Paderewski na cześć wolności
Oczywiście gdy powstawała Symfonia „Polonia”, czyli w pierwszej dekadzie XX w., ani Ignacemu Janowi Paderewskiemu, ani w ogóle nikomu innemu nie śniło się nawet, że Polska będzie kiedyś wolna. A ściślej: śniło się tylko i muzyka o tym śnie opowiada.
Jerzy Maksymiuk jest entuzjastą tego utworu – nagrywał go dwa razy, z BBC Scottish Symphony Orchestra oraz z Sinfonią Varsovią. Istnieje jeszcze inne nagranie – orkiestry krakowskiej Akademii Muzycznej pod batutą Wojciecha Czepiela. Za każdym razem dzieło było nieco skrócone, bo jest bardzo długie – zbyt długie na jedną płytę, zbyt krótkie na dwie.
Trudno więc powiedzieć, czy wytrzymalibyśmy rzecz w całości z jednego rzutu – pierwsza część trwa ok. pół godziny, później dwa kawałki po 10 minut i ostatnia część znów chyba półgodzinna. Organizatorzy koncertu wpadli na pomysł, by pomiędzy częścią pierwszą a drugą oraz drugą a trzecią umieścić kawałki filmu o Paderewskim (w reżyserii Wiesława Dąbrowskiego). Może to i był dobry pomysł. Mnie rozpraszał, ale ja nie jestem typowym słuchaczem.
Jest to rzeczywiście „kawał dziełska”, jak nazywam tak potężne utwory. Świetnie napisana muzyka, trochę w nastroju karłowiczowska (w końcu to mniej więcej te same czasy), ale jakby przystępniejszym językiem pisana, choć gdy sobie przypomnieć inne, dość poczciwe dzieła Paderewskiego, to zaskakuje tego języka wyrafinowanie. Była to świetna okazja, by je wykonać, a Maksymiuk dał z siebie wszystko – dawno nie słyszałam orkiestry Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w tak wysokiej formie, choć usterek parę było.
Dziś był cały dzień najrozmaitszych obchodów Święta Wolności, więc na ten koncert dotarły już raczej postaci drugoplanowe, jeśli chodzi o politykę. Był nawet, o dziwo, bo rzadko mu się zdarzało chodzić na koncerty, niedługo już były minister Zdrojewski. Pani naczelna pisma „Polish Market”, które było jednym ze współorganizatorów wieczoru, witała wielu różnych gości, w tym specjalnego – Mustafę Dżemilewa. Ja słuchając muzyki zastanawiałam się nawet, jak Dżemilew może to odbierać. No, a potem okazało się, że go nie było. Cóż.
Ale miło było po koncercie wychylić toast za wolność. Ja mam słabość do tej rocznicy, bo to było pierwsze realne zwycięstwo, jakie przeżyliśmy od lat. Pamiętam tę atmosferę euforii i skoku w nieznane, ale fascynujące. Wiadomo, że różni ludzie mogą sobie uważać różne rzeczy na ten temat – ale niech sobie wyobrażają, w końcu właśnie na tym wolność polega, że każdy ma prawo do własnej wizji. A więc niech żyje wolność!
PS. Nie wiem, czy TomekG w końcu przyszedł – ja spóźniłam się kilka minut, za co przepraszam: biegłam prosto od obowiązków redakcyjnych, ale też kręciłam się trochę przed wejściem. Może udało mu się wejść, bo w sumie nie było wielkiego tłoku i ludzie mogli pozbywać się zaproszeń, może w ogóle nie przyszedł – trudno.
Komentarze
Pobutka.
TomekG przyszedł dokładnie o czasie i szukał Pani w holu i przed wejściem do ok.1725 po czym kupił bilet w kasie i wszedł na koncert 🙂 Mnie też rozpraszał podział utworu na części przerywane filmami – wystarczyłoby zamiast tego kilka minut ciszy.
Dzień dobry,
bardzo przepraszam jeszcze raz. U nas Afisz łamie się we środy późnym popołudniem i trzeba np. podpisać zdjęcia albo skrócić notkę 🙂 Ale rzeczywiście można było dostać się bez problemu. Nie byłam pewna, czy to aby nie było tylko na zaproszenia, ale koncert był też biletowany.
Kilka minut ciszy – no nie wiem… pewnie zaczęło by się gadanie i szemranie, a potem trudno byłoby skupić uwagę na nowo.
O, jak wspaniale, że PAK znalazł Polonię pod Wodiczką 🙂
Właśnie mi przyszło do głowy, że troszkę to też przypomina Sibeliusa.
Pozwolę sobie na małe uzupełnienie wpisu Pani Redaktor. W 2013 r. wydawnictow DUX wydało płytę z Symfonią h-moll, zarejestrowną przez Orkiestrę Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy również pod batutą maestro Maksymiuka. Polecam 🙂
Coś mi się nie zgadza.
Wykonanie Wodiczki mam w czarnoceratowym wydaniu utworów i wykonań Paderewskiego. Trwa trochę ponad 50 minut (patrz youtube PAKa)
Wykonanie Maksymiuka (opisane jako „pełne”) na złotego koloru płycie PR trwa tylko 67 minut.
Na Hyperionie z BBC 74 minuty.
Skąd więc przypuszczenia, że pełna wersja nie mieści się na jednym CD?
Kierowany lokalnym patriotyzmem napomknę, że oprócz płyty z 1974 roku pod dyrekcją Bohdana Wodiczki (Polskie Nagrania) istnieje także nowsze, tym razem koncertowe, nagranie orkiestry filharmoników pomorskich pod batutą Jerzego Maksymiuka, wydane w 2012 roku przez firmę DUX.
http://bydgoszcz24.pl/artykul/filharmonia-pomorska-wydala-jubileuszowa-plyte
No proszę.
A czy tę płytę można nabyć inaczej niż „w kasie FP”…? 🙄
Niestety, nie ma jej nawet w oficjalnym katalogu firmy DUX, więc to pewnie lokalna, niskonakładowa produkcja.
Aczkolwiek mam Wodiczkę, mam Maksymiuka z SV…
Ja też mam Maksymiuka z SV. I wiem, że były tam skróty.
Chyba do niego zadzwonię i zapytam, jak to dokładnie jest.
Gwoli kompletności, czasy w wykonaniu Czepiela są zbliżone do czasów Maksymiuka na Hyperionie.
Jeszcze też wiadomo, że Maksymiuk kiedyś dyrygował szybciej 😉
@ PK: Właśnie mi przyszło do głowy, że troszkę to też przypomina Sibeliusa.
A czy początkowy motyw wiolonczel i kontrabasów z drugiej części (24:25) nie pachnie „Tristanem”? 🙂
Jest i moment prawie Mahlerowski (ten z motywem „chóru” waltorni)…
W ogóle to kawał świetnej symfoniki!!!
Fajnie, że Paderewski nie zrobił z tego suity polskich tańców ludowych i nadał dziełu szeroki rozmach i kosmopolityczny sznyt (trzeba się naprawdę wsłuchać, aby rozpoznać cytat „Mazurka Dąbrowskiego” w ostatniej części).
Szkoda, że tak szybko porzucił komponowanie na rzecz działalności politycznej i patriotycznej.
Składam głębokie ukłony Panu Maksymiukowi w podziękowaniu za starania w przywróceniu tej repertuarowej perełki do życia koncertowego. 🙂
No właśnie, i tym większym zaskoczeniem jest ta symfonia, jeśli się zna jego utwory fortepianowe – już pomińmy pastiszowego Menueta czy Krakowiaka, ale wiele innych miniatur, czy nawet Koncert fortepianowy.
To zupełnie inna kategoria muzyki.
Aaa… i wcale nie trzeba tego skracać. Są słuchacze, którzy bez problemu radzą sobie z odbiorem symfonii Mahlera czy Brucknera, więc z pewnością łykną także ok. 70-minutową „Polonię” w pełnej krasie. 🙂
Niestety nie odbiera telefonu, ale prędzej czy później go dopadnę 😉
Kochana Pani Kierowniczko, melduje ze ups dolaczylo do Polityki. Ban. Za co, za co….
@tjczekaj
?
Tak, Gostku, jestem totalnie persona non grata. Wszystkie maile do Pani Kierowniczki laduja jako recipient rejected.
A to nie jest jakiś glitch w systemie?
Napisałam nawet do Ciebie, Tereniu, dwa maile. Nie rozumiem, co się dzieje 🙁
Tak czy siak dziś właśnie sprawa się rozstrzygnęła – lecę 13 czerwca, wracam 16.06., a potem pewnie na tydzień wakacji z rodzinką… tydzień, bo 25 czerwca muszę być w Warszawie na premierze Moby Dicka Knapika.
Blogowisku na razie nie zdradzam, dokąd i po co lecę, o wszystkim się dowie w odpowiednim czasie 😉
Gostku, nie mam pojecia. Ani zielonego, ani czerwonego, ani w ciapki.
PK Maile dostalam. Moze ktoras z moich odpowiedzi dojdzie. Poprosze o zdjecia 🙂
Pani Tereso,
UPC (dawne Chello) zostało już dawno wpisane na listę niepożądanych przez wszystkie szanujące instytucje, ponieważ jako chello masowo rozsyłało spam. Przy moim pierwszym wejściu na Dywan system odrzucił mój adres mailowy z UPC, za to bez problemu weszłam z innego. Jeśli Pani ma inne konto mailowe, na pewno wejdzie Pani z niego bez problemu.
Matko jedyna, kapcza 54SB! Za co, pytam się?
Pani Tereso droga,
czy wybiera się Pani jutro do Pleyela na recital KZ? A gdyby tak, to czy można mieć nadzieję na choćby jednozdaniowe résumé. Zwłaszcza, że w jednym Pani zdaniu więcej treści o opisanym zdarzeniu niż w moich sześciu akapitach – co pamiętam z czasów większej niźli ostatnio aktywności (Pani, rzecz jasna).
