Po co Mozart
Jak na wszystkich poprzednich Konkursach im. Wieniawskiego, tak i teraz są dyskusje: dlaczego taki, a nie inny program kolejnych etapów? W tym: dlaczego w III etapie Mozart?
To już drugi raz, kiedy szefem jury jest Maxim Vengerov, i drugi raz, kiedy w III etapie trzeba wykonać jedną z części koncertu Mozarta oraz jedną z części jego Symfonii koncertującej. Zwłaszcza obecność drugiego z tych utworów jest dyskusyjna; trzeba też zaangażować oprócz orkiestry (po raz drugi Amadeus) altowiolistę (zeszłym razem Michał Bryła i Lech Bałaban; w tym roku wszystkim towarzyszy Katarzyna Budnik-Gałązka, której należą się słowa podziwu). Dlaczego Symfonia? Żeby poznać skrzypka jako kameralistę? Przecież jest kameralistą w poprzednich etapach, z fortepianem. No, ale inaczej wygląda duet z drugim instrumentem smyczkowym, w inny sposób trzeba się dostosowywać. Mnie to przekonuje, zwłaszcza, że kocham ten utwór.
Co do koncertów, w tym roku zdecydowanie zwyciężył G-dur – w poniedziałkowy wieczór musieliśmy go słuchać aż cztery razy. Piąty był D-dur w wykonaniu Ukrainki Hanny Asieievej. Kolejne wieczory – to po równo G-dur i A-dur. Całe szczęście, że kadencję każdy gra inną. Nie słuchało się jednak tego łatwo. Mało kto naprawdę czuje Mozarta. Widziałam, że wielu zachwyciło się Amerykaninem Richardem Linem. Ja jakoś od poprzedniego etapu nie mam do niego wielkiego przekonania: jego Mozart był grany zbyt dużym i jednostajnym dźwiękiem. Odwrotna sprawa z Amelią Maszońską: jej wykonanie było bardzo stylowe i pełne wdzięku, ale sam dźwięk, jak w poprzednim etapie, sprawiał na mnie wrażenie jakby stłumionego, niewielkiego. Nie wiem, czy to jest kwestia instrumentu, czy też czegoś w sposobie gry? Żeby to ocenić, trzeba by jej posłuchać grającej na innych skrzypcach. Odmienność tego brzmienia szczególnie rzucała się w uszy podczas Symfonii, w zestawieniu z grą Katarzyny Budnik-Gałązki. Co zaś do reszty występujących, nie spodziewałam się zbyt wiele po Arsenisie Selalmazidisie i sprawdziło się; Celina Kotz zagrała lepiej niż myślałam, ale też nie było to bardzo stylowe.
Na doczepkę, jakby na bis, każdy musi w tym roku zagrać jedną z części jednej z sonat lub partit Bacha. To też wzbudza dyskusje: dlaczego Bach został zabrany z I etapu, dlaczego jest go tak mało? Tu, przyznam, też się trochę dziwię. Ale dobrze, że przynajmniej taki „ogryzek” jest. I tu jakby siły rozłożyły się inaczej niż w przypadku Mozarta: np. w wykonaniu Asieievej Bach wypadł bardzo interesująco, a Mozart był dużo mniej ciekawy.
Zobaczymy, co dalej.
Komentarze
Nie było moją intencją postponowanie ani baletu ani orkiestry Opery Bałtyckiej. Chodziło mi tylko o wskazanie problemu, z jakim trzeba się uporać. Akurat pójście w stronę operetki jest dla mnie nie do zaakceptowania.
Słucham Konkursu, ale się nie wypowiadam, bo to dla mnie czarna magia i tylko mogę powiedzieć, co mi się podoba. I akurat podobała mi się Amalia Hall. Nawet bardzo. Nadmiar glissanda był problemem wielu wykonawców, (w ogóle, nie w tym konkursie)którzy zbyt dosłownie potraktowali nazwę „Blues”. Są tam odniesienia do jazzu, ale prawie symboliczne. W najmniejszym stopniu nie kwestionuję przesady w glissandzie, ale nie zmienia to faktu, że mnie pani Hall bardzo się podobała. Jako odbiorca nieprofesjonalny mogę sobie na to pozwolić 🙂
Dzień dobry; można już chyba zarejestrować, że w przypadku Konkursu Chopinowskiego zawsze takie wielkie ożywienie (tak „znawców”, jak i „czarnych magików”) 🙂 a w przypadku Konkursu Wieniawskiego ożywanie no jakoś znacznie pomniejsze. Sam też np. podglądam teraz TVP Kultura Konkursową w stopniu nieporównywalnym z rokiem minionym.
