Chiński ambasador Chopina
Około dwudziestu koncertów chopinowskich ma w tym roku zagrać Lang Lang – w Europie, Azji, Ameryce. Zaczął już w zeszłym roku, miesiąc temu, inaugurując Rok Chopinowski w Pekinie. W Warszawie zrobił to dopiero teraz. Zagrał Andante spianato i Wielki Polonez, a potem Koncert f-moll, który jest jednym z jego ulubionych utworów i, jak uważa, jednym z najpiękniejszych dzieł w historii muzyki w ogóle, zwłaszcza środkowa część. (Na bis zagrał jeszcze Etiudę As-dur op. 25 nr 1.) Kiedy nagrywał oba koncerty z Zubinem Mehtą, wypytywał i jego, i Barenboima, jak pracowali z innymi chopinistami, zwłaszcza z Arturem Rubinsteinem. Opowiadali mu też o kontekstach: o operach Belliniego i nokturnach Fielda, o historii Polski i powstaniach… Powiedział nam to na konferencji prasowej przed koncertem. Muszę powiedzieć, że mimo, że wciąż sprawia wrażenie chłopaczka, wypowiada się w sposób o wiele bardziej dojrzały niż podczas poprzedniej wizyty.
Chopin był (i wciąż jest) nie tylko jednym z jego ulubionych kompozytorów, ale podstawową częścią jego repertuaru – mówi, że kiedyś zajmował 85 proc. jego repertuaru. Jest to naturalne w Chinach, gdzie jest to najważniejszy twórca piszący na fortepian, ma miejsce bardzo specjalne.
W Warszawie gra też w piątek (tym razem Koncert e-moll; w Dwójce radiowej nadadzą oba po sobie), a w niedzielę – w Łodzi, gdzie po występie ma wyjść i ukłonić się w kostiumie kosmity, w którym występuje w filmie Chopin Project, animowanym w technice 3D. Scenarzysta zadecydował, że Lang Lang będzie postacią w tym filmie. Będzie mówił do postaci animowanych o Chopinie, o jego muzyce, o tym czego jego muzyka i jego życie nas uczy. O Etiudzie rewolucyjnej, o bólu i tęsknocie. Ulubioną jego sceną jest moment, gdy ma grać z animowanym Chopinem…
A jak zagrał na żywo? Ktoś z Was może oglądał to w telewizyjnej Dwójce, ktoś może posłucha w radiowej. Ja odebrałam to z wyrazami sympatii. Lang Lang już nie jest tak cyrkowy, choć szczeniaczość pozostanie mu już w pewnym stopniu na stałe. Jest impulsywny, emocjonalny, może się w jego interpretacji nie wszystko podobać, ale na pewno ta muzyka żyje. I widać, że pianista rzeczywiście ją kocha, zwłaszcza właśnie tę wolną, liryczną część. Jest szczery i przez to ujmujący.
Niestety w drugiej części koncertu został wykonany gniot tak potworny, że zęby bolały – Missa solemnis Liszta, bardzo rzadko wykonywana (i zrozumiałe, dlaczego). Nie wiem, dlaczego dyr. Wit wybrał ten utwór – pewnie dlatego, żeby było pompatycznie, dostojnie i kościelnie, no i Liszt był przyjacielem i pierwszym biografem Chopina. Ale nie tylko we mnie ten utwór wywołał niejaką irytację. Pół sali zresztą nawiało po pierwszej części. (A między częściami Koncertu oczywiście klaskano. Z dołu nie widziałam, czy zrobił to również prezydent Kaczyński, ale założę się, że też…)
Komentarze
Dlaczego Kqwacze elyty robia wszystko by Chiny byly odbierane w Polsce jak barbarzyncy ?
Przeciez to te elyty to barbarzyncy niszczacy wlasny kraj.
Wlaczylem Koncert f-moll w wykonaniu Krystiana Zimmermana. Dusza spiewa.
No właśnie drogi Frycku, a dlaczego ty nie machnąłeś czegoś ad maiorem Dei Gloriam, co? Zamiast missy solemnis jakieś (tfu, apage Satanas) bezbożne etiudy czy sonaty, które mogli pisać sobie co najwyżej masoni czy inne cudzoziemskie niedowiarki. Prawdziwy Polak ma pisać psalmy, pasje, jutrznie, magnificaty, requiem etc. (zbieżność nazw przypadkowa) a nie scherza i impromptus (co to w ogóle za dziwaczne słowo? Wygląda jak hokus-pokus – czyli jeszcze dochodzi czarna magia!) Nokturny zamiast litanii, ronda zamiast motetów, mazurków od cholery i żadnego wielkanocnego? Skandal! I zgorszenie maluczkich.
Coś mi się widzi, że słusznie zatruwali życie Fryderykowi pobożni mieszkańcy Majorki, gdy wylądował wśród nich z tą kobitą chodzącą spodniach i ćmiącą paperosy. On brzdąka, ona gryzmoli, małżeństwem nie są, do kościoła nie chodzą… Kara musi być, ot co!
I pomyśleć tylko – gdyby napisał mszę albo chociaż jakieś Te Deum na odczepnego, musielibyśmy tego słuchać w tym roku ze sto razy (a ludzie i tak klaskaliby między Gloria i Credo…)
Trochę prywaty –
Pani Doroto, raz jeszcze bardzo dziękuję za fantastyczny wieczór w operze. Czajkowskiemu może czasami coś nie wychodziło, ale ‚Oniegin’ to dzieło przez duże D. Akt drugi dosłownie wbił mnie w fotel. (Oczywiście realizatorzy mieli w tym swój wielki udział.)
Do mt7 –
I mnie było bardzo miło. A tłum w operze ma swoją moc i trudno się oprzeć, gdyż dąży dokąd chce… Do miejsca noclegu miałem z Opery dwadzieścia minut drogi na piechotę, dotarłem bez problemu. Ale dziękuję za troskę – już trochę gorzej było z powrotem do Szczecina: dopiero teraz pojawiłem się w domu i piszę o godzinie, której nie ma.
A Jan Peszek był rzeczywiście fantastyczny. ‚Niema z Portici’ może się schować.
Pobutka.
PS.
Co do Liszta… Nie chcę go bronić, ale jeśli przed przerwą jest Sławna Postać, a po ‚nie wiadomo co’, to niestety wielu słuchaczy wychodzi, nie majac bladego pojęcia, co to jest to coś, z czego wyszli.
Oglądalam tylko Langa Langa w tv i mam bardzo pozytywne wrażenia. Ta szczeniaczkowatośc , jak napisała ładnie PK, przerodziła sie raczej w entuzjazm i radosc z grania, bardzo się to miło obserwowało.. Co nie ruszylo naszych filharmoników, ktorzy solidnie odegrali akompaniament, ale miny mieli grobowe i żadne swobodne dialogowanie, ,proponowane przez solistę sie raczej nie odbyło.. Widziałam w lipcu próbę generalna Langa z Simonem Rattle w Aix, koncert Haydna: tam solista i orkiestra wzajemnie sie nakręcali, wspolnie wyginali frazy i cieszyli sie muzyką. I wtedy juz odnioslam wrażenie, że Lang bardzo dojrzał.
A oklaski w FN między częsciami koncertu, no coż..dobrze że część 2 i 3 poszły z marszu!