A blogownictwu zwracam uwagę, że adresatka mojej prośby ma już własną stronę internetową.
A co do wyjazdu PK, to nabrałem podejrzeń, że przypuszczami iż wydaje mi się, ale zdradzić nie śmię, bo po łapach dostanę… Ale zdradzę, że pewności nie mam 🙂
Jerzy drogi. Spieklam raczka. Czy nie przecenia mnie Waszmosc? No, niby bilety jeszcze sa… (Nawiasem mowiac, bardzo sie zrazilam tym odwolywaniem Amiens)
To ja mam chello, jedno tako…
Jaki ten 60jerzyk domyślny 😀
Tak, i jest szansa, że załapię się na obie imprezy holenderskie 😀
Też mam, Pani Kierowniczko, UPC, znaczy się, i ono na Dywan nie weszło 🙂 Prawie nigdzie z tego konta nie wpuszczają.
A drugi mail od Tereski dotarł, i już odpowiedziałam 🙂
Nie używam zwykle tego adresu, ale traktuję go jako zapasowy, bo już nieraz mi się zdarzyło, że coś, co nie przeszło na adres politykowy, przeszło na chello.
Pani Tereso droga,
w kontekście wczorajszych opowieści Stanisława Leszczyńskiego o stosunku Richtera do „problemu” instrumentu – na temat przyczyn odwołania koncertu w Amiens wolę słowa więcej nie powiedzieć. A innych kontekstów też nie brak.
Niezależnie od tego – może by jednak pójść… Podrzucam linka do recenzji z Wuppertalu:
http://www.wz-newsline.de/lokales/wuppertal/kultur/zimerman-verschenkt-beethoven-1.1655055
PK: „obie” – ??? Ale jakby co, to ja o nic nie pytam.
Jeszcze jest Eindhoven.
U licha, szkoda, że jestem taka kiepska w niemieckim – ale mam nadzieję, że chwalą? 🙂
Chwala, tak powiedzialabym „onetowo”. Pewnie artykul sciety do granic mozliwosci i dostosowany do rozmiarow ekranu fablette.
Ścięty, nie ścięty, ale chwalą bardzo wydajnie i z czołobiciem. 🙂
A Eindhoven to bardzo ode mnie niedaleko. Jakby Kierownictwo czas na jaką kawę znalazło, pewnie dałoby się coś zrobić. 😉
Pobutka.
Tutaj to dopiero chwalą KZ – za całokształt.
http://opernmagazin.de/klavier-festival-ruhr-2014-ehrt-krystian-zimerman/
Swoją drogą ten doppelrożen, który otrzymał KZ w Wuppertalu koszmarniasty jest. Tak na marginesie to „uroda” rzeźb/statuj projektowanych jako załączniki do wszelakiego rodzaju nagród budzi we mnie jeno krzyk: RATUJ!
O Dżizas… ten „doppelrożen” to chyba coś na kształt kamertonu ma być 😈
Swoją drogą jestem ciekawa, co delikwenci z tym robią. Sportowcy to dostają zwykle jakieś puchary i ustawiają sobie na półce, a jak dużo, to nawet w etażerce. Ale co z takim czymś robić? Litości…
Wracając do wczorajszych baranów, w książeczce do Symfonii pod Maksymiukiem z SV na złotej płycie PR stoi, że jest to wersja pierwotna, bez żadnych skrótów.
Doppelrożen wydaje się idealny do dźgania, o ile ktoś lubi sobie podźgać. 😎
Gostku, właśnie przed chwilą wyjaśniłam rzecz telefonicznie. Maestro JM to nagrywał rzeczywiście za każdym razem w całości, ale za każdym razem brał inne tempa 😉 I przedwczoraj oczywiście wziął jeszcze inne. Najbardziej sobie ceni nagranie z BBC (mam obiecaną płytkę).
Wyjaśniło się też, co z tymi częściami. Otóż na przedwczorajszym koncercie kawałki filmu był po pierwszej i po drugiej części, a potem jest trzecia, która dzieli się na dwa (i w tej przerwie też były oklaski).
Natomiast Wodiczko w istocie dokonał porządnych skrótów. Dyrygował tą symfonią m.in. w Stanach Zjednoczonych.
Właśnie dotarł do mnie plan przyszłosezonowej edycji serii „Wielcy pianiści” w Concertgebouw. W tym sezonie dwa polskie akcenty: Rafał Blechacz i Krystian Zimerman. W przyszłym sezonie tylko jeden, ale też cieszy 😉
The 2014-2015 Series presents the following pianists:
6 Oct – Nelson Goerner
16 Nov – Hélène Grimaud
30 Nov – Piotr Anderszewski
14 Dec – Mikhail Pletnev
18 Jan – Jorge Luis Prats
01 Feb – Evgeny Kissin
08 Mar – Arcadi Volodos
15 Mar – Richard Goode
19 Apr – Alexandre Tharaud (debut)
10 May – Grigory Sokolov
31 May – Marc-André Hamelin
14 June – Alexander Gavrylyuk
21 June – Maria João Pires (EXTRA CONCERT)
Concertgebouw (budynek/gebough/ koncertowy) to wspaniala sala, ktorej akustyka zaliczana do trzech najlepszych w swiecie obok Boston Symphony Hall i wiedenskiego Musikverein.
Szwedzki kanal tv Axess transmituje koncerty z Amsterdamu.
Pobutka 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=gsvwZnsz6u4
Z nieśmiałym pytaniem, czy Tereska była może wczoraj na koncercie, a jeśli tak, to czy powie słów parę… 😉
Pani Tereski nie widzieliśmy w tym tłumie, ale mogę zaświadczyć, że w Pleyelu również skończyło się stojącą owacją. Sądząc po jej trwałej intensywności, mógł jeszcze dołożyć Hammerklavier na bis, nikt by nawet nie zerknął ku drzwiom. Stopień rozmiłowania tej publiczności w Białobrodym Pianiście słychać zresztą już na wejście : brzmi to jak London Symphony w fortissimo tutti, jakby nie zabrakło ani jednej pary rąk na sali. Gdzie mnóstwo młodzieży.
Gdyby on jeszcze chciał nagrać te sonaty…
Ale zdaje się nagrania go już nie interesują 🙁
@pk Polonia
Dzięki za informacje.
Niestety nigdy nie miałem na tyle siły/ odwagi, żeby porównywać wersje skróconą i pełną.
Odważyliśmy się wspomnieć o nagraniu, na co reakcja była wymowna i jednoznaczna… Mam wrażenie, że w czasach uwieczniania wszystkiego, a zwłaszcza byle czego, narasta głód ulotnej śmiertelności. Jednym z największych triumfów teatralnych (Londyn, NY) ostatnich lat był Frankenstein w reżyserii Danny’ego Boyle’a, gdzie Doktora i Kreaturę grali na zmianę (czyli nie wystarczyło pójść raz!) Benedict Cumberbatch i Jonny Lee Miller. Wszyscy zainteresowani kategorycznie odmówili sfilmowania tego przedstawienia, którego nie widziałem, więc nim nigdy nie wybaczę.
Nieśmiało zapytam Pana Piotra Kamińskiego, czy jego uwagę – naocznie i nausznie – zaprzątnęła może ostatnio nowa „Traviata” w Bastille?
@ PMK 12:03 – też spróbuję może jakiejś pracy ideologicznej, ale przewiduję, że raczej bezskutecznie 🙁 Sztuka ma być niepowtarzalna, na tym polega jej wielkość i juszszsz.
Mnie to do końca nie przekonuje, ale trochę rozumiem taką postawę.
Nawet nie wiedziałem, że jest tu gdzieś jakaś Trawiasta, do tego doszło… Przepraszam, Panie Robercie!
Ja to rozumiem, ideowo nawet podzielam, a protestuję z czystego egoizmu i zachłanności. Bo przecież to On ma rację, że w naturalnym świecie dźwięk gaśnie, a dopiero nasze diabelskie wynalazki wymusiły na nim wieczność. Wykombinowaliśmy sobie protezę nieśmiertelności, w postaci zdjęć, filmów, nagrań, a do tego jeszcze „chcemy mieć na własność, na zawsze” i szlag nas trafia na myśl, że nam to wszystko tylko dali potrzymać na chwilkę. Tu radość, że można posłuchać, jak grał Huberman, a tam niepokój, że powielony w tysiącach egzemplarzy i tysiące razy słuchany (czyli idzie w miliony…), Huberman spospoliciał i przestał być wyjątkowy i niedosiężny. Bo wystarczy gwizdnąć: „Ty, Huberman, chodź no tu i graj”, a on posłusznie wyskakuje z półki i gra. Można mu nawet przerwać na siusiu. No to Zimerman postanowił sobie, że na niego nikt nie będzie gwizdał i że do nogi nie przyjdzie… Nie będzie szachrował z własną śmiertelnością.
Wielce szanowny a drogocenny panie Piotrze,
nieodżałowany przez pana Frankenstein w najlepsze grasuje (grasował i grasować jeszcze jakiś czas będzie) po salach kinowych naszego kontynentu, w tym na ojczyzny łonie (nawet u mnie w powiecie oglądaliśmy go dopiero co). Na stronie NT można znaleźć gdzie jeszcze będą te (re)transmisje.
Czy mamy rozumieć relacji, że zachwyt bezwarunkowy i bezgraniczny był również Pana udziałem?
