Anglicy wielokulturowi
Wczoraj zaczął się na Sacrum Profanum nurt – jak to tu obcojęzycznie – modern classic (może powinno być classical?), i tak już zostanie do piątku, czyli na całą resztę mojego pobytu w Krakowie. Co wieczór po dwa koncerty, o 19. w Muzeum Inżynierii Miejskiej, o 22. w Łaźni Nowej. Dwa wczorajsze koncerty należały do kompozytorów różnych pokoleń, ale kilka rzeczy ich łączy: estetyczne brzmienia, pewne wpływy francuskie, zafascynowanie innymi kulturami i integrowanie elektroniki z muzyką instrumentalną. W sumie muzyka, która sprawia przyjemność, czasem nawet dużą.
Julian Anderson (rocznik 1967) studiował w Londynie u czołowego brytyjskiego serialisty Alexandra Goehra, a potem u czołowego francuskiego spektralisty Tristana Muraila. Wpływy spektralizmu są w jego muzyce słyszalne, ale mnie ona przypomina pod wieloma względami twórczość niderlandzkiego kompozytora o podobnym nazwisku – Andriessena (Louisa oczywiście; w rodzinie było też dwóch Jurriaanów, czyli Julianów – brat oraz bratanek Louisa, ale nie o nich chodzi). I u niego usłyszymy specyficznie brzmiące akordy-mikstury, trochę jazzowe, i także jazzujące z lekka rytmy, w tym użycie średniowiecznej techniki hoquetusu, czyli naprzemiennego grania jednego muzycznego ciągu przez różne instrumenty lub grupy instrumentów (Andriessen skomponował nawet utwór Hoketus na dwa zespoły instrumentów dętych; Anderson świadomie nawiązuje do średniowiecza w Book of Hours, inspirowanej, jak tytuł wskazuje, Godzinkami Księcia du Berry; pięknie wpleciona tu jest elektronika). Jeden utwór z wykonanego programu grany był już 15 lat temu na Warszawskiej Jesieni (pamiętałam go, bo był świetny) – Khorovod; tytuł pochodzi od rosyjskiego słowa-odpowiednika polskiego korowodu. W tym utworze słychać z kolei inspirację Strawińskim z czasu Święta wiosny (to też cecha wspólna z Andriessenem); wedle słów kompozytora także muzyką ludową nie tylko Rosji, ale też Rumunii, Turcji, Litwy. Alhambra Fantasy nawiązuje do kultury hiszpańsko-mauretańskiej, ale w sposób bardzo abstrakcyjny – też nawiązując do technik średniowiecznych. Program uzupełniła jeszcze również najświeższa, bo z 2009 r., świetna The Comedy of Change, muzyka o przeznaczeniu baletowym.
Jonathan Harvey, który kończy właśnie 70 lat, nobliwy pan, osobiście pilnował bardzo w jego kompozycjach istotnej warstwy elektronicznej. Na konferencji prasowej powiedział, że przeniósł się w latach 80. do Paryża dlatego, że w Wielkiej Brytanii w tym czasu nie było klimatu dla muzyki elektronicznej; teraz już jest. Ale wtedy związał się z IRCAM-em i trochę w tych utworach widać, że w jakimś stopniu zaprzedał mu – i muzyce francuskiej – duszę. Zwłaszcza w trwającym godzinę Bhakti z 1982 r., składającym się z epizodów instrumentalnych i elektronicznych splatających się nawzajem, słychać wpływy nie tylko typowej tworzonej w IRCAM muzyki i Bouleza, ale i Messiaena, słyszalne też w utworach Hidden Voice 1 i Hidden Voice 2. (Na Warszawskiej Jesieni będzie wykonany inny jeszcze utwór Harveya, Bird Concert with Pianosong z 2001 r.). Nie tylko jednak francuskie wpływy, ale przede wszystkim hinduskie zdominowały w niemałym stopniu jego twórczość. Kompozytor zapytany o inspirację twierdzi, że bierze się ona z medytacji; w stronę Indii zmierza jego skłonność do mistycyzmu. W utworze Soleil Noir/Chitra zestawia, jak opowiada, europejską melancholię spod znaku Gerarda de Nervala (znów kultura francuska) z radosnym hinduskim tańcem księżniczki Chitry z Mahabharaty.
