Pärt dla Chodorkowskiego

Wczoraj w Filharmonii Narodowej miejscową orkiestrę poprowadził młody (rocznik 1971) estoński dyrygent Mihkel Kütson, działający obecnie w Niemczech (szef muzyczny Landestheater Schleswig-Holstein). Wyglądał sympatycznie i bardzo się starał, ale łatwo nie było. Zwłaszcza VIII Symfonii Beethovena słuchało się z trudem – ja i tak już nie bardzo jestem w stanie słuchać tego w takiej wersji; albo w mniejszym składzie, albo na instrumentach z epoki! Bo w tak dużej orkiestrze brzmi to niestety jak przesuwanie szafy, cała urocza lekkość tego utworu ginie. A już trio Menueta, z kluczową rolą waltorni i innych dętych, zostało zagrane po prostu okropnie. Lepiej było podczas II Koncertu skrzypcowego Prokofiewa, wykonanego przez młodszego o dwa lata od dyrygenta solistę Vadima Gluzmana, artystę, który przeszedł nieco podobną drogę do Maxima Vengerova – co prawda nie z Nowosybirska, lecz z Ukrainy, ale też uczył się u Zakhara Brona i też wyemigrował do Izraela. Ja wolę Vengerova, bo gra bardziej „z duszy”, Gluzman jest dla mnie trochę „na baczność”, bardziej epicki niż liryczny (a w tym koncercie Prokofiewa akurat jest wiele liryki), ale jak potrzeba, to śpiewać na skrzypcach też potrafi, tym bardziej, że gra na wspaniałym stradivariusie po Leopoldzie Auerze. Na bis zagrał I część („Obsession”II Sonaty Ysaÿe’a, którą bardzo lubię. Dostał duże brawa.

 Ale ciężar właściwy programu przypadł na nową (stosunkowo – z 2008 r.) IV Symfonię „Los Angeles” Arvo Pärta. To dzieło półgodzinne, trzyczęściowe i jakby trochę niejednorodne w porównaniu z dawnymi jego utworami – szczególne wrażenie robiła jego Pasja, o której przecież można by powiedzieć, że to wciąż to samo. Tu fragmenty kontemplacyjne i łagodnie brzmiące przeplatały się z dramatem i bolesnymi dysonansami. To trochę już inny Pärt. W wieku 75 lat, na które zupełnie nie wygląda, oczywiście wciąż jest sobą, ale też wciąż szuka.

To było drugie wykonanie tego utworu w Polsce, po lubelskim na majowym festiwalu Kody. W programie koncertu napisano, że kompozytor poświęcił ten utwór Michaiłowi Chodorkowskiemu. Cytuję: „Kompozytor zaznaczył jednak, by nie traktować dzieła wyłącznie w kategoriach politycznych, a jako wyraz ‚wielkiego szacunku dla człowieka, który odniósł moralne zwycięstwo mimo osobistej tragedii, Tragiczny wydźwięk symfonii nie jest jednak lamentem o Chodorkowskim, lecz pokłonem dla wielkiej mocy ludzkiego ducha i ludzkiej godności’. W dniu światowej premiery dzieła [9.01.2009 w Los Angeles – DS] kompozytor powiedział: ‚Niech ta muzyka sięgnie wszystkich bezprawnie więzionych na terenie Rosji. Niech będzie gołębiem, który zaniesie nadzieję na wszystkie krańce Syberii’. A w wywiadzie dla Radia Swoboda po moskiewskim wykonaniu IV Symfonii dodał: ‚Chciałem w ten ono muzyczny sposób wyciągnąć rękę do więźnia, a w jego osobie – do wszystkich bezprawnie więzionych w Rosji. Chciałem zrobić coś ku pokrzepieniu ich serc, uczynić lżejszym ich życie w ciężkich warunkach'”.

Arvo, niespodziewanie nawet dla ludzi z FN (szef biura prasowego nie miał o tym pojęcia), przyjechał na swoje koncerty (powtórzenie dziś). Spytałam go po wykonaniu, czy poznał Chodorkowskiego osobiście. Powiedział, że tak, i że to „cziudnyj czełowiek”. Niewiele tu wiemy o Chodorkowskim jako człowieku. Ja natomiast znam Pärta jako człowieka dobrego i bezpośredniego, nieśmiałego, ale szczerego, mówiącego, co myśli, kiedy trzeba to powiedzieć (a spędził w końcu kawał życia w ZSRR i widział niejedno), więc nie mam powodu, żeby mu nie wierzyć. Zachowanie Chodorkowskiego w ostatnich latach, uwięzionego, i jego przemówienie na ostatnim procesie mówi zresztą samo za siebie.