PK. Wniosek w kwestii KZ a sprawa nagrań/słuchaczy/odbiorców (acz nie dotyczy tylko KZ – parę jeszcze nazwisk na tej skądinąd krótkiej liście jest*) zaczyna się w tej chwili krystalizować i wygląda w ten sposób, że ważna, a nawet bardzo ważna (jak wynika z oficjalnych wypowiedzi artysty) jest publiczność. Ale tylko ta, której dano było (mogła, była w stanie, było ją stać, dowiedziała się etc.) dotrzeć na salę. Jeżeli uwzględnić całkowitą prohibicję na transmisje wszelkie – to trzeba powiedzieć jasno: reszta mnie, KZ, nie interesuje. I bez względu jakiej kazuistyki by nie użyć – prawda w swojej brutalności pozostanie jak wyżej.
W kontekście tego pozostaje podziw dla artysty, ale i pewien problem z szacunkiem. Piszę to zarówno w swoim imieniu, ale i również mając za sobą liczne rozmowy z ludźmi, którzy przy takiej postawie KZ mogą traktować go jak zjawisko z gatunku woda na Marsie.
* – Radu Lupu, Grigorij Sokołow – ale oni w ogóle nie wypowiadają się (tzw. Lupu – w ogóle, GS – incydentalnie, kiedyś z grubsza raz na rok, dwa, ostatnio prawie wcale)
Dokładnie o tym myślę.
Na razie idę posłuchać Dawn Upshaw w Filharmonii Narodowej. Mam nadzieję, że jest w dobrej formie – jeszcze na żywo jej nie słyszałam.
A jutro znów Olga/MACV, tym razem sam Mozart, w Studiu im. Lutosławskiego.
A na odchodnym wrzucam inną sonatę, ale w powyższym wykonaniu i nawet chyba z nie tak bardzo dawna, sądząc po kolorze zarostu 😉
http://www.youtube.com/watch?v=a8XYrNrlBj4
Dzięki, drogi 60jerzy, ale najbliższe venue jest o 250 mil ode mnie, w miejscowości Poole, a potem – Monachium. Nie da rady. Może to jeszcze gdzieś tu przywiozą, ale znając Francuzów – wątpię.
A postawę KZ rozumiem także w tym wymiarze: „Tylko tym, którzy przyjdą, mogę ofiarować to, w co sam wierzę”. Nie, że „reszta mnie nie interesuje”, ale, że „reszcie mógłbym dać tylko surogat, a tego dawać nie chcę”.
A co do zachwytu: tak się składa, że KZ „należy do jednego” z niewielu artystów (takie sformułowanie przeczytałem ostatnio w Gazecie Wyborczej, na inny temat), których znam osobiście. Postanowiłem sobie od pewnego czasu nie komentować publicznie ich występów. Czyli – kłódeczka.
Bardzo przepraszam, że się tak wcinam, ale temat dyskutowany porusza mnie wielce, a ostatnio (z jakich przyczyn to za chwilę) nawet jeszcze bardziej. W tym wypadku, pomimo mego wielkiego szacunku dla pana Piotra, stoję po stronie pana 60jerzy.
Tak sobie myślę, że sytuacja przedstawiona przez p. Piotra: ” Huberman spospoliciał i przestał być wyjątkowy i niedosiężny. Bo wystarczy gwizdnąć: „Ty, Huberman, chodź no tu i graj”, a on posłusznie wyskakuje z półki i gra. Można mu nawet przerwać na siusiu”, nie jest do końca prawdziwa. Podobne przyciąga podobne. Ktoś, kto zadał sobie trud, aby zakupić płytę Hubermana, postawił sobie na półce i pewnie cieszył się, że ją ma, raczej nie powinien być oskarżany o brak szacunku. Innymi słowy, jak dla mnie, poziom wykonawcy odbija się w poziomie słuchacza.
A z samym KZ mam ogromny problem i po prostu wsadziłam go do przegródki „geniusz, któremu więcej wolno”, gdyż będąc z jego pokolenia, rosnąc w towarzystwie jego płyt (tych pierwszych jeszcze konkursowych winyli, zdartych niemożebnie), chodząc po tych samych w zasadzie ulicach śląskich miast i znając jego znajomych, nauczycieli etc. dziwnie się człowiek czuje, gdy ktoś w pewien sposób „bliski” głosi teorie wielce zaskakujące. Zawsze mam mocno niesprecyzowane uczucia, gdy czytam o poszukiwaniu doskonałości dźwięku, idealnym, skrojonym na miarę instrumencie (co zresztą podziwiam), a potem zagłębiam się w XIX wieczną epistolografię i czytam, w jakich warunkach, w jakim stanie ducha, a czasem ciała, na jakich instrumentach grywali twórcy 🙂
Jeśli chodzi o możliwość zapisu, to właśnie jest to, za co kocham nasze czasy i podobnie, jak p. 60jerzy złoszczę się co miesiąc będąc w Katowickim Kosmosie na retransmisji NT, że nie mogę po prostu zakupić obejrzanego przed chwilą spektaklu na płycie. Myślę, że po n-tym odtworzeniu mój zachwyt by nie zmalał, najwyżej obraz na stałe wdrukowałby się w mą pamięć, podobnie jak są tam już przeczytane wielokrotnie teksty.
I tutaj jeszcze przypomniał mi się fragment listu Słowackiego, napisanego w 1834 roku trakcie wycieczki w Alpy: „Czyż ludzie nie wynajdą kiedy jakiego środka, który by lepiej niż pismo i malarstwo wystawiał przedmioty! Dziwna i głupia myśl!”, (napisał to zachwycony widokami).
A wracając do KZ……… ma grać w Katowicach jesienią na otwarciu nowej sali koncertowej NOSPRu i będzie grał przede wszystkim dla miejscowych vipów, przybyłych z zaproszeniami, a reszta (w tym ja) może jakoś bilety zdobędzie (starania już rozpoczęłam).
Anno T.
„Problem” KZ (jego podejście do nagrań, koncertów, światopoglądy) były tu poruszane wielokrotnie. Wystarczy przeszukać blog przy okazji jego występu w FN z Koncertem Lutosławskiego, Kwintetów Bacewicz i innych.
Z punktu widzenia weekendowego audiofila powiem tylko jedno: gdyby KZ miałby nadal nagrywać płyty brzmiące jak Brahms z Rattlem czy Rachmaninow z Ozawą, to ja ich już nie chcę słuchać, bo przy całym walorze wykonawczym (też, zresztą nie zawsze da mnie oczywistym), one są po prostu męczące dla ucha, sztuczne.
Gostek Przelotem 🙂 ja przeczytałam w zasadzie cały blog i tylko, po prostu się nie odzywam. Jakoś teraz, jakieś licho mnie podkusiło……
A jeśli chodzi o wspomniane nagrania, cóż to już problem wyboru i własnej wrażliwości. Zdarza mi się oglądać fatalny spektakl tylko dla jednej sceny z ulubionym wykonawcą (a nawet do niego wracać),tak po prostu mam, ale nikogo do tego oczywiście nie namawiam. Więc wolę te nagrania, o których pan pisze, niż żadne.
Dobrze, że licho podkusiło Annę T. 🙂
Nagrania są oczywiście bardzo różne, lepsze i gorsze. Co do KZ, zgadzam się, że nic nie zastąpi żywego obcowania z tą sztuką. Choć i jego zdarzało mi się oglądać rozproszonego, np. w Londynie na recitalu chopinowskim, kiedy wypatrzył na widowni pirata…
Wciąż jest to, myślę, temat do dyskusji. Wypowiadałam się tu kiedyś także przeciwko wypowiedzi KZ na temat, jak to YouTube niszczy muzykę. Ależ skąd – YouTube może wręcz zachęcić do polowania na występy i płytowe nagrania danego artysty. Bo się ma zawsze niedosyt.
Mamy tu jedną taką blogowiczkę 😉 która po poczytaniu sobie tutaj o pewnym wybitnym pianiście sprawiła sobie jego płytę, ta płyta przypadła jej do gustu idealnie, i skończyło się na podróżach szlakiem koncertów owego artysty 🙂
Znam też ludzi (także na tym blogu, ale i poza nim), którzy wszystko, co zarabiają, przepuszczają potem na takie podróże.
Ale cóż – muszą zarabiać przyzwoicie. Nie każdego stać. A co z takimi, których nie stać i którzy także kochają muzykę?
@ PMK – o rany, gdybym miała zrezygnować z pisania o muzykach, których znam osobiście, musiałabym chyba prawie w ogóle przestać pisać… 🙁
Nie mogłabym np. popełnić powyższego wpisu na temat człowieka, którego znam od… niech policzę… prawie pół wieku (grałam pod jego batutą kończąc podstawówkę). Ludzie tyle nie żyją. 😈
Wywołana do tablicy 😉 melduję, że podróżuję tym szlakiem od ponad ośmiu lat i jest to fascynująca przygoda. Mam wszystkie płyty Piotra Anderszewskiego, ale nic nie może się równać z magią koncertu. Płyty są mi potrzebne, żeby jakoś przetrwać między koncertami. 😳 Przy czym, posłuchawszy jakiegoś utworu na żywo, lepiej „przyswajam” nagranie – jakby pamięć koncertu dodawała mu wymiaru. Pieniędzy jest, oczywiście, zawsze za mało – gdyby nie to, wyjeżdżałabym dużo częściej – ale nigdy by mi nie przyszło do głowy powiedzieć, że przepuszczam pieniądze na koncerty. To nie jest rozrzutność, tylko inwestycja w mój dobrostan. 😀 Inwestycja z bardzo wysoką stopą zwrotu. Najbardziej lubię wyjazdy „w trasę”, na kilka koncertów. Słucham tych samych utworów w różnych salach koncertowych, spotykam różną publiczność, zwiedzam okolicę. Przestawiam się na „tryb koncertowy”. Jest inaczej, niż w Warszawie, gdzie wyrywam się codzienności na chwilę przed koncertem i muszę się przed nią opędzać, ledwie wybrzmi ostatnia nuta. Uwielbiam takie wakacje z muzyką. 🙂
😀
To ja też się melduję z tym samym co Aga, choć u mnie nie dotyczy to pianisty/pianistów. I dzięki za mistrzowską frazę „Inwestycja w mój dobrostan”. Tak właśnie:)
Przytłaczająca wszechobecność mediów wszelakich i zmasowana propaganda marketingowa spowodowała, że wielu się wydaje, że bez muzyki/ filmów/ „bycia w stałym kontakcie z bliskimi” nie da się wytrzymać. Że „ulubione cośtam” trzeba mieć stale pod ręką, zawsze, wszędzie.
