Późny Pärt to już nie to
We czwartek mieliśmy już do czynienia z próbką późnej twórczości Arvo Pärta: Lamentate na fortepian i orkiestrę. W ostatni wieczór Nostalgii była większa dawka. Dla mnie osobiście było to duże rozczarowanie.
Z Pärtem zrobiło się coś podobnego jak z Pendereckim. Nagle zaczął klasycyzować, odwoływać się do systemu dur-moll, wpadać w pompę, której w jego wcześniejszych utworach się nie odczuwało. Stało się to już w tym wieku i trwa. Choć to jednak inny przypadek niż Penderecki: u tamtego nastąpił swego czasu zwrot o niemal 180 stopni. U Pärta też, tylko początkowo ten zwrot nastąpił w inną stronę: technika tintinnabuli sprawiła, że jego utwory nabrały pewnej specyfiki, prostoty, ale niebanalnej. Teraz już banał niestety się wkradł.
W pierwszej części koncertu słuchaliśmy utworów chóralnych z różnych okresów twórczości kompozytora w wykonaniu znakomitego estońskiego chóru Collegium Musicale. Już w nich można było wysłyszeć pewne różnice między wcześniejszymi a późniejszymi, choć chóralne utwory siłą rzeczy mają w sobie większą czystość. Np. Most Holy Mother of God z 2003 r., napisany dla Hilliard Ensemble, czy też Da pacem Domine z 2004 r., które jest w pewnym stopniu rozwinięciem wcześniejszego organowego Pari intervallo.
Natomiast utwory wokalno-instrumentalne wywołują we mnie pewne zażenowanie. Jak np. Salve Regina z 2001 r. czy Adam’s Lament z roku 2009. Nawet nie chcę się przyznać, z jaką muzyką mi się to kojarzy. Dlaczego tak się stało? Cóż, zapewne w jakimś momencie kompozytor odczuł, że technika tintinnabuli mu już nie wystarcza – no i trudno się dziwić, bo jest ona faktycznie ograniczająca. Ale nie miał jak pójść do przodu, więc poszedł w tył. Czystość się zabrudziła chromatyką, a jednocześnie zbanalizowała tonacjami.
Ten ostatni utwór został wykorzystany przez słynnego Roberta Wilsona do stworzenia widowiska Adam’s Passion, wystawionego 11 maja, czyli na cztery miesiące przed urodzinami kompozytora, w starej stoczni w Tallinie. Nawet sobie myślałam, że to może warto byłoby zobaczyć, bo pewnie ciekawe. No i cóż, obejrzałam dziś w Fundacji Malta rejestrację spektaklu – jak to u Wilsona, Wielkie Myśli O Niczym w kolorze niebiesko-gołębim, z tancerzami poruszającymi się jak w zwolnionym tempie i wyrafinowanymi światłami. A do tego muzyka: zupełnie nowa Sequentia napisana specjalnie dla tego spektaklu, później Adam’s Lament, Tabula Rasa (1977) i Miserere (1989/92). O wiele ciekawszy był drugi z pokazywanych filmów: The Lost Paradise, dokumentujący nie tylko przygotowania do tego spektaklu, ale też towarzyszący Pärtowi w roku jubileuszowym. Jan Topolski na spotkaniu z dyrygentami Adamem Banaszakiem i szefem chóru estońskiego Endrikiem Üksväravem zapytał Estończyka, czy może Pärt jest też ostatnio tak krytykowany za swoje ostatnie dzieła, jak w Polsce bywa Penderecki. Ten odpowiedział, być może dyplomatycznie, że w Estonii każdy kompozytor jest pod mniejszym czy większym wpływem Pärta. Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić, że jakiś estoński krytyk pisze o nim takie rzeczy jak swego czasu Andrzej Chłopecki o Pendereckim. Choćby dlatego, że Pärt nie tylko jest w Estonii narodową świętością, ale też jest uroczym, przemiłym człowiekiem, któremu zwyczajnie nie chce się robić przykrości… I tak przecież pozostanie w historii muzyki, przede wszystkim jednak poprzez utwory z czasów tintinnabuli.
Komentarze
Z racji zmiany czasu wszyscy pewnie jeszcze smacznie śpią
No to ja zacznę, aczkolwiek trochę nie na temat – wczoraj w hali S1 wystapiła Polska Orkiestra „Sinfonia Iuventus” pod dyrekcją Ernsta von Tiela: uwertura Euryanthe, koncert wiolonczelowy (1szy) Saint-Saensa (znakomity Rafał Kwiatkowski) i moja ulubiona Reńska Schumanna.
