Jeszcze raz dokoła (Chopka)
1. Dwa fortepiany w wodzie. Mowa o sobotniej premierze w łódzkim Teatrze Wielkim. Oglądając Kochanków z klasztoru Valldemosa Marty Ptaszyńskiej miałam poczucie déjà vu – zaledwie tydzień wcześniej byłam na spektaklu (Eugeniusz Oniegin w Krakowie), na którym scena była cała w wodzie, a z tyłu i po bokach wycięte były wielkie koła. Różnica była taka, że w Łodzi z tyłu było takie same koło, a po bokach zamiast kół były prostokąty (ale zamknięte), w I akcie pośrodku tego basenu stał podeścik z roślinami doniczkowymi i dwoma leżakami dla Chopina i George Sand, a w drugim – najpierw jeden fortepian, potem dwa. Tu chodziło o to, że Majorka jest wyspą, w Krakowie – że Onieginowe serce z lodu się roztapia. Wszystko można dopisać. To trzecia zresztą premiera pod rząd, na której byłam, gdzie się chlupało na scenie – w Weselu Figara też jest z przodu sceny strumyczek. W Traviacie co prawda był basen, ale szczęśliwie reżyser nie kazał tam nikomu tańczyć ani chodzić; w tych ostatnich spektaklach jest inaczej i artyści ryzykują przeziębieniem. To zresztą nie tylko nasza specjalność: znajoma, którą spotkałam w Łodzi, a która od kilku lat mieszka w Pradze czeskiej, twierdzi, że tam też w każdym niemal spektaklu artyści chlupią się w kaloszach. Dlaczego wszyscy muszą robić to samo? Dobrze, że przynajmniej w Łodzi Myszek Miki nie było.
Nie był to jednak niestety spektakl wybitny. Także nie przyczyniła sie do tego sama materia teatralna: libretto Janusza Krasnego-Krasińskiego jest po prostu raz jeszcze opowiedzianą historię pechowego wyjazdu Fryderyka i George na Majorkę. Nie ma tam węzła dramatycznego, problemu, wokół którego mogłaby się skupić akcja. Soliści niestety tu nie pomagają, tekstu w ogóle nie można zrozumieć (chyba powinny być napisy). W sumie wszyscy zapamiętują arię służącej o kozie, którą francuscy goście zostawili w klasztorze, a mieszkańcy chcieli zabić. Co do samej muzyki, Chopina tu szczęśliwie mało, tylko parę aluzji do Preludiów, ciekawych zresztą; więcej aluzji jest do muzyki hiszpańskiej i katalońskiej. Jedyny cytat jest z Musikalisches Opfer Bacha. Dużo fajnej perkusji i barw, jak to zwykle u Marty Ptaszyńskiej (nie tylko kompozytorki, ale i perkusistki). Bardziej mi się jednak podobał jej utwór symfoniczny Lumen, wykonany dzień wcześniej w Filharmonii Narodowej (po raz pierwszy w Polsce), zainspirowany witrażami w katedrze w Reims – wiele metalicznych brzmień perkusji mogło tak właśnie się kojarzyć.
2. Mazurki śpiewane. Dziś jako ostatni akcent Roku Chopinowskiego w Filharmonii Narodowej wystąpiły Olga i Natalia Pasiecznik. Nie wykonały jednak pieśni Chopina, jak w czerwcu na Chopin Open, lecz w pierwszej części pieśni kompozytorów mu współczesnych, których spotykał w Paryżu, a z niektórymi nawet się przyjaźnił – Belliniego, Donizettiego, Meyerbeera, Rossiniego i Liszta. W drugiej – cykl dziesięciu mazurków opracowanych zręcznie przez Pauline Viardot z dopisanymi kiczowatymi tekstami autorstwa Louisa Pomeya. Znakomita śpiewaczka, przyjaciółka Chopina, wykonywała je wielokrotnie; o ile były to sytuacje towarzyskie, mogło to być zabawne, jednak publicznym ich wykonywaniem Chopin nie bardzo był zdaje się zachwycony – ale go nie zakazał. Myślę, że Pauline Viardot nie mogła śpiewać ich lepiej niż robi to Olga Pasiecznik. To było cudne – wdzięczne, dowcipne, wirtuozowskie, ale bez cienia epatowania. Z ogromną przyjemnością wychodziło się z tego paryskiego wieczoru.
