Trzy łyki Ameryki
Powiedział Steve Lehman na początek występu w swoim oktecie, że rzadko mu się zdarza być w tym samym mieście tego samego dnia, co prezydent jego kraju, a tak właśnie stało się dziś w Warszawie.
Saksofonista odwiedził Polskę po raz pierwszy (Mariusz Adamiak mówił najpierw, że długo trwały starania o sprowadzenie tego właśnie zespołu) i powiedział, że bardzo się cieszy, ponieważ jego przodkowie pochodzili z Polski. Jak grał Steve Lehman Octet? W sposób budzący szacunek. Wszystkie utwory zostały przez lidera dokładnie skomponowane, od pierwszej do ostatniej nutki, z niewielkim marginesem na jakieś improwizacyjne luzy. A nie były to utwory banalne, przeciwnie – jest to taki typ muzyki, w której nigdy nie wiemy, co wydarzy się za chwilę, nawet zakończenia są takie, że słuchacz się ich nie spodziewa. Bardzo wyrafinowane, ale czy to jeszcze jazz? Bo ja wiem.
Wszystkie trzy zespoły, które dziś wystąpiły na Warsaw Summer Jazz Days, znają się i przyjaźnią. Steve Lehman Octet i Steve Coleman Five Elements łączy nie tylko to samo imię obu liderów, ale także trębacz, Jonathan Finlayson. O ile oktet jest zespołem ludzi raczej młodych (Lehman to rocznik 1978), to Steve Coleman na 60 lat, choć w ogóle na to nie wygląda. Five Elements wystąpili na pierwszym WSJD, jeszcze w Akwarium. Ich muzyka też jest skomponowana, uderzające są zwłaszcza unisonowe lub dwugłosowe duety saksofonu tenorowego i trąbki, ale wyczuwa się tu więcej spontanicznej energii. Pojedyncze utwory są długie i stanowią jakby szereg obrazów co jakiś czas się zmieniających, posługujących się urywanymi, wyrazistymi frazami, za krótkimi na melodię, ale w sam raz do wpadnięcia w trans. Publiczność była zachwycona, w tym i ja.
Trzeci występ był stosunkowo najbardziej banalny. Puzonista Robin Eubanks również swego czasu towarzyszył początkom warszawskiego festiwalu i pamięta Akwarium; i on nie wygląda na swoje lata, a jest o rok starszy od Colemana. Ma on predylekcje do posługiwania się pętlami nagrań – poza grą na puzonie robił to samo z elektronicznym perkusyjnym padem, na którym grał pałeczkami jak rasowy perkusista. Było parę solowych utworów, w których był samowystarczalny. Swój zespół nazwał Mental Images, tak samo jak ten, którym kierował niegdyś i z którego to składu żadna osoba poza liderem już nie pozostała (a grali tam m.in. brat Robina Kevin na gitarze, Randy Brecker na trąbce, Dave Holland na basie). Grali m.in. jeden z utworów Led Zeppelin. Ogólnie miało być łatwo i przyjemnie, jednak z powodu późnej pory, nagłośnienia (a ja mam miejsce w piątym rzędzie) i duchoty (wyłączono wentylator) poczułam się jakoś zmęczona.
Weekend to czas gitarzystów. Będzie się działo.
Komentarze
Pobutka 9 VII Respighi 137 https://www.youtube.com/watch?v=BSqymoJeV6s&list=RDBSqymoJeV6s
Cos dla Gostka 😉 Bon Scott mialby 70 – https://www.youtube.com/watch?v=hgVScdkUtWI
PS Saksofon? Bylem jeszcze w szkole – https://www.youtube.com/watch?v=NI3WwoBOR_s
Dobry wieczór 🙂 Na dżezach było tym razem tanecznie. Co jednak było, jak dla mnie, rozczarowujące. Dlatego, że dzień miał być hołdem dla Ornette Colemana, co nie do końca wyszło; sprowadzono dwóch artystów, którzy z nim mieli okazję grać, trzeci zespół był z innej parafii. Ale w sumie genialnego Ornette było tyle co nic. Marc Ribot (znany zresztą z bardzo różnych rzeczy, głównie chyba jednak ze współpracy z Zornem) tym razem z The Young Philadelphians dał koncert, no co tu dużo gadać, disco. Były, owszem, fragmenty ciekawsze, kiedy grało trio smyczkowe i dołączała się Mary Halvorsen (która zresztą przez większość występu była zdominowana przez resztę), ale potem znów wracało do lekkiego, łatwego i przyjemnego. Publiczność zachwycona, ja za stary wróbel jestem. Potem był James „Blood” Ulmer ze swoją piękną gitarą, skrzypkiem Charlesem Burnhamem i perkusistą Warrenem Benbow. Oni z kolei dali koncert – można by rzec – bluesowy, choć nie był to taki sobie blues, a echa Colemana w paru momentach by się wysłyszało. I wreszcie John Medeski’s Mad Skillet – nikt nie wiedział, co to ma być za projekt, a okazało się, że coś na kształt funky. Medeski grał na hammondzie i na fortepianie – czasem jednocześnie, a w zespole dawał się zauważyć dekoracyjny i ciekawie wykorzystany suzafon.
Może na finałowym koncercie wreszcie będzie jakiś prawdziwy jazz…
Pobutka 10 VII Urodziny Peter DiStefano, musician and Porno for Pyros guitarist, turns 51 – nie znam, ale na wszelki wypadek zawsze mozna podstawic cos bezpiecznego 😉 https://www.youtube.com/watch?v=nZllLeEExZ4
C. Orff 121 https://www.youtube.com/watch?v=Bm_yEmeR12g czy tytul to a propos Pani Kierowniczki? 😉
Mavis Staples 77 https://www.youtube.com/watch?v=FeZmZ1Pt6C0
Jest okazja poprosić o definicję prawdziwego jazzu 🙂
Ani o Peterze DiStefano, ani o Mavis Staples nigdy wcześniej nie słyszałem, ale dzisiaj urodziny, nawet (by tak rzec) słuszniejsze, ma również Josephine Veasey. Skoro Angielka, to może na przykład Hermia?
https://www.youtube.com/watch?v=5BCecy9azME
Mavis byla czlonkiem The Staple Singers (soul and r&b), zanim zaczela kariere solo i dzialalnosc polityczna. Jest jej fajne nagranie z Bialego Domu z udzialem Obamy. Nie to co Truman, ktory grywal Mozarta 🙄
Peter DiStefano mial byc zartem (zalaczony DiStefano chyba to wyjasnia 🙂 ) – zwrocilem uwage na nazwisko no i nazwe zespolu 😉 . Aczkolwiek mam dosyc eklektyczne upodobania w muzyce, to jednak nie siegaja one Porn for Gyros. Gdzies sa granice, aczkolwiek przyznaje bez bicia, ze nawet nie probowalem tego posluchac.
PS Josephine Veasey nie bylo na liscie wiki, ale juz dolozylem. Wkladu scichapeka nie podalem 😈 , cala zasluge przywlaszczylem sobie samemu. 😯
Żeby nie było, te słuszniejsze urodziny, schwarzerpeterze, odnosiły się do słuszności wieku wybranej przeze mnie artystki (86); w końcu tak rozmaite gatunki uprawianej muzyki istotnie trudno porównywać – de gustibus 🙂