Mówić krótko, Tiel nie panował zupełnie nad grupami instrumentów, siedzący obok mnie znajomy meloman rzekł: „Blacha na galery”.
Głównie chodziło o waltornie, które w tych samych miejscach fałszowały tak samo.
Mówiąc krótko – szkoda, że nie ma poprzedniego kierownictwa orkiestry (było na próbie, wychodziło chyba lekko przygnębione).
Nie będę więcej, bo dzisiaj przecież cisza
W piątek w Teatrze Collegium Nobilium wystawiono przedstawienie dyplomowe studenta reżyserii Akademii Teatralnej w Warszawie. Była to „Rodelinda Georga Friedricha Handla”. Trzy akty pięknej muzyki i śpiewu. W roli Rodelindy Monika Łopuszyńska a Bertarida Kacper Szelążek. Powtórka dziś o 19. Zamiast czekać na wyniki idziemy do teatru…
http://tcn.at.edu.pl/rodelinda/
O! Poszlabym, ale juz obiecalam pojsc na koncert promocyjny nowej plyty Meccore String Quartet (z Szymanowskim i Debussym) w Muzeum Narodowym o 18:15. Tez wstep wolny, jakby kogo interesowalo.
Dzien dobry 🙂
A ja byłem wczoraj w NiNie.
Razem ze mną, Profesorem Jasińskim i panią Todynek osób było coś 21.
Uczucia mięszane. Opowiem za czas jakiś 🙂
Hihi, dzieki ciszy wyborczej Jacek Kaspszyk w TVN24 jest przepytywany z konkursu 🙂
Dopiero odkrylam, ze Pobutki – w liczbie mnogiej nawet – znajduja sie pod poprzednim wpisem. Wszystko przez te godzine do tylu 😉
Pozdrawiam z TLK, w ktorym o dziwo jest siec.
Embarras de richesses. 😉 Też wczoraj zaczęłam swój domowy koncert od Saint-Saensa, ale potem były koncerty skrzypcowe Mozarta.
Pobutka!
https://www.youtube.com/watch?v=3mfg6-qGdw4
Wlasnie sobie smacznie pospalam 🙂
Przypomnialam sobie, ze nie zapodalam tu otrzymanego ostatnio niusa. Otoz konkurs na nowego szefa Warszawskiej Jesieni wygral Jerzy Kornowicz. Czyli, mozna powiedziec, rzecz zostaje w rodzinie. I dobrze. Kompozytor, o dyche mlodszy od poprzednika, dobry organizator – byl przez lata skutecznym prezesem Zwiazku Kompozytorow Polskich.
Przyszloroczna Jesien planuje jeszcze Tadeusz Wielecki, Jerzy zaczyna od 2017.
Bardzo przepraszam, ja jeszcze ze starej manki.
Trwa w tej chwili w Paryzu Konkurs Long-Thibaut-Crespin
Dla tych, ktorzy chcieliby posluchac – linka do I etapu:
https://www.youtube.com/watch?v=NZp9BJS-PIA
(poniewaz polapac sie nijak, linka do opisu: http://www.pianomajeur.net/forum/viewtopic.php?f=1&t=16627)
Polfinaly sa tu:
https://www.youtube.com/watch?v=lrIg7bngFU0
Wlasnie trwaja finaly:
7 Mlle FUKAMI Madoka (znamy z poprzedniego KCh)
8 Mlle KISELEVA Daria
12 M. JITSUKAWA Kaoru
15 M. TREVELYAN Julian (16-letnie brytyjskie cudowne dziecko)
34 M. PARK Joo Hyeon
No i skladam tym wiekszy hold organizatorom Konkursu Chopinowskiego (a inzynierom dzwieku kurz ze stop wycieram)
W gruncie rzeczy to najlepsza odpowiedz na kondycje muzyki klasycznej we Francji.
Wczoraj w NINie udałem się na pokaz koncertu laureatów konkursu chopinowskiego AD 1975.
Była to podróż w przeszłość bardziej historyczna niż muzyczna. Na balkonie w miejscu „lożowym” tow. Edward z tow. Piotrem.
Kolejnych laureatów i utwory zapowiadał Andrzej Racławicki, znany z zapowiadania innych występów kilka lat później 👿
Nie zapowiadał po angielsku, ale za to bardziej profesjonalnie niż w AD 2015.
Oczywiście cały tłum przyszedł na występ zwycięzcy głównej nagrody. W zapowiedzi miały być 2 mazurki z op. 24, Andante Spianato i walc (?).
