Chiński ambasador Chopina

Około dwudziestu koncertów chopinowskich ma w tym roku zagrać Lang Lang – w Europie, Azji, Ameryce. Zaczął już w zeszłym roku, miesiąc temu, inaugurując Rok Chopinowski w Pekinie. W Warszawie zrobił to dopiero teraz. Zagrał Andante spianato i Wielki Polonez, a potem Koncert f-moll, który jest jednym z jego ulubionych utworów i, jak uważa, jednym z najpiękniejszych dzieł w historii muzyki w ogóle, zwłaszcza środkowa część. (Na bis zagrał jeszcze Etiudę As-dur op. 25 nr 1.) Kiedy nagrywał oba koncerty z Zubinem Mehtą, wypytywał i jego, i Barenboima, jak pracowali z innymi chopinistami, zwłaszcza z Arturem Rubinsteinem. Opowiadali mu też o kontekstach: o operach Belliniego i nokturnach Fielda, o historii Polski i powstaniach… Powiedział nam to na konferencji prasowej przed koncertem. Muszę powiedzieć, że mimo, że wciąż sprawia wrażenie chłopaczka, wypowiada się w sposób o wiele bardziej dojrzały niż podczas poprzedniej wizyty.

Chopin był (i wciąż jest) nie tylko jednym z jego ulubionych kompozytorów, ale podstawową częścią jego repertuaru – mówi, że kiedyś zajmował 85 proc. jego repertuaru. Jest to naturalne w Chinach, gdzie jest to najważniejszy twórca piszący na fortepian, ma miejsce bardzo specjalne.

W Warszawie gra też w piątek (tym razem Koncert e-moll; w Dwójce radiowej nadadzą oba po sobie), a w niedzielę – w Łodzi, gdzie po występie ma wyjść i ukłonić się w kostiumie kosmity, w którym występuje w filmie Chopin Project, animowanym w technice 3D. Scenarzysta zadecydował, że Lang Lang będzie postacią w tym filmie. Będzie mówił do postaci animowanych o Chopinie, o jego muzyce, o tym czego jego muzyka i jego życie nas uczy. O Etiudzie rewolucyjnej, o bólu i tęsknocie. Ulubioną jego sceną jest moment, gdy ma grać z animowanym Chopinem…

A jak zagrał na żywo? Ktoś z Was może oglądał to w telewizyjnej Dwójce, ktoś może posłucha w radiowej. Ja odebrałam to z wyrazami sympatii. Lang Lang już nie jest tak cyrkowy, choć szczeniaczość pozostanie mu już w pewnym stopniu na stałe. Jest impulsywny, emocjonalny, może się w jego interpretacji nie wszystko podobać, ale na pewno ta muzyka żyje. I widać, że pianista rzeczywiście ją kocha, zwłaszcza właśnie tę wolną, liryczną część. Jest szczery i przez to ujmujący.

Niestety w drugiej części koncertu został wykonany gniot tak potworny, że zęby bolały – Missa solemnis Liszta, bardzo rzadko wykonywana (i zrozumiałe, dlaczego). Nie wiem, dlaczego dyr. Wit wybrał ten utwór – pewnie dlatego, żeby było pompatycznie, dostojnie i kościelnie, no i Liszt był przyjacielem i pierwszym biografem Chopina. Ale nie tylko we mnie ten utwór wywołał niejaką irytację. Pół sali zresztą nawiało po pierwszej części. (A między częściami Koncertu oczywiście klaskano. Z dołu nie widziałam, czy zrobił to również prezydent Kaczyński, ale założę się, że też…)