Komentarze
Pobutka bezchopkowa, za to na przywitanie nowej pory roku.
Powtarzam z poprzedniego wpisu:
ad 60jerzy et al.:
Zaprogramowane, czeka 🙂
W kwestii udostępnienia przoszę, pardon le mot, na priva.
W ostatnim tygodniu dopadła mnie przypadłość pt. „płyta główna przeniosła się do krainy wiecznej szczęśliwości, a na nowym komputerze zainstalowałem Windows 7, co dodatkowo spowodowało lawinę innych wypadków, przypadków i rozrywek, które z kolei przyczyniły się do wypowiadania przez Gostka słów uznawanych za grubiańskie nawet wśród furmanów”.
Dlatego więc nie było mnie tu i nie powiadomiłem pt. Dywanostwa o mojej intencji nagrania PA z TVP-KL.
Do zobaczenia dziś o 19:30 na Jasnej.
Do zobaczenia wieczorem. Po powrocie z FN do domów można włoczyć (proszę o pomoc – nie umiem zrobić haczyka przy o, żeby uzyskać moje nowe własne „ą”) Mezzo.
O 22:35 audycja o E.Schwarzkopf – będzie powtórzona w sobotę 25 o 14:55
Rano, w okolicach czasowych pięknej PAK-owej pobutki włoczyłem e-moll Chopka w wersji kameralnej (fort+kwart+ kontrabas, a chyba kiedyś słyszałem i bez kontrabasu). Podoba mi się to dużo bardziej niż z jakoś przyciężko orkiestro symfoniczno. Gdyby w takiej wersji w IV etapie, dyrygent już by nie mógł nic zepsuć z powodu nieobecności.
A i tradycja (p. Żurawlewowa) i regulamin byłyby zachowane
Bardzo się cieszę, że Was dziś zobaczę 😀
Mam też na dziś wolne miejsce, jakby kto chciał skorzystać. Tyle że odbieram na miejscu, przed koncertem.
lesiu, a zwykły „alt” nie działa?
Co do Chopka, też nie mogę już znieść dużej orkiestry. Pojedyncza obsada to jednak dla mnie pewna skrajność. Najlepszy złoty środek, czyli orkiestra instrumentów z epoki – kolega Leszczyński już nas rozpuścił pod tym względem 😉
A Accentus uwielbiam! Niech już będzie ta zima 🙂
Jak zwykle pod wczorajszym.
powtarzam, bo coś jest aktualne albo półaktualne. Piszę o modach inscenizacyjnych na szpital psychiatryczny. Może ta moda już przeszła i teraz trzeba, żeby chlupotało.
A teraz powtarzam:
Jo, bałtycka Ariadna na Naxos wśród najlepszych. Ale nie opera tylko aria tytułowej bohaterki “Es gibt ein Reich” w wykonaniu Katarzyny Hołysz. Nie powiem, że nie w Moskwie tylko w Leningradzie, ale nie wiem dokładnie, jakie były kryteria wyboru. Jeżeli rzeczywiście wybierali według ogólnego kryterium najlepszych spektakli, chapeau bas. Ale jeśli wybierali najlepsze elementy, chapeau bas przed Katarzyną Hołysz tylko. Ale byłem i zgadzam się, że przedstawienie, jak na warunki polskie, bardzo dobre.