W wyświetlania materiału ostał się ino jeden z mazurków, walc i dwa bisy – etiuda z op. 10 i inny walc, o czym organizatorzy wydawali się nie wiedzieć.
Taśma była w stanie złym do bardzo złego. Kilka dropów, obraz też już w kilku miejscach zmasakrowany. Pod koniec filmu (w sumie ok. 90 minut) dźwięk zrobił się w ogóle przesterowany, a ponieważ cały materiał w ogóle był puszczony ciut za głośno, stało się to dość męczące…
Po zakończeni pani Magda Todynek przeprowadziła wywiad z p. Profesorem Jasińskim, głównie o jego najsławniejszym wychowanku, ale również sporo o nim samym. Było bardzo sympatycznie. Potem były pytania z sali. Pani Todynek już wcześniej zapytała o Preludia w III etapie, ja na koniec zapytałem o przyczyny takiego doboru programu w tegorocznym konkursie. Nie uzyskałem jednak wiążącej odpowiedzi poza tym, że panu Profesorowi też nie podobał się pomysł możliwości wyboru pomiędzy Preludiami i jedną z Sonat.
Kilka uroczych anegdotek, w tym wyjawienie przyczyny, dlaczego nie zakwalifikował się do konkursu chopinowskiego w 1960 r.
Mianowicie tuż przed występem przyszedł do filharmonii, a miał brudne ręce bo coś wcześniej jadł. Na miejscu chciał umyć ręce, ale… nie było wody w kranie. Wobec tego bez wahania wyszedł na dwór i wytarł ręce w śnieg, pół godziny przed grą. Myślał że ma jeszcze czas się rozgrzać, ale nie starczyło. Rączki były sztywne i, według później uzyskjanych informacji był siódmy w punktacji, podczas gdy ekipa polska liczyła wtedy 6 osób.
Wracając do filmu, jak rozumiem NINA ma środki, żeby takie materiały właśnie przywracać do świetności. Obraz należałoby zsynchronizować z nagraniami z Polskiego Radia. Nikt na sali nie był jednak w stanie wytłumaczyć co się stało z brakującym materiałem. Jak już powiedziałem – taśma była w kiepskim stanie, ale na pewno nie na tyle, żeby wyciąć całe dwa utwory…
Mój przyjaciel ma taśmę VHS wydaną przez Poltel z tego samego koncertu, ale tam też nie ma Andante Spianato.
Takie to tajemnice i tajemniczki krążą po świecie.
@gostku, a tego polonez nie bylo przypadkiem na tym DVD wydanym 10 lat temu przy okazji blechaczowego konkursu? Cos mi sie tak mami, ale moge sie mylic. Film pamietam doskonale i musialam go widziec juz w tym stuleciu, wiec gdzies funkcjonuje.
Je ne sais pas.
Tak czy inaczej warto by to skompletować jakoś. Mój przyjaciel twierdzi również, że Zimerman na sam koniec zagrał też tzw. bułkę z masłem Mozarta, bo widział to w TV jako dziecko.
Bulka z maslem to byl koronny bis profesora Jasinskiego. Nie pamietam, ale moze byc. To bylo wtedy szalenie popularne.
Kolejna urodzinowa pobutka (330) , taneczna
https://www.youtube.com/watch?v=SxtuHuTKn3c
I druga, dla duszy (104)
https://www.youtube.com/watch?v=gPZuWzZvoYQ
Dzień dobry 🙂
Dzięki za obie Pobutki.
Zmienia się to i owo, ale my i tak przetrzymamy. Mamy czym się zajmować, zwłaszcza na tym blogu. Świat bywa piękny, bywa też brzydki – czyli w sumie jest i taki, i taki. My zajmujemy się tym, co piękne. Czy to eskapizm? Nie, to świadomy wybór.
Wracając do Pärta – wypowiedź i rcenzja PK pobrzmiewa echem dyskusji o późnym Pendereckim, późnym Kilarze itd.
Nie można oczekiwać, ani ty bardziej wymagać od kompozytora, żeby produkował kolejne wersje Tabuli Rasy czy Pasji. Przecież człowiek zanudziłby się na śmierć. Już mniejsza o to, czy późne utwory mają jakąś wartość.
Jak wyglądałaby twórczość Pendereckiego, gdyby pozostał przy sonoryźmie?
Jak mawia pewna szanowana przeze mnie osoba – expectation is a prison.
Można krytykować twórczość kompozytora, ale przez porównanie z tym, co było?