Bardzo przyjemnie zaskoczyl mnie dzwięk realizacji tv, szacun, bo brzmiało znakomicie. A Liszta już tv odpuscila narodowi 😉
I całe szczęście 😉
A Frycu, atreusie, miał jednak gust, co tu dużo gadać 😉
Cieszę się, że udało się w końcu szczęśliwie wrócić do domu, choć współczuję godziny, której nie ma…
Ja od dziewiątej idę na dalsze obrady, z których gdy wyjdę, zawiozą mnie na dworzec. I do Krakówka.
Wrażenia z koncertu. Pierwsza część mnie jakoś nie zachwyciła. Nie wiem, dlaczego. W drugiej i trzeciej była to inna muzyka. Powstało jakieś napięcie pomiędzy pianista, orkiestrą i publicznością. Nie wiem, jak to telewizja mogła przekazać, ale coś takiego czułem. Może to było tylko napięcie we mnie wzbudzone przez muzykę, ale czułem, jak to opisałem.
Według mnie pomimo „braku dialogowania” jednak jakieś napięcie pomiędzy pianistą i orkiestrą w II i III części było i bardzo podniosło walory całości. Chyba to zasługa głównie pianisty, który orkiestrę do swojej gry przekonał. Ponieważ się nie znam na muzyce, mogę usłyszeć, że odbierałem to zupełnie błędnie. Ale co w muzyce liczy się bardziej niż indywidualne wrażenie odbiorcy.
U mnie w domu po koncercie odbyła się następująca rozmowa:
Ukochana: Prezydent miał po koncercie bardzo kwaśną minę.
Ja: Widać klaskał między Maestoso a Larghetto i małżonka dała mu po łapach.
Ukochana: Myślisz, że to możliwe?
Ja: No nie wiem, może Minister Zdrojewski zwrócił uwagę, że się nie klaszcze, a to chyba jeszcze gorzej niż dostać po łapach od małżonki.
Nie wiem, jak to się miało do rzeczywistości, ale PK też ma pewne podejrzenia, czemu dała wyraz w swoim tekście.
Niesprawiedliwość totalna na tym świecie. Jeden ma do Krakowa 2,5 godziny a inny 9. Fakt, że ta bliskość grozi totalnym zajeżdżeniem, o czym ostatnio pisano, a jak się ma wszędzie daleko, jeździ się rzadko. Ale wolałbym już być trochę zajeżdżonym od czasu do czasu niż tkwić w miejscu jak stary grzyb, po którego już się nawet nikt nie chce schylić, żeby choć w koszyku gdzies przenieść.
Stanislawie, pokazany na zbliżeniach w tv Pan Prezydent miał minę, jakby dostał po łapkach z obu stron, tj od małzonki i od p.ministra 🙂
Recenzja mojego dziecka: „jaki on brzydki!”
Recenzja moja: Zdecydowanie fajniej się ogląda niż słucha. W jego minach jest coś sympatycznegoi zabawnego. Nie przeszkadza w odbiorze. Przeszkadza natomiast manieryczne (?) rubato. To znaczy odbieram je jako manierę. Domyślam się, że takie jest chińskie pojmowanie romantyzmu europejskiego.
Pianiści tacy jak Gould czy Benedetti też grają nietypowo, ale mimo wszystko u nich nie odczuwam zmanierowania.
Czy pan siedzący na miejscu Lutosławskiego klaskał nie widziałem, bo nie obejrzałem całości, ale mam nagrane, więc wszystko jest do sprawdzenia.
Z drugiej strony, niech sobie klaszczą. Co mi tam. Lepsze klaskanie po każdej części niż dzwonienie komórek i upadanie numerków z szatni na podłogę (usłyszałem na samym początku Andante Spieniato).
Kojarzę też jakieś nagranie Hoffmana czy Rosenthala, na którym słychać oklaski po kadencji.
Cóż, Gostek wie, o czym pisze, gdy ja tylko czułem, co odbierałem. Komórki i upadłe numerki to polska codzienność na koncertach, na których „trzeba się pokazać”. Przeżyłem to nieraz.
p.s.
W pierwszym utworze artysta wydawał mi się trochę spięty. W koncercie poprawiło się wyraźnie.
Miałem to samo wrażenie. Ale mnie rozciągnęło się ono i na pierwszą część koncertu, choć w zdecydowanie mniejszym stopniu. Dopiero po oklaskach za I część jakby w pełni się skoncentrował i właśnie mam wrażenie, że ta koncentracja udzieliła się wszystkim. Nazwałem to napięciem. Widzę, że nikt tego wrażenia nie podzielał, więć pewnie przyczyna była we mnie. Fakt, że na poczatku różne rzeczy w domu się działy i może to ja nie byłem dość skoncentrowany.
Co do utworów Liszta na orkiestrę w ogóle i religijnych w szczególe:
Zdaję sobie sprawę, że Wagnerem to on nie był, ale w religijnych utworach kompozytora znajduję coś fascynującego, może przez kontrast z pokazowymi heavymetalowymi kawałkami, których szczerze nie cierpię.
Odnoszę wrażeniem że te różne msze, Via Crucis i im podobne były pisane na „potrzeby własne”, nie w celach wykonawczych.
Uwielbiam oratorium „Christus”, chociaż wysłuchać całości nie jest łatwo…
Technicznie na L.L. mucha nie siada. Tu nie mam żadnych zastrzeżeń. Spróbuję jeszcze posłuchać tych utworów dziś w PR2 i zobaczyć jak to wychodzi bez bodźców wzrokowych.
Hej, Atreusie! 🙂
Jak to miło, że się odezwałeś i uspokoiłeś moje zmartwione serce.
Pocieszałam się, że mówiłeś o pieszym przybyciu na spektakl, więc wyciągałam wniosek, że może masz niezbyt daleko.
Trochę byłam zakłopotana, bo to moje pierwsze spotkanie w realu z osobami z innej przestrzeni.
Bardzo się cieszę ze wspólnego wieczoru.
I serdecznie współczuję powrotu.
Pozdrówka serdeczne! 😀
Gostek napisał:
„Zdecydowanie fajniej się ogląda.”
Występ publiczny to widowisko, gdzie wszystko się liczy.
Niektórzy potrafią dodać uroku swoją obecnością i zachowaniem, inni irytują bez potrzeby.
Oglądałam tylko fragment, też mnie zafascynował mimiką i gestem. 😀
Pozdrawiam do jutra
Nie tak dawno smiala sie Pani z niemieckich bankowcow,ktorych trzeba bylo uczyc klaskania przed koncertem.Moze i naszej elicie przydalaby sie ta lekcja.
Klaskanie to bylo dla mnie tak surrealistyczne,ze w pierwszym momencie pomyslalem -ludzie juz po pierwszej czesci nie mogli powstrzymac swojego zachwytu i nie baczac na dobre maniery zaczeli klaskac.Ale z kolei koncert byl jedynie „sympatyczny”.
Z tego co wiem to Chopin nie darzyl Liszta specjalna sympatia.