Miałem swoje zastrzeżenia do wariatkowa. PK ma na to swoje tłumaczenie, które rozumiem, ale to dla mnie takie pójście za modą. Ktoś już napisał tytaj, że jak nie w burdelu to w szpitalu psychiatrycznym. Inaczej out of topic. Bo topiki obowiązujące to seks albo aberacje. Nawet w polityce nie zarzuca się przeciwnikom braku honoru czy godności (a co to za zarzuty) tylko chorobę psychiczną albo niewierność współmałżonkowi, ewentualnie pociąg do alkoholu.
Katarzyna Hołysz w istocie znakomita, a jej partia trudna i bardzo wyczerpująca.
Bardzo Pani Kierownik dla łódzkiego TW oględna. Dziękujemy za wyrozumiałość – o spektaklu tym nieco bardziej dosadnie możemy przeczytać tutaj:
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Lodz/1,104407,8841913,Eksperymenty_na_Chopinie_w_lodzkiej_Operze.html
Rok Chopinowski w Łodzi zaczął się od odwołanych koncertów Pletniowa i kończy Valdemosą…
Szczęściem po drodze były festiwale Anderszewskiego i Tansmana, byli Plowright, Kenner, Sokołow (żeby w skrócie i po łebkach wspomnieć) i wiele innych dobrych wydarzeń i koncertów. Bez presji rocznicowej może w przyszłym roku będzie nie mniej ciekawie. Bardzo byśmy chcieli. Chociaż nasza nowa Pani Prezydent do filharmonii udaje się jedynie gdy występ daje Grzegorz Turnau ale w urzędzie marszałkowskim, któremu Filharmonia podlega po wyborach zmiany będą chyba kosmetyczne. Pożyjem – zobaczym
Wiele dobrego wszystkim na Święta i Nowy Rok 2011 który będzie rokiem nie-chopinowskim i to pierwszym takim od 12 miesięcy ! Będzie za to rokiem Św. Maksymiliana Kolbego (ze Zduńskiej Woli gdzie ma swoje malutkie muzeum) i Marii Curie-Skłodowskiej (z Warszawy gdzie ma swoje malutkie muzeum). Był rok 2010 muzycznym będzie 2011 rokiem duchowo-naukowym. Zmiany zmiany zmiany
Ta recenzja też jakaś dziwna, nie wiadomo, do kogo pretensje – do kompozytorki, do librecisty, do orkiestry, do śpiewaków czy do inscenizatora.
Jak dla mnie to na tej scenie było za pstro. Rozumiem, Majorka, egzotyka… ale jednak trudno w czymś takim zbudować dramat, zwłaszcza jeśli nie ma go w tekście. Orkiestra za głośno w stosunku do śpiewaków – zgadzam się. Napisy jednak potrzebne, bo to nie kwestia tego, że śpiewacy są za cicho, tylko dykcji zniekształconej przez śpiew – kiedy wchodzi aktorka grająca staruchę-dewotkę, słychać wyraźnie każde jej słow. Bo mówi z aktorską dykcją.
Ja mam jednak nadzieję, że muzycznie nadal będzie w Łodzi ciekawie. Nie mówię o Teatrze Wielkim, bo ten niedługo pójdzie do remontu i zniknie z mapy kulturalnej na ponad rok, ale w filharmonii liczę na to, że będzie się działo i że będę miała na co przyjeżdżać. Festiwal Anderszewskiego w 2011 też – mam nadzieję – się odbędzie.
alt nie działa, przeróżne inne permutacje też nie – O cedille nie chce się wypsnoć 🙁
Kwartet to nie byłaby jeszcze skrajność, istnieje wersja e i f na dwa fortepiany..
Orkiestra z instrumentami z epoki – to jest w sumie chyba większy problem, choćby dlatego, że takowa z kawai raczej nie konweniuje.