Na razie więc festiwalowa Wielka Brytania nie jest bardzo brytyjska (choć Indie to kierunek Anglikom bliski). Zobaczymy, co będzie dalej.
Szukałam jakichś przykładów na YouTube. Andersona niestety nie ma, Harveya niewiele, znalazłam tylko to.
Komentarze
Classic.
Modern classic – współczesny klasyk (jeszcze żyje, a już jest klasykiem)
W dzisiejszych czasach ten cykl skraca się drastycznie. Niektórzy stają się klasykami po wydaniu jednej płyty… 😛
classical – w sensie muzyki poważnej, ale wtedy raczej się mówi contemporary classical.
ech – oczywiście modern classic może też się odnosić do utworu bądź innego obiektu.
Dzięki za fachowe wyjaśnienie 😀
Jak te hinduskie księżniczki są takie chitre, to nic dziwnego, że miały duże wpływy. 😉
Ale materiały były po polsku, czy angielsku?
Bo widzę, że słowo ‚classic’ robi w polskim karierę 🙂 (ale tylko pisane przez ‚c’ i dwa ‚s’) — czytane na światłach Metro pytało czytelników o ulubione gatunki muzyki, klasyki, czy ‚poważnej’ nie było, za to ‚classic’ owszem.
W nawiązaniu do komentarzy pod poprzednim wpisem: jak ktoś ma nadal ochotę nazywać mnie radcą, to proszę bardzo, nie ma przeszkód. A jeśli komuś słowo na „m” kompletnie nie przechodzi przez klawiaturę to zawsze może jeszcze używać mojego nicka. I tyż będzie dobrze 🙂 🙂
Nie radcą a Radcą! To kolosalna różnica Panie Mecenasie Quake’u 😉
OK, nie czepiajmy się słówek, Komisarzu 🙂
Panie Radco, ma pojemniejsze znaczenie, jest bardziej ‘classic’ . 🙂
Bobiczku, czemu uważasz, że chitry ma większe wpływy. 😯
Chyba, że w znaczeniu przebiegły, chitry jak lis, nie jak krakusy. 😆
A ja nawiążę do sprawoadania, Tereni, z „Szewców”.
To opłacała się taka praca tylko na jeden spektakl, nie można zorganizować więcej wystawień?
Myślę, że dobry reżyser i aktorzy są w stanie zrobić poruszające widowisko z największej ramoty, a kiepscy położyć najciekawszy tekst i fabułę.
Tak jest z wieloma rzeczami, nic odkrywczego.
Pani Kierowniczce przyjemnych degustacji. 😆
No pewnie, że miałem na myśli chitrość w lisim. nie krakusim sensie. 🙂
Mam pomysł na salomonowe wyjście z problemu prawniczego. Quake może zmienić nick na Pan Radca Quake i i wtedy nikt nie będzie miał problemu z tym, że się zwraca do Pana Mecenasa per Panie Radco. 😆
Kochana emtesiodemeczko, a kogo w dzisiejszych czasach w Paryzu obchodza Szewcy po polsku? No, kogo, prosze ja Pani?
Nawet po francusku by nie obeszli. Gdyby to byl Dostojewski, to co innego… Ale Witkacy? To i tak wielki sukces Seweryna, ze Slub Gombrowicza do Comédie Française wprowadzil. No, ale Gombrowicz pochodzi z Vence, jak wiadomo. Toz to prawie Fran-zus!
Panie Mecenesie, a moze Pan Mecenas wie, w jakich utworach literackich wystepuje Pan Mecenas? Bo Pan Radca…
Zaś radca Węgrowicz po każdej również głębokiej sentencji swego przyjaciela dodawał:
– Wariat! wariat!… Awanturnik!… Józiu, przynieś no jeszcze piwa. A która to butelka?
