Czy Sir Andrzej będzie straszył?
W londyńskim Barbican Centre odbyła się inauguracja brytyjskiego Roku Panufnika – nieoficjalnego, ale obejmującego wiele wydarzeń, których będzie też dużo w Polsce i w innych krajach.
„Mój mąż powiedział mi kiedyś, że jak po jego śmierci będę się zachowywać jak typowa wdowa po kompozytorze, to przyjdzie mnie straszyć. Cóż, zaryzykuję” – rozpoczęła swoją przemowę przed koncertem Lady Camilla Panufnik. Oboje mieli (a ona wciąż ma) wielkie poczucie humoru. Czy zachowuje się jak typowa wdowa? Tak i nie. Dba o twórczość męża, ale też jest w ogóle przyjaciółką polskiej muzyki i bardzo jej pomaga. Przyjeżdża, kiedy może, na koncerty z wykonaniami muzyki jej męża (w weekend więc będzie w Warszawie, by uczestniczyć w końcówce festiwalu Łańcuch). O tej muzyce na szczęście nie tylko ona nie zapomina. Bardzo intensywnie włączył się Instytut Adama Mickiewicza, choć nie jest tak, że po Roku Lutosławskiego obchodzi Rok Panufnika – to są działania długofalowe, propagujące polską muzykę w szerszej perspektywie.
Co się będzie działo w tym roku wokół muzyki Panufnika, pewien obraz można mieć spojrzawszy tutaj i tutaj. Ale wielu wydarzeń tu jeszcze nie ma, ponieważ nie do końca są ustalone. Brak na razie dokładniejszych ustaleń na temat np. obchodów w Birmingham (gdzie Panufnik przez dwa lata prowadził orkiestrę), koncertów Chicago Symphony czy też festiwalu Chopin i Jego Europa, gdzie będzie chyba najszersza prezentacja (prawdopodobnie 11 utworów, tyle samo, ile było na Warszawskiej Jesieni 1990, kiedy przyjechał po latach). No i oczywiście będą nagrania: poza kończącym się już cyklem utworów symfonicznych pod batutą Łukasza Borowicza (wyd. niemiecka firma cpo) mają być jeszcze nagrane m.in. kwartety i utwory fortepianowe.
Wróćmy jednak do wieczoru w Barbican. Najpierw jako support wystąpił złożony z czwórki muzyków polskich tworzącej Archos Quartet (zawiązany w Lubece, obecnie w Guildhall School of Music) oraz dwójki brytyjskich; w programie Song to the Virgin Mary Panufnika i Sekstet Dvořáka. I tym dwóm kompozytorom (w tym roku przypada 110. rocznica śmierci czeskiego twórcy) poświęcony był też program występu London Symphony Orchestra.
Od razu powiem, że takie koncerty organizuje się z dużym wyprzedzeniem, więc do prowadzenia tego wieczoru był przewidziany legendarny Sir Colin Davis. Niestety zmarł w kwietniu (solistka koncertu, Anne-Sophie Mutter, poświęciła swój bis – Sarabandę z Suity d-moll Bacha – jego pamięci, zaczynając chwilą ciszy). Koncert poprowadził więc młody zdolny Michael Francis. Nie wiem swoją drogą, czyja to wina, ale dziś wieczór orkiestra mnie specjalnie nie porwała, wykazując syndrom Filharmonii Narodowej z końcówki poprzedniej dyrekcji: nierówne akordy, kiksy w dętych… Nawet słynny fanfarowy początek Sinfonia sacra nie odbył się bez kiksu – może to była trema? LSO nigdy wcześniej nie grała tego utworu, choć była zaprzyjaźniona z Panufnikiem i zamówiła u niego trzy kompozycje. Może współpraca z wiadomym „chałturnikiem” tak rozchwiała tę orkiestrę? Choć przecież oprócz niego stają przed nią różni dyrygenci.
Program koncertu uległ przestawieniu, jako że solistka w feralny strajkowy dzień nie była w stanie dotrzeć do Barbican Centre w porę. Zabrzmiały więc dwie symfonie – Z Nowego Świata Dvořáka miała być na końcu, a znalazła się bezpośrednio po Sinfonia sacra, pierwsza część nabrała więc ciężkości. Miłym przerywnikiem była Kołysanka Panufnika, piękny bibelocik napisany, co zaskakujące, w latach 40., kiedy to nikt nie komponował takiej muzyki. Występ Mutter w Koncercie Dvořáka (choc nudnym niestety, mimo że solistka bardzo się starała), stał się w tej sytuacji wisienką na torcie.