Ale wszystkie „Królowe Śniegu” zawsze chętnie bym zabierał na takie koncerty, jak ten wczorajszy prolog Tansmana. I próbował „w czasie „rozmiękczać” 🙂 Tak.
Bo Czas, zwłaszcza drugiej części tego koncertu (ciekawie jak zwykle zapowiadanego przez mego ulubionego Maestro (Maks po Tansmanie przywitał wczoraj wszystkich pytaniem: „no, ale dlaczego Państwo tacy smutni”?) był na moje ucho głównym bohaterem tego spotkania. Jak zresztą jest bohaterem każdego spotkania. Tego mającego swoją ważność, nieodmienność i jednocześnie tak wielką kruchość… pa pa m
Pobutka!
https://www.youtube.com/watch?v=DBHChDMt7BE
Dzień dobry 🙂
Bardzo lubię Kraggeruda 🙂
Może jeszcze będzie tu piękny Mozart. Czekam.
Żałuję tego wczorajszego koncertu w Studiu im. Lutosławskiego, ale cóż, nie można się rozdwoić.
To ja dodam tylko 🙂 że nowy utwór Henryka Mikołaja mnie się akurat jakoś skojarzył z tą chyba najbardziej znaną częścią 5 Symfonii Mahlera bardziej niż z Wagnerem. I ja akurat b. lubię to jej całe „wywrócenie” i to „spowolnienie” jej cz.4. Jej melodię. I sens i zatrzymany czas… pa pa m
No i doczekałam się pięknych Mozartów.
Jeszcze Ryosuke Suho był rozgrzewką – estetyczny dźwięk, ale niedostatek wyrazu. Choć dosyć ładnie zagrał Bacha (Sarabandę z II Partity). Ale zaczęło się na dobre od Veriko Tchumburidze – już pierwszy dźwięk Koncertu A-dur i w ogóle wstęp był po prostu przepiękny; dalszą część może trochę za bardzo popędziła, chyba z nerwów, ale widać, że Mozarta bardzo czuje, bawi się nim, umie grać stylowo. Świetna była w duecie w Symfonii koncertującej – obie solistki wspaniale się rozumiały. Ale rewelacją był Bach (pierwsza część I Sonaty). Po zakończeniu było parę minut ciszy, a ludzie z telewizora twierdzą, że solistka uroniła łezkę – ja siedzę dość daleko, więc tego nie widziałam, ale nie dziwiłabym się.
Po przerwie Luke Hsu – też znakomity i stylowy, też rozumiejący w duecie, też z pięknym Bachem. I wreszcie dzielny Robert Łaguniak (niebieski plaster na lewej ręce wystawał mu pod rękawa): choć pod koniec widać już było zmęczenie, to i Mozarta, i Bacha dobrze rozumie. Tak więc wieczór bardziej pełen satysfakcji niż wczorajszy. Faworyci nie zawiedli.
Zdaje się, że opinie profesjonalistów mocno różnią się w niektórych przypadkach (szczególnie Lina); ja czekam jeszcze na na występy dwójki skrzypków (i oczywiście siedzę cicho). Zobaczymy, co zdecyduje jury. Tak czy owak, najbardziej przejmujący Mozart zabrzmiał dziś u Świętego Krzyża…
O tak, renomowani wykonawcy sprawili, że bodaj pierwszy raz nie poprzestałem na retransmisji… Na żywo rocznicowe Requiem zabrzmiało znakomicie – choć tłum w kościele był dziś niemożebny.
Czy PK wie, że znajomość z nią przynosi frędzelkom bardzo konkretne korzyści?
Mnie udało się (wy)dostać dzięki niej (czyli PK) spod ziemi bilet na koncert Gardinera (pozdrawiam gorąco Wrocław i tamtejsze życzliwe dziewczyny, zwłaszcza A. z pewnego Forum), a teraz pojechać na jeszcze jedno zdarzenie, z którego słów parę zdam niżej.