Pana Mecenasa to jeno z Katarynki zapamietalam. Zacna tez postac. Ale poza tym?
Wszelakiemu Państwu, w tym i czworonożnemu dobrej nocy życzę. Hej! 🙂
Jakieś kawcze awantury od kilku dni budzą mnie brzasku.
Myślę nad jakąś akcją odwetową, ale nic mi nie przychodzi.
emtesiodemeczko, proponuje rozpoczac lagodne negocjacje z miejscowym kotem-bandyta.
Na razie dobranoc do brzasku, a o brzasku (oby nie) pelno wrzasku.
Tereniu, to już do speców należy, żeby publiczność zainteresować.
Jak potrafią każdego bubla wypromować na ‚polityka’, czy inną „osobistość”, to inne zajęcia, jak bułka z masłem.
Lecę, bo padam przez te kawki-cholery.
Dziś (jeszcze dziś 🙂 ) wróciłam na szczęście o bardziej przyzwoitej porze, a i koncercik z utworami Olivera Knussena (okazało się, że świetnie pamiętałam z Jesieni jego utwór pt. Coursing) bardzo miły. Takie prawdziwe muzykowanie, bez wysilania się, bez nadymania, za to z emocjami (koleżanka powiedziała: „romantyczna muzyka współczesna”). Świetnie, jak zawsze, grała London Sinfonietta. Wcześniej natomiast, na koncercie utworów Petera Maxwella Daviesa, wynudziłam się setnie – nie wiem, czemu wygrzebano wielkiego gniota z 1975 r. pt. Ave Maris Stella, podczas którego po prostu się pospałam. Później było krótkie nawiązanie do utworu Dunstable’a – i to już było przyjemne z powodu cytatów z rzeczonego pana D. W drugiej zaś części rzecz, którą również już kiedyś poznałam (dość już dawno) na Warszawskiej Jesieni: Eight Songs for a Mad King, ilustrujące szaleństwo króla Jerzego III (świetna, również aktorska rola barytona Martina Lindsaya), z cytatami m.in. z Mesjasza (Confort ye, my people). Tu przynajmniej coś się działo.
JoSe pokazała się na pierwszym koncercie, zapracowana i stęskniona za prosecco 😉 Mamy nadzieję jutro odrobić 🙂
Kawcze awantury, hmmm … Nie zazdroszczę. Spać się kładę zazwyczaj późno (albo właśnie wcześnie, zależy od punktu widzenia) i to, czego sobie bardzo nie cenię o tej porze, kiedy już przykładam głowę do poduszki, to jest świergolenie ptaszków. Dlatego zima rules – nie dość, że mniej ptaszków (bo ptaszkowie ciepłolubni poodlatywali), to o 3 nad ranem jeszcze ciemno i nic nie świergoli, nawet jak by tu było i chciało.
Trzeciej nad ranem, umówmy się, nie ma… 🙂
Zależy czy już czy dopiero trzecia 🙂 Czyli, czy dopiero idziemy spać, czy już musimy wstawać, bo jeśli wstawać, to zdecydowanie trzeciej nie ma.
Proseco pasuje do Sacrum Profanum : brzmieniowo i znaczeniowo;-) i smakowo!
Jak trzeciej nad ranem nie ma, to co to jest to, co ja widzę zbliżające się dużymi krokami? Hę? 😯
Bo na pobutkę wcale mi to nie wygląda. 🙄
POBUTKA???
Bobiczku, biorac pod uwage cyferki nad wpisem, to co widzales, to byly wlasnie male rozowe sloniki zblizajace sie do Ciebie Bardzo Duzymi Krokami w celu definitywnego zwalenia Cie z czterech lap.
Powitac!
Bardzo ekscentryczna pobutka 😯
Skoro mowa o klimatach anglojęzycznych – przekonałem się na czym polega zapaść na amerykańskim rynku płytowym w dziedzinie muzyki klasycznej. Jego właściwie nie ma.
W ten smętny sposób daję znak życia (już prawie) posturlopowego – intensywnego jak diabli. Tylko co to za urlop, gdy czasu na wszystko brakuje tak samo jak w pracy.
