczela – znam człeka, który zjechał był na takowej z pierwszego piętra schodów. Ponoć chciał się zemścić na swoim nauczycielu. Nie do końca rozumiem i jakoś nie wydaje mi się, żeby ta zemsta była skuteczna. W każdym razie wiolonczela uległa dezintegracji.
Jak się pomyśli, ile tysięcy euro kosztuje klepanie takiej tuby, to się można zmartwić. A pan tubista z Łodzi zaiste przemiły 🙂
O rzeczywiście 😉 Jest na tyle niepozorny (przynajmniej w miniaturce), że zaaferowana informacją o biletach nawet nie zarejestrowałam jego obecności.
I jego małżonka perkusistka również 🙂
Jak najbardziej, Pani Doroto, jak najbardziej 🙂
Beato, dzięki serdeczne za info o Agrypinie – w sajgonie projektowym, w którym nie tyle jestem zanurzony co raczej utopiony, umknęła mi ta odsłona Opera Rara. No i w ten sposób zagęszcza się końcówka października, bo 23. Kraków, 25. FN – Sokołow, 27. FN – Royal PHilharmonic Orchestra. Dutoit.
Zamku drogi, skoro masz takie życzenie, to stanie mu się zadość.
Pozdrówka dla wszystkich
PS. Z nieoficjalnych plotek doszło do mnie, że ponoć w Gliwicach w Ruinach Teatru Miejskiego (był o nich dawno temu w Polityce duży artykuł w serii „Na własne oczy”) w październiku będzie miał koncert Ph. Jaroussky w ramach cyklu All Improvviso. Ciekawe, czy dojdzie do skutku.
Jerzy, w imieniu użytkowników i własnym dziękuję i proszę o jeszcze 🙂