A propos wspaniałego koncertu z Gardinerem (do przerwy) – nikt tu nie wspomniał, że wszystkie partie śpiewane w całej Pasji (zarówno chóralne, jak i solowe, włącznie z Ewangelistą) wykonane zostały z pamięci, bez jakiejkolwiek podpórki nutami. I to jak!
Gdyby babcia miała wąsy, toby była dziadkiem?
Kiedyś w tym stareńkim powiedzonku na końcu zdania stawialiśmy kropkę. Czasy były proste, oczywiste. Baba to baba, chłop to chłop. Baba ma kiecę, chłop ma wąsa (a nawet i brodę). I tyle. Kropka sprawę załatwiała na tzw. ament.
No, ale przyszła nieszczęsna wolność, wyzwolenie obyczaju z okowów tradycji i – jakby tego było mało – klęska samoświadomości jednostki. Jednostka wątpiąca w to co widzi lub/i czuje – i zaczyna się ferment. Bądź to twórczy, bądź to pospolity. Gorzej, gdy rzeczona jednostka widząc Eskimosa, mówi: Eskimos; widząc śnieg – mówi: śnieg. By znienacka dowiedzieć się, że Eskimos jest Chińczykiem, a śnieg – metaforycznie zmrożonym płaczem Chińczyka za demokracją.
Poszedłem ci ja na spektakl, precyzyjniej rzecz nazywając: operę. Wcześniej uzbroiłem się w wiedzę nt. akcji, szczegółowo przez P. Kamińskiego opisanej w jego operowej Biblii. Powiem więcej: przeczytałem całe libretto – na wszelki wypadek, bo wiadomo: współcześnie inscenizatorzy częstokroć za punkt honoru stawiają sobie takie wystawienie sztuki, by efekt ich reżyserskiej (szewskiej) pasji nie był posądzony o najluźniejszy choćby związek z materią, nad którą pracowali. Zatem siedzę sobie na balkonie operowym, słucham, patrzę, sięgam pamięcią do zdobytej wcześniej wiedzy. I w zasadzie wszystko mi się zgadza: Eskimos jest Eskimosem, a śnieg jest biały (no może nie całkiem i trochę już roztopiony, ale nie czepiajmy się szczegółów). Oczywiście raz po raz jakieś tam wątpliwości mnie ogarniają, zwłaszcza już samo zakończenia dzieła, ale w końcu reżyseria (również operowa) to nie produkcja sformatowanych idei i ich scenicznych wyobrażeń. Wychodzę z opery niesłychanie w sumie zadowolony – bo strona muzyczna bardzo mnię ukontentowała, wizualnie było na czym oko zawiesić, trwało wszystko 3 godziny (nawet była przerwa na siusiu).
Ponieważ następnego dnia dalej nurtowały mnie te wątpliwości (patrz wyżej: ferment pospolity), to zajrzałem do wypowiedzi reżysera, zamieszczonej w miesięczniku opery. Trzask prask i po spokoju.