W dziedzinie sztuk muzycznych i około – wysłuchałem orkiestry w Seattle pod jej szefem, niejakim p. Schwarzem, który urządził przedsezonowe wieczory promenadowe z Beethovenem (pierwszy wieczór: Egmont + Eroica; drugi: Coriolan i V). Ponieważ podczas wieczoru pierwszego siedziałem na wulkanie, to poszedłem na drugi. I właściwie był to ciąg dalszy pierwszego. Czyli para szła uszami, lawa się lała spod butów, trzęsło mną jak cholera. Bo albo ja zbyt kontynentalne mam upodobania, albo pan Schwarz nie odwrócił partytury. I wygrzmocił jakieś kuriozum quasibeethovenowskie. Całe szczęście, że program był tak (w sumie) krótki, bo doszłoby jeszcze do eksplozji. Orkiestra przyzwoita – nic ponadto. Natomiast zobaczyłem również (ale tylko z zewnątrz, bo trwa przerwa) siedzibę orkiestry w Vancouver (skądinąd pięknym mieście). Jak żyję nie widziałem tak klimatycznego otoczenia siedziby Filharmonii. Jak się uporam z milionem zdjęć to wrzucę stosowne ilustracje – wówczas blog pojmie sens słów „malownicze”. Póki co urlop trwa – zatem biegnę, lecę – do łóżeczka. A wszystkich pozdrawiam i ściskam emigracyjnie.
O, jak miło, że 60jerzy się emigracyjnie odezwał 🙂 Niestety ze smętnymi pozaoceanicznymi wieściami 🙁
Bry! 🙂
znalazłam taką stronę
Kawki rozumieją ludzkie spojrzenia, wystarczy spojrzeć na kawkę, a ta od razu zmieni swoje zachowanie.
Już widzę się, jak rzucam wściekłe spojrzenia z mojego okna, a kawki
– O, pardon! Madam wybaczy, to się już wiecej nie powtórzy!
Dawało by to szanse uratowania życia kotu, walczącego w moim imieniu na dachu trzynastego piętra. 🙂
Dzisiaj był spokój, czyżby i skargi w cyberprzestrzeni miały okazać się skuteczne.
Pospałam sobie. 😀
Zdecydowanie opowiadam się za trzecią godziną nocną, stosowną porą na udanie się do łożnicy.
Świetnie, że Jerzy LX odezwał się, pozdrawiam Go serdecznie i wyrażam nadzieję, że dopuści nas do udziału w tym milionie zdjęć.
Swoją drogą sześdziesiąty to jest coś, taka skromna siódemeczka przy nim. 🙂
A POBUTKA dzisiejsza była z cyklu łączenia państw 😉 (Ale więcej po nie nie sięgam.)
A propos ptaków — podobno dokonują plagiatów.
Obejrzałam, wzniosłe, ale ckliwe.
Zawsze mam mieszane uczucia, nawet jak się wzruszam do łez.
Taka moja łzawa natura.
Patos zawsze jest podejrzany, ale chyba niezbędny, żeby przemówić do zbiorowej wyobraźni.
To impresje na temat pobutki pakowej.
Inna sprawa, że godzina bez miłosierdzia.
Ach te pytaki! Same tworzą hybrydy?
Ciekawy to jest obszar do obserwacji, trudny do fotografowania – nie chcą pozować.
Zazdroszczę im, że fruwają. Przez dziesięciolecia śniło mi się co noc, że fruwam. Rano budziłam się i jeszcze na skraju jawy wiedziałam, jak to robić (fruwać), a za chwilę znowu grawitacja pozbawiała mnie nieważkości.
Teraz już mi się nie śni.
Gdzieś przeczytałam, że tylko w młodości ma się sny o lataniu.