Obejrzałam i wysluchałam w tv. Nie porwało mnie to wykonanie, ale podobało się. Też pomyślałam, że pianista niezupełnie trafia w istotę romantyzmu, przekazuje nam ją z innej tradycji i dobrze. Dzięki (albo wbrew) kanonowi „poprawnego Chopina” wypracowywanemu na kolejnych Konkursach, groził nam Chopin kanoniczny, a jednak ta muzyka żyje w wykonaniach wielu bardzo różnych pianistów.
Niestety w drugiej części koncertu został wykonany gniot tak potworny, że zęby bolały – Missa solemnis Liszta, bardzo rzadko wykonywana (i zrozumiałe, dlaczego). Nie wiem, dlaczego dyr. Wit wybrał ten utwór
Skoro doprowadziło to do bólu zębów, to pewnie był w zmowie z dentystami 😀
Owczarku! 😆
Ja niestety, niczego nie obejrzałam, bo niedawno wróciłam do domu.
Może jeszcze kiedyś…
Słuchaliśmy 🙂
Witold
Nie potrzeba żadnego pośrednika między Rellstabem a Tobą, drogi, stary przyjacielu. (…) Pragnę skorzystać z tej sposobności, by powtórzyć Ci, choćbym Ci się nawet wydał nudny, że moja przyjaźń i moje uwielbienie dla Ciebie pozostaną zawsze jednakowe i że we wszelkich okolicznościach możesz rozporządzać mną jak przyjacielem.
Poznań, 26 lutego 1843
Kochany Chopinie.
P. Benacci (…) prosi mnie o kilka słów polecających do Ciebie. Daję mu je tym chętniej (…) [dalej prośba o powierzenie p. B. kilku rękopisów Chopina].
Zawsze Twój, z głęboką i serdeczną przyjaźnią.
Lyon, 21 maja 1846
Obydwa listy napisał F. Liszt
Może i Ch. nie darzył Liszta specjalną sympatią, ale byli jednak w początkowym okresie ich znajomości przyjaciółmi lub przynajmniej serdecznymi znajomymi. Dopóki nie pojawiła się w życiu Chopina G. Sand. Ale to już zupełnie inna historia.
Dwie sytuacje. Bressanone, Południowy Tyrol, lato bodajże 1998 roku. Gramy chyba Siódemkę Brucknera. Przed koncertem występuje miejscowy Kydryński (bądź w wersji dla młodszych Ciocia Jadzia) i opowiada, czego wysłuchamy, po włosku i niemiecku. I w obu kończy zwrotem „proszę nie klaskać między częściami”. Publika się potulnie słucha i bije brawo dopiero na koniec. Dwa lata później, w Warszawie odbywa się II Kongres Kultury Polskiej, na który deleguje mnie uczelnia. Na finał pierwszego dnia koncert w Narodowej z utworami Pendereckiego pod jego batutą. W każdej przerwie między częściami trzy czwarte szacownej publiki grzmoci aplauz, aż dudni. Ale tam nie było przepowiadacza, bo towarzystwo z założenia kulturne.
Wypowiem się jako kompozytor: utwór wieloczęściowy stanowi całość. Integralną. Nie wyobrażam sobie mojego Koncertu klarnetowego bez drugiej czy trzeciej części albo każdej z nich jako osobnego utworu. Nie tak to zaplanowałem i nie godzę się na to, aby niweczono mój artystyczny zamysł. Nie ma żadnego mojego przyzwolenia na jakiekolwiek oklaski pomiędzy częściami utworu. Jest to dla mnie akt w najbardziej eufemistycznym ujęciu zupełnej ignorancji, a ujmując rzecz dosadnie – pogardy dla dzieła, którego wykonania jest się świadkiem – używam zwrotu „jest się świadkiem”, bowiem „słucha” jest tu zupełnie nie na miejscu. I jeżeli z ignorantami nie da się inaczej, to trzeba im głośno, wyraźnie i w odpowiedniej ilości języków powiedzieć przed wykonaniem – KLASKAĆ NA KOŃCU!
W imieniu nagrywających pragnę zaapelować do redaktorów radiowej „Dwójki” aby lepiej wyczuwali moment kiedy trzeba zakończyć komentarz! Przed koncertem f-moll pauza trwała ułamek sekundy zaledwie!
Tym razem udało się, ale to było na pograniczu kiczu….
Ja tam już wolę z dwojga złego te upadające numerki i chrząkanie- przynajmniej zapamiętamy na zawsze, że koncert odbył się w niepowtarzalnych okolicznościach pełzającej pandemii grypy
Pobutka, w czasie pełzającej pandemii…
Dzień dobry,
oh, dzisiaj to nawet PAK zaspal! 😀
Lang Lang.. no cóż.. parafrazując Seifert’a „nuty skapywały powoli, jak miód z drewnianej łyżki..”
Czy ktoś wie czy, i kiedy, będzie powtórka w TVP? (idealnie w TVP HD)
Saluti a tutti
Arcadio
Prawie się przestraszyłam, kategoryczego tonu Zamka.
A nie pomyślałeś drogi Zamku, że publiczność traktowana przyjaźnie przyjdzie chętniej i kiedyś się nauczy poprawnych manier?
Nikt nie tworzy do szuflady, a Ty wypowiadasz się tak, jakbyś zobił łaskę, że pozwalasz profanom „być świadkami wykonania”. 🙁
Powtórzę siebie i kogoś:
1. Kiedyś klaskali nawet w trakcie części. W operze klaskają po arii i nie jest to uważane za złe maniery
2. Dawniej na koncertach utwory i ich części mieszali jak bigos.
To wytwórnie płytowe przyzwyczaiły nas do „kompletów”, „utworów jako całości” itd. tak, że jak Segovia zagra 2 części suity Bacha, potem jakąś część sonaty Sora i coś tam jeszcze to się wydaje, że jest nie tak.
Co do zasady zgadzam się oczywiście, że utwór stanowi integralną całość i należy go wysłuchać od początku do końca. Dlatego bardzo nie lubię składanek typu „100 best classics” – kończy się Allegro con brio w op. 67, a potem już coś z zupełnie innej beczki.
Ponownie jednak zapytam – kiedy i skąd się przyjęło, że klaskać po pierwszej części koncertu fortepianowego jest be, a klaskać po arii nie?
Trochę zgłupiałem i może nie rozumiem. Może to, co Zamek napisał, to jakaś skomplikowana i wielopiętrowa ironia? Jeśli tak, proszę o wybaczenie. 😳 Prostak taki jak ja mógłby tu użyć tylko prostych, żołnierskich słów, więc się powstrzyma na wszelki wypadek.
Gostku – przyjęło się wtedy, kiedy ludziom zabroniono słuchać, a kazano być świadkami. A skąd tak się porobiło nie powiem, nie w tak eleganckim towarzystwie. 8)
Dodam do wypowiedzi Gostka, że często jest to aplauz niejako wymuszony – oklaski po arii. Długa przerwa, która zapada wprost daje do zrozumienia > tu należy się zachwycić. 😀
Brak oklasków to dowód prostactwa i braku obycia. 😆
Pomijając fundamentalną swobodę obywatelską klaskania jak i kiedy się chce, tak naprawdę popieram podejście panów Glenna i Keitha.
Klaskanie tylko rozprasza 👿
A tak w ogóle, jak się nie chce klaskania pomiędzy częściami, to pisać jednoczęściówki albo attacca 😆
Ja bym poszła dalej! 😆
Zabronić klaskania! Po wybrzmieniu ostatnich akordów, ciąg dalszy odbywa się w jestestwie i zostaje brutalnie przerwane przez zwyczaj głośnego złączania kończyn górnych, z gwizdami i okrzykami.