W czym rzecz? Otóż pojechałem na próbę generalną „Armidy” Ch.W. Glucka, którą wystawia wiedeńska Staatsoper (po raz pierwszy od 1892 roku). Muzycznie rzecz przygotował Marc Minkowski ze swoją orkiestrą Les Musiciens du Louvre (już bez Grenoble), wyreżyserował zaś Ivan Alexandre. I onże Ivan Alexandre zadał we wspomnianym miesięczniku pytanie: – A co, jeśli Armida nie jest kobietą? No i to, co budziło podczas spektaklu moje wątpliwości, było w rzeczy samej odpowiedzią na powyższe pytanie czy też uzasadnieniem tezy, która w mojej mieszczańskiej głowie nigdy by się zalęgła. To, co jawiło mi się z 3 balkonu w pierwszym akcie u Armidy jako napierśnik w kształcie męskiego torsu (oddanego plastycznie 1:1) , to była właśnie Armida mężczyzną podszyty/podszyta; balet mężczyzn nie bez powodu włożył po pierwszej scenie suknie itd. Czy w realizacji tej koncepcji Alexandre był konsekwentny. Myślę, że tyle konsekwencji co czytelności. Sceny Armidy z Rinaldem (zarówno w II, jak i w V akcie) były wyreżyserowane tak, że tego typu podejrzenia nie przyszłyby mi do głowy. Nawet dziwiłem się, że w drugiej z nich interakcja pomiędzy nimi ma temperaturę ledwie letnią, w pierwszej zaś namiętności było tyle, co przy śpiewie przy goleniu. Aczkolwiek z perspektywy koncepcji reżysera widzę w tym przewrotną logikę. Większe zastrzeżenia miałem do kwestii scenografii i świateł. Pomysł, by jedna ruchoma modułowa konstrukcja „załatwiła” całą scenografię jest stary i znany. Jest tylko jeden warunek: trzeba tę konstrukcję tak „ograć”, by nie była konstrukcją jeżdżącą wte i wewte. To, co zbudowano na scenie Staatsoper, dawało naprawdę ogromne możliwości aranżacji przestrzeni scenicznej – niestety wykorzystane bardzo połowicznie. Do tego światła – niektóre sceny wysmakowane, zniewalające urodą, ale też wiele zupełnie odpuszczonych. Dominantą był złoto-miodowy kolor. I w zasadzie tylko na końcowych oklaskach pojawiły się barwy, w których cała ta konstrukcja pokazała, co można było z nią jeszcze zrobić.
Poziom muzyczny – pełna satysfakcja. Minkowski starannie przygotował zespół, który na generalnej brzmiał świetnie, a przecież przed nimi 5 spektakli. Co do śpiewaków: partię tytułową śpiewała francuska mezzosopranistka (debiutująca w tej roli) urodziwa Gaelle Arguez. Dobry, nośny, wyrównany (acz dla mnie troszkę zbyt rozwibrowany) głos, jeżeli brakowało mi czasami wokalnego zniuansowania tej partii, to kładę to na karb reżyserskiej koncepcji kobiety zdecydowanej (w końcu czarodziejką jest Armida, „maszyną” do wygrywania, a nie okazywania słabości). W roli Rinalda Stanislas de Barbeyrac (już wcześniej współpracujący z Minkowskim) – bardzo dobrze wykonana partia, w tym stylowo wykonana w samych majtkach scena z V aktu z Armidą (z kompletnie niestylowymi, całkowicie contemporary majtkami). Ogólnie cała obsada była bardzo dobra – z jednym wszakże wyjątkiem – postaci Nienawiści, którą śpiewała Stephanie Houtzeel. Nie wiem, czy w ramach próby generalnej oszczędzała się, ale głosowo to nie było uosobienie nienawiści, tylko co najwyżej niechęci. Jeżeli posłuchać nagrania sprzed ponad 20 lat „Armidy” (z tą samą orkiestrą i Minkowskim), gdzie tę partię śpiewa Ewa Podleś – to wiadomo w czym rzecz. Przeoczyłem transmisję premiery w austriackim radiu – może zmieniłbym zdanie. Bo poza tą jedną postacią – był to spektakl dający olbrzymią satysfakcję muzyczną. W kontekście czego dziwi relatywnie rzadka obecność tego tytułu na scenach operowych świata (na płytach zresztą też). O polskich scenach nawet nie ma co wspominać.
Jak donoszą dobrze poinformowane źródła, na premierze p. Houtzeel dała z siebie więcej. A z recenzji wynika, że odtwórczyni Armidy chyba bardziej nasyciła (ale i zróżnicowała) okazywane emocje. Premiera została bardzo dobrze przyjęta przez publiczność. Generalnie w recenzjach bardzo chwalona jest strona muzyczna tej produkcji (i słusznie), natomiast reżyseria już niekoniecznie – może bez rozjechania walcem, ale ogólnie, że przekombinowana ta koncepcja i że na premierze były pojedyncze buuu dla reżysera. Ach, zapomniałbym o jednym jego nowatorskim pomyśle: w IV akcie pojawiła się postać chłopczyka z mieczykiem, jako alter ego/wspomnienie. Cóż, udało się Ivanovi Alexandre zapisać do gildii reżyserów używających tego „oryginalnego” chwytu teatralnego. Inne „rekwizyty” jeszcze przed nim.
