Paderewski na cześć wolności

Oczywiście gdy powstawała Symfonia „Polonia”, czyli w pierwszej dekadzie XX w., ani Ignacemu Janowi Paderewskiemu, ani w ogóle nikomu innemu nie śniło się nawet, że Polska będzie kiedyś wolna. A ściślej: śniło się tylko i muzyka o tym śnie opowiada.

Jerzy Maksymiuk jest entuzjastą tego utworu – nagrywał go dwa razy, z BBC Scottish Symphony Orchestra oraz z Sinfonią Varsovią. Istnieje jeszcze inne nagranie – orkiestry krakowskiej Akademii Muzycznej pod batutą Wojciecha Czepiela. Za każdym razem dzieło było nieco skrócone, bo jest bardzo długie – zbyt długie na jedną płytę, zbyt krótkie na dwie.

Trudno więc powiedzieć, czy wytrzymalibyśmy rzecz w całości z jednego rzutu – pierwsza część trwa ok. pół godziny, później dwa kawałki po 10 minut i ostatnia część znów chyba półgodzinna. Organizatorzy koncertu wpadli na pomysł, by pomiędzy częścią pierwszą a drugą oraz drugą a trzecią umieścić kawałki filmu o Paderewskim (w reżyserii Wiesława Dąbrowskiego). Może to i był dobry pomysł. Mnie rozpraszał, ale ja nie jestem typowym słuchaczem.

Jest to rzeczywiście „kawał dziełska”, jak nazywam tak potężne utwory. Świetnie napisana muzyka, trochę w nastroju karłowiczowska (w końcu to mniej więcej te same czasy), ale jakby przystępniejszym językiem pisana, choć gdy sobie przypomnieć inne, dość poczciwe dzieła Paderewskiego, to zaskakuje tego języka wyrafinowanie. Była to świetna okazja, by je wykonać, a Maksymiuk dał z siebie wszystko – dawno nie słyszałam orkiestry Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w tak wysokiej formie, choć usterek parę było.

Dziś był cały dzień najrozmaitszych obchodów Święta Wolności, więc na ten koncert dotarły już raczej postaci drugoplanowe, jeśli chodzi o politykę. Był nawet, o dziwo, bo rzadko mu się zdarzało chodzić na koncerty, niedługo już były minister Zdrojewski. Pani naczelna pisma „Polish Market”, które było jednym ze współorganizatorów wieczoru, witała wielu różnych gości, w tym specjalnego – Mustafę Dżemilewa. Ja słuchając muzyki zastanawiałam się nawet, jak Dżemilew może to odbierać. No, a potem okazało się, że go nie było. Cóż.

Ale miło było po koncercie wychylić toast za wolność. Ja mam słabość do tej rocznicy, bo to było pierwsze realne zwycięstwo, jakie przeżyliśmy od lat. Pamiętam tę atmosferę euforii i skoku w nieznane, ale fascynujące. Wiadomo, że różni ludzie mogą sobie uważać różne rzeczy na ten temat – ale niech sobie wyobrażają, w końcu właśnie na tym wolność polega, że każdy ma prawo do własnej wizji. A więc niech żyje wolność!

PS. Nie wiem, czy TomekG w końcu przyszedł – ja spóźniłam się kilka minut, za co przepraszam: biegłam prosto od obowiązków redakcyjnych, ale też kręciłam się trochę przed wejściem. Może udało mu się wejść, bo w sumie nie było wielkiego tłoku i ludzie mogli pozbywać się zaproszeń, może w ogóle nie przyszedł – trudno.