Miast kontemplacji i napawania – barbaria.
No to właśnie była koncepcja Goulda. „Let’s Ban Applause”
http://www.glenngould.ca/SiteResources/ViewContent.asp?DocID=360&v1ID=&RevID=828&lang=1
i in.
Jam świata tfurczym środkiem
i Ziemi, co jest płaska
(skończyłem pierwszą zwrotkę
i proszę tu nie klaskać).
Wielbiony chcę być długo
a jak nie, to bez łaski!
(skończyłem zwrotkę drugą,
wzbronione są oklaski).
Ach, niechbyż się przyjęło,
że tylko ja mam rację…
(tu koniec wieńczy dzieło,
zezwalam na owacje). 😐
macte! 😆
Ban na aplauz? 😆
Odrzucając żarty, ja rozumiem potrzebę koncentracji artysty, ale przepraszam, każdy, kto decyduje się innym przedstawić swoje umiejętności, robi to w jakimś celu, którym wydaje się być uzyskanie aplauzu.
Jeżeli ten jest zbędny, to po co zawracać innym głowę.
A wchodząc w kontakt z innymi muszę się liczyć z różnym stopniem przyswojenia zwyczajów okołomuzycznych.
Nikt specjalnie i na złość nie klaszcze przecież, więc nie robiłabym z tego dramatu.
Aż do początków 20. wieku klaskanie między częściami, a nawet w ich trakcie było raczej oznaką, że publiczność zna się na rzeczy i odbiera utwór z uznaniem. A tutaj historia braw: http://www.therestisnoise.com/2005/02/applause_a_rest.html
Pani Kierowniczka coś cichutka, pewnie gdzieś tam krąży w zamieciach, oby bezpiecznie…
Proszę! Wszystkiemu winien Wagner i Stokowski.
Słuchać z nabożeństwem i czołem bić w milczeniu. 😀
No dobrze, nagadałam się, a tu trzeba w zadymkę się zbierać, bo będzie czego posłuchać. 😆
Np, ja tez, jak mt7, po przecztaniu Zamka, stulilem uszy po sobie i wbilem sie
pod tapczan, pod ktorym przebywam tylko jak jest Guy Fawkes Day albo Urodziny Krolowej i za oknem strzelaja sztuczne ognie.
Ale potem wylazlem, bo troche mnie, za przeproszeniem krew zalala. Slyszalem o nakazach klaskania (Stara mi opowiadala jak bywalo za komuny), ale o zakazie oklaskiwania to jeszcze nie.
Moze nastepny nakaz bedzie, zeby sluchac na kolanach? Well, count me out, Mate.
Zgoda, za ostro napisałem. Przepraszam. 😳
Proszę też o łagodny wymiar kary. Rzecz polega na tym, że mnie z kolei krew zalała tych 10 lat temu w Narodowej. Słyszałem też wielekroć oklaski w pauzach – nie pomiędzy częściami, ale po prostu w trakcie utworu. I, dalibóg, ani wykonanie nie było temu winne, ani sposób napisania utworu nie wskazywał, że w tym miejscu jest czas na aplauz.
Zrozumcie, Drodzy Współpiszcy, że to jest troszkę jak wpadanie w słowo. Choćby nawet z wielką pochwałą i entuzjazmem. Chciałoby się móc wypowiedzieć do końca, dojść do kropki. Po słowach „Bar wzięty” powieść nie jest skończona, jest jeszcze drugi tom, na który warto poczekać i uhonorować utwór, gdy się go zna już w całości.
Jest jeszcze kwestia skupienia wykonawców. Dyrygent czy solista najczęściej jednak mają koncepcję całości utworu. Taki nastał obyczaj, a niektóre, wewnętrznie zintegrowane dzieła (Dziewiąta Dworzaka na przykład) dodatkowo go uwiarygodniają. W Koncercie e-moll Chopina II i III część grane są attacca, ale jest między nimi tzw. luft-pauza, w którą często wpadają brawka. Koncepcja i koncentracja, cóż, idą wtedy pochlipać do kątka.
Bobiku, cudny wierszyk, znakomicie zadziałał na spuszczenie powietrza z nadętego balona, który żem nadmuchał śnieżną nocą 😀
Zawsze do usług 😆
Szczera skrucha bardzo jest u nas w cenie 😈
All’s forgiven.
Ale warto jest tez pamietac o takim czyms… jakby to delikatbnie ujac… ze nie kazdy z nas moze wiedziec na sto procent kiedy w utworze nastapila mala pauza, a kiedy sie zakonczyl. No nie wie i koniec, co mu zrobisz? Nie wie, a chcialby zlozyc hold wykonawcy i podziekowac mu za wystep. Wiec sie wyrywa z oklaskami, natychmiast sie zreszta sumitujac i nawet wstydzac, jak zauwazy, ze inni siedza w rzedach z waznymi minami i NIE klaszcza. I tym biedakom niedouczonym nalezy z serca wybaczyc, bo oni i tak sie czuja upokorzeni 👿
Nie chodzi w zadnym wypadku o mnie. Ja tam zawsze wiem kiedy klaskac, a kiedy nie!!!! Stara potwierdzi. When in doubt – nie klaszcz!
😈
To jest coś, co napisałam o 13.55. Już wiem, dlaczego łotr nie chciał mnie wpuścić. Wpisałam nie ten adres mailowy. Wkleję więc treść z komentarza czekającego w poczekalni i poproszę PK o usunięcie komentarzy oczekujących.
Mój własny sprzeciw wobec oklasków między częściami utworu nie wynika ze świętego oburzenia nad ignorancją maluczkich, tylko z prostego faktu, że rozpraszają. Najbardziej lubię, kiedy publiczność klaszcze dopiero po zakończeniu całej części koncertu i na sam koniec. To się czasmi zdarza, nie zawsze, bo nie zawsze między muzykiem a odbiorcami wytworzy się ten szczególny rodzaj napięcia i koncentracji. Ale byłam na kilku recitalach fortepianowych, na których miało to miejsce i bardzo mi się to podobało. Gdyby istniał jakiś sposób na ciche wyrażenie uznania dla czyjejś gry, to bardzo bym chciała, żeby to się przyjęło. Uważam natomiast, że informowanie o przyjętej w danym miejscu konwencji jest bardzo dobrym rozwiązaniem. Jak napisała mt7, klaskanie po arii jest całkowicie na miejscu. W przedstawieniach baletowych publiczność też klaszcze w tarkcie przedstawienia, a tancerzom zdarza się robić przerwy na ukłony. Filharmonia ma własną konwencję, o której można by było przypomnieć, bez zadęcia, bez spoglądania z góry na “ignorantów”, tylko we wspólnym interesie, aby muzykom i odbiorcom zapewnić optymalne warunki.