Kierownictwo KFC musiałoby więc dopuścić granie na fortepianie takowym (co chyba było kiedyś rozważane) czyli w naszych warunkach następne 2 instrumenty (erard, pleyel) + ew. stylowe kopie (mało używany Graf, lub mało udany – nie tylko moim zdaniem – Pleyel z WOK)…
Dlaczego kierownictwo Kentucky Fried Chicken ma dopuszczać granie na fortepianie z epoki? 😯 😆
A dlaczego miałoby nie dopuszczać? Tym kurczakom i tak to już obojętne. 😆
A ja mysle, ze im w lodzkiej operze zwyczajnie rury pekly, nie ma za co zaprosic hydraulika i postanowili te wode wylana z rur jakos wprzac do obu przedstawien.
Bo taki hydraulik to porrafi z torbami puscic. Wiem cos o tym. 👿
To jest bardzo prawdopodobne wyjaśnienie, Mordechaju. Ja mam jeszcze drugie, które zresztą z Twoim wcale się nie kłóci. Może chodziło o to, żeby lud mógł sławić spektakl pieśnią „tam w operze słychać chlupy, przedstawienie jest do… itd.” 🙄
Prognozy na niedziele:
Londyn – pierwsze po czterech dniach opady sniegu
Dusseldorf – OK – biala chmura
Warszawa – trzeci dzien z rzedu opady sniegu.
Tak sobie jeszcze pomyślałem, że jak ktoś w dzisiejszych czasach korzysta ze słabego libretta, to sam sobie winien. Przecież może nas tu poprosić i takie ostre libretto mu wysmarujemy, że mucha nie siada, bo by się pokaleczyła. 😈
Do duszy z tymi prognozami.
U nas twierdzą, że w Warszawie w drugi dzień Świąt ma się skończyć odwilż i zacząć niewielki mrozik. Więc może nie tak źle. Tylko co zastaniemy na drugim końcu?
A jeszcze się zezłościłam, bo chcę kupić bilety wte i wewte na EasyBus i głupia maszyna nie czyta mi danych z tabelki, tylko każe wpisać jeszcze raz adres, jak już wpisałam 10 razy. Nie wiem, co jest źle. Spróbuję jeszcze potem, bo zaraz i tak muszę wyjść, ale wścik mnie ogarnia
Ja tez wczesniej probowalem zamowic ten bilet. Nie mysle zeby byly jakies problemy z kupieniem juz w autobusie. Zawsze tak kupowalem.
Ciekawe… kotom biletów w autobusie nie sprzedają 🙄
Za odpowiednia cene…
Przecież koty chadzają własnymi drogami, a autobus jeździ wytyczoną trasą. Jakie jest prawdopodobieństwo, że trasa autobusu jest zbieżna z drogą, którą obiera lub chce obrać kot?
Gdy kot ma rozkład jazdy autobusu w głowie i akurat mu pasuje…
Już jestem.
Mordko, oni piszą, że z Luton do Londynu i z powrotem można tylko przez sieć:
http://www.easybus.co.uk/travel-information/our-prices
Dopatrzyłam się jeszcze, że na lotnisku można kupić w jakimś okienku:
http://www.easybus.co.uk/london-luton
Natomiast gdzieś już czytałam, nie pamiętam gdzie, że nie można kupić u kierowcy na Luton, a już z powrotem można tylko przez sieć. Dlatego chciałam to teraz zrobić, tym bardziej, że to podobno taniej.
No proszę, nic nie działa jak powinno. Dymisja brytyjskiego Ministra Biletów na Autobusy by pewnie pomogła. 🙂
A ja właśnie dostałem paczkę z płytami wysłaną wczoraj z Warszawy przez firmę Poczta Polska i nie mogę się nadziwić. Może to dlatego, że nie oglądam TVN, więc mnie kataklizmy komunikacyjne nie dotyczą.
Uf, udało się. Po prostu okazało się, że maszyna nie łyka dywizu. Kto by się spodziewał 😯
Mam więc bileciki wte i wewte. I liczę na to, że je wykorzystam 😉
Kułtyszew zagra 6 lutego w studiu Lutosławskiego, inf. z facebooka NIFC, chociaż na stronie studia jeszcze nic o tym nie ma.