Otóż nie trzeba. Od zawsze staram się na jakimkolwiek wyjeździe wakacyjnym nie słuchać muzyki w ogóle i nigdy jeszcze z tego powodu nie ucierpiałem. Przecież przed nastaniem ery walkmana muzyka była tylko w domu i ewentualnie w samochodzie, jeśli ktoś miał radio z magnetofonem.
Przytaczany co jakiś czas argument Piotra Kamińskiego, że gdyby nie piraci, to nigdy byśmy nie wiedzieli jak śpiewała wielka Iksińska ma sens do momentu, kiedy płyty stały się wszechobecne (przełom lat 60/70 – może trochę wcześniej).
Teraz muzyki jest tyle, że i tak nikt normalny (ani nawet nienormalny) nie jest tego w stanie ogarnąć, więc po co próbować? Co w moim życiu zmieni zrobione z trzymanego w kieszeni telefonu komórkowego w 18. rzędzie nagranie największego nawet artysty? To, skądinąd, drugi biegun mojego weekendowego audiofilstwa. Jest pewna granica jakości techncznej, poniżej której nie chcę schodzić, bo też zaczyna mnie to męczyć. Lepiej żyć wspomnieniem pięknego koncertu niż mieć je utrwalone na wieczność w postaci brzęczącej, szumiącej empetruchy, gdzie na pierwszym planie i tak słychać kaszel siedzącego przede mną sąsiada.
Howgh. 😎
errata:
Teraz nagrań jest tyle….
Muzyki jest raczej niewiele.
@PK
Owszem, ale Pani „musi”, bo to Pani zawód i wszyscy to świetnie rozumieją. Ja z tego zajęcia zrezygnowałem (wyjąwszy Trybunały, ale to szczególny przypadek), krytyk nie pisuję, duży komfort. Staram się precyzyjnie oddzielać strefę publiczną i strefę prywatną, co zwłaszcza w czasach globalnej „szarej strefy” (p. fejsbuk z przyległościami) wydaje mi się bardzo ważne.
@Anna T.
Chyba się jakoś źle wyraziłem, bo zapewniam, że nikogo, kto płyt słucha (i nawet wychodzi na siusiu…) nie „oskarżam o brak szacunku”, bo musiałbym zacząć od siebie i sam siebie wyzwać na pojedynek w imieniu tych wszystkich artystów, z którymi wyrabiam niesłychane rzeczy. Takie mamy czasy i nie ma się co obrażać na telefon, że nam w czasie rozmowy nie patrzy szczerze w oczy. Nie uważam, że należy „wrócić do XIX wieku”, jak podobno życzy sobie pewien polityk. Ale warto sobie czasem przypomnieć to wszystko, co straciliśmy – zyskując z innej strony. I uszanować kogoś, kto chce być do bólu autentyczny i wierny swoim przekonaniom. Bo w tym przypadku nie mam wątpliwości, że robi to z szacunku, a nie z pogardy.
Zgodność z Gostkiem w całej rozciągłości.
Z jedną poprawką: złą jakość toleruję (do pewnych granic), kiedy nie ma innego wyjścia. I Brahmsa z Horowitzem i Walterem z 1936 roku istnieje tylko w takim stanie i Bogu dzięki, że istnieje. Ale oglądanie Ben Hura na smartfonie – merci.
Dzień dobry,
na Pobutkę za późno, ale od tego na pewno można się obudzić 😉
http://www.youtube.com/watch?v=WVYLjakSwnc
Wszyscy mają po troszę rację (łącznie z Artystą), ale jest jeszcze jeden aspekt. YouTubki czy empetruchy służą, przynajmniej mnie, ale wiem, że nie tylko, przede wszystkim zaostrzeniu apetytu. Kiedy np. znajdziemy na tubie jakieś pirackie nagranie recitalu Sokołowa, to się cieszymy, ale i wkurzamy, i nabieramy apetytu, żeby udać się na jego najbliższy recital – na szczęście w miarę często przyjeżdża do Polski.
W wielu, niestety zbyt wielu wypadkach już apetytu zaspokoić się nie da, nawet jeśli kiedyś się go miało okazję zaspokajać, jak np. było w przypadku moim i Richtera. Ale to jest sztuka, której nigdy nie ma się dość. Cóż zrobić – ulotność jest jej immanentną cechą, podobnie jak naszego życia. 😐
Merci également za rozciągłość.
Tak, oczywiście, aczkolwiek np. domniemane nagrania Brahmsa na jakichś wałkach też nie sprawiają mi przyjemności.
No, tu oczywiście niemało zależy od jakości. Brahmsa w dobrej jakości już raczej się nie posłucha…
Wakacje bez muzyki? Nie pamiętam, kiedy je tak spędziłam ostatni raz. Bo tak się składa, że i latem jeżdżę na imprezy muzyczne 🙂 Ale mam szansę przez tydzień po holenderskiej wyprawie spędzić normalne wakacje śródziemnomorskie. Krótko, bo krótko, ale zawsze. Chyba wytrzymam bez muzyki – zresztą od czego słuch wewnętrzny 😉
Otóż nie do końca się zgadzam z PK.
Gdyby tak było, płyty nadal sprzedawałyby się w wielkich nakładach. Uszy tzw. „młodych” są tak przyzwyczajone do brzmienia skompresowanego pliku przez guziczkowe słuchawki, że na lepszej jakości, czy na kupnie płyty mało komu zależy – jest Tuba i to im wystarcza.
Gdyby było inaczej, odtwarzacze blu ray nie miałyby wbudowanych przeglądarek Youtube.
A oglądania filmów na smartfonie już w ogóle sobie nie wyobrażam 👿
No, Gostku, ale my tu chyba jednak nie mówimy o uszach młodych, skompresowanych przez dźwiękową gumę do żucia (choć ich szkoda, bo nie wiedzą, co dobre), tylko o autentycznych miłośnikach wielkiej muzyki.
A na YouTube rzeczywiście są i filmiki lepszej jakości.
Oczywiście, czy też zupełnie inny rodzaj przyjemności, ale już całkiem nie muzycznej, podobnie jak w opublikowanych niedawno cylindrach Juliusa Bocka, gdzie można usłyszeć głos Czajkowskiego, Taniejewa i Arenskiego przy fortepianie i inne takie rzeczy… Ale Antoni Rubinstein odmówił nagrania czegokolwiek i w końcu mamy tylko jego głos. A słynny aktor angielski, Sir Herbert Beerbohm Tree, odpisał Blockowi tak : „Sir, I have tested your machine. It adds a new terror to life and makes death a long-felt want.”
Ano właśnie z tą młodzieżą. Na recitalu KZ w Paryżu była zdumiewająca liczba młodych słuchaczy, na oko prawie połowa sali. Może to jest właśnie skutek zimermanowskiego ekstremizmu? Że ponieważ jest całkowicie niedostępny w wersji sprasowanej, to się kopnęli na koncert?
Jeszcze Gostek @11:20
Płyty nie sprzedają się już w wielkich nakładach, bo pliki są po prostu wygodniejsze. Pęd do miniaturyzacji i skompaktowania bierze się też z pędu do wygody.
Ale film HD oglądany na smartfonie jest tyle samo wart co….
Kiedy o różnych moich dylematach technologiczno-audio-wizualnych rozmawiam z ludźmi 25 lat młodszych ode mnie, patrzą na mnie z ironiczno-pobłażliwym uśmieszkiem, jak dziadzia coś tam mamla o formatach bezstratnych 🙂
A słuch wewnętrzny – jasne. Tego już wyłączyć nie potrafię.
Młodzież też chodzi na Warszawską Jesień. Hipsterzy w dobrym tego słowa znaczeniu 😛
Równie fatalne w skutkach są WARUNKI słuchania muzyki. Muzyka „ma być pod ręką”, więc słucha się jej łażąc po mieście, w autobusie i na ulicy, w najlepszym przez jakieś małe zamknięte słuchawki, które i tak wcale nie są lepsze od tych wtykanych do uszu. Wiem, bo sam chciałem kupić i przetestowałem w sumie chyba kilkadziesiąt modeli. To, co te nauszniki robią z dźwiękiem, to jest horror. Pewnie, słuchanie muzyki podczas spaceru czy galopu do pracy może być sporą przyjemnością i nikomu nie zamierzam jej odmawiać – ale trzeba mieć świadomość, że słucha się tylko ułamka tego, co zostało nagrane – a dodatkowo jeszcze ten ułamek jest solidnie zniekształcony.
Podobnie zresztą jest z youtube, gdzie też mało kto – jak widuję – siedzi i słucha z wygaszonym ekranem. Zazwyczaj dźwięk z głośniczków lub tych słuchaweczek (które przy takiej konkurencji są i tak wspaniałe), a do tego albo robota, albo facebook, albo przynajmniej gapienie się w to, co miga na ekranie.
I tu się pojawia problem percepcji – ludzie oduczają się po prostu słuchać muzyki, bez dodatkowych bodźców. A te bodźce rozpraszają ich uwagę. Zanika umiejętność skupienia na jednej czynności. Nic nowego – zwykły, wszechobecny syndrom naszych czasów.