Nie jestem już młoda. 🙂
Uprzedzam lojalnie, że kawki mają świetną pamięć zbiorową. Jak ktoś jedną kawkę skrzywdzi, to może być potem latami molestowany przez kawcze stada. Konrad Lorenz to opisywał. 🙄
Badzo lubię kawki, szczególnie podobają mi się ich głosy, zwykle pełne pretensji. Poza tym to bardzo ładne ptaki, jak im się bliżej przyjrzeć. Rano codziennie karmię zaprzyjaźnione wrony (dostają to czego nie zjadła moja kicia plus coś jeszcze) i parę kawek, które są bardziej płochliwe – ale zawsze coś uszczkną. Teraz właśnie wychodzę do pracy i mam w torebce dla nich trochę suchej kociej karmy.
Popatrzyłem na wczorajsze i coś dopisałem bez sensu. Przepisuje więc tutaj a propos recenzji teresy z Szewców:
Piękna recenzja. Parę słow, a wszystko wiadomo. Szkoda tylko, że do lamusa, bo by można pójść na to przy okazji pobytu nad Sekwaną.
Jasność przekazu bywa różna nie tylko w przypadku Witkacego. Z Gombrowiczem też różnie bywa.
Widziałem parę wystawień Iwony kompletnie niezrozumiałych nawet dla mnie, który przeciez znał sztukę. Absolutnie klarowna była Iwona w Powszechnym z Jankowską-Cieślak i Zapasiewiczem w reżyseri Hubnera. To był spektakl! Ale i gdyńska premiera na plaży ileś lat temu wyróżniała się klarownością.
Aktualność szokuje? Dla mnie wszystko toczy się sunisoidą i aktualność musi być cykliczna.
Miałem kiedyś kawkę. Miała złamane skrzydło, ale jakoś wydobrzała przy pomocy weterynarza. Z początku próbowała mnie dziobac przy podawaniu jedzenia. Potem się przyzwyczaiła i nie bardzo chciała odlecieć na stałe po nabraniu sprawności. Wracała do klatki na balkonie. Potem coraz częściej jej nie było, aż w końcu zniknęła.
Kawki płochliwe? 😯
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Listopad08#5382035637998411330
Zupełnie nie znam się na kawkach. Ale ta ze zdjęcia Nemo zupełnie nie przypomina mojej kawki, która miała szary dziób i takież łapki. Ptaki, jak na zdjęciu, pamietam z Alp niemieckich, gdzie w istocie jadły z ręki.
Stanisławie,
to są kawki alpejskie, ale miejskie są bardzo podobne. Może nie tak inteligentne 🙄 😉
Moze to jedzenie z reki to przypadlosc kawek niemiecko-alpejskich?
Moja nie jest niemiecka 😎
Pojecie mozna zawsze nieco uogolnic do „alpejskiej” i wszystko bedzie pasowac. 🙂
W Warszawie są namolne, chodzi o kawki, okupują przystanki, ale dyskretnie, kompletnie nie boją się ludzi, łypią okiem i oddalają się z godnością.
Ostatnią rzeczą, o którą bym je podejrzewała jest płochliwość.
Kłótliwe niczym sroki, ale w porywach. Na codzień sprawiają wrażenie, godnej, spokojnej społeczności.
Wróble zginęły zupełnie z mojej okolicy, nawet wszechobecnych gołębi jakby mniej, a kawek coraz więcej.
Wydają się inteligentne i umiarkowanie nachalne.
Lubię je, pomimo ostatnich ekscesów.
Wróbelaszków mi żal.
Znikam niebawem, bo mam ważne, pierwsze posiedzenie po wakacjach, a przed wydarzeniami, które organizujemy.
Do poczytania! 🙂
Widzę, że tematy przyrodnicze. To ja dorzucę jeszcze inne zwierzątko 🙂 Koleżanka krakowska mi przysłała (zdjęcia jej koleżanki) po tym, jak spotkałyśmy jeża tuptającego wieczorem po trawniku w Nowej Hucie. Ale był dużo większy niż ten na zdjęciach 😉
http://picasaweb.google.pl/PaniDorotecka/Jezyk#
Cudne jeżątko 🙂 Przy okazji obejrzałam i inne zdjęcia krakowskie – widzę, że zabawa kolorami na festiwalach krakowskich kwitnie – PK z fluorescencyjnym drinkiem. A balon jeszcze wisi 😉
Balon i dziś wisi 🙂 Zaraz dorzucę kolejne zdjęcia.