Imponujące, że nie taka mała przecież sala Barbican Centre mimo kłopotów komunikacyjnych była prawie całkowicie wypełniona – oczywiście nie tylko z powodu Panufnika, ale on skorzystał przy tej okazji. Sala reagowała bardzo ciepło.
Komentarze
Pobutka.
Droga Doroto!
Powiem od razu, że to, że nikt na inauguracji Roku Panufnika nie reprezentował formalnie polskiego środowiska kompozytorskiego i artystycznego, nie jest przejawem trwającego od lat 50. bojkotu Kompozytora, ale brakiem świadomości rangi takich znaków ze strony narodowych instytucji kultury. Reprezentacje tych środowisk nie mają możliwości odpowiednio szybkiego finansowego działania, aby bez wsparcia instytucji publicznych tego rodzaju znaki dać. Tak było z inauguracją Roku Lutosławskiego w Londynie, tak stało się i teraz. Tyle lat walczyliśmy o wzmocnienie roli państwa w kulturze, tu mamy drobny przykład konieczności większego jej uspołecznienia. Sprawa wiadomego periodyku też jest tego przykładem.
To Związek Kompozytorów Polskich przy Twojej chyba obecności dwa lata temu sam się na zjeździe potępił za uchwałę z lat 50. za swoje stanowisko wymuszone presją ówczesnych władz po pozostaniu Panufnika na Zachodzie. To Polskie Centrum Informacji Muzycznej przez dwoma laty wypuściło pionierski CD-rom o Panufniku, który teraz jest przez jego autorów rozszerzany do portalu NINA. (Kto by chciał mieć ten CD-rom, niech skontaktuje się z POLMIC.) To ZKP w latach 90. zorganizowało sesję Muzyka Źle Obecna własnie m.in o Panufniku. To Warszawska Jesień od końca lat 70. wykonywała utwory Panufnika wraz z triumfalnym jego koncertem w roku 1990 i przyjazdem Kompozytora do Warszawy.
Wszystko poza „akcją” Panufnik otwartą Rokiem Panufnika. Akcje są ważne, ale nie zastąpią normalności.
Owej normalności bardziej sprzyja narodowych instytutów działanie koordynacyjne (coraz go mniej – wyjątkiem jest tu IMiT), mniej „impresaryjne” – coraz tego więcej. Już mi się przypomina Polska Agencja Artystyczna PAGART.
Tak więc w Londynie starczyło na public relation i obecność dziennikarzy – i dobrze, że byli; nie starczyło na elementarne „znaki”. Czy mam pisać dalej, jakiej to przypadłości socjotechnicznej przejaw? Dobrze, że chociaż Ty, nie do końca formalnie, mogłaś nasze środowisko w Londynie reprezentować. Dzięki,
J.
Drogi Jurku,
nie ze wszystkim mogę się tu zgodzić.
To prawda, że swego czasu o pamięć Panufnika mógł walczyć i walczył tylko Związek Kompozytorów Polskich. Byłam tego świadkiem jak najbardziej. Pamiętam też, jak w ostatnich latach życia Panufnika (ale nie dam głowy, w którym to było roku) ZKP nadał mu godność członka honorowego.
Ale nie wiem, o co Ci właściwie chodzi dziś. Po pierwsze, żyjemy w wolnym kraju i każdy może podjąć inicjatywę. Po drugie, jak wspomniałam we wpisie, nie jest to w rzeczywistości oficjalny Rok Panufnika, choć rzeczywiście w roku rocznicowym będzie jego muzyki więcej. U nas też nie ogłoszono jego roku, ale będzie się go grało naprawdę dużo, jak powiedziałam – od festiwalu Łańcuch (w ten weekend!) poprzez znów Filharmonię Narodową (tu z kolei pierwszy koncert „Panufnikowski” w kolejny piątek i sobotę pod batutą zaprzyjaźnionego niegdyś z kompozytorem Jacka Kaspszyka) po Chopina i Jego Europę. Mamy jak się cieszyć muzyką Panufnika w Polsce i to jest wspaniałe. A o dawnych zasługach ZKP i Warszawskiej Jesieni w przywracaniu jego dorobku nikt nie zapomina.