Jeszcze raz internetowa jakość, czy może raczej (nie)wierność… Jakiś czas temu podłączyłem do komputera swoje NORMALNE słuchawki i pozwoliłem sobie wyartykułować opinię o pewnej płycie odsłuchanej z deezera czy spotifaja. Niedawno sięgnąłem po oryginał. I teraz czeka mnie odszczekiwanie. Spod stołu. Hau!
Dobry koncert jest niepowtarzalny, nawet jesli jest nagrany. Ale moze niektorym artystom poczucie niepowtarzalnosci jest po prostu potrzebne do grania. Tak samo jak nasza mowa sie zmienia gdy wiemy ze ktos nasza mowe nagrywa.
Ale sluchanie dobrego nagrania wieczorem we wlasnym domu przy otwartym oknie i szumie drzewa za oknem to tez cos z czego nie chcialabym nigdy zrezygnowac.
Wakacje – zalezy jakie. Jesli miejskie, to dobry koncert, szczegolnie artysty ktorego trudniej spotkac we wlasnym kraju, jest jak najbardziej ich wazna czescia. Jesli wiejski, to przewaznie nie slucham muzyki i w ogole nie wlaczam nawet radia, slucham wiejskiej ciszy.
A youtube bardzo lubie, daje mozliwosc przesluchania ogromnej ilosci wykonawcow i rodzajow muzyki, poznac cos nowego nawet w przyblizeniu, i potem to poznane mozna sobie kupic. To nieporownywalnie lepsze niz kiedys przesluchiwanie w marnych sluchawkach w sklepie muzyczny, gdy w glosnikach lecialo cos zupelnie innego, o szerokosci wyboru nie mowiac.
Ilu już tu zapomnianych, a wspaniałych artystów odkrywaliśmy razem dzięki YouTube…
Co do słuchawek, sprawiłam sobie za poradą 60jerzego Kossy i nie narzekam. Ale też bardzo rzadko słucham muzyki przez słuchawki. Takie ze mnie dziwadło.
Nawet miałam kiedyś taki czas, że jakaś muzyka za mną chodziła i mogłam jej słuchać w kółko z nośnika, w domu, na spacerze i w środkach lokomocji. Ale przeszło.
A ja zabieram na wakacje staroświecki przenośny odtwarzacz CD, porządne słuchawki i kilka płyt. Natomiast nigdy nie słucham muzyki „w tle” – jeśli słucham, to nie robię nic więcej. Nie słucham też w drodze – wyjątkiem są długie podróże pociągiem, kiedy zdarza mi się włączyć… motety Jana Sebastiana. Z jakiegoś powodu, dobrze mi się ich wtedy słucha. Jestem niedzisiejsza, mam niepodzielną uwagę i nie próbuję jej dzielić na siłę. Za chwilę, na przykład, wyłączę telefony, żeby nic mi nie przeszkodziło w słuchaniu Koncertującej Szymanowskiego. Rodzina i znajomi nie są zachwyceni, ale przyjęli do wiadomości to kolejne dziwactwo i próbują nie wyjść z siebie, kiedy nie mogą się do mnie dodzwonić. 😉 Zawsze, w końcu, oddzwaniam. 😎
Odtwarzaczyk też kiedyś ze sobą brałam na wakacje ze ściśle dobranym zestawem płyt – spędzałam z nimi np. sjestę (w klimatach południowych ma się rozumieć).
Teraz jakoś mi się nie chce. Ale może jednak… Tak dawno nie używałam, że nawet nie wiem, czy odtwarzacz jeszcze działa 🙂
Nie potrafie sluchac muzyki w trakcie wykonywania innych czynnosci. Co do ogladania filmikow w trakcie sluchania youtube, robie to tylko gdy filmik przedstawia koncert lub zdjecia wykonawcy lub kompozytora; inaczej wylaczam obraz. Choc co prawda, jak Pan Piotr kiedys tu przypominal, sluchanie muzyki bez obrazu jest mozliwe dopiero od kiedy zaczelo sie jej nagrywanie 🙂
Już tu kiedyś wspominałam, jak fajnie mi się zbijało szafkę przy akompaniamencie Rachmaninowa czy też sprzątało przy Haendlu 😳 Jakoś mnie ta energia dopingowała.
Ale kiedy chcę się skoncentrować na muzyce, raczej nic innego nie robię.
Plyty vs koncerty! Stare nagrania w porownaniu z nowymi! Oczywiscie jest tyle opinii, ilu jest uczestnikow blogu. 😯 Jestem z powrotem w domu w Toronto – gramofon i cd player w pelnej gotowosci bojowej, 😉 na rowni z abonamentem na przyszly sezon: zaczyna Blechacz, potem Goode, Kremer i Trifonov, Anne Sofie von Otter razem z Angela Hewitt, M-A Hamelin, Lisa Batiashvili itd. 😀 Bedac na czesciowej emeryturze mam wiecej czasu, niz na przyklad Gostek, i plyt slucham czesto – czasami, w przeciwienstwie do wielu wpisujacych sie tu uczestnikow, biernie, czasami czynnie. Czynnie – najczesciej w towarzystwie – koncert zyczen PO (nie przy) kolacji. Mam swoje ulubione archiwalne nagrania bez ktorych nie moge zyc – K. Ferrier, M. Anderson, Casals, Fats Waller, A Tatum, M L Lewis itd – oraz nowsze – D F Dieskau, no i te najnowsze – Biondi i inni.
“Wakacje bez muzyki?” Mam przed soba ksiazeczke Pawla Beylina (kto go jeszcze pamieta?) “O muzyce i wokol muzyki”. Pomysl, “nigdy sam – radio szarotka” (jw – kto pamieta?) w Jastarni – baaardzo mu sie nie podoba. 🙁
Wracajac do plyt. Glowna przewaga plyt jest zakres repertuaru. To nie jest kwestia: Anderszewski na sali albo na plycie. To sa utwory, ktorych, praktycznie na sali nigdy sie nie uslyszy. Gdzie mozna uslyszec koncerty klawesynowe W. F. Bacha, albo obojowe C. P. E. ? 😆
Tak, to też jest problem. O ile producenci płyt poszukują wciąż czegoś nowego, bo jest na rynku za duża podaż tego samego w milionach wersji, to organizatorzy koncertów trzymają się standardów, bo się boją, że im publika nie przyjdzie 🙁
Obraz PK zbijajacej szafke przy dzwiekach Rachmaninowa bardzo mi sie podoba 😀
To był III Koncert fortepianowy i Rapsodia na temat Paganiniego 😳
Żeby być dobrze zrozumianym – nie widzę żadnego problemu w tym, że ktoś przy muzyce potrafi drwa rąbać i ciosać kołki. Ewentualny problem zaczyna się wtedy, gdy ta osoba NIE potrafi przy muzyce NIE robić nic, poza słuchaniem. Ewentualny – bo co mi do tego. Ważna jest jego satysfakcja.
Ponadto – nie dziwię się, że akurat wśród czytelników tego blogu osób potrafiących skupić się wyłącznie na muzyce, nie brakuje.
I jeszcze a propos słuchania bez obrazu – że to dopiero od wynalezienia nagrań. To jasna i szczera prawda, ale niezupełna… dość przypomnieć największe uniesienia nad wykonawstwem w dobie baroku, kiedy to za niezrównanych muzyków uważane były dość powszechnie wychowanice weneckich ospedali – których nie można było zobaczyć w trakcie koncertu, występowały bowiem za przesłoną. Może właśnie tu leżała część sekretu ich sztuki?
To oczywiście jednak był wyjątek, tak samo jak – obawiam się – własne praktyki szanownych pań. Co wnoszę na podstawie obserwacji prowadzonej w różnych miejscach i przy różnych okazjach.
Youtube i inne internetowe dobrodziejstwa są po prostu kolejnym narzędziem, a z narzędzi można korzystać dobrze lub źle. Do zaznajomienia z nieznanymi utworami trudno o coś bardziej praktycznego. Ale co do interpretacji, gdzie diabeł tkwi w szczegółach – mimo że włączyłem youtube do systemu grającego i wydaje się, że brzmi nieźle – zachowuję daleko posuniętą nieufność. Tylko tyle, i aż tyle. Szczegółów często po prostu brakuje, co więc można powiedzieć, gdy obcina się artyście część wypowiedzi?
Natomiast, że internet zmienił oblicze rynku muzycznego, to chyba fakt, z którym nie da się dyskutować? I artyści, którzy byli w dawnym systemie dobrze umocowani, czerpali z niego szereg profitów (zasłużonych bądź nie – nie o to w tej chwili chodzi), mają prawo obrazić się na zjawisko, które ten system zniszczyło. Rola płyty zmieniła się zasadniczo – kiedyś była ukoronowaniem, teraz jest początkiem. Dodatek do koncertów. Chyba w niczym Gould nie pomylił się tak bardzo, jak w swoim proroctwie dotyczącym relacji między koncertami i nagraniami…
Cóż, Gould sam był aspergerowcem i bezpośrednie kontakty z ludźmi nie były mu aż tak bardzo potrzebne (bezpośrednie – bo potrafił np. całą noc przegadać przez telefon), a muzykę odbierał abstrakcyjnie i precyzyjnie jak matematykę. Nic więc dziwnego, że koncerty również go nie podniecały. A jego zafascynowanie techniką montażu nietrudno w owych czasach zrozumieć; fotoszopy też bardzo wciągają. Człowiek czuje się demiurgiem, który zmienia rzeczywistość 😉
Lepiej zbijać szafkę przy Rachmaninowie, bo przy Marteau sans maître można sobie palec rozkwasić.
