Sacrum w Hucie, Profanum w Łaźni

I już po pierwszym dniu festiwalu, bez wątpienia budzącym największe kontrowersje – następne dni będą grzeczne i spokojne w porównaniu z tym, co było dziś. Tytuł tego wpisu jest zresztą trochę naciągany, bo sacrum nie było, po prostu chciałam przez to powiedzieć, że koncert Cinematic Orchestra z Sinfoniettą Cracovią był w przeważającej mierze spokojny i łagodny, momenty były nawet jak dla mnie usypiające. Muzyka do nieistniejącego filmu? Trochę jazzowa, troche popowa, trochę łzawo-liryczna, ale i momenty jazzowego szaleństwa saksofonowego też się zdarzały, a naprawdę muzycy rozkręcili się dopiero w trzech bisach – prawdopodobnie niestety Trójka już ich nie nadała. Ale skończyło się efektownie. Tu trzeba też podkreślić, że po raz pierwszy również inauguracja, czyli ten właśnie koncert, odbyła się w Hali Ocynowni Chemicznej Arcelor Mittal Poland (czyli dawnej Huty im. Lenina). Wchodzi do niej kilka tysięcy ludzi – i była prawie pełna. Powrócą tu na dwa koncerty zamykające, kiedy to wystąpi Aphex Twin. Ja na nich nie będę, bo nakładają się na początek Warszawskiej Jesieni – podobnie jak w zeszłym roku nie mogłam być na koncercie Kraftwerku. Wciąż powtarzamy o tym Filipowi Berkowiczowi, ale on się uparł i przekonuje, żeby raczej z inauguracji Jesieni zrezygnować. Niestety nie ze mną te numery, Brunner… A rozdwajać się nadal nie umiem.

Za to w nocy w Łaźni Nowej obejrzałam pokaz współpracownika Apheksa Twina – Chrisa Cunninghama, mistrza klipów. I w kontraście do łagodnego koncertu Cinematików tu było ostro. Przy agresywnych, ogłuszających dźwiękach techno i rave (siedziałam cały czas zatykając uszy) na trzech ekranach artysta wyświetlał efektowny montaż fragmentów różnych klipów, każdy motyw jednak rozciągnięty był do granic nudy (jak dla mnie – kilka razy w ciągu tych 55 minut spoglądałam na zegarek). Były w tym, z tego, co mi powiedziano, m.in. fragmenty klipów (albo „odpady” z nich, skoro miał to być materiał dotąd niepokazywany) realizowanych z Apheksem Twinem – Windowlicker czy Rubber Johnny; przewinęła się też sekwencja z Gwiezdnych wojen, a najdłuższa, pierwsza sekwencja (trwająca chyba z kwadrans) składała się z bójki do krwi przedostatniej dwojga nagusów płci zróżnicowanej. Aha, pod koniec pokazał się jeszcze Hitlerek. Były jeszcze dymki i snopy laserów (co było może najefektowniejsze). Młodzież wyszła zachwycona. Ja już pewnie jestem na to za stara, bo dla mnie to po prostu zabawa dla małolatów, którym hormony buzują. Mnie to nie bierze, mam to dokładnie w nosie, choć mogę docenić jakość techniczną. A przy tym chyba nie podoba mi się, co ten facet ma w środku. Nadmiar agresji budzi we mnie złość, że tracę na nią czas.