Już dorzuciłam kilka. Pewnie cdn.
Jakieś podejrzane koty w tej Nowej Hucie… z igłami… 🙄
Jakiś muzykalny. Z takimi uszami…
U mnie w ogrodzie też czasami wieczorem można spotkać jeża. Ale on jest bardzo plochliwy i gdy tylko zobaczy, że mu się przyglądam, zwija się w kulkę. Nie wyobrażam sobie tego, że pozwolil by się wziąć na ręce. Oczywiście dawno go już nie widzialam, bo w ogrodzie ostatnio bylam 4 lipca, a niestety jeszcze do tej pory chodzić mi nie wolno mimo, że gips już mam zdjęty. 😀
U nas w domu podobno wszystko było. Oswojona kawka była. Oswojone jeże były. Różne takie były. A teraz jestem ja i podobno przez to żadnych innych zwierząt być nie może. 😯
Tak twierdzi moja Rodzina, ale jest to czyste oszczerstwo. 🙄 Jestem bardzo towarzyski i z najwyższą przyjemnością zabawiłbym się z jakimkolwiek zwierzątkiem w gonionego. Z kotem od sąsiadów często się zresztą bawię.
Moja Rodzina kłamie jak, za przeproszeniem, reklama! 👿
Bobiczku, a oswojone Pchly Szachrajki? Tez ich nie ma? A tak ladnie gadaly po niemiecku… I tak wspaniale mozna zabawic sie w gryzionego…
To też uparli mi się zepsuć. Co się z jaką pchłą zaprzyjaźnię, zaraz mnie Frontlinem smarują. 🙁
Może nie chcą, żeby przy dziecku ktoś gadał po niemiecku? 😉
Matko, jaki piękny jeżyczek.
Ma on ci jakąś historię?
Czy tak wyglądają od spodu wszystkie jeże?
A ucha też takie mają duże?
Aż sobie poguglam. 🙂
Przepraszam za te zachwyty nieprzystojne, dojrzałej niewiasty niegodne, ale co tam, jak mnie zachwycił.
Bo on po prostu JEST zachwycający. 🙂
Ucha z wiekiem maleją, albo też zostają takie same, ale reszta rośnie. 😉
PK w charakterze Damy z łasiczką też niczego sobie. 🙂
Z dzieckiem po niemiecku? To straszne! 🙂
Muszę się oddalić do pilnych zajęć, bo mnie moje starożytne dziecko dręczy. 🙁
PK w charakterze damy to oczywista oczywistość, co najwyżej łasiczka może tu być zaskakującym zwrotem akcji. 🙂
Ja pozwolę sobie podkraść Kierownictwu zdjęcia jeżyka, bo a nuż skasuje, albo co i nie będzie można odnależć.
Łasiczka wbrew nazwie jakaś sztywna nazbyt, ale dajmy jej szansę, może się rozkręci. 🙂
Zdjęcia jeżyka najwyraźniej wartość jubilerską mają, bo ja już wcześniej podkradłem, nawet bez zawiadamiania. 🙂
A łasiczkę rozkręcać można, byle nie na części. 🙄
Wróciłam. Dziś po południu Harrison Birtwistle – hyr poszedł, że znane nazwisko, i straszne tłumy przyszły, a że w Krakówku dziś był upał, to w tej zajezdni tramwajowej można było się udusić. Niestety, jak go kiedyś uważałam za nudziarza, tak zdania nie zmieniłam, nawet jeśli jakieś momenty mi się podobają, to wszystko ginie w jakiejś magmie. Podobał mi się tylko kawałek pt. Cantus Iambeus, bo krótki. Dwa utwory były zinstrumentowanymi na London Sinfoniettę kawałkami średniowiecznymi: Ut Heremita Solus (przypisywane Ockeghemowi) i Virelai (Johannesa Ciconii; ten ostatni z pewnymi zmianami). Po co to robić – zachodzę w głowę. Współczesne zespoły do grania takiej muzyki zupełnie się nie nadają, nawet jeśli są tak dobre jak London Sinfonietta.