Co ten Boulez wiedział o młotach… 😛
Do zbijania szafek lepiej pasują takie:
http://www.youtube.com/watch?v=b4Lyfiljyho
Do zbijania szafki to chyba musi byc aria Beckmessera z akompaniamentem Sachsa? 😉
Ja czesto sprawdzalem klasowki przy muzyce. Tu mozliwosci bylo sporo: we don’t need no education czy der Schulmeister, – uczniowie byli zadowoleni ze stopni, 🙂 ale przy finale Dialogow Karmelitanek miny byly nieszczegolne
Wagner do zbijania szafki – i owszem 🙂 Tu też coś „zbijają”:
http://www.youtube.com/watch?v=cCXxr44gh0U
„aria Beckmessera, ta z akompaniamentem mlotkowym Sachsa z trzeciego aktu” – tak mialo byc :evil;
👿
Nie wiem, czy do operowania młotkiem, ale do sprzątania nie najgorzej się też nadaje le Tic-Toc-Choc, ou les Maillotins – tyle pozytywnej energii…
Dodatkowa zaleta – sprzątanie trwa krótko (chyba żeby zaprogramować wielokrotne odtworzenie), więc nie ma obaw, że się człek – zwłaszcza w taki upał – przemęczy.
Z pewnością do operowania młotkiem najlepszy będzie „Drumming”.
I swieta prawda, panie Jakubie Puchalski, tak tez uwazam:wazna jest satysfakcja przy odbiorze muzyki. Kiedys Frank Zappa gral na rowerze (Steve Allen show) i pytany: jak dlugo gra na tym instrumencie? – Dwa tygodnie – odpowiedzial Frank Zappa. A jeszcze jak doloze do towarzystwa Nicolasa Slonimskiego to mam zabawe na sto dwa.
15 lipca ide na koncert Boba Dylana, chociaz wole go sluchac z plyt. To wlasnie Bob Dylan wielce przysluzyl sie, ze The Rolling Stones zagrali w Tel Awiwie (4 czerwca), mimo nawolywan bojkotu ze strony BDS (Boycott, Divestment and Sanctions) Elvis Costello, Carlos Santana, Roger Waters ( tego nazywaja „another schmuck in the wall”
PS W „Dos Idysze Wort” piekny tekst Rafala Dajbora o bp Aleksandrze Ryszardzie Fordzie.
W stylu amerykanskich humorystow/komikow telewizyjnych, ktorzy zazwyczaj dziekuja kolejnym prezydentom za dostarczenie im materialu na zarty, powinienem rozpoczac wpis od podziekowan panu KZ za dostarczenie swoja postawa materialu dla az tylu blogowiczow.
Pare wlasnych, nie powiazanyh ze soba refleksji, po przeczytaniu wszystkich wpisow:
1) Dlaczego wspinasz sie na Mt Everest? Bo jest.
To samo odnosic sie musi do obecnej technoligii, ktora po prostu jest i nie ma sensu odmawiac sobie przyjemnosci z korzystania z tych zdobyczy. Owa technologia jest jak mlotek, ktorym mozna dac w glowe mezowi/zonie, ale tez w bardziej przydatny sposob uzyc zbijajac polki jak PK( oczywiscie przy muzyce Rachmaninowa).
A wiec robic fotografie, nagrywac koncerty i-fonem i natychmiast potem umieszczac je na Youtube.
Albo rpbic cos pozyteczniejszego i zdobyte dokumenty zuzyc w innych celach niz nagrywanie KZ.
2) Zastanawia mnie jedno: poza wymienionymi Radu Lupu i Sokolowem, ktorzy nie dopuszczaja do transmisji ze swoich wystepow, wiekszosc instrumentalistow pragnie miec swoje wykonania w jakis , nawet niedoskonaly sposob, zarejestrowane, a juz szczegolnie jesli nie musza za to placic.
W przeciwienstwie do KZ, ci dwaj wspomniani panowie nie wydaja sie spedzac zbyt wiele czasu na krytyce publicznosci. Radu uwaza, ze jego gra nie jest az tak doskonala jak dawniej( tak, czasami i on robi wyjatki!), Sokolow wie, ze istnieje znaczna grupa fanow, ktorzy za nim jezdza i wszystkie koncerty nagrywaja. Procesow dotad nie bylo.
Ale co dziwniejsze: choc argumenty p. KZ o przemijaniu muzyki wraz z ostatnim dzwiekiem, sa interesujace i moze nawet prowokuja ciekawe rozwazania, to mimo tego ni znajduje sie zbyt wielu artystow, ktorzy by postawe i poglady tak znakomitego muzyka nasladowali. Dlaczego wiec? Czy mozliwym jest, aby te argumenty mialy w koncu minimalna sile przekonywania i nadawaly sie na potrzeby jednej tylko indywidualnosci? Ja oczywiscie rozumiem, ze p. KZ szczerze wierzy w to, ze jego sztuka odtworcza powinna przeminac z ostatnimi dzwiekami i najwyzej pozostac w pamieci uprzywilejowanych sluchaczy, ale dlaczego niemal nikt inny w to nie wierzy? Czy wiara nie powinna miec wiecej niz jednego wyznawce?
3) Dlaczego lubie odsluchiwac po raz kolejny koncerty dopiero co uslyszane?
Moze swiadczy to jedynie o moim braku koncentracji( zupelnie mozliwe!), ale zauwazam od wielu, wielu lat dziwne zjawisko: zamiast za drugim razem byc bardziej krytycznym w sotsunku do takiej czy innej interpretacji, czesto odkrywam w niej momenty i szczegoly, ktore umknely mi pierwszym razem. Pomylki, ktore mi przeszkadzaly za pierwszym razem, teraz wydaja sie miec mniejsze znaczenie. Interpretacja, ktora dziwila, czy denerwowala, teraz staje sie wrecz do zaakceptowania. Moze to tylko moja psychika, moja dziwna niezdolnosc przyswajania dzwiekowych wrazen. Moze inni sluchacze tez os podobnego, chocby czasami, przezywaja?
4) Najwazniejsze moze jesli chodzi o koncert i zarejestrowane nagranie:
Publicznosc mi przeszkadza. Glosne przewracanie kartek programu, przytupywanie skorzanymi, twardymi obcasami w drewniana podloge(delikatne moze, ale wciaz doprowadzace mnie do szalu), glosne komentarze jakichs niewyrobionych nabywcow biletow( slowa „meloman” uzywam z ostroznoscia!), glosnie, niczym nie hamowane kaslanie( bo kaszel DA SIE choc troche zahamowac, przytlumic), opuszczanie sali w dosc ostentacyjny sposob, szczegolnie przez starszych ludzi, ktorzy moze nie moga doslyszec halasu, jaki wywoluja( aco dopiero kiedy w rachube wchodza niezdarnie przesuwane chodziki!).
Staram sie, ale nie jestem w stanie zmusic sie do spokoju ducha: po prostu wspomniane halasy, ktorych liste mozna by kontynuowac, zle na mnie wplywaja. I wowczas w pomoc przychodzi pirackie nagranie, z tymi samymi halasami i na pewno dalekie od doskonalosci akustyki Symphony Hall w Bostonie. Kiedo go slucham w spokoju wlasnego pokoju, nawet na miernych sluchawkach, lub przecietnych glosnikach, to mniej mnie razi. Czy ktos w tym momencie chcialby mi doradzic jakis dobry instytut psychiatryczny?
5) Nagranie versus muzyka na zywo?
” Mam wszystkie płyty Piotra Anderszewskiego, ale nic nie może się równać z magią koncertu.” pisze Pani Aga. Jak gdybym przewidzial te wypowiedz, kilka tygodni temu na recitalu Piotra Anderszewskiego, staralem sie doszukac tej magii. Nie dalem rady, ale nie znaczy to, ze doszukalaby sie jej p.Aga. Moze wlasnie to jest magia muzyki generalnie, ze to , co jest koszmarne dla jednego, jest balsamem, wrecz magia, dla osoby siedzacej tuz obok. Sam mistrz PA po koncercie stwierdzil, ze mu sie zle gralo, ze byl niezadowolony. Rad bylem, ze w CZYMS sie zgadzamy. A moze przemawia przeze mnie zgryzliwy, zawistny, zniechecony recenzent, ktory tyle sie juz naslyszal, ze nic mu sie nie podoba? To znaczy do momentu, ze nagle slyszy cos wyjatkowego i wtedy radosc w jego serce tez wstepuje: to jednak nie bylem super-wymagajacy i szukajacy czegos co nie istnieje, bo dzis moje marzenia sie ziscily. Oczywiscie nie moja wina , ze Radu Lupu sie tak rzadko pojawia( bo Sokolow W OGOLE do nas nie przyjezdza, a u niego czasami, wlasnie z pirackich nagran, odczuwam wspomniana magie, nawet jesli nie zgadzam sie z koncepcja samej interpretacji).