A co osób publicznych, które nie znają konwencji, to uważam że jest to kompromitacja, bo świadczy o tym, że się po prostu w kulturze nie uczestniczy. Tak się jakoś przyjęło, że człowiek obyty musi pewne rzeczy wiedzieć. Nie powinien dobierać się do ryby nożem przeznaczonym do mięsa, nie powinien pchać serwetki za kołnierzyk i nie powinien klaskać miedzy częściami sonaty. I już
mt7 @ 14:28:
„Nikt specjalnie i na złość nie klaszcze przecież…”
No, zdarzały się, zdaje się, na początku lat 80., przypadki grzecznego klaskania na każde pojawienie się na scenie pewnego aktora, który drzewiej grał agenta pozującego jako oberleutnant Abwehry…
http://picasaweb.google.com/labadek622/Krosno?feat=directlink
Pardon za nagłą zmianę tematu,ja do mt7 jeszcze pod Gergievem.Nie zdążyłam złapać słoneczka a póżniej śnieg zaczął się topić.Przesyłam więc smutną resztkę śniegu a jako bonus widok kościoła w którym leżą Stanisław i Anna Oświęcimowie,ci od Karłowicza.Bo tak naprawdę,to Bieszczady zaczynają się spory kawałek za Krosnem.
Co do Lang Langa,to też zaczął mi się podobać dopiero po tych nieszczęsnych oklaskach. Ale jest supersympatyczny,jak wszystkie stworzenia o wielkich oczach. Najlepiej wiedzą o tym autorzy japońskich komiksów.Ta bania z poezją,która rozbiła się o Dywan poprzednim razem była doskonała w formie i treści!
Zapytam jeszcze kto kazał biedakowi pracowicie całować ręce pań „wręczarek”?
Polscy piloci całowali Angielki w rękę i powodzenie murowane… 😉
witam !!!!
klaskac czy nie klaskac,oto jest pytanie ( 🙄 )
widzialwm w TV i przegladalem w pracy (ksiazke),autor sadzi Tak,ale……
http://meinhardo.wordpress.com/2009/10/01/englischer-violonist-daniel-hope-buchveroffentlichung-wann-darf-ich-klatschen/
🙂
No właśnie,polscy…
No i L.L. bardzo chce zrozumieć i wczuć się w polską duszę i polskość. Gdyby chciał zrozumieć Schumanna, musiałby skakać do jakiejś rzeki w zimie. Całować Polki w ręce jest o wiele przyjemniej.
Gdyby skakał do rzeki wczułby się w księcia Józefa Poniatowskiego. Również.
Albo w Wandę, co nie chciała…
Zdarzylo mi sie byc swiadkiem, kiedyt aktorka klaniala sie w srodku sceny!
Lata szescdziesiate, scena (starego) Teatru Zydowskiego na Krolewskiej, na ktorej trwa goscinne przedstawoienie objazdowegpo teatu. W roli glownej ledwo trzymajaca sie na nogach Mieczyslawa Cwiklinska w otoczenuy dosc koszmarnej trupy wedrownych kuglarzy wystepujacych w melodramacie Drzewa umieraja stojac.
Nagle w srodku jakiegos dramatycznego zwrotu akcji na scene wmaszerowuje dosc ciezarnie wygladajaca czarno-biala kotka, mieszkajaca w orkiestrze pod scena. Nie wiadomo dlaczego postanowila wyjsc, ale wyszla i… wszyscy na widowni zamarli. Zamarla takze leciwa aktorka, ale po chwili uznaszy widac, ze nie zniesie konkurencji z kotka, zaczela walic laska w podloge sceny. Kotka dalej siedziala niewzruszona, ona stukala coraz niecoierpliwiej, publiocznosc wstrzymala oddech.
Wreszcie kota ciezko sie podniosla i wymaszerowala z tym samym spokojem co weszla,
Zerwaly sie oklaski. Nie wiem dlaczego, ale burza oklaskow. MC podeszla do prosecnium, podtryzmywana z obu stron i wykonala cos na podobienstwo uklonu.
Byl to jedyny warty zapamioetania moment ze spektaklu, nad ktorym lepiej spuscmy zaslone milosiernego milczenia.
Rysiu, jak zwykle coś ciekawego wyszperałeś! Już przeczytałam kilka wywiadów z Hopem, wydaje się, że to łebski gość, który kocha swoją pracę 😉 i chce infekować innych muzyką klasyczną. Ciekawam, jakie konkretnie ma sposoby. Chyba się z ciekawości skuszę na tę książkę, wygląda na lekkie pióro.
Właśnie oglądam wywiad z Hopem. Jego matka była sekretarką Menuhina, jako dziecko bywał codziennie w jego domu, a potem zagrali razem wiele koncertów (Menuhin w roli dyrygenta). W dyskusji jedna żywiołowa pani opowiada, jak została „zasyczana na śmierć” i zatłuczona spojrzeniami na koncercie filharmonicznym, kiedy spontanicznie wyrwała się z oklaskami między częściami, bo tak porwała ją muzyka. Od tego czasu nie była w filharmonii, bo ma traumę…
Klaskanie można interpretować optymistycznie lub pesymistycznie:
a/ przychodzi nowa publiczność,może się „zalęgnie”
b/staczamy się w niszę i elyta nie będzie sobie zawracała głowy
. obyczajami Hotentotów
Oj Heleno, ja też widziałam Ćwiklińską w stanie. Do dziś, niestety, pamiętam 🙁
Jako słabo bywata, jak już bywam, to trzymam łapy przy sobie. Im bardziej się rwą, tym mocniej trzymam 😉 Ale bardziej niż oklaski nie w porę, przeszkadzają mi chrząki, mlaski i pokasływania. Natomiast komórkowcy 👿 do odstrzału 👿 bez prawa łaski 👿
najlepiej niech publiczność klaszcze w domu… nie będzie się wtedy innych klaskaniem się napędzać, tylko po swojemu da upust swędzeniu łap i subiektywnie określonej do zapełnienia brawami ciszy w uszach.
Wiesz foma, to bardzo dziwne, w domu potrafi zatchnąć, ale na oklaski nigdy mi się nie zebrało 😯
A Pani Kierowniczki jak nie było, tak nie ma. Zgodnie z teorią Pani Sekretarz to znaczy, że wszystko dobrze 🙂
Skoro w domu oklaski nie, to co w nich takiego, że domagają się publiczności? słuchacza? widza? 🙄
No przecież dlatego 😯
A na poważnie. Na żywo emocje są nieporównywalnie większe. Ja buzuję, inni buzują, udziela się 🙂
Ha! I dochodzimy do sedna sprawy. Jedni buzują przez eksplozję, inni przez implozję. Jedni zrywają się więc z siedzeń i klaszczą w łapki ile mocy fabryka dała, inni z kolei najchętniej by chyłkiem do samochodu, w samotności, w ciszy. A to jedna i ta sama euforia 🙂
ale może być czym innym spowodowana. a to przeżyciem estetycznym, a to świadomością siebie wśród, a to jeszcze czym innym
Klaszczesz – źle, nie klaszczesz – źle, czego ci artyści w końcu chcą?
Otóż wiedzą czego. I ja im się nie dziwię, bo mają talent – większy lub mniejszy, lecz im to nie wystarcza, oni mają pretensje do wtajemniczenia. Utalentowani mają ambicje, w przypadku artystów są to ambicje intelektualne, które niestety najczęściej nie idą w parze z możliwościami.