A może by tak zagrał nie Chopina ale coś innego, nie wiem, Rachmaninowa, Czajkowskiego,Liszta i do tego transmisja w radiu.
Transmitują Wundera, Trifonowa to jego też by wypadało, tylko, że wokół niego nie ma tyle hałasu.
Na recitalu w sali Musikverein 3 lata temu grał właśnie Czajkowskiego, Liszta i Prokofiewa, chyba repertuar z konkursu.
Gostku Przelotny:
w imieniu Dywanostwa – serdeczne podzięki. PK proszę o udostępnienie zacnemu Gostkowi mojego maila.
No i jestem z powrotem 🙂 Widziałam się z lesiem i z Gostkiem wraz z Gostkową i Gostkówną 😀 Maile prześlę.
Jak było? Milusio i przyrodniczo w Pastoralnej, lesio narzekał, ja tym razem mniej. Ptaszki w II części i burza z piorunami jak się patrzy. W Siódemce było niestety słychać, zwłaszcza we wstępie, że mieli mniej czasu na próby – MM miał kłopoty z dojazdem, wiadomo, co się dzieje we Francji. Przyjechał więc dwa dni później i jeszcze przeziębiony 🙁 Ale zamachał, a finał Siódmej był już tak fajerwerkowy, że ludziska zafundowali im standing ovation. Na bis, jak się MM tłumaczył, nie zdążyli nic przygotować, więc znowu zaczęli I część (tym razem wstęp trochę lepiej), ale przerwali w środku na dysonansie, co mnie osobiście zdegustowało. Artysta awangardowy się znalazł 😈 Jest taka legenda o Mozarcie, że zerwał się z łoża śmierci, żeby rozwiązać dysonansowy akord. Jeśli to nawet nieprawda, to ja to rozumiem…
A Kultyshev pięknie gra też Ravela, całe Miroirs są na tubie.
Moi, drodzy,
chciałbym może mniej pogodnie, ale z serca coś napisać, bo przed nami czas – dla jednych radosny, dla innych…
– Ja poproszę budyń. Tak, ten. A czy ma pani czekoladę orzechową. A ile ona kosztuje?
Stała przede mną. Powolna, bardzo powolna. Niezdecydowana. Chociaż to nie jest to słowo. Gdy – wolno – odwróciła w moim kierunku twarz, zobaczyłem oczy. I spojrzenie. Z jego cichą skargą na zagubienie. To jest to właściwe słowo. Zagubienie. I porzucenie.
– Proszę chwilę poczekać – powiedziała do ekspedientki.
Wyjęła portmonetkę. Te oczy, podobnie jak portmonetki, mówiły wszystko. Były zniszczone, były puste. Z czasem będą coraz bardziej puste i coraz bardziej zniszczone. Patrzyła do portfela, myślała, liczyła, walczyła.
– Nie, nie. To nie dla mnie – minęła chwila wahania. – A może tamte wafle…
Ilekroć widzę te spojrzenia – martwieję. Tkwiąca w nich skarga nie jest krzykiem. Jest tak samo bezradna i słaba, jak egzystencja, której świadectwem jest nieskończona pustka portmonetki.
Mijały długie sekundy, dziesiątki sekund, podczas których sprzedawczyni była skoncentrowana jedynie na odczekaniu sytuacji i powrocie do nicnierobienia.
Po raz kolejny staję bezradny wobec próby opisu zdarzenia. Czy raczej braku zdarzenia. Bo cóż tu opisywać, jakież to zdarzenie – stara kobieta, której przyszło żyć w czasach sytości przez szybę. Po niewłaściwej stronie. Dlaczego ja piszę o czymś, co – na swój groteskowy i okrutny sposób – jest „naturalnym porządkiem rzeczy”. Nie wiem. Ale muszę.