6) Czy ktos pamieta jeszcze radyjka- nie radia!- tranzystorowe?
na takich w dziecinstwie sluchalem nagran, ktore wtedy wprowadzaly mnie w kraine „magii”( tak pani Ago!). Jakosc? Pomiedzy beznadziejna a katastrofalna. Ale sluchalo sie z zachwytem, bo nic innego nie bylo dostepnego. Ucho potrafi sie nadzwyczajnie dostosowac. Potem, po latach powracalem do tych samych nagran, odsluchiwalem na wzglednie dobrym sprzecie( za ktory pan Gostek wyrzucilby mnie z domu!) i przypominalem sobie dawna magie. Czasami, jak w przypadku odrestaurowanych niedawno nagran Horowitza z Carnegie Hall, okazywalo sie, ze to co znam, to zaledwie polowa tego, co rowki plyty oryginalnie byly w stanie przekazac. Ale wciaz wierze w to, ze to, co naprawde piekne zabrzmi dobrze nawet jako mp3, nawet na marnych sluchawkach. Ale moze sie myle
😉
a z mlotkiem to najlepiej razem z RITA PAVONE
Datemi un martello
Che cosa ne vuoi fare
(…) Che forza sarà
https://www.youtube.com/watch?v=lGIXrziSLCQ
Chyba musze przebic 😉
https://www.youtube.com/watch?v=VaWl2lA7968
No i https://www.youtube.com/watch?v=qpCV2wgoxC8 😀
@pietrek
mozna tak przebijac bez konca az do Pete Seegera ; a rok pozniej po trio Peter, Paul and Mary byl Trini Lopez (furman).Niegdys Timothy W. Ryback, „Rock around the Block napisal ciekawa ksiazke o muzyce pop, rock w Europie wsch – wlasnie od pierwszych koncertow Pete Seegera, The Animals, The Rolling Stones.
re ozzy – jasne, akurat mlotek jest wdziecznym tematem. W youtubie Pete Seegera pokazuja sztywna, jak raczka od mlotka, publike 🙂
Jeszcze moglbym dodac sledgehammer P. Gabriela 😆
Nic mi nie przychodzi do glowy z tzw muzyki powaznej 😯
No jak to? Hammerklavier! 😆
Gostek nikogo nie będzie wyrzucał z domu za taki czy inny sprzęt.
Powiedziałem, że jestem weekendowym audiofilem – nie wymieniam kabli raz na miesiąc, nie mam kondycjonera, nie mam w mieszkaniu osobnego obwodu elektrycznego do słuchania muzyki 🙂
„Marteau sans…. byłoby zbyt banalne.
Ale w VII Symfonii Mahlera jest młotek.
U Mahlera jest raz a dobrze (w Szóstej) 😉
http://www.youtube.com/watch?v=MVeeQacieTk
Ale ile razy tam trzeba walnąć, jest rzeczą sporną. 😆
http://www.youtube.com/watch?v=mH6Rzv3oqt4
O Boulezie już było.
„Raz a dobrze” w sensie pojedynczego uderzenia, ma się rozumieć. Najlepiej jest tutaj:
http://www.youtube.com/watch?v=UwljE3HsfSM
A tymczasem byłam sobie na koncercie Olgi Pasiecznik z MACV. Pięknie śpiewała, choć trochę się rozkręcała. Ale aria Donny Anny – cudo, a już bis – Nehmt meinem Dank – przesłodki.
Publiczności niewiele 🙁 ale blogowiczów spotkałam, był Bartosz, Marcin D. i gucio, którego wreszcie miałam przyjemność poznać 🙂
Pani Doroto – rzeczywiscie – chapeau bas 😀
PS przypuszczam, ze musi jeszcze gdzies byc sierp i mlot w tytule 😉
Re gostek 21:57
Jasne, wystarczy, ze stary ma lampowy przedwzmacniacz i elektrostatyczne glosniki 😆
Romku, magiczne przeżycia przydają mi … łaskawości 😉 i nie domagam się, żeby wszyscy odbierali jako magię to samo, co ja. Natomiast szczerze życzę wszystkim magicznych przeżyć, kto by tam u nich nie był za czarodzieja. 😛
https://www.youtube.com/watch?v=zD3UaM_tnyM
re: pietrek 22:42
te elektrostatyczne glosniki, o ile pamietam, mialy byc zdaje sie moimi, jesli nie teraz, to wkrotce……
Ja sie szykuje, w kazdym razie
@ Romek 21.13 – ad 3)
Też tak miewam, przy czym u mnie dotyczy to częstokroć rejestracji najzupełniej studyjnych. Rzadko bo rzadko, ale zdarzają się takie płyty, które po pierwszym przesłuchaniu najchętniej wyrzuciłbym przez okno, a potem nagle olśnienie – i już za nic bym się ich nie pozbył.
Zresztą z filmami też tak czasem bywa: najpierw szczera alergia, potem równie szczera miłość…
Jakże zazdroszczę wtedy tym przemądrym recenzentom, którzy po jednym słuchaniu czy pokazie prasowym wiedzą już wszystko i bez zawahania ferują wyrok, stawiając te swoje nieszczęsne gwiazdki czy insze takie.
Choć z drugiej strony (i w trosce o bhp!) przyznajmy, że są nagrania czy filmy, których powtórki – mówiąc prosto i po robociarsku – nie idzie wytrzymać.
Skorośmy już zeszli na młoty i młotki – jest też pamiętne:
A gdybym był młotkowym, w fabryce z młotkiem szalał…
Adresatka (przypomnijmy, skoro nie tylko starsza młodzież tu zagląda) drżałaby, drżała.
Ad PK . Miło mi się w zupełności zgodzić z oceną występu Olgi Pasiecznik i żal że tak mało publiczności. Odniosłem wrażenie że orkiestra nie zawsze jakby dorównywała poziomem solistce.
Rzeczywiście bis był zachwycający. Równie wspaniała Donna Anna jakby na moment rozminęła się z orkiestrą? ( lub na odwrót)
Pobutka.
—
Jak to opowiadają? Mahler ogląda przygotowania do prapremiery swojej VI Symfoni, całą zebraną orkiestrę i nagle łapie się za głowę:
— Zapomniałem o klaksonie samochodowym!!!
@PAK
Na szczęście błąd Mahlera naprawił z okładem w jego akolita Penderecki Krzysztof w Fluorescencjach, ale to nie jest dobry utwór do stolarki.
A młotek oczywiście że w Szóstej. O czym to ja myślałem?
Nie pamiętam, czy akurat klaksony Penderecki wprowadził pierwszy, ale syreny strażackie były u Edgarda Varese’a w Ionisations, a i jakieś syreny były chyba też u Erika Satie w Parade (na pewno była tam maszyna do pisania i butelki). Te dwa kawałki są świetne do stolarki, bo rytmiczne 😉
Może o mandolince…?
A propos radyjek tranzystorowych, moim największym osiągnięciem antyaudiofilskim było podłączenie na działce u znajomych telefonu komórkowego do amplitunera Kleopatra za pomocą trzech przejściówek: cinch-DIN, minijack-cinch i minijack-mniejszy minijack (bo mój telefon ma nietypowe wejście słuchawkowe). Tenże amplituner był z kolei podłączony kawałkiem starego przedłużacza do jednej kolumny JVC.
Grało? Grało. Fajnie było? A jakże.
Słoneczna niedziela, lekki, mozartowski repertuar koncertu i kameralny nastrój radosnego muzykowania spowodowały, że ze Studia wyszedłem wczoraj w bardzo dobrym nastroju. Fakt, Olga Pasiecznik potrzebowała chwili żeby się rozkręcić – ale nawet w pierwszej arii śpiewała z dużą kulturą i bez żadnych wpadek. Podobała mi się gra orkiestry: bez szaleństw, bez sztucznie podkręconych temp (w tym w najsłynniejszej uwerturze świata), ze skupieniem i precyzją. Wyjątkowo nie raziła mnie też pustawa sala. Na koncert przyszli ci, którzy chcieli tam być; to najcenniejsze audytorium dla każdego artysty (poza tymi, którzy dryfują w stronę celebry). Rzadko kiedy na koncertach publiczność jest tak skupiona i pełna szacunków dla wykonawców. Każdy utwór przebrzmiał do końca zanim zerwały się oklaski, na sali panowała cisza (co najwyżej radośnie zmącona dyrygenckimi ambicjami trójki dzieci z okolic XI rzędu), to że nie brzęczały telefony nawet nie muszę chyba wspominać (por. dla kontrastu koncert młodzieży dzień wcześniej w FN). Nie było pompatycznej owacji na stojąco, było za to szczere i zasłużone brawa od zachwyconej publiczności.
P.S. Pan Varèse generalnie chyba lubił wplatać miejskie hałasy w swoje kompozycje, dość wspomnieć policyjne wozy gnające na sygnale przez zatłoczony Nowy Jork w poemacie Amériques… 😉
Dla zainteresowanych program Muzyki w Starym Krakowie:
http://www.mwsk.pl/mwsk_2014_kalendarz_koncertow_Arial.htm
To Zieleński napisał jakąś muzykę cerkiewną. Nie wiedziałem.
Znów posadzili praktykanta do pisania w internetach i nie pilnowali. 🙄
E, no, czepialstwo. Jakby tak myśleli, to by napisali: Muzyka cerkiewna – Mikołaj Zieleński.
Może i czepialstwo, ale co ma znaczyć ta muzyka cerkiewna w takim razie? Wiem, pozostałość po kopiuj-wklej!
Czyli Pani Kierowniczka ma rację. Oni tak nie myśleli, oni po prostu wcale nie myśleli. 🙂
No, powinien być zapewne przecinek między jednym a drugim. Zapewne śpiewają i to, i to. Ciekawe, czy potrafią 😈
Jutro jadę do Krakowa (za długo siedziałam na miejscu…), żeby posłuchać Mariusza Kwietnia w Weselu Figara. W ramach Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej.
A, tego „Wesela” słuchałem wczoraj. Jest do czego wracać, ale nie będę uprzedzał…
Anno T at: 7 czerwca o godz. 19:21
Odbyłem dzisiaj dwie rozmowy z miłymi paniami z NOSPR-u i konkluzja obydwu tych rozmów jest jedna, nie budząca wątpliwości: koncert inauguracyjny nowej siedziby (ten z KZ i premierowym wykonaniem koncertu E.Knapika) będzie de facto koncertem zamkniętym. Bo bilety będą tylko dla zaproszonych gości, sponsorów, vip-ów, budowniczych (ale to już mój domysł) oraz abonamentowiczów ze starej sali (za co chwała dyrekcji). I ja to wszystko rozumiem, popieram, nie kontestuję. Rozumiem.
Ale zadałem – namolny taki jestem – pytanie, czy to będzie jedyny „wykon” KZ w związku z oną celebracją.
– Tak.