Przykre to, ale prawdziwe: czytając i słuchając wypowiedzi większości artystów, żal żołądek zwykle ściska…
Artyści lubią być strażnikami tajemnicy, przekonani są o swojej misji, lud prosty ma podziwiać z rozdziawioną gębą i z udawanym zrozumieniem kiwać potakująco głowami. Aha – i klaskać kiedy oni chcą.
Podobni są w tym do polityków.
Choć nie wszyscy, to znakomita większość taka właśnie jest.
Dlatego od pewnego czasu nie zwracam uwagi na ich opowieści co ich unosi 0,5 m nad ziemią, wolę chłonąć dzieło.
Albo mieszaniną wszystkiego, tylko w różnych proporcjach …
W dodatku Anderszewski przy oklaskach cierpi, bo czuje się jak lokaj.Ale on cały jest za,a nawet przeciw i za to też go lubię /bardzo!/.
PK jak to wszystko w końcu przeczyta,chyba się zapowietrzy!!!
Zauważyłam, że wypracował nawet specjalny uśmiech oklaskowy, który przypomina wyraz twarzy kogoś, kto chce być uprzejmy, ale bardzo go bolą zęby. Ale też go lubię 🙂
Myślę, że gdyby PK była podatna na zapowietrzanie, to już by ją dawno dopadło 🙂 Na przykład nie tak dawno temu, przy okazji wierszyków o końcówkach. To w końcu blog prowadzony na portalu szacownego, opiniotwórczego tygodnika 🙂
Chyba długo trzeba się oswajać z oklaskami, kto wie, czy da się bez pomocy psychologa…
Dobry wieczór. Pięknie się rozgadaliście. Ja powiem tyle: dobrze rozumiem zamka, zgadzam się z vesper 17:53, zdaję sobie jednak sprawę, że to specyfika czasów dzisiejszych. Właśnie po koncercie Lang Langa zastanawiałyśmy się z koleżanką muzykolożką, kiedy wszedł obyczaj nieklaskania pomiędzy częściami. Ona twierdzi, że zaczął to propagować Eduard Hanslick. Wiadomo, że za Chopina jak najbardziej między częściami klaskano, a nawet wstawiano inne utwory – na warszawskim koncercie pożegnalnym w 1830 r. między pierwszą a drugą część Koncertu e-moll śpiewała niejaka Anetta Wołkow 🙂
Ja wróciłam z koczownictwa. Same przygody. Wczoraj jechałam do Krakowa TLK na korytarzu, 40 min. opóźnienia. W Krakowie ledwie zdążyłam na koncert, mało nie wybiwszy sobie zębów po drodze – zrobiła się totalna szklanka. Gorzej nasi przyjaciele z Niemiec – samolot ze Stuttgartu przyleciał nad Kraków, nie wylądował (takie było zalodzenie) i wrócił…
Dziś wsiadłam w ekspres o 10.14. Już z Krakowa wyjechał z 20-minutowym opóźnieniem, potem zwiększył je do 135 min. Zdumiewające były widoki po drodze: śnieżne płaszczyzny pokryte lodem i wyglądające jak jedno wielkie lodowisko, ośnieżone i oblodzone gałęzie drzew schylające się pod ciężarem do ziemi… Brrr. Na Dworcu Centralnym co i rusz nadawano tekst: „Z powodu trudnych warunków atmosferycznych godziny przyjazdu pociągów ulegają zmianom. Prosimy o zwracanie uwagi na kolejne komunikaty”. Planowałam, że wpadnę do domu, zjem obiad, zostawię bagaż. Zamiast tego musiałam od razu udać się do Muzeum Etnograficznego, gdzie wzięłam udział w panelu, i prosto stamtąd do S1. Tam miła niespodzianka – minizlocik (mt7 i 60jerzy). Co było na koncertach, opowiem we wpisie.
vesper – wierszyki o końcówkach były doprawdy skromną i niewinną reminiscencją tego, co się tu wyrabiało kiedyś… i czego nawet mi czasem brak 😉
A właściwie dlaczego już się nie wyrabia?
Odetchnęłam 🙂
Na ośnieżone lodowisko przez okno patrzę. Miło mieć coś wspólnego z Panią Kierowniczką 😉
vesper, bo stara gwardia uznała, że jest za stara
I mnie miło 🙂
Dlaczego się nie wyrabia? Trzeba by naszych ulubionych wampirków zapytać… 😉
No, łajza. foma mówi za siebie 😯 Bo zeenisko starsze było i wcześniej i nie wiem, czy uważa… 😉
Szkoda 🙁
Hm, ano szkoda 🙁
bo całe mnóstwo spraw, które muszą zaistnieć, by się zdarzyło. a jak już się zdarzyło i ktoś to przeżył, przywykł, to potem tęskni do kolejnej koniunkcji wiek, dwa, trzy…
Iiii tam, zasypało, a wam wiosny trzeba, czego wszystkim i sobie życzę 😀
Dla vesper: tu jest szuflada Pani Sekretarz, gdzie trochę jest zaszłości:
http://alicja.homelinux.com/news/Co_w_duszy_gra/Poezje/
A ja zachęcam do trzymania kciuków za 60jerzego, żeby dojechał do domu…
To proste: wekslowaliśmy nie w tę stronę co trzeba, Pani Kierowniczka łaskawa była dać do zrozumienia cierpliwie – kilka razy, aż w końcu złapałem. Teraz Pan Merytoryzm zajął cokół a zeen nie nisko, tylko wyżej już siedzi i sobie spogląda…
W pierwszych słowach mej wieczornej wypowiedzi składam gorące podziękowania na ręce(?) Łabądka, za twórczy wysiłek i ukazanie urody naszej pięknej ojczystej ziemi. 😀
Cdn, jak poczytam dalej.
Interesująco to wygląda. 🙂
Nie, zeenie drogi, to nie całkiem tak. Pan Merytoryzm był obecny zawsze od początku do końca, bo to w końcu blog merytoryczny i rzecz to była i jest wiadoma. Ale czasem można było nawet daleko odbić od merytoryzmu i nigdy nie było to tępione. Chyba że dokuczało komuś albo za bardzo onucami zajeżdżało 😉
Ale ja rozumiem, zmieniło się główne miejsce, zapomniało się, gdzie jest (jak się wcześniej twierdziło) Baza… Tak bywa. Smutno, ale będę musiała to przeżyć… 🙁 😉
Ach, nie napisałam, że spędziłam dziś piękny wieczór, którego zwieńczeniem było spotkanie Szefowej i Jerzyczka. 😀
A nie było Mapap. 🙁
nie kumam bazy…
Ja tym bardziej nie kumam, ale myślałam, że kociarstwo ze mnie wychodzi.
Wiadomo, koty nie żaby… 😉
Ciężko o urodę ziemi bez słońca.A co do poezji, to może jakiś mały dywanik twórczości dywanowej w namacalnej papierowej formie? Szukać sponsora,niechby nawet klaskał gdzie popadnie!!!
Czy jest coś bardzo wynaturzonego w kocie poliglocie? Właściwie dlaczego miałby nie kumać?
No bylam, byłam!!! Obarczona mężem i dziecięciem, rząd trzeci!