To było jakiś czas temu. Teraz idzie czas – podobno – świąteczny. Rozglądam się wokół. Wśród tłumów – na ulicach, w centrach handlowych – nie znajdziesz tych oczu. Tych spojrzeń. Zawstydzone, przerażone, obolałe od rozpaczy – przeczekują ten czas. Świąteczny czas.
Na te dni ślę wszystkim pozdrowienia i jedno życzenie. Rozejrzyjcie się za człowiekiem.
Gdy się dostrzeżecie – może będzie chociaż trochę radośniej.
Serdeczności dla wszystkich.
Jerzy
60jerzy już drugi raz opowiada nam historię wigilijną 🙂
A tymczasem nic nie wyszło z akcji na rzecz Johna Cage’a, o której tu parę dni temu wspominał zeen:
http://wyborcza.pl/1,75475,8858617,Nie_bedzie_cichej_nocy.html
60jerzy, patrzymy, baleron.
Pobutka (zupełnie inna…).
Trochę kotów ostatnio widziałem…
Kot Franciszki Themerson
http://www.themersonarchive.com/drawing5.htm
Kalendarzowa zima ledwo się zaczęła, ta realna już w Wawie powoli mija (..gdzież niegdysiejsze śniegi..). Więc zapewne niedługo będo i Święta i Wiosna. Czyli już do lata niedaleko ; i będzie można siedzieć na tarasie wygrzewajoc się w słońcu i popijajoc rose…
Dionizosie,
Wczoraj Twój radosny pochód był nieco okulały – jak już to PK zrelacjonowała, troby grały oj bardzo donośnie, a że instrumenty nie zawsze stoiły (no bo właściwie po co przy takich bachanaliach) to już inna historia – aczkolwiek nieco denerwująca dla słuchaczy z słuchem jako takim..
Pierwsza skrzypka tak się energetycznie bujała przy pulpicie, jakby się wcześniej dobrze zdionizowała. A może to w radosnym oczekiwaniu na wieczerzę ponoć przygotowano w Kameralnej (sali) dla SV.
Pokój wszystkim…
lesiu, błagam, nie pisz o zamiast ą, bo robi się kompletnie bez sensu – bez ogonków pisują tu już różne osoby (głównie zagraniczne), więc da się zrozumieć.
Jak tu miło i kocio od rana 😉 Nawet raperzy tacy mili… „Motherliker” – to mi się podoba 😆 A kot Franciszki przepiękny!
Sensacja! MM zrehabilitowany w oczach Gostka! Nie zapędził pastoralnej na śmierć!
Wręcz przeciwnie. Wczorajsze brzmienie SV było cudne, po prostu audiofilskie. Może to kwestia sali Filharmonii, która miśkowata jest, może trochę kwestia miejscówki (parter, szósty rząd po prawej), nie wiem. Wczoraj słuchałem głównie brzmienia orkiestry, pal sześć interpretację.
Już od pierwszych taktów szóstej wiedziałem, że będzie fajnie. Nie było zbyt dużo niedźwiedziego podskakiwania ze strony MM, i dobrze. Trzecia część odpowiednio taneczna, może trochę za mało różnicy w dynamice pomiędzy chłopską balangą a burzą w czwartej części.
Ja szóstą w ogóle bardzo kocham, bardziej ją traktując jak poemat symfoniczny niż symfonię.
Technicznie wczoraj Sinfonia idealnie wręcz. Pizzicata równe, jak pod linijkę, dęciaki czyste, drewno piękne. Miła pani na oboju się wczoraj napracowała :-), ale zasłużone brawa dla niej również.
Pierwsze dwa takty siódmej rozjechały się totalnie i to, myślę, było powodem powtórzenia tego początku na bis. Nie czepiałbym się specjalnie, że nie zagrali całości. Teraz jest czas lepienia pierogów, a nie wymyślania bisów.