To i ta Armida niby też dzięki mnie? Hmmm… 😯
Dzięki za reckę!
Ja wciąż zanurzona w Mozarcie – nawet w pokoju hotelowym. Od lat konkursowym hotelem jest Merkury, obecnie Mercure, który od pewnego czasu – pamiętam, że było już tak na poprzedniej edycji – ma wystrój muzyczny. U mnie – mozartowski. Jako obrazy wiszą kolaże z tytułowymi stronami partytur, a na zasłonach widnieją reprodukcje kawałków manuskryptów – wszystko rozpoznałam. To po parę pierwszych taktów: uwertury oraz początku II aktu Czarodziejskiego fletu, uwertury do Łaskawości Tytusa oraz Koncertu klarnetowego.
Dziś się zmęczyłam. Zwłaszcza ostatnim uczestnikiem – Seiji Okamoto. Ostry, nieprzyjemny dźwięk, w Koncercie A-dur intonacja cały czas obok. Przykre po prostu. Włoszczowska w Koncercie G-dur wypadła o wiele lepiej; zagrała też bardzo sensowną własną kadencję. Niebrzydki też był jej Bach, w stylistyce HIP. W pierwszej części wieczoru Amalia Hall i Bonsori Kim, które mnie nie zachwyciły – Koreanka była lepsza, ale bez wzruszeń. Przekonałam się nawiasem mówiąc, że zupełnie inaczej odbiera się siedząc na sali i przed telewizorem – zwłaszcza jeśli chodzi o jakość dźwięku. Mikrofony zbierają to, co najlepsze – na sali słychać różnice. Siadam zresztą stale na tym samym miejscu, żeby mieć dobre porównanie. No i widzę, jak często moje zdanie różni się od telewidzów – rzucając okiem w przerwie zobaczyłam zachwyty grą Kim. Z mojego punktu widzenia (słyszenia) przesadzone, ale myślę, że ja odbierałam trochę coś innego niż telewidzowie. Tak to już jest 🙂
Wyniki są zapowiadane na ok. 22.
No to zagrajmy. 🙂
Moja krótka lista (w kolejności wystąpień) to:
Richard Lin, Celina Kotz, Veriko Tchumburidze, Luke Hsu, Bomsori Kim, Seiji Okamoto.
A ja bardzo chciałbym wspomnieć o koncertach w FN w ostatni piątek i sobotę. Orkiestrą FN dyrygowal Jacek Kaspszyk, a w programie koncertu I Symfonia Brahmsa oraz I Koncert skrzypcowy Szymanowskiego, w którym solistka była Maria Machowska. Z natury nieśmiały nie wypowiadam się tu, natomiast czytam bloga i liczyłem, że ktoś z Państwa tu czesto piszacych i dzielacych sie wrażeniami był na koncercie obecny.
Dla mnie Kaspszyk pokazał, że w Brahmsie czuje się naprawdę dobrze, choć jego tempa często były jak na mój gust nieco zbyt statyczne. Ale to osobiste wrażenie. Orkiestra niewątpliwie sprostala zadaniu.
Natomiast ozdobą wieczoru była Maria Machowska. Wiele razy słyszałem ten koncert ale jeszcze nigdy w tak poetyckim wykonaniu. Technicznie bez zarzutu, a wrażliwość muzyczna doprawdy niezwykła. Wspominamy tu teraz o Konkursie Wieniawskiego, miło słyszeć na koncercie jak talent tej skrzypaczki się rozwinął przez lata od Konkursu. To niezwykle piękna i dojrzała gra. Zwłaszcza, że będąc na codzień koncertmistrzem Orkiestry, niełatwo zapewne z nią wystepowac.
Wymienię Kotz na Włoszczowską, a Okamoto – bo ja wiem? na Maszońską?
No zobaczymy 🙂
W Mozarcie podobała mi się tylko stylowa, barwna, wrażliwa, nieprzewibrowana Włoszczowska, na drugim miejscu Suho. Jeszcze ewentualnie młody Polak (ma wg mnie tak piękny dźwięk, że wybaczam mu wszystko ;-)). Pozostałe wykonanie – dla mnie przeważnie mdłe, histeryczne, albo do bólu szkolne. Jestem zdumiona odbiorem tych prezentacji przez ekspertów, rzeczywiście widać różnice pomiędzy salą a przekazem telewizyjnym są ogromne.