Widziałam w przelocie PK, potem wessalo mnie do MM, ktory baardzo lubi pewne ciasteczka od Bliklego 😉
Jak już o kotach,to może Palikot zasponsoruje? W końcu Gombrowicza docenia…
No nie, Bobik jest kotem honorowym, Mordechaj podobno coś też kuma 😉 po psiemu…
O, mapapo, to jakoś blisko był 60jerzy 😀
To z 23:41 było oczywiście do vesper 🙂
Nie twierdzę, że Pan Merytoryzm tu gościem bywał, jasne, że był od początku lokatorem głównym i wdzięczność czuję, wspominając jakeśmy go w maliny wpuszczali a Pani Kierowniczka nie broniła.
Pozostanę jednakże przy swoim zdaniu.
Teraz mniej mam okazji bywać i absencją staram się obdzielać równo. Pojawiają się tu tematy, na które nie mam nic do powiedzenia, za to do czytania i to robię, niemniej od czasu do czasu głos jakowyś daję…
„Absencją staram się obdzielać równo” 😆
Być może. Wizualnie to jednak wygląda inaczej. Tu – czytanie i patrzenie z góry (w efekcie – nieobecność), a jednocześnie miłe wyżywanie się w Koszyczku. Tylko dzięki temu czasem wiem, że taki zeen w ogóle żyje. I czasem naprawdę mi smutno, że tylko dzięki temu…
ale dzięki temu Mr Merytoryzm błyszczy… nie może być jak 2 lata temu, bo po prostu nie może
Ale może być inaczej…
A wcześniej Mr Merytoryzm nie błyszczał?
Jakie tu mądre bywały wypowiedzi… i to ze strony tych samych osób, które potem rozrabiały 😉
ile razy można mówić to samo?
Dlaczego to samo??? 😯
Myślę, że wszystkie blogi ewoluują, część bywalców zakłada własne blogi, rozrasta się ta sieć i w pewnym momencie nie starcza dla wszystkich czasu i uwagi.
Jedni odchodzą, drudzy przychodzą. Początkowa spontaniczność z czasem ustępuje miejsca pewnemu wypaleniu, bo już się prawie wszystko opowiedziało, itp., itd.
Akurat PK jest w dobrej sytuacji, dzięki właśnie merytoryce, wydarzenia się dzieją, jest o czym pisać i wokół czego skupiać, a że towarzstwo przyjemne to i pofiglować można fajnie.
Dobrze jest. 😀
Można (nie)klaskać.
No, chyba, że to znaczy, że ja się powtarzam… 🙄
Jakoś mi się tak smutno zrobiło, że odechciało mi się wpis robić… 😥
Kierownictwo dzielnie płynie po morzach i oceanach, to raczej załoga się rozłazi po okolicznych portach
Niech żyje i merytoryzm i poezja.Ten blog jest oazą szczęśliwości na tle ogólnej internetowej degrengolady.
No i teraz zmęczona jestem i zziębnięta, potrzebuję rozgrzewki…
Tu z wielką przyjemnością czytam o twórcach i dziełach często mi nieznanych, sięgam czasem po nie i odkrywam dla siebie coś, co dla wielu tutejszych bywalców jest czymś znanym i często lubianym, korzystam z okazji siedzenia cicho, obserwowania i uczenia się. Koszyczek zaś jest miejscem, gdzie wiedzę i umiejętności nabyte na Dywaniku sprzedaję jako ekspert – tam sami dyletanci są, mogę się podbudować na autorytecie. No, kto tego nie lubi? 😉 😆
Y tam…
A wszystko przez głupie pytanie, dlaczego teraz się nie dzieje. Przepraszam za zasianie smutno nostalicznego fermentu. To może już lepiej powiem dobranoc 🙁
Ech, Kierownictwo niech nie klapie na duchu.
Zmęczone jest, ale niech się nie smuci, przecież jest nas spora gromadka.
Nie ma za co przepraszać… Ten ferment i tak daje mi znać, choć zwykle się na ten temat nie wypowiadam…
foma wie, bośmy kiedyś o tym pozablogowo rozmawiali 😉
Ależ Pani Kierowniczko! Ja rozumiem te odmrożenia po podróży,ale żeby aż tak depresyjnie się zapowietrzać? Regeneracyjne oklaski dla Kierownictwa proszę!!!Po wszystkich częściach!!!!!!!
Gromadka jest nawet dużo większa, z czego właściwie dopiero w ostatnim roku zdałam sobie sprawę. Dziś nawet na koncercie pewien nieznajomy pan mi podziękował za zaanonsowanie koncertu na blogu 😉
Ki diabeł koszyczek?
No właśnie! 😀
Koszyczek to zaprzyjaźniony (wielce!) Blog Bobika:
http://www.blog-bobika.eu/
Polecam 😀
„No właśnie” było do tego, że więcej, i że pan…
Eee tam, mnie się zdaje, że po prostu życie trochę ciśnie i często trudno się zebrać w takiej konstelacji, żeby się nawzajem napędzać i prowokować do chuligańskich wyczynów. 😉
Ale mt7 też ma dużo racji z tym, że jak się jest gdzieś długo bywalcem, to na różne tematy się już tyle razy wypowiadało, że aż głupio pisać jeszcze raz to samo.
A fristajlowanie na Dywanie przecież jeszcze nie zginęło, póki my żyjemy, więc nie ma co wygłaszać mowy pogrzebowej. 😀
Łajza dziś szaleje 😆
No tiaaak, ale to taki oczywisty mechanizm, że gdy się widzi, jak ktoś coś z siebie (fajnego) daje, a potem przestaje dawać, to automatycznie się myśli: już mnie nie lubi…
Pani Kierowniczki ktoś miałby już nie lubić? 😯
Gdyby się taki znalazł, to ja bym go w zęby i jak tego pluszowego królika – w te, i wewte, i po wątpiach… 👿
Lubi, lubi, tylko uważa, bo robi za słonia w składzie…
Na blogu u Doroty
bywały często psoty
a w psotach tam królował głównie zeen
nie został on wygnany
ani spostponowany
lecz przyłóż go do rany – masz wieczny sen…
O rany, a gdzie te rany?
Merytoryzm na Dywanie rozcapierza szpony,
kto w nie wpadnie nieopatrznie, ten będzie stracony,
chyba że się chuligaństwo w porę zorientuje
i merytoryzma na śmierć tu zafristajluje. 😯
Pani kierowniczko, dziękuję serdecznie za polecanie i miłe słowa pod adresem. 😳 🙂
No jakżeż(sz) 😆
A na tę rozgrzewkę herbata z rumem i merdaniem może być? 🙂
Może być 😀
Ranny Merytoryzm broni się zawzięcie
zeen pałaszem macha, jeszcze jedno cięcie!
Dywan w krwi skąpany, czerwienią się mieni,
któż to widowisko nareszcie doceni…
W czerwieni mi nie do twarzy,
piękny błękit mi się marzy.
Wyjście więc jedyne to przejście na tyły,
Zatem komu jednak Merytoryzm miły,
Niech się nie spodziewa pod tymi słowami,
Bo się on pojawi z innymi wpisami…
Giń, Merytoryzmie, od zeena pałasza,
twoja była zima, wiosna będzia nasza!