„Większa koordynacyjność, mniejsza impresaryjność”? W dzisiejszym świecie artystycznym, i myślę tu oczywiście nie tylko o Polsce, właśnie impresaryjność daje skutki, tak jak dzieje się to w programie Polska!Music. Pertraktuje się z najlepszymi, żeby grali muzykę polską; czasem się trochę dorzuci finansowo (kwoty bywają różne, niekiedy nawet symboliczne, ale odgrywają rolę, a też i o Polsce jest głośniej). No i skutki są. Np. Król Roger będzie w najbliższych latach w Covent Garden, Met i Lyric Opera w Chicago (do tych realizacji przyczynia się też w wielkim stopniu autorytet naszych wielkich śpiewaków: Piotra Beczały, Mariusza Kwietnia). No i wspaniale.
Zazdrościliśmy kiedyś braciom Czechom, że tak wypromowali swoich kompozytorów. My teraz też umiemy to robić.
Dodam jednak z drugiej strony, że – nawiązując do poprzedniego tematu – źle jest, kiedy np. Chopin i Jego Europa jeszcze nie wie, na czym stoi. Jego finansowanie odbywa się poza programem Wydarzenia kulturalne, ponieważ NIFC jest instytucją narodową i musi sobie radzić z dotacji; oczywiście zdarzają się też dotacje celowe, np. w zeszłym roku w ramach Promesy z okazji Roku Lutosławskiego, ale w tym roku, jak już wspomniałam, oficjalnego Roku Panufnika nie ma. Miasto niby dokłada się do festiwalu, ale sumą coraz bardziej żenującą – HGW woli wspomagać komerchę, która i tak sobie poradzi.
wiadomy „chałturnik” 🙂
Piękne
Doroto!
Jedno nie wyklucza drugiego, jedno wręcz wzmacnia drugie. Jako muzyczno-inteligenckie środowiska mogliśmy „robić swoje”, czyli pisać i grać – na ile sytuacja pozwalała. Robiliśmy dużo więcej zabiegając o struktury i sprawy systemowe. Teraz te wylobowane również przez nas struktury „piszą i grają” – wspaniale, chciałoby się, aby też oddziaływały systemowo, wzmacniając wszystkie ogniwa kulturowego obiegu, nazywając braki i działając na rzecz ich redukcji: w dostępie do nagrań, refleksji i opisie rzeczywistości , obiegu idei, obrazu Polski jako miejsca fermentu kulturowego. Działania impresaryjne mają inny charakter, niejako sprzedają gotowe. Brakuje nam koordynacji działań, mam wrażenie, że nikt tego nie zrobi naturalniej niż IMiT, NINA, czy IAM – każde na swoim polu.
Teraz o niezależności: jak ma sektor pozarządowy działać niezależnie ( tutaj niezależnie organizować swojej obecności w Londynie) , kiedy system finansowania nie daje mu ku temu możliwości? Pozostaje pole opiniotwórcze ( kanapy) lub wytwórczość drobna – to świadoma z mojej strony generalizacja pokazująca kierunek. Można apelować do „narodowych reprezentantów sprawy” ( z którymi akurat mojemu stowarzyszeniu i mnie osobiście z zasady dobrze się współdziała) o elementarne działania własnie koordynacyjne, o gesty przytomności – co własnie czynię. Tak jak przytomności starcza, aby organizować publick relations. Jak mam odpowiadać na pytania, dlaczego nie dajemy wyrazu respektu dla Panufnika, a takie pytania już mnie spotkały? Zrobimy to inaczej, po swojemu, mogliśmy zrobić razem .
Tymczasem chwała Panufnikowi i wszystkim jego orędownikom, także narodowym.
„Król Roger” w Met? Naprawdę? Czyżby uparta działalność Mariusza Kwietnia dała w końcu rezultat? Może coś bliżej, Pani Kierowniczko?
Ależ tak, Urszulo, to już przecież od dawna wiadomo. 2017, i bodaj w tym samym roku w Chicago. A w Covent Garden już bodaj w przyszłym roku.
Jużem na memlonie. Dzisiejszy dzień spędzony bardzo kulturalnie, jak dojadę do domu, to opiszę 🙂