Chopinowski Bach, kwartetowe tanga
Oba koncerty dzisiejsze, tak różne od siebie, były warte grzechu. To jest, pójścia nań. Bo oba były na bardzo wysokim poziomie.
O 18. w dużej sali Filharmonii Narodowej – jeden z najbardziej cenionych europejskich zespołów barokowych, Freiburger Barockorchester, pod kierownictwem skrzypaczki Petry Müllejans, współzałożycielki zespołu (z Gottfriedem van der Goltz), z solistą Andreasem Staierem. Jego obecność na festiwalu zawsze jest źródłem wspaniałych przeżyć, ale tym razem wiele dostaliśmy także od orkiestry – żywiołową radość grania. Tym bardziej się nią cieszyliśmy, że w tym roku mało mamy wykonawstwa historycznego, a brak orkiestry Fransa Brüggena wciąż jest wyrwą.
Sam zespół grał utwory Telemanna (w tym jeden ze słynnych „koncertów polskich”, w których słychać rytmy mazurowe i polonezowe) oraz Johanna Friedricha Fascha. A z solistą wykonał trzy koncerty Bacha. Z tym, że dokonano pewnego eksperymentu. Dwa z koncertów – f-moll i g-moll (ten ostatni jest przeróbką skrzypcowego Koncertu a-moll) – zostały zagrane na klawesynie, który jak zawsze pod palcami Staiera brzmiał, jakby wleciał do niego cały rój muzykalnych pszczół (szczególnie efektownie zabrzmiała duża kadencja zaimprowizowana pod koniec ostatniej części drugiego z koncertów, trochę na wzór tej z V Koncertu brandenburskiego).
Trzeci, Koncert A-dur, zabrzmiał na… erardzie z 1838 r. Właściwie dlaczego nie – przecież jeśli grywa się te koncerty nawet na współczesnym fortepianie… A dźwięk erarda jest miększy, delikatniejszy, choć zdecydowanie się od orkiestry odbija (podczas gdy klawesyn się wtapia). W ten sposób mogliśmy sobie wyobrazić, co słyszał Chopin grając sobie Bacha – a wiadomo, że od niego zaczynał dzień. Oczywiście nie grał sobie koncertów, ale raczej preludia i fugi z Wohltemperiertes Klavier. Ale jeśli chodzi o brzmienie samego instrumentu, mogło to tak właśnie być. Uroczo to zabrzmiało. Jak również Bachowski bis, zagrany przez Petrę i Andreasa.
Trochę trzeba było zaczekać na kolejny koncert, o 22., i ostatecznie w sali kameralnej były dość duże luzy, ale kto został, ten nie żałował. Drugi raz na tym festiwalu wystąpił Apollon Musagète Quartett, tym razem z norweskim bandoneonistą Perem Arnem Glorvigenem. Ten muzyk trochę z rysów twarzy przypomina Gidona Kremera, z którym zresztą wielokrotnie współpracował – miłość tych dwóch artystów Północy do Piazzolli jest bardzo interesująca. Glorvigen grywał też swego czasu ze słynnym Alban Berg Quartett, którego członkowie byli mentorami naszych muzyków. Kilka utworów grał solo, kwartet też zagrał parę sam (w tym świetne opracowanie Tanga Strawińskiego; wystarczyło parę „klezmerskich” glissów, żeby w końcu zaczęło przypominać prawdziwe tango; na fortepianie, na który jest w oryginale napisane, dużo o to trudniej), no i razem. Były utwory kompletnie nieznanych nam kompozytorów argentyńskich, był oczywiście Piazzolla, bo jakżeby inaczej, ale także własne utwory Glorvigena, z których jeden, Tango funebre, zawierał liczne, trochę sarkastyczne cytaty z Marsza żałobnego Chopina i zaczęłam się zastanawiać, czy może on nie napisał przypadkiem tego utworu specjalnie na ten festiwal… Świetni byli i kwartetowcy, którzy mają wielką klasę w każdym repertuarze, którym się zajmują, i bandoneonista, który czuł tango jak Argentyńczyk. Zresztą uczył się u Argentyńczyków, czyli z pierwszej ręki. A nastrój… niby zabawowy, bo tango to przecież taniec, ale w gruncie rzeczy posępny, bo takie właśnie tango bywa.
Komentarze
Byłam pod wrażeniem piękna brzmienia barokowych skrzypiec Petry Mullejans, koncertmistrza Freiburger Barockorchester. Jej znajomość skrzypiec jest zniewalająca. Ona i skrzypce są jakby jednością. Członkowie Orkiestry często patrzyli na Petrę. Nie było dyrygenta i ona pełniła tę rolę. Ciekawe, jak brzmiałby ten koncert, gdyby był dyrygent? Kto mógłby nim być?