Tu i ówdzie słyszałem sarkania, że trzecia i czwarta część siódmej za szybko. Cóż. Taki trynd teraz. Dojdzie do tego, że się przyznam, że Norrington 25 (?) lat temu miał rację z tempami, choć ile wtedy było wydziwiania, mlaskania, rolowania oczami… 🙄
Wczorajsze wykonanie było ładniejsze od wykonania DKPB z Jarvim ze względu na brzmienie orkiestry, właśnie.
O ile z Eroiką miałem problem, bo jest to symfonia zbyt dostojna, żeby w niej pędzić, to siódma jest muzyką rockową w każdym tego słowa znaczeniu i szybkie tempa nikomu nie szkodzą.
Gostkównie też się ogólnie podobało, choć na szóstej przysnęła troszkę, ale dziecko zmęczone szkołą. Stwierdziła, mając całkowitą rację, że w S1 lepiej się śpi niż w FN 😛 Powolutku wyrabia sobie nawyki wytrawnego koncertofila.
Kochani,
Na wszelki wypadek życzę wszystkim razem i każdemu z osobna wszystkiego naj.
P.
Z tym powtórzeniem wstępu to była taka metoda „na Anderszewskiego”. Ale nie całkiem, bo PA powtarza całość, a MM powtórzył tylko pół 😛
Ale całkowicie wystarczy, żeby zrobić wklejkę w nagraniu.
A propos opowieści 60jerzego:
Kilka lat temu kupowałem pieczywo w mojej lokalnej piekarence.
Było to wkrótce po tym, kiedy Poczta Polska wprowadziła opłaty za opłatę rachunków telefonicznych (chyba – nie pamiętam dokładnie – na pewno chodziło o jakąś opłatę).
Opłata wynosiła złotówkę i sprzedawczyni powiedziała, że nie jest to specjalnie wysoka kwota. A kupująca odpowiedziała: „ale proszę pani, złotówka to jest cały bochenek chleba.”
Był to moment, który zupełnie przestawił mi proporcje patrzenia na wartość pieniądza.
Cieszę się bardzo, że się Gostkowi podobało. Norrington był trochę niedawniej, ale już ponad 20 lat temu. I grał po prostu te oznaczenia metronomiczne, które zrobił Beethoven i które potwierdzili Czerny, Reicha i Hummel w tych samych utworach. Chyba, że uznamy, iż wszyscy oni mieli popsute metronomy…
Ja zaś doniosę, że wczoraj ostatniego Janka zaśpiewał u Garniera Pan Piotr Beczała (w kiepskim przedstawieniu Narzeczonej odziedziczonym po pożal-się-Boże-Mortierze) i że na tzw. „oklaskometrze” miał zdecydowanie najwyższe notowania, oraz recenzje mniam-mniam. Czemu się też trudno dziwić, bo to jest złote śpiewanie – a do tego wielki urok sceniczny.
Inna sprawa, że w tym przypadku akurat nie miał większej konkurencji, bo reszta obsady (wyjąwszy Invę Mulę, która bardzo ładnie zaśpiewała Marzenkę, choć ją reżyser przebrał za siostrę Ratched, i jeszcze niezłym Wackiem i fajnym Indianinem…) robiła wrażenie robionej z łapanki. A to nie można było transportu lotniczego z Pragi zorganizować? Tam umieją śpiewać i Michów, i Kruszynów!
Kecala śpiewał kompletnie bez sensu prawie już emerytowany baryton francuski, Jean-Philippe Lafont, który wprawdzie jest śmieszny, ale nie ma śladu koniecznych tutaj, osminowych dołów, a o jego czeskiej wymowie lepiej sza…
Dyrygent jako-tako, lepiej niż drewniany Belohlavek na premierze, choć z początku (uwertura…) orkiestra opery (za czasów p-s-B-Mortiera pozbawiona kierownictwa muzycznego, żeby się nie wtrącało) grała jak kapela strażacka na odpuście i dopiero potem pokazała, że jak chce, to umie.
No, ale dla samego Pana Piotrusia warto było wytrzymać nawet taką Kruszynową i blachę prut-prut w orkiestrze!
Całusy
PMK