No i proszę – sprawdził się (prawie) mój zestaw plus Suho, Lin, Okamoto.
Szkoda mi Maszońskiej, no i Łaguniaka, którego jednak nie oceniano, bo poszedł do rozum do głowy i zgłosił niedyspozycję. No przecież nie dałby rady zagrać finału.
Tak więc od czwartku słuchamy Brahmsa (4 razy!), Szostakowicza (2 razy) i Beethovena. No i 7 razy Koncertu d-moll Wieniawskiego, bo nikt nie miał odwagi zagrać fis-molla 😈
No więc pomyliłem się przy Polce (co prawda, podejrzewałem, że zadecyduje tu nauczyciel) i nie uwzględniłem extrasa. 🙂
Nauczyciel nie głosuje 😉
Dobranoc.
A co do Bomsori Kim, to naprawdę popłakałem się przy jej Bachu (jako telewidz).
Dobry wieczór. Ja tu delikatnie z innej beczki. Bardzo podobał mi się wywiad z Panem Piotrem Kamińskim na TVP Kultura i pozwalam sobie w tym miejscu serdecznie pozdrowić, bo jestem pod wrażeniem, że można tak pięknie, mądrze i bez zbędnego moralizowania mówić o operze. 🙂
I jeszcze jedno: nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał, że dziś właśnie mija rok, kiedy Kate zagrała koncert e-moll na konkursie chopinowskim…
Ja też wspominam, trochę na smutno. Rok temu pierwszy raz usłyszałam pianistę, który wydał mi się wyjątkowy. Śledzę jego karierę, wygląda to bardzo dobrze, ale wszystko czym mnie zachwycił na konkursie, gdzieś się rozpłynęło…
Dziękuję Ariadno za wyłuskanie wywiadu z PMK, bo tak jakoś się złożyło, że od miesięcy nie włączałem telewizora. Przynajmniej już wiem, jak wygląda obecny dyrektor TVP „Kultura”… 😉 Ocenę podzielam, choć przyznam, że akurat red. Piotra Kamińskiego wolałbym posłuchać w zdecydowanie większej dawce.
dzieńdoberek,
Ciekawe to niezmiernie, jak odmienne są opinie jednak ekspertów będących na sali – w TVP Kultura nie posiadano się z zachwytu nad Okamoto oraz nie mniej chyba nad Bomsori. Ja przychylałbym się do opinii Szanownej PK z pozycji swej wygodnej przed TV – Okamoto miał kilka wpadek na moje słoniowe ucho, generalnie jakieś te jego skrzypki mikre i piskliwe mi się wydały. Natomiast Bomsori ładnie, śpiewnie, tylko nie wiem czy tutaj jej uroda nieco mnie nie zwiodła. Acz taka mnie naszła myśl – czy symfonia koncertująca jest dobrym wyborem do wsłuchiwania się w akurat jedne skrzypce? No nie wiem, jakoś tak chciałbym słyszeć osobiście Mozarta całościowo, kiedy partie instrumentów się przeplatają bardzo płynnie, a tu akurat ‚trzeba’ wyłuskiwać jeden potoczek szemrzący na jednym kamieniu spośród wielu w wodospadzie dźwięków. Trochę tak jakby orkiestra schodziła z drogi skrzypkowi i całość mniej pod dyktando fantastyczne p. Duczmal, a bardziej pod jakieś takie zrywy i hamowania janków muzykantów. Okamoto w Bachu malina dla mnie, niemal do studia, gdyby nie kilka mikro potyczek. Co ciekawe, kilka dni pod rząd to samo piłują, a u mnie w chałupie radosna krzątanina, nikomu to nie przeszkadza, czasem tylko trzeba psu dać szturcha za chrapanie, dziadowi.