Oryginalne było ustawienie wiolonczeli – nietypowo po obu stronach klawesynu czy fortepianu. Ładnie brzmiał kontrabas, ocieplając i dopełniając brzmienie orkiestry.
Miałam wrażenie, że orkiestra grała dość szybko. Interpretacja była bardzo subtelna i mniej ostentacyjna. Było jakby mniej „ozdobników”, więcej dobrze słyszalnych, pojedynczych dźwięków, tworzących efekt staccato, a mniej zlewających się, potoczystych legato. Może zamierzeniem orkiestry było pokazanie piękna samej linii melodycznej, a nie popisy techniczne, które zawsze rozpraszają uwagę słuchaczy.
Podobał mi się też obój Susanne Regel. Potrafiła przyciągnąć i skupić uwagę.
Dzień dobry 🙂
Takie zespoły najczęściej grywały właśnie w ten sposób, bez dyrygenta.
Słuchałem przez radio. Erard w towarzystwie FBO brzmiał bardzo odświeżająco
Uszanowanie o poranku,
I my byliśmy z uroczą A na pierwszym koncercie – o którym wieści podrzucił kilka miesięcy temu przyjaciel właśnie z Fryburga Bryzgowijskiego, śpiewający od święta basem z rzeczoną orkiestrą barokową. Mieszkałem tam kilka lat temu parę miesięcy pracując na Uniwersytecie Alberta Ludwika i bardzo pragnąłem sobie przypomnieć tamten klimat. Sam występ urzekł mnie wielce, tym bardziej, że ostatnio zasłuchiwałem się w Koncertach Brandenburskich. Podzielę się osobistą refleksją: klawesynu słucham głównie z odtworzenia i jego dźwięk, najbardziej ze wszystkich instrumentów dawnych odbiega, w moim odczuciu, w wersji nagraniowej od dźwięku koncertowego – mam wrażenie, że na płycie CD celowo lub nie, słychać artefakty w tonach średnich i podbicie basu, zaś wersja koncertowa to znacznie krótsze krótsze i silniej wibrujący dźwięk po trąceniu struny, a następnie wybrzmienie na niższych rejestrach, nieco przytłumione, znacznie mniej, że tak ujmę, uśrednione. Cały odbiór dźwięku klawesynu koncertowego jest znacznie delikatniejszy i kojąco brzęczący. Akordy na dwie ręce mnie z kolei kilka razy kojarzyły się niemal z brzęknięciami trzosa monet, ale przejmuję od SzPK rój pszczół w dalszych relacjach 🙂 Napawałem się kunsztem orkiestry, która dawała zabrzmieć pojedynczym instrumentom w odpowiednich momentach, zaś pierwszej skrzypaczce składam hołd za trzymanie w ryzach tempa całości przy okazji grania własnych trudnych partii z wprawą i lekkością.
SzPK serdecznie pozdrawiamy – widzieliśmy Panią na dole przed koncertem, potem usilnie szukaliśmy, aby się przywitać, ale się znowu Schade, nie udało. No nic, świat się nie kończy, następnym razem znowu spróbujemy.
PS. Wokół nas w IX rzędzie iście międzynarodowa socjeta: słychać było i francuski i niemiecki i angielski, fiu, fiu…
No i znów się nie spotkaliśmy 🙁 ale mam nadzieję, że to prędzej czy później nastąpi.
To prawda, że dźwięk klawesynu w nagraniach mniej czy bardziej, ale się podbija. W naturze nierealne są takie proporcje.
Wczoraj w uzupełnieniu transmisji pr2 dało nagranie Staiera na jego własnym klawesynie (jestem ciekaw ile on ich ma) skonstruowanym gdzieś za oceanem przez Keith Hilla. Niesamowity dźwięk – jak mixtura glassharmoniki, odrobiny klawesynu i srebrzystych dzwoneczków.
To jest kopia jakiegoś XVIIIw mistrza niemieckiego – nazwisko podano ale nie zapamiętałem. W każdym bądź razie, żaden ze znanych..