Za to koncert nocny świetny. George Benjamin, swego czasu cudowne dziecko muzyki brytyjskiej, którym zachwycił się w Paryżu Messiaen i Boulez, jak Knussen należy do kompozytorów-muzyków, a nie „spekulantów”, jak to ostatnio nazywam. Trzy niewielkie utwory przed przerwą: świetne Trzy Miniatury na skrzypce, Viola, Viola czyli duet altówek oraz At First Light na orkiestrę kameralną, inspirowane obrazem Turnera (ostre, przenikliwe brzmienia na POBUTKĘ). Po przerwie – opera Into the Little Hill, oparta na zmodyfikowanej legendzie o szczurołapie z Hameln, niesamowite brzmienia, chłodne i złowrogie, istna szczurza muzyka. Świetne wykonanie (Ensemble Modern).
Jak kto jest ciekaw bliższych wrażeń festiwalowych, to na stronie Sacrum Profanum systematycznie wrzucane są filmiki i relacje.
http://www.sacrumprofanum.pl/
Dodam jeszcze, że dziś z JoSe odbyłyśmy kolejny minizlocik 😉 Ale to już koniec tych zlotów (za tym pobytem), bo jutro wyjeżdża.
PK kasująca jeżątko? Jakoś trudno mi sobie wyobrazić 😉 Ale z tym jubilerskim urokiem jeżątka zdecydowanie coś jest na rzeczy…
„Podobał mi się tylko kawałek pt. Cantus Iambeus, bo krótki.” 😆
Dobranoc, jutro sobie obejrzę.
Czy mogę prosić, żeby pobutka nie była nazbyt kolczasta?
Z góry dziękuję, światło gaszę, ogonem do snu wachluję, łagodnie pogrążam się, czego i wszystkim życzę, o ile nie zdążyli już wcześniej wykonać. 🙂
Na POBUTKĘ? Ale nie znalazłem… Pobutka więc delikatna, ale… 🙁 Przynajmniej kolczasta nie jest 😉
Hmmm… Czy to obudzenie nie było zanadto kolczaste…
Gdybym tak PAK-a nie lubił, to diabli wiedzą, co bym powiedział… 🙄
Bobiku
przecież POBUTKA nie byla kolczasta? 🙂
Ona była podstępnie kołysankowa 🙂
W sam raz na dziś. W Krakówku już zdążyło lać. Przestało, ale czy na długo? Ma to swoją dobrą stronę o tyle, że może wreszcie wezmę się za robotę, którą tu przytargałam 😈
Swoją drogą ciekawe, czy trafnie oddany został „punkt widzenia muchy plączącej się w dymie papierosowym”? Nie wydaje mi się 😆 No, chyba że chodziło o odczucia Bobika o 6:32 😉
hortensjo, a jak tam noga bez gipsu? Ćwiczy się? 🙂
Chiba wieczorową porą dobrze posłuchać pobutki. 🙂
Jeżeli chodzi o budzenie, to sama owa czynność zawiera w sobie kolce, których żadne dźwięki stępić nie są w stanie.
Dzieńdoberek! 😀
W Warszawie nie pada, ale szaro, buro i chłodno.
A taki ładny był wczoraj dzień. Jeszcze późnym wieczorem wracałam do domu rowerem w bardzo przyjemnym klimacie.
Szkoda.
A tu już słoneczko wyszło… 😉
Pani Dorotko
dziękuję, ćwiczy się, ale idzie na razie bardzo opornie. 😥 Ale mam nadzieję, że już niedlugo będzie lepiej. 😀
Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha…
A tutaj, na blogu. mt7 wysłuchała. Budzenie jest kolczaste z natury i nie zmienią tego żadne okoliczności łagodzące. 🙄
W Podgórzu też można spotkać jeżyki. Uwielbiają kocią karmę, ku wielkiemu niezadowoleniu okolicznego koctwa.