A propos sledzenia faworytow minionych konkursow:
https://www.youtube.com/watch?v=9WndjP_7Wes
Ten Kola to się nic nie zmienia 🙂
A propos tej Symfonii koncertującej: my sobie tu złośliwie mawiamy, że to jest konkurs na koncertmistrzów orkiestr 😛 więc dobrze wiedzieć, czy delikwent umie współpracować…
Za to Danil wykonuje juz wlasne koncerty
https://www.youtube.com/watch?v=KbKlBt9Cow0
Dzisiejszy dzień przerwy w konkursie spędziłam trochę towarzysko, a trochę w związku z innymi tematami muzycznymi. O 18. była w Teatrze Wielkim próba generalna do Macbetha Verdiego (reżyseria Olivier Fredj, koprodukcja z La Monnaie), którego premierę niebacznie zaplanowano w drugi dzień finałów, a drugi spektakl – w wieczór koncertu laureatów 😈 Udałam się więc, ale zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy dawali z siebie wszystko, a ponadto parę razy trzeba było przerywać, żeby przećwiczyć szybką zmianę dekoracji… Wyszłam na początku IV aktu (początkowy chór, dobiegający z całej sali, robi wrażenie, zwłaszcza w związku z tekstem o udręczonej ojczyźnie), bo obiecałam, że wezmę udział w audycji podsumowującej półfinał w Dwójce, więc nie wiem, jak rozwiązano kwestię Lasu Birnamskiego. W sumie najładniejsze są sceny z czarownicami:
https://www.youtube.com/watch?v=KlcyQ7CgIww
Natomiast główna akcja rozgrywa się w hotelu w stylu brukselskiej secesji, Lady Macbeth jest właścicielką tego hotelu, powyższa scena z czarownicami ma miejsce w hotelowej kuchni, podobnie jak w poprzednim akcie zabójstwo Banka… ech. Sam hotel nawet ładny, ale co ma do tego dzieła? W Brukseli nie miało to najlepszych recenzji; krytycy przypominają przy okazji poprzednią inscenizację autorstwa Warlikowskiego, która została ogólnie schlastana, a ta – jak czytam – nie przekonuje dużo bardziej.
Ale więcej się rozpisywać nie będę, poznaniacy pójdą i może opowiedzą.
Pani Doroto. Czy nie można by do nazwisk słowiańskich (rosyjskie, ukraińskie …) stosować zasady pisowni polskiej by nie kaleczyć je tak niemiłosiernie. Przez tę anglosaską manierę wychodzą takie „potworki” jak „Kuznetsov” czy „Zatsikha” !
Proszę łaskawie to przemyśleć. Poza tym wszystko jak najbardziej w porządku.
Same „plusy dodatnie” 🙂 Pozdrawiam.
@ Lele56 – już tu ten temat wielokrotnie dyskutowaliśmy, argumenty są po obu stronach… Pozdrawiam wzajemnie 🙂
Wrocilismy i chyba wroce do urodzinowych alarmow!
Pobutka zalegla 20 IX
K. Mikuli 197 https://www.youtube.com/watch?v=jX8MtmjTkuk
C. Ives 142 https://www.youtube.com/watch?v=HbktVzLDLXs
J. R. Morton 126 https://www.youtube.com/watch?v=ujFWZrs6pow
Poza tym bylismy na – pierwszym w tym sezonie – koncercie. Sondra Radvanovsky jako Norma i Isabela Leonard jaka Adalgisa. Obie panie byly swietne. Sondra bedzie spiewala tylko kilka razy, poniej zastepuje ja Elza van den Heever – blizej mi nieznana. Rezyseria (Kevin Newbury) i scenografia byla do przelkniecia.
„nieprzewibrowana Włoszczowska”…Wibrowany (a zatem i przewibrowany, nieprzewibrowany) może być beton. Włoszczowska (tj. jej gra) może być wibrująca, zanadto wibrująca, nie zanadto wibrująca. Oprócz używania niewłaściwego imiesłowu autorka cytowanego określenia powinna się wystrzegać konstruowania neologizmów przez dodawanie wielu przedrostków – w języku polskim to objaw złego stylu.
Rozne sa objawy zlego stylu.
Strasznie przepraszam, ale nie zaglądałam dawno do poczekalni i dopiero zobaczyłam @ Mariackiego (18.10., 21:39), którego witam. Też się cieszę z rozwoju tej skrzypaczki. A z tego samego konkursu Anna Maria Staśkiewicz jest jednym z koncertmistrzów Sinfonii Varsovii. Tamże też Jakub Haufa z poprzedniego jeszcze konkursu.