@lesio2. No właśnie, klawesyn. Na tym festiwalu fetyszem (w dobrym znaczeniu) są fortepiany i wszyscy się przerzucają wrażeniami co do przewag Erardów nad Pleyelami (Graf ma w tym roku wychodne) etc. A w końcu klawesyn w FN to przeciętny (w dobrym znaczeniu tego słowa) instrument, nie jakaś dolna półka, ale też nie Bentley czy Maserati wśród klawesynów. Neupert (http://www.jc-neupert.de/en/taxonomy/term/15) to renomowana bardzo dobra firma, niemniej produkcja seryjna, a nie cacka robione na zamówienie wg jakiś szczególnych wzorów. Oczywiście, zaraz przychodzi na myśl porzekadło o baletnicy (akurat Staier jest bardzo dobrą „baletnicą”), ale jednak coś jest na rzeczy. Swoją drogą nie jestem pewny, czy ten wczorajszy klawesyn (model kopia Blancheta z 1737 r.) to ten sam seledynowy co przedtem, tylko przemalowany, czy też nowa inwestycja? Swoja drogą siedząc dość blisko i na środku miałem wrażenie, że proporcje brzmienia są OK, ale w przerwie i po koncercie parę osób siedzących dalej, zwłaszcza na balkonach uskarżało się, że klawesyn był całkiem „przykryty”. To jednak chyba nie jest sala na takie koncerty w sensie specyfiki brzmienia – choć zarazem oczywiście jak najbardziej na takie koncerty w sensie sukcesu frekwencyjnego.
Dźwięk wcale nie był przykryty, po prostu ludzie nie są przyzwyczajeni do dźwięku klawesynu, a przede wszystkim do siły jego dźwięku. Klawesyn ma to do siebie, że prawie zawsze przejdzie przez orkiestrę. Tyle że on się w orkiestrę wtapia, a nie dominuje, czego pewnie oczekiwano po koncercie, że zawsze powinien być na wierzchu. Siedziałem na I balkonie, słyszalność była dobra, ale znacznie lepiej byłoby w mniejszej sali.
http://www.gramophone.co.uk/awards/2015
…a tymczasem właśnie ogłoszono nagrody prestiżowego GRAMOPHONE 🙂
Ludzie słuchają płyt, czy nawet transmisji, gdzie brzmi to inaczej, bo mikrofony są tak ustawione. Ale od instrumentu/wykonawcy/przestrzeni przecież jednak zależy wiele. Poza tym jak się za bardzo wtopi, to nie słychać rożnych kontrapunkcików etc., to jakby obrazy starych flamandów oglądać z odległości 5 metrów: tyz piknie, ale to jednak nie to…
Swoją drogą to zabawne, że z takim pietyzmem rekonstruuje się instrumentarium, dyskutuje się o składach, studiuje traktaty etc., ale niestety – sama recepcja – to już inna sprawa. Jak się poogląda ikonografię, to przecież widać, jak oni siedzieli wszyscy blisko. A można w tym szaleństwie iść bardzo daleko… W 1997 r. mój kolega Göran Grahn, klawesynista i organista ze Sztokholmu, kurator Stiftelsen Musikkulturens Främjande, bardzo fajnej kolekcji instrumentów (http://www.nydahlcoll.se), zabrał mnie na przyjęcie połączone z koncertem (Göran miał dać recital na klawikordzie) do Regnaholm, prywatnego pałacu (kupił to pewien finansista, zwariowany na punkcie osiemnastego wieku).
Jest to miejsce niebywałe, w Polsce, ze względu na wojny etc. nie do wyobrażenia:
http://godsochgardar.se/slott-herrgardar/lars-sjobergs-regnaholm/
Zachowało się tam wszystko z osiemnastego wieku. Nie ma elektryczności (kinkiety i żyrandole opuszczane na korbkę świece), kanalizacji. Zachowane są osiemnastowieczne podłogi, tapety, zastawa – w sumie wszystko. Koncert – też jak w XVIII w. (przy świecach), a potem całe towarzystwo, w tym panie w wieczorowych kreacjach i na obcasach, grzecznie udawało się do toalet w formie regularnych sławojek ustawionych na poboczu ogrodu (są też nocniki, ale nie były używane w tych okolicznościach). I to było dopiero wykonawstwo w realiach z epoki (no nie do końca, jednak wszyscy chyba się przed koncertem umyli).
Pozostaje mi podpisać się pod słowami Pani Redaktor i pozostałych Dywanowiczów odnośnie do koncertu FBO i A.Staiera:elegancja, klasa, wielki profesjonalizm i radość ze wspólnego muzykowania były słyszalne, ale także widoczne na twarzach muzyków. Im chce się grać i cieszą się tym, że mogą to robić! Tę orkiestrę widziałem już kilkakrotnie i w Warszawie, i w Berlinie – zawsze były te niezwykłe i najwyższej próby koncerty.
A Staier? – skromny, wielki muzyk!