– Czyli raczej nie ma co liczyć na zdobycie biletów?
– No nie. W zasadzie będzie to koncert zamknięty (i to już jest cytat dosłowny).
Na szczęście miłe panie zapewniły, że będą jeszcze pozostałe koncerty inauguracyjne. I tam już powinno być lepiej, a poza tym te kolejne koncerty (chyba) obejmą także nowych abonamentowiczów (nowe abonamenty będą w sprzedaży od 15 lipca). Swoją drogą na stronie NOSPR nie ma nawet zarysu programu – choćby tego, który ukazał się w postaci reklamy w poprzednim papierowym numerze „Polityki”.
Zatem jeżeli, droga Anno krajanko (ja zza miedzy to piszę), będziesz miała przetarty szlak – po kumotersku podziel się wiedzą: jak?
Inna rzecz, że zapowiadana IX LvB pewnie jeszcze będzie wałkowana pod nowym dachem, ale co do KZ – przy całej niewiedzy o nowym koncercie – to już nie, bo będzie to jedyny jego występ w Katowicach (za miłą panią, którą z głupia frant zapytałem, czy jakiś nieoficjalnie potwierdzony recital solowy może się odbędzie, usłyszem: tylko ten jeden koncert – co raz jeszcze powtarzam).
Gostku at 11:25
A co działkowe i okoliczne żaby na ten audiofilski sukces?
W tym sierpniowym Krakowie to mogliby sobie napisać na afiszu „Od Sokołowa do Sokołowa”. No, ale patent „od do” mają już ChiJE – które notabene od dzisiaj są w „handlu”.
Pobutka.
Dzień dobry,
Mozart jest bardzo orzeźwiający na upał 😀
I widzę, że wieczorem się nie zawiodę 😉 Cieszę się.
1 października w Katowicach zapewne będę i opiszę. Ale, hm, co Wam z tego… co najwyżej mi uwierzycie na słowo. Wcale nie jest mi przyjemnie z tego powodu. Spotykałam się z Frędzelkami, które lubią czytać recenzje z koncertów, na których nie byli, bo „mają jakiś obraz”. Mnie jednak trochę głupio. Ale cóż.
@60jerzy – to był sukces ANTYaudiofilski. Żab w okolicy nie uświadczysz, bo tam sucho dość jest, więc pewnie nie miały nic przeciwko.
A w kwestii polowania na bilety – są pewne granice, których nie przekraczam w poniżaniu się, żeby usłyszeć ulubionego artystę. Jeśli mam łazić, błagać, tarzać się w kurzu u stóp jakiegoś ciecia, żeby mnie wpuścił kuchennymi drzwiami, to ja dziękuję bardzo. Niech sobie gra dla vipów i lokalnych oficjeli. Może nie będą za bardzo dzwoniły smartfony.
Ale to przecież nie KZ ustalił, kto będzie siedział na sali…
Na pewno się PK nie zawiedzie, Kwiecień w świetnej formie (zapowiada sie piękny niedzielny wieczór w Warszawie) a i reszta obsady dobra. Na brytyjskim blogu Opera Traveller jest recenzja z przedwczorajszego spektaklu.
http://operatraveller.com/2014/06/09/nuptials-in-krakow/
To miło. Niedziela niestety poza moim zasięgiem. Coś za coś. 😉
@PMK – Tak, oczywiście. Nie mam do niego o to (specjalnie) pretensji, ale jednak histeria towarzysząca występom takich artystów jakoś wydaje się wzbudzać w ludziach żądzę dostania się na występ za wszelką cenę.
Panie Piotrze, ależ ja nie mam pretensji do KZ o to kto będzie siedział na sali. Przecież nawet napisałem słowo o chwale dla dyrekcji. Uważam wręcz, że wszystkim zaangażowanym w powstanie tej sali taki koncert takowy się należy.
Ja zgłosiłem tylko nieśmiały żal, że to będzie raz jeden. I solidaryzuję się tu z Gostkiem w kwestii polowania na bilety (granic, kurzu etc.). Co do ciecia – to już nie takie jednoznaczne jest. Nie tyle w tym konkretnym evencie, ale w ogólności – że się tak wyrażę.
Gostku, słowa histeria, żądza chyba jednak zbyt mocne są. Gdy ostatnio zjechała do Katowic Ewa Podleś wejściówki były niedostępne, za to na sali dosyć wolnych miejsc.
Ja mam po prostu wrażenie, że to organizatorzy produkują utrudnienia dla zwykłych – tyle że nie abonamentowych klejentów filharmonicznych.
Ja tylko tak nieśmiało i ogólnie, bo nazwisko KZ najbardziej w tej historii wystaje, więc jak leci zastawa stołowa, to w niego pierwszego trafia. A on akurat za nic tu pewnie odpowiedzialności nie ponosi (wyjąwszy nauczenie się utworu na czas, przybycie na miejsce i odegranie go na najwyższym, dostępnym sobie poziomie).
KZ wystaje, bo ma wyjątkowo mocne poglądy na różne sprawy i zawsze głośno o tym mówi. No i ten jego pech organizacyjny na naszym polskim podwórku.
Ja już mu publicznie zadałem pytanie, dlaczego w ogóle gra, jeśli to dla niego taka mordęga, a on publicznie udzielił mi odpowiedzi.
Mam ogromne trudności w zrozumieniu dlaczego w wielu kwestiach postępuje pozornie sprzecznie z własnymi przekonaniami.
Gostku, czy moglbys przypomniec jak brzmiala ta odpowiedz?
Zamkniety koncert inauguracyjny nie bardzo mi sie podoba; uznajac zasluzonych moglabym to przyjac gdyby koncert byl transmitowany na zywo.
Anno, dopisuję się do prośby Jerzego – też już konwersowałam z miłymi paniami z NOSPR, tyle, że ja mailowo, bo dodzwonić mi się nie udało. Zaczęła się sprzedaż biletów na Chopieje. Trochę mnie złości, że musiałam podać swój pesel, żeby się zarejestrować, a potem przez pół godziny nie mogłam się połapać, jak to działa i dlaczego bilety wrzucane do koszyka nie chcą w nim pozostać i dać się kupić, ale w końcu się udało.
Lisku:
oficjalnie to nie jest koncert zamknięty; podobnie jak w Staatsoper we Wiedniu – na spektakle z udziałem Netrebko bilety sprzedaje się identycznie jak na wszystkie inne spektakle, tyle że nikt nigdy nie widział w kasie i na stronie opery żadnego biletu na te spektakle z AN. No a transmisja (bez znaczenia czy live czy re-) koncertu z udziałem KZ – ciekawym wielce czy taka opcja jest w ogóle możliwa. Ale kto wie, kto wie.
Ago:
pesel jest potrzebny tylko w przypadku, gdy chcesz fakturę za bilety (co jest bez sensu, bo właściwsze byłoby żądanie NIP-u). Ale fakt, rekordem świata funkcjonalności toto nie jest. Zawsze nie mogę wyjść ze zdziwienia, że jest tyle sprawdzonych i przyjaznych sposobów internetowej sprzedaży biletów, tylko nasze instytucje kultury (np. FN, Teatr Capitol, Opera Krakowska etc.) muszą wymyślać koło na nowo, a efekt tych odkryć jest zazwyczaj męczący w użyciu.
@lisek 10 czerwca o godz. 13:46
„Ależ ja uwielbiam grać i z największą przyjemnością występuję w alzackich kościółkach, gdzie nikomu nie przeszkadza niedopracowany repertuar.”
Nie odpowiada jednak dlaczego nadal występuje w wielkich salach, gdzie jest narażony na tyle niesprzyjających okoliczności.
Pytania i odpowiedzi z konferencji w skróconej formie opracował Adam Rozlach w piśmie yyyyy jakim?
Podaj adres mailowy (przez PK), to zeskanuję i wyślę.
Ago i 60jerzy 🙂 oczywiście, jak tylko się czegoś dowiem (w tę czy tamtą stronę) dam znać. Na razie działam od dołu czyli poprzez członka rodziny orkiestry ;), ale będę sznupać jeszcze w okolicach vipowskich (wrr), bo niestety to jest właśnie fakt, który (delikatnie mówiąc) denerwuje mnie najbardziej………… czyli puste miejsca w pierwszych rzędach. Ech, szkoda gadać i tyle.
60jerzy – myslalam np o transmisji live na ekrany ustawione w pobliskim parku lub na placu przed budynkiem filharmonii, z wolnym wstepem. W ten sposob KZ nie musialby sie obawiac pirackiego nagrania, a mieszkancy i przyjezdni melomani mieliby poczucie ze nowa sala jest dla wszystkich
Wielkie dzieki Gostku, zaraz Ci przekaze swoj email.
A co za problem sfilmować telebim kamerą HD?
Łatwiej niż na sali, bo wykonawca poza zasięgiem.
Ale jakosc dzwieku nagrania transmisji open air bedzie taka ze to juz chyba nie ma zadnego znaczenia?
Gostku, chyba juz znalazlam w sieci opracowanie konferencji o ktorym pisales
http://www.twojamuza.pl/index.php?w=6&id=1110&g=2
lisku, brawo. To właśnie to.
Dla KZ każda jakość ma znaczenie. Przecież w auli UW (kwintety Bacewicz) estetyczną ścierą zasłonięta była kamera monitoringowa – czarno-biały obraz bez fonii.
Sądząc po liczbie rejestracji najróżniejszych koncertów telefonami komórkowymi z ostatniego rzędu, dla prawdziwego fana jakość ma znaczenie wtórne.
Aha, w tym tekście jest małe przekłamanie, bo ja tylko zapytałem pytanie „z Gouldem”. Ta miłość do publiczności została dopowiedziana 🙂
Wydanie poprawione i uzupelnione? 🙂 Dotychczas ucinali 🙂