No właśnie, może coś być kolczaste i milusie – jeżyki!
mt7 pytała, czy ten maluszek ze zdjęcia ma „jakąś historię”. Z tego, co wiem, został po prostu znaleziony na działce koleżanki mojej koleżanki. Ja też dotąd nie widziałam, jak taki stworek wygląda od spodu, że ma takie wielkie uszyska, i takie śmieszne stópki 😀
Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha,
Obejmie okiem wszystkie promienie jej ducha?
Kiedy ranną zorzą dzień witać przychodzi
Kogo to do licha jeszcze dziś obchodzi?
I jeszcze mi kolce chcą tu wtykać z rana
By ma jaźń poranna całkiem załamana
Ducha wyzionęła i poszła na mary
Wydłubując z tyłka ostrych kolców chmary…
Bez serca, bez ducha pobudkę PAKuje
Jeden taki i się cichcem podśmiechuje…
Zmarła Mary Travers
http://www.youtube.com/watch?v=_UKvpONl3No&feature=related
Kto tego nie śpiewał, nie był młody
http://www.youtube.com/watch?v=3t4g_1VoGw4&feature=related
Aż żal, że nie ma czasu, a tu tak ciekawie. Kogo obchodzą „Szewcy po polsku”. Znalazłbym w Paryżu i okolicy kilkanaście osób znanych mi osobiście. Francuzi czasami lubią tez obejrzec cos w języku niezrozumiałym zupełnie. Fakt, że wolą swahili od polskiego, ale może i po polsku coś by przeszło.
A co do mecenasów, chyba jest ich trochę. W stylu francuskim choć polskie – Żołnierz królowej Madagaskaru” z Mecenasem Mazurkiewiczem „Bój się Boga”. Z powazniejszych – „Mecenas i róże” (wiem, że w oryginale adwokat) Szaniawskiego. Do tego można dodać wszystkich mecenasów poszczególnych wystawień. Ci są chyba bardzo wazni.
Oj, rzeczywiście, zerknęłam na te jutuby i poczułam się młodsza 😉
PP&M po latach wyglądali tak:
http://www.peterpaulandmary.com/indexm.html
😀
Milijon tonów płynie; w tonów milijonie
Każdy ton wszak dobyła, wie o każdym tonie;
Zgadza je, dzieli i łączy,
I w tęcze, i w akordy, i we strofy tłoczy,
Sama śpiewa, słyszy śpiewy –
Długie, przeciągłe jak wichru powiewy,
To Pani Kierowniczka, muzyki wyrocznie,
bez jej opinii planów wieczornych nie pocznie,
kto spieszyć do opery czy na koncert chciałby,
lecz wrogiem rozczarowań i gwizdania palby
Wyrocznie w liczbie mnogiej, niech nikt się nie dziwi,
w classic, modernie, jazzie,- to znawcy prawdziwi
się w jednym serduszku tym mieszczą,
czy orłem wypadnie czy reszką
wydać opinię fachową
i mądrze pokiwać głową.
Planowałem inaczej, ale jakoś ta końcówka sama wyszła tak jakoś fałszywie.
Muszę się wytłumaczyć. Nie aspiruje do dorównania Zeenowi, ale skoro zaczął od czegoś, w czym było o pieśni i tonach, to tak mi się nasynęło, żeby do Pani Kierowniczki nawiązac.
Stanisławie 🙂
To nie ja, pierwsze dwa wersy – wyraźnie oddzielone – to przypomniany przez Bobika ciut wcześniej Mickiewicz, reszta już istotnie moja…
Zeenie, to przecież wiemy, że Mickiewicz, ale reszta prawie nie ustępuje, albo i wcale nie ustepuje. I wierzę, że też improwizowałeś.
Kochani, żegnajcie na 12 dni. Paryż wzywa.
Stanisławie, bawcie się dobrze z Ukochaną, a jeśli spotkacie Tereskę, to ją ucałujcie 😀