Yes!Yes!Yes! Druga nagroda dla PA od Gramophone w ciągu dziesięciu lat. Biorąc pod uwagę, jak rzadko wydaje płyty, już chyba nie ma tutaj wątpliwości, kto jest najlepszym polskim pianistą:-)
To może jednak z pieśni Schumanna też powinna powstać płyta… Zmieniam zdanie:-) Gdyby ogłoszono jutro, miałabym najlepszy prezent urodzinowy, ale tak mam przedurodzinowy. Bardzo się cieszę.
Wspaniała wiadomość! Wielkie gratulacje dla PA 😀
Polecam Pani Dorocie Szwarcman stronę polskiego zespołu Quinteto El Tango.Jestem fanem tego zespołu i mam nadzieję usłyszeć o tym kwintecie na antenie Polskiego Radia w bliżej niesprecyzowanej przyszłości.
PS Oczywiście uprawiam „prywatę” w tym wpisie.Pozdrawiam
Właściwie to cieszę się przeogromnie, bo wybrani zostali moi dwaj ulubieni pianiści, czy też pianista i pianistka; PA, ale też Maria Joao Pires za koncert. Czego chcieć więcej.
To chyba pierwsza płyta MJP po zerwaniu kontraktu z DG. Tu wywiad z artystką w El Pais, w którym wyjaśnia swoją decyzję. I zjawiskowo piękne zdjęcia.
http://elpais.com/elpais/2015/04/02/eps/1428002171_773555.html
(po hiszpańsku, ale GT dobrze tłumaczy na angielski)
No to na drugą nóżkę 😉 http://www.echoklassik.de/en/klassik-solistische-einspielung-des-jahres-17-18-jh-klavier/
Tak, tak Droga Ago, już stoi na stronie PA:-) Jednomyślność krytyków. Wielkie gratulacje dla naszego ulubionego pianisty.
Bomba! 😀
Ależ Pan Piotr A. to żaden pianista!
Na szczęście!
🙂
To Muzyk używający fortepianu…
I za to Go kocham!
W moim odczuciu to co robi P.A. jest „absolutnie absolutne” (co nie znaczy chłodne)
On nie zajmuje się „pianistyką” tylko MUZYKĄ
P.S. Podobno istnieje film dokumentalny o P.A.
Czy ktoś z fanek/ów mógłby wkleić link?
Film dokumentalny o Piotrze Anderszewskim to „Piotr Anderszewski, unquiet traveller”. Można obejrzeć w częściach na YT (przynajmniej w Polsce). Oprócz tego istnieje nagranych kilka koncertów i recitali. Linki do części są na stronie PA. Wszystkie chyba, albo większość nakręcił: Bruno Monsaingeon:
http://www.brunomonsaingeon.com/EN/EN_FILMOGRAPHY.html
@Frajde
Dziękuję!
🙂
Po co męczyć się krótkimi filmikami z netu . Można kupić pięknie wydane dvd ” Piotr Anderszewski plays the Diabelli Variations ” oraz ” „Voyageur Intranquille ” . Mam i polecam.
To prawda, najlepiej mieć własne dvd i sięgać do nich, kiedy dusza zapragnie. Zwłaszcza, że wariacji Diabellego obejrzeć się w necie nie da chyba.
Jeśli można to pragnę dorzucić dwa linki z Piotrem ( mogłabym je godzinami oglądać ).
http://www.tvp.pl/kultura/-muzyka/chopin/wideo/tylko-u-nas/piotr-anderszewski-opowiada-o-graniu-chopina-i-schumanna/1499951
Fragment o słuchaniu muzyki w windzie jest zabawny.
Drugi link to do filmu Francoise Hardy ” Tant de belles choses ” https://www.youtube.com/watch?v=xQFQbJlfMmw od 2:12
oraz https://www.youtube.com/watch?v=ZhQ-CMsgK8A do 1:05
Dzięki
🙂
Jest jeszcze film „Piotr Anderszewski gra Schumanna” http://ninateka.pl/film/piotr-anderszewski-gra-schumanna
Dziękuję!
🙂
Jak na razie w fanklubie P.A. widzę same Panie…
Joanna Curelaru 🙂 proszę o link do tego fanclubu. Ja jestem w dwóch grupach na Facebooku i w obu są również mężczyźni .
PS. Marzy mi się blog CO W DUSZY GRA na Facebooku.
Ja nie jestem na FB z premedytacją. Po pierwsze, blog mi wystarczy jako złodziej czasu 😉 Po drugie, FB to dla mnie jakiś ściek, owszem wielu ciekawych rzeczy można się dowiedzieć, ale zwykle to są strony, które mogą być widziane przez wszystkich. U siebie mogę moderować i pilnować poziomu.
@Elżbieta Kier
Ten wspomniany fanklub to tylko metafora…
Miałam na myśli Panie które się tutaj, u Pani Doroty wypowiadają