Tłumy przyszły na Pärta

Naprawdę, słowo daję! Kiedy podchodziłam do poznańskiej Fary, bo tam w tym roku odbywają się koncerty festiwalu Nostalgia, cała uliczka była zapchana tłumem złożonym w większości z ludzi młodych.

Potem ten tłum wszedł do kościoła i wypełnił wszystkie ławki. Po czym siedział cichutko przez cały koncert, bez żadnych prawie kaszli, a już na pewno bez żadnych rozmów. Taka to jest muzyka. Ale że przyjdzie aż tyle ludzi, to się nie spodziewałam. Podobno wejściówki (są darmowe, ale trzeba je zamawiać) rozeszły się na pniu.

Festiwal trwa trzy dni, a poświęcony został w całości estońskiemu twórcy z okazji 80. urodzin, które minęły 11 września. Dziś grano jego utwory z lat 70., z czasu kształtowania się techniki, którą sam kompozytor nazwał tintinnabuli, czyli dzwoneczki. Opiera się ona w gruncie rzeczy na bardzo prostej zasadzie: w jednym głosie są rozłożone akordy, w drugim dysonanse i ich rozwiązania, ale tylko na dźwiękach tonacji, w której są akordy. Tak więc wszystko porusza się na alikwotach jednego dźwięku – efekt rzeczywiście przypomina brzmienie dzwonów, zwłaszcza gdy tempo jest wolne, a dynamika cicha – a tak jest w tych utworach. Po raz pierwszy pojawiło się to w krótkim utworze na fortepian Für Alina, napisanym dla córki znajomych, która wybierała się akurat wtedy (w 1976 r.) na studia do Londynu. Wyszedł utwór prosty, a nieledwie mistyczny. Cóż kompozytor chciał tej dziewczynie powiedzieć? Zapewne: patrz na świat, zatrzymaj się i ujrzyj jego piękno i mądrość. Choć tego piękna i mądrości, wydawałoby się, coraz mniej.

Ten utwór stanowił centrum dzisiejszego programu i zabrzmiał w wykonaniu Bartka Wąsika, który też jest szefem muzycznym całego festiwalu. Koncert miał formę symetryczną, w nawiązaniu do innego utworu, Spiegel im Spiegel, który istnieje w wersji na wiolonczelę z fortepianem i na skrzypce z fortepianem, a w którym słychać (pogodne, bo w dur, nie w moll) echo Sonaty Księżycowej. Pierwszą wersję zagrał na początku Andrzej Bauer, drugą na końcu – Jakub Jakowicz. Drugim utworem z lustrzanym odbiciem było Fratres, który ma zresztą chyba kilkanaście różnych wersji – inaczej niż Spiegel in Spiegel, różnią się one między sobą. (Tu z kolei zawsze trochę mi pobrzmiewa Śmierć i dziewczyna). Pierwsza wersja, na kwartet smyczkowy, była drugim punktem programu (Royal String Quartet), druga, na wiolonczelę i fortepian (znów Andrzej Bauer) – czwartym.

Te trzy utwory mają niesłychane powodzenie u twórców filmowych, lepszych i gorszych. Po prostu robią tak niesamowity klimat, że wielu reżyserów zapragnęło się na nim zawiesić. A nie brak wśród nich tych bardzo znanych, jak Jean-Luc Godard, Tom Tykwer czy Andriej Zwiagincew, którego filmu Wygnanie (gdzie pojawia się właśnie Für Alina) projekcja odbywa się właśnie w siedziby Fundacji Malta – miała się rozpocząć o 22.  Nie udałam się, bo już jestem zmęczona i zaraz pójdę spać. Za to przed koncertem poszłam tam, ponieważ pokazywano film o Pärcie: 24 Preludes for a Fugue w reżyserii Doriana Supina. Niewiele ludzi dotarło na ten film, a szkoda, bo to dobre wprowadzenie do tej twórczości i przedstawienie tej niezwykłej postaci, u której sąsiadują ze sobą bez problemów mistycyzm i poczucie humoru, a nad wszystkim jest jakaś dziecięca łagodność. Pisałam już tu kiedyś, że miałam wielką przyjemność poznać kompozytora, gdy przyjechał w 1998 r. właśnie do Poznania na dużą prezentację jego twórczości (wówczas odbywała się ona w kościele dominikanów), więc oglądając film wzruszyłam się trochę. Niestety w tym roku do nas nie przyjedzie – jest już mniej mobilny. Bardzo szkoda.

Kawałek tego filmu, jak się okazuje, wisi w sieci – polecam bardzo. Niestety nie ma napisów, a kompozytor mówi czasem po rosyjsku, czasem po niemiecku, nawet przez chwilę po angielsku, ale przede wszystkim po estońsku, który to język przypomina najbardziej fiński. A po fińsku to każdy, kto czytał Cudowną podróż Selmy Lagerlöf, potrafi liczyć do sześciu (przypominając sobie imiona pierwszych sześciu gęsi, które lecą za Akką) – i prawie tak samo jest po estońsku. A w paru miejscach tego filmu Pärt po estońsku liczy.