W kręgu Dalekiego Wschodu
Wczoraj na Warszawskiej Jesieni szczególnie zaznaczyły się elementy chińskie i japońskie. Choć „innych instrumentów” było niedużo.
Program wieczornego koncertu Sinfonii Varsovii składał się z czterech świetnych utworów. Wenchen Qin, rocznik 1966, przedstawił drugi już utwór na tym festiwalu. Chińczyk (Dwójka radiowa zapowiadając transmisję była uprzejma napisać, że urodził się w Mongolii, a tymczasem Mongolia Wewnętrzna to prowincja Chin!) o szlifie europejskim, po stypendium DAAD i studiach u Nicolausa A. Hubera, ale dziś z powrotem w ojczyźnie, w kompozycji Yin Ji zainspirował się, jak twierdzi, muzyką Tybetu, ponieważ ogólnie znajduje się pod przemożnym wpływem tej krainy. Nie wiem, czy będąc w Chinach jakoś to eksponuje i w jakim kontekście, utwór jednak brzmi ogólnie dość europejsko; przy tym kompozytor ma znakomite wyczucie orkiestry. Pod koniec dopiero doszła do głosu bardziej wschodnia stylistyka w wykonaniu kilku muzyków stojących z tyłu, za publicznością.
Rzeka podziemna 2 Zygmunta Krauzego zawiera jeden tajemniczy element wizualny: przed utworem na scenę jest wystawiany fortepian, przy którym podczas utworu nikt nie siada. Spytałam kompozytora, dlaczego; okazuje się, że to zasługa przypadku – podczas wrocławskiego wykonania na estradzie stał już fortepian przed następnym utworem i kompozytorowi spodobała się taka sytuacja: „główny bohater” rozbrzmiewa z różnych stron (kilka ścieżek elektrakustycznych z przetworzonym dźwiękiem fortepianu oraz fortepian wewnątrz orkiestry), ale fizycznie nie widać sprawcy (poza tym orkiestrowym). Zabawny szczegół, ale poza tym utwór jest rzeczywiście świetny, brzmienia fortepianowe niepokojące, splatają się z orkiestrą i wyłaniają się spod niej jak rzeka podziemna właśnie.
O dwóch utworach z drugiej części wypowiedziałam się po koncercie, że to było trochę tak, jakby dwie panie przyszły na bal w takich samych sukniach. A to z powodu techniki, jaką zastosowali obaj kompozytorzy – Andrzej Kwieciński w Concerto. Re Maggiore i Simon Steen-Andersen w Ouvertures: dużo szmerów i efektów specjalnych w orkiestrze, krótkie motywy i zwroty, operowanie nimi jak refrenami (bardzo to sugestywne; wielu ludzi naśladowało tę muzykę wychodząc z koncertu). Mimo wszystko były duże różnice, a każdemu z kompozytorów trochę jednak o coś innego chodziło. O utworze Kwiecińskiego pisałam tutaj (trochę go ponoć zmienił, ale nie zmieniły się jego zasadnicze cechy; partię solową również wykonała znakomita Gośka Isphording); kompozycja Steena-Andersena nie miała owego humorystycznego zabarwienia, była bardziej dynamiczna, nawiązywała do dalekowschodniej muzyki, choć solista Le Kiu na gushengu (rodzaj chińskiej cytry) grał na sposób współczesny.
A w nocy w Koneserze był pokaz awangardowego filmu niemego z 1926 r. – A Page of Madness Teinosuke Kinugasy z bardzo dobrze dopasowaną muzyką Gene’a Colemana graną na żywo przez niewielki zespół instrumentalny z udziałem instrumentów japońskich: koto i sho. Film niesamowity, do niedawna był legendą i uchodził za zaginiony, teraz nawet jest na YouTube. Warto obejrzeć, choć szkoda, że bez muzyki.
Komentarze
Jest z muzyka 🙂
Element humorystyczny u Steena-Andersena – solista symbolicznie policzkował się przy każdej serii odgłosów z filmów kung-fu 🙂
Dla zainteresowanych foto instrumentu/solisty:
http://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2014/09/warszawska_jesien.jpg
Tak, Lisek dobrze pisze, trzeba trochę poczekać. 🙂
Udało mi się podjechać pod nową siedzibę NOSPR. I najkrócej rzecz ujmując: piknie i cudnie jest.
Na stronie orkiestry i w prasie były dotąd zamieszczane zdjęcia głównie ze środka, z sali. Natomiast mnie ujęło to co wokół – świetnie rozwiązana przestrzeń otaczająca – gotowa na podjęcie różnych funkcji. Będąca dla prostej, minimalistycznej bryły budynku znakomitym kontrapunktem i dopełnieniem. Co istotne – jest to przestrzeń już gotowa, z ciekawie wkomponowaną zielenią, z efektownymi fontannami, pięknym amfiteatrem. Jest to miejsce z olbrzymim potencjałem – jeżeli dyrekcja NOSPR i nowa szefowa Muzeum Śląskiego wypiją parę wspólnych herbat i zrealizują parę uzupełniających się projektów – to jest nadzieja, granicząca z pewnością, że „śląską dupowatość” (o której swego czasu wspominała dyr. Wnuk-Nazarową) będzie można „piznąć do hasioka”. Czego sobie i wszystkim przyszłym gościom NOSPRU życzę.
Póki co w środku budynku (co zobaczyłem przez szyby wielkiego holu) trwa jeszcze przykręcanie, podwieszanie, rozwijanie, zwijanie. Sprzątanie – ale bez worków cementu, gruzu i łopat w tle (jak to było przed otwarciem Muzeum Chopina w stolicy). Oczywiście nie mam na myśli tzw. Rynku katowickiego – który jest dla mnie przykładem zmarnowanych sił, środków i kwintesencją dupowatości – ponadregionalnej.
A teraz już tylko do środy – doczekać. Tylko ten strój wieczorowy…
lisku, mt7 – nieprecyzyjnie się wyraziłam, jest z muzyką, ale nie TĄ. Bardziej folkowo.
Ja też czekam bardzo na środę. Do tego stopnia, że chyba przyjadę we wtorek pod wieczór 🙂 O dupowatości to mawiał przede wszystkim Kazimierz Kutz…