Gdy pałasza zbraknie, to się znajdzie nóż,
bo zeen tak z natury ostry jest i juszszsz. 🙂
Niech Pan Merytoryzm słowami pięknemi
będzie wyrażany – i tak go potniemy 🙂
A lato Muminków! 😆
Laptop mi się tak rozgrzał od tej herbaty, że aż rzęzić zaczął. 😯
To herbata teraz skorzysta i nie wystygnie 🙂
Uciekł Merytoryzm do wpisu w pobliżu,
stamtąd do Bobika warczy: idź stąd źwirzu!
Bobik mu na nosie gra i przy tym śpiewa,
a herbata z rumem do boju zagrzewa. 😀
Co jest,Dywan poszedł się wytrzepać na śniegu? Nocą?
Ja wolę trzepanie nocą, bo wtedy się nie rzucam w oczy. Nocą wszystkie psy są czarne. 🙂
Nocne dywanu trzepanie
– za dnia w kościach łamanie…
Wolę już łamanie w kościach,
niźli tutaj nie być w gościach. 🙂
To wpisałam bo czegóś dłuższy czas nic nowego mi się nie pojawiało.Dopiero jak dodałam komentarz,jak nie chluśnie!
Na łabądka komentarze chlusnęły lawiną,
to zobaczyć mi się marzy, musiało być kino!
🙂
A jak brzmi rodzaj żeński od łabądka?
Czarny pies na śniegu i nocą rzuca się w oczy
Pod lawiną komentarzy niewygodnie deczko –
całe szczęście, że na miejscu jest pies z baryłeczką. 😉
Chyba ta łabądka 😯
Albo łabądziczka?
Pani Doroto – a o kilka wrażeń z tego panelu w Etnograficznym można prosić? Ciekawie się zapowiadało…
Mogłaby jeszcze być abędzica. Ale ja głosuję za tą łabądką. 🙂
ł w łabędzicy mi wcięło 😯
Chyba „ta łabądka”? Coś mi się takiego porobiło,że wpisy pokazują się dopiero,kiedy coś wrzucam.Tak się nie da gadać z sensem.Te komputery to jednak diabelski wynalazek.Ale chluśnięcia łabądków nie ruszają.
No przecie to źwirze wodne 😉
Ja już padam, więc podaję tyły i kłaniam się!
Ciekawe, co Jerzy napisze o dzisiejszym wieczorze. 😀
Dobranoc!
A baraszkującym przyjemnych figli.
W Łańcucie ostatnio było błotne,niestety…
Dobranoc 😀
Też jestem ciekawa, niech tylko dojedzie bezpiecznie…
Czyżby staw w Łańcucie wysechł?
Po szerokim stawie pływała łabądka,
żaden nie przejmował chlust tego zwierzątka,
nawet gdy chlustało jej z rumem herbatą,
ona była na to całkiem jak na lato. 😉
Właśnie, całe okna mam w lodzie, martwię się, jak on tam w nocy w taką koszmarną pogodę da sobie radę.
Aż mi się spać odechciało. 🙁
Kończę robotę na dziś.PK pod pierzynę,odmrożenia wygrzewać!!Przecież normalny ludż nie może tak bez przerwy w pociągu,w przeciągu na drągu!
Ale poczucie obowiązku wobec Merytoryzmu jednak gna… 😉
Kierownictwa żadną siłą nie zagna w pielesze,
Ono wie: wpierw czytelników zaspokoić rzesze…
Kaczki jeszcze sobie radziły..Dzięki za łabądkową poezję! I też będę trzymać za szczęśliwe powroty pokoncertowe.
Na szczęśliwe dojechanie do domu, niezależnie od warunków atmosferycznych, bardzo pomaga blogowe trzymanie kciuków. Sprawdzone. 🙂
Czyżby PK robiła za muzykologiczną Messalinę?Cokolwiek miałoby to znaczyć?
Łabądek, ach, łabądek,
Wśród grząskich błądzi grządek,
Choć wszelki go rozsądek
Do czystej wody gna…
Żebyż to gnał do wody!
Ale łabądek młody,
szyjka mu się wyciąga,
wygląda jeno wina…
koncertowo zawaliłem, nie ma co…
tak to prędko, prędko i łabądków tylko się narobi…
Choć jemu ona woda
Rozsądku nic nie doda
No bo jak Doda i rozsądek?
Żebyż to gnał do wody!
Ale łabądek młody,
szyjka mu się wygina,
wygląda jeno wina…
Ratunku!!!Tym trybem,to ani do projektu ani do wyra!!!
Kierownictwo z klawiaturą poszło gdzieś na ksiuty
(takie ono pracowite, że spadają buty),
a tu łzy poduszka leje i kołderka szlocha,
że ich Pani Kierowniczka pewnie już nie kocha.
Ach, nie płaczcie utensylia, wróci ona, wróci,
podróżami wyczerpana na łoże się rzuci,
do stęsknionej kołdry zbliży się skokiem tygrysa,
a śpiąc jeszcze pewnie wyśni nam jakiegoś wpisa. 🙂
Doda? Doda?!!!
😆
Dodo moja Dodo
tyś cudną swą urodą
pół Polski rozkochała
lecz śpiew Twój to jest chała…
A skąd wie,
Czy młody,czy nie?
łabądek – musi mały
łabądź zaś skapcaniały…
Jak Dodą się zanęci
To jednak Panów kręci!
Łabądku, ach, łabądku,
no, czy to jest w porządku,
byś pośród tylu wątków
do wody ciągle lazł?
Bo na cóż woda czysta
ni trochę nie ognista,
cóż można tu skorzystać?
Ty lepiej powiedz pas!
Może mały bo zahamowany?Jednak ta technika chlustów nie wpływa mi dobrze na logikę wypowiedzi.
Pas!Czerwony!
Czerwony pas,
wyżej biała skroń
i długa, łabędzia szyyja.
Już chlusnąć czas,
rozsądku, toń!
I niech logika się zwiija.
I jak to łabądki idę definitywnie w pióra.Może jutro samo przestanie mi chlustać.
Kompa włączam, blog otwieram,
no i kto na mnie spoziera?
Kierownictwo okiem srogim,
że nic tylko za pas nogi…
Lecz ja wchodzę mimo strachu
merytoryzm pogrześć w piachu,
zniszczyć, zdeptać i uwalić,
no, w ostateczności spalić.
Takąż ma prolegomena:
spłynie krwią blogowa scena…
Ależ chyba, proszę zeena,
BĘDĄ to prolegomena… 😉
Jak u Schaeffera „Heraklitiana”.Pas!!!!!!!
Znowu chlusta krew po kątach
(Jezu, kto to będzie sprzątać…),
znowi wampir kły wyszczerza,
że aż jęczy Białowieża,
znowu w interesie ruch –
czyżby ożył jakiś duch? 😉
Każdy przecież z nas to wie:
Wampir w nocy szczerzy się… 😉
Ojejku – dopiero zauważyłam Nicka 1:14…
Sorry, może już nie teraz… 🙂
Teraz to nawet i mnie wymiata na posłanko.
Dobranoc. 🙂
Uprzejmie donoszę, że tym razem „Wprost” łamie parytet ogłaszając jakoby Turandot była mężczyzną! Niech mi jeszcze który napisze,że Halka była chłopem,to mu skoczę!!!!!
Halka nie była ani babą, ani chłopem, tylko bielizną. Wprost nie wypada tego nie wiedzieć. 😆
Pobutka — a czujmy się jak VIPy!