Abbey Road różni się zasadniczo od Please Please Me i co?
dzień dobry;
„Salve Regina” na moje ucho się broni, a pisząc to Arvo mógł mieć w pamięci np. „przejrzysty, jasny smutek” i tej jednej części tego najbardziej bodaj znanego dzieła Mozarta… W ogóle mam taką teorię (niespecjalnie oryginalną), że kompozytorzy różnych gatunków (także big bitu) 🙂 z wiekiem coraz częściej „patrzą w tył”. (Czwórka z Liverpoolu nie za bardzo do tej teorii pasuje) 🙂 Efekty są różne, ale mnie osobiście nie przeszkadza wcale takie ich poszukiwanie, błądzenie, wreszcie odkrywanie w sobie tego, co już niegdyś przez innych odkryte… Gdy chodzi o Pendereckiego i Chłopeckiego sprzed lat, pamiętam, że na swój sposób PK pogodziła ich wtedy obu… W sensie, że obaj przeszarżowali 🙂 pa pa m
@ Gostku, ale Abbey Road było bardziej odkrywcze od prymitywnego, ale ujmującego Please Please Me. Pewnie, że nie można stać w miejscu. Ale iść można w różne strony – bardziej i mniej ciekawe…
@ mp/ww – rzeczywiście, coś takiego wtedy napisałam. Bo choć reakcję Chłopeckiego rozumiałam, to jednak użyte przez niego określenie socrealizm uznałam za nieadekwatne. Można było użyć innych zarzutów, i to wielu, ale ten akurat był chybiony.
zagospodarowując wczorajszą ciszę udałem się do UMFC gdzie wystąpiła grupa studentów z wyższej szkoły muzycznej z Bazylei.
Opiekunem tej czwórki jest m.in. Corina Belcea.
Był Skriabin (Etiudy) o niebo lepiej wykonane niż na ChijE grał Lortie, był I kwartet fortepianowy Brahmsa, ale najlepiej wypadło – moim zdaniem – trio smyczkowe Willa Eisenmanna – zgrabnie napisane w stylu II szkoły wiedeńskiej
Nie zgadzam się, że Abbey Road było bardziej odkrywcze od Please Please Me. Odkrywczy był Pepper i w mniejszym stopniu Revolver przed nim. Abbey Road zamykało epokę. Było epilogiem, tak jak pierwsza płyta była prologiem.
Patrzenie w tył w muzyce rozrywkowej to raczej powrót do korzeni – bluesa, czy rock n rolla. W muzyce poważnej chyba rzadko coś takiego się zdarza (Bach?)
W muzyce poważnej chodziło mi też raczej o pejzaż nam współczesnym najbliższy czasowo – powiedzmy XX-wieczny. Że prędzej czy później na drodze i tych największych XX-wiecznych poszukiwaczy, awangardzistów stanął kanon… Ten już przez wieki ukształtowany. Z Bachem, Mozartem, Beethovenem, Chopinem na czele. I ci tworzący zupełnie nowy muzyczny język, ale i ci nie tworzący jakiegoś kompletnie nowego języka muzycznego, a tworząc swój osobisty język, nadając swej sztuce swój osobisty ton, musieli się chyba z tym właśnie kanonem (a nieraz sięgającym do historii muzyki przecież głębiej) na różne sposoby któregoś dnia zmierzyć. Ze światów mniej poważnych, u wielu uczestniczących czynnie i w tych światach 🙂 też dziś raczej chyba muszą pozostać: Hendrix, Miles i Coltrane, The Beatles, The Rolling Stones. Ale źródła i tych właśnie muzyk (by nie powiedzieć „muzyczek”) 🙂 mają przecież często więcej niż ledwie kilkadziesiąt lat.
Dzien dobry
Z przykroscia musze sie zgodzic z Pania, Pani Doroto w temacie obecnosci kiczu w pozniejszych kompozycjach Arvo Parta.
Jednak wlasnie „Lament Adama” odbieram jako chlubny wyjatek.
Kazdy utwor wymaga specyficzego klucza, ktory odpowiednio uzyty, pozwala nam podziwiac ukryte w kompozycji piekno.
W przypadku „Adam’s Lament” „wytrychem” jest tekst.
W moim odczuciu swoiste auto da fé kompozytora.
Jezeli „popatrzymy” na muzyke, bez glebokiego zrozumienia tekstu, to faktycznie raczej nas nie zachwyci.
Na przeciwnym biegunie umiescilabym sposob podejscia do tekstu reprezentowany przez Lutoslawskiego. Sam mowil o tym, ze najpierw pojawia sie u niego ogolna idea formy utworu, a pozniej nastepuja poszukiwania odpowiedniego tekstu.
Anex
„Jezeli “popatrzymy” na muzyke, bez glebokiego zrozumienia tekstu, to faktycznie raczej nas nie zachwyci.”
To zdanie dotyczy oczywiscie glownie opisywanego powyzej utworu A.P.
A oto co Leonard Wielki myslal o przyszlosci muzyki.
https://www.youtube.com/watch?v=raSGRE7jrpA
Hm, w sumie nie jest to łatwy temat, a ja w nim jeszcze dziś pozostanę, albowiem właśnie zjechałam do Stołecznego Królewskiego, by w „Ajsie” wysłuchać późnego, tj. najnowszego Pendereckiego – Koncertu trąbkowego. Ciekawe, jak się wpasuje w te rozważania 🙂
Aha, no tak – Penderecki sam rzeczywiście swojego czasu ogłosił, że zwraca się ku wielkim symfonikom XIX wieku.
Niedawno pojawiły się oceny poszczególnych jurorów podczas Konkursu Chopinowskiego 😀
I jedna rzecz mnie zwaliła z nóg .
Otóż jak się okazuje jeden z jurorów , a mianowicie Pan Entremont nie docenił zwycięzcy , baa , przez wszystkie etapy był na nie , a w finale przeszedł samego siebie i na 10 możliwych punktów , dał najniższą ocenę 1 punkta . Raczej pomyłka to nie jest .
Wiadomo , że teraz już nie ma to żadnego znaczenia . Nie mniej jednak , jest to ciekawa sprawa .
Tia, ktoś to już zauważył kilka dni temu.
Pan Entremont ewidentnie zagiął parol na zwycięzcę.
I jak to mówić o obiektywności niektórych jurorów 😀
@Arku, na 17 osob jedna skrajna ocena nie jest katastrofa, gorzej jezeli w jury jest 5-6 oceniajacych. Ale Entremont rzeczywiscie przesadzil niewasko.
A tak nota bene na konkursie Long Thibaud juz uwalili wszystkich Francuzow. Zostali prawie sami dalekowschodni.
Dzień dobry; jeszcze do rozważań powrócę 🙂
A niechby muzyka płynęła w nas w czasie teraźniejszym niedokończonym. A więc czasie, w którym jest miejsce i na pamięć (a więc i np. na azjatycką sztukę improwizacji liczącą gdzieś lat tysiąc(e), przy której to nasza, euro-amerykańska muzyka improwizowana, wszak już kamień milowy, to może ledwie kamyczek; ile o niej wiemy?) i na respekt wobec tych wszystkich gigantów „naszej” i „nie naszej” kultury – tonalnej i atonalnej. Tych z genialnej „przejrzystości”, melodii. I tych z równie genialnych „alienacji i rożnych izmów”, ale tych przecież również, jak strumienie, jak oceany… Tych „cichych kompilatorów” i tych „bardziej rozwydrzonych”… Tych „bardziej gęstych” i tych „bardziej rozrzedzonych” …
Czasie, w którym jest miejsce na wyobraźnię, jasne (ale znów – czy ta nie rodzi się aby z wiedzy, z doświadczenia i po prostu ze świadomości co też było przed?). Wreszcie, w czasie, który niespiesznie, nienapastliwie i naturalnie szepcze nam: „poczekajmy”, dumając sobie również o muzyki perspektywach i muzyce przyszłości… Chciałbym na pewno, by muzyka była też zawsze n i e z a s t ę p o w a l n a…
I konsekwentnie – idąc za tym samym poetą: „gdy tylu dziś muzyków i kompozytorów, a tak mało muzyki” – no, nie jest to sytuacja, która również memu uchu jakoś bardzo odpowiada… Kto to wie, jak to z tym wszystkim jest… Ja tu mówię zwykle banały 🙂
Więc zakończę dziś i takim:
Być może, pytając za Miłoszem: „Jest tylko drozd na gałęzi i… Nic więcej”.
Może Henryk Mikołaj ostatnim i zarazem pierwszym tematem IV. grzmi: „Nie rejteruj. Nie!” I może z płócien Velázqueza nie ulotnił się wciąż Ten, który ma o tym wszystkim także pamiętać… pa pa m
Arku, jeszcze jedna rzecz mi przyszła do głowy – w obróbce danych statystycznych jest też metoda odrzucania najniższej i najwyższej wartości w próbie. Nie wiem, czy akurat